Читать книгу Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych - Joanna Jax - Страница 7

5. Wilno, 1940

Оглавление

Boris Aristow jak zwykle siedział w pierwszym rzędzie teatru na Pohulance i wsłuchiwał się w wypowiadane na scenie słowa. Co prawda teatr znajdował się w rękach Litwinów, skrupulatnie pilnujących, by pojawiały się w nim spektakle niebudzące kontrowersji, ale on miał tam stałe miejsce i bardzo liczono się z jego zdaniem. Był przekonany, że niebawem powróci tutaj w charakterze pana i władcy, bo stosunki pomiędzy Litwą i Związkiem Radzieckim były coraz bardziej napięte. Przebąkiwano, że ci niewdzięczni Litwini próbują dogadać się z Niemcami za plecami ich rządu, co nie tylko było nietaktem, ale wręcz policzkiem dla kogoś, kto oddał im Wilno, wyrywając je z rąk Polsce.

Aristow wszędzie wietrzył spisek. Nawet w pozornie niewinnych tekstach teatralnych doszukiwał się aluzji politycznych, w artykułach dziennikarskich wypatrywał między wierszami słów podżegania do buntu, a w każdym spojrzeniu Polaka czy Litwina widział nienawiść. Wystarczyło, że coś uroił sobie w głowie, by niewinny człowiek nagle znikał w tajemniczych okolicznościach. Co prawda po wyjściu Armii Czerwonej i oficjalnym oddaniu rządów w ręce Litwinów nie mógł się panoszyć jak wcześniej, ale nadal mógł bardzo wiele.

Tak, mógł dużo i miał wysokie notowania na wierchuszce, ale wciąż targały nim pewne opory dotyczące Niny. Z jednej strony, niewiele wystarczyłoby, żeby Nina Korcz z powrotem przybyła do Wilna, z drugiej – wciąż pamiętał jej okrutne słowa. Były momenty, że z tęsknoty gryzł poduszkę, ale potem jakby powracał do rzeczywistości i dręczyły go myśli, że przecież Nina go nienawidzi. A on tak bardzo chciał, żeby go kochała… Próbował ją do tego zmusić, ale okazało się, że nie jest to właściwa droga. Niekiedy dumał, iż być może teraz, gdyby zawrócił ją z drogi do nieprzyjaznego Kazachstanu, pokochałaby go z wdzięczności. A gdyby zaopiekował się nią i dzieckiem, okazałaby mu odrobinę sympatii?

Marzył o wspólnym domu, pełnym ciepła i prawdziwej, nie udawanej miłości. Ale Nina była aktorką, i to dobrą, mogłaby go przecież znowu oszukać? Czy rozpoznałby, że robi to z miłości, a nie z wyrachowania?

Przecież dał jej szansę. Mogła być jego carską księżniczką, jego miłością. Dał jej wszystko, po czym okazało się, że te jego starania na nic się zdały, bo Nina ani przez moment, ani przez jedną krótką chwilę, nie należała do niego. Miał tylko jej ciało, ile razy chciał i kiedy chciał, ale teraz już wiedział, że jej dusza należy do tego paniczyka, doktorka z pańskiego dworku, Pawła Zawiślańskiego. Czy mógł mieć do niej żal, bo kochała innego? Właściwie nie powinien mieć. Tak jak nie powinien go mieć do siebie, że zakochał się w niewłaściwej kobiecie. A jednak miał. Zwłaszcza do niej. Był szczęśliwym człowiekiem, który okres ponurego dzieciństwa i kompleksów miał już za sobą. Tak było, dopóki nie potrącił jej przypadkiem w teatrze. I wtedy wszystko się zmieniło. W pewnym momencie Nina stała się jego obsesją. A im bardziej go odpychała, tym bardziej jej pragnął. Być może to stare zadry dały o sobie znać i jeśli Boris nie mógł czegoś mieć na własność, od razu czuł się gorszy od innych. Jakby nie docierało do niego, że nie istnieje człowiek na tej ziemi, który miałby wszystko.

Kolejny raz wszedł do Zacisza, zamówił kieliszek wódki z zakąską, po czym przywołał gestem ręki Wiesława Potopka. Ten przeprosił klientów i niemal natychmiast udał się do Aristowa. Nie tylko dlatego, że bał się tego człowieka jak diabeł święconej wody, ale z uwagi na nowe zajęcie, jakie sobie znalazł. Nie obawiał się, że robi coś nielegalnego, bowiem z jego usług korzystali najwyżsi rangą oficjele. A mianowicie Wiesiek Potopek stręczył dla nich urodziwe aktoreczki, baletnice i damy z wyższych sfer, które nie pogardzały ani sypianiem z wrogiem Polski, ani też groszem i przywilejami, jakie miały z tego tytułu. Podrzędni żołnierze litewscy i radzieccy, gdy jeszcze w Wilnie było ich mrowie, albo korzystali z usług zwykłych prostytutek, albo brali siłą, co im właśnie wpadło w ręce. I chociaż legenda głosiła, że wszyscy komuniści są równi, znajdowali się wśród nich nieco równiejsi. Życzyli sobie najlepsze wódki białe, gatunkowe lub burżujskie koniaki, nigdy nie jadali podejrzanie wyglądającego mięsa i nie cuchnęli dziegciowym mydłem, a jedynie wodą kolońską, tak intensywną, że aż kręciło w nosie.

Jako że Wiesław Potopek z racji wieloletniej pracy w najlepszej wileńskiej knajpie z dansingami znał wszystkich, bez trudu potrafił wskazać odpowiedni „towar” dla oficjeli. Z wdzięczności otrzymywał wynagrodzenie, głównie w naturze, ale w czasie wojny dodatkowe deputaty na jedzenie i węgiel były na wagę złota, niemal dosłownie. Zubożali Polacy bowiem pozbywali się kosztowności wszelakich, nawet ślubnych obrączek, byle tylko zjeść coś pożywnego.

– I kak, Wieslaw, masz ty dla mnie jaką krasawicę? – Aristow puścił oko do Potopka, który stanął prawie na baczność przy stoliku swojego najlepszego klienta.

Towarzysz Aristow płacił sporo, bo i wymagania miał dość wyszukane. Lubił ostro się zabawić, a najbardziej pociągały go młode mężatki. A te – jak wiadomo – stanowiły trudne do zdobycia cele. Zakochane po uszy, wolały zdychać z głodu, niż zdradzać świeżo poślubionych małżonków.

W normalnych okolicznościach nie miałby problemu, żeby oczarować kobietę. Był inteligentny, oczytany i posiadał dobre maniery, które tak imponowały damom. Poza tym miał słuszny wzrost, zawsze chodził wyprostowany jak struna, emanował pewnością siebie, co kobiety uwielbiały, i oczy potrafiące uwodzić ciepłym, pełnym zachwytu spojrzeniem. W swoje krótkie jasne włosy niekiedy wcierał niewielką ilość brylantyny, ale tylko po to, by pięknie błyszczały, nie zaś sprawiały wrażenie nieumytych. Cieszył się, że ma tak gęste włosy, bo to dawało mu gwarancję, iż zbyt szybko nie wyłysieje. Niekiedy wkładał mundur galowy i długo przeglądał się w lustrze, by podziwiać własne odbicie. Zapewne w czasach pokoju nie potrzebowałby Potopka i jemu podobnych, by uwodzić kobiety, teraz jednak wolał zdać się na kelnera, który świetnie znał tutejsze środowisko.

Mimo tych wszystkich zalet, jakie posiadał, w duszy Borisa Aristowa wciąż tkwiła jakaś zadra, która dla świata zewnętrznego nie była widoczna, ale sprawiała, że każda porażka wywoływała w nim dawne kompleksy.

Kiedy poznał Ninę Korcz, nie było wojny, nie sprawiała także wrażenia osoby do niego uprzedzonej. Dała mu kosza tylko z jednego powodu – była zakochana w innym mężczyźnie. Jednak do Borisa Aristowa podobne argumenty nie przemawiały, ponieważ niemal natychmiast odżywały dawne demony z czasów, gdy był prostym wiejskim chłopakiem.

– Może Anna Sobczyńska? Ona wpatrzona w kapitana jak w obraz samego Stalina – zaproponował Potopek z nadzieją w głosie.

W istocie kobieta ta najwyraźniej zapałała uczuciem do Aristowa, a nie tylko do tego, co mogła zyskać, zostając jego kochanką.

– Ach, ta… Ona… za bardzo się… wliubiła. Sceny zazdrości mi robi i jeszcze gotowa popełnić jakieś szaleństwo, a mnie na dyskrecji zależy, Wieslaw. – Boris zmarszczył nos.

Nie było to do końca prawdą, uwielbienie kobiet wcale nie męczyło Aristowa, ale Anna Sobczyńska nie podobała mu się aż tak bardzo, by miał ochotę spędzać z nią romantyczne wieczory.

– Czyli chciałby kapitan kogoś nowego? – westchnął Potopek, bo wiedział, że czeka go poważny problem, choć i zapłata godziwa.

Wiedział jednak, jak zmusić kobiety, by chodziły do Aristowa. Trzeba było naobiecywać im różne rzeczy, które może załatwić Boris z racji piastowanego stanowiska. Nie było to moralne ani też prawdziwe, ale Wiesiek pragnął nade wszystko mieć święty spokój, którego tak bardzo mu brakowało, gdy wracał z pracy do domu. Jego żona zachowywała się tak, jakby nie było wojny, a problem z aprowizacją i pieniędzmi wynikał jedynie z nieudolności małżonka. On i tak miał dobrze, bo w knajpie mógł się załapać na jakieś resztki, o ile nowy kierownik miał dobry humor. Jednak gdy zaczął przynosić do domu złoto, pieniądze i torby pełne jedzenia, jego połowica od razu zrobiła się dla niego miła. A jakże skakała koło niego, jak się wdzięczyła… Nareszcie zaczął być w domu niekwestionowanym władcą, a ona przestała utyskiwać. Poza tym mógł pomóc innym i wolał myśleć, że wypełnia niemal dziejową misję, a nie jest zwykłym śliskim skurwysynem.

Wracając późnym popołudniem do domu, zaszedł na niegdysiejszą ulicę Wiwulskiego i zapukał do drzwi jednej z eleganckich kamienic. Otworzyła mu blada młoda kobieta z jasnymi włosami, ściągniętymi w ciasny kok. Nieco zdziwiła się, widząc w progu Potopka, i powiedziała znękanym głosem:

– Panie Wiesławie, sprzedałam już wszystko, co miałam. Próbuję pozbyć się serwisu i srebrnych sztućców, ale któż kupi takie cuda w takich ciężkich czasach? Przecież muszę płacić fortunę, żeby mi cokolwiek przemycili dla Franciszka…

– Tak, wiem, pani Ratajska, ale za to, co dzisiaj pani przyniosłem, nic nie musi pani płacić. – Potopek wyciągnął w jej stronę zawiniętą w papier pachnącą kiełbasę.

Kobieta aż przymknęła powieki, gdy powąchała przyniesioną przez Potopka paczkę i westchnęła:

– Jest pan prawdziwym aniołem, panie Wiesławie. Niechże pan wejdzie, chociaż herbaty panu zaparzę. Jeszcze mam ze starych zapasów, na święta trzymam, ale przecież taki gest to prawdziwe święto.

Potopek zmieszał się, gdy Elżbieta Ratajska nazwała go aniołem. Bo on nie był nikim innym, jak adwokatem diabła. Pani Ratajska mimo trwogi wypisanej na twarzy była niezwykle urodziwą kobietą i niegdyś wraz z małżonkiem często odwiedzali Zacisze. Franciszek Ratajski był sędzią, bawidamkiem i ochlajtusem, i najbardziej Wiesława Potopka zdziwiło to, że zdobył tak piękną i subtelną kobietę. Uznałby, iż owo małżeństwo było zaaranżowane, ale młoda Elżbieta zdawała się wręcz nieprzytomnie zakochana w tym nieciekawym typie. Gdy nadeszła wojna, która spowodowała, że sędzia znalazł się w więzieniu, niemiłosiernie zmarniała w ciągu kilku tygodni. Zapewne Ratajski niebawem podzieli los jego kumpla, Kuby Staśki, czy panicza Morawińskiego, ale Potopek zamierzał dać jej odrobinę nadziei w zamian za dogadzanie Borisowi. Miał świadomość, jak wielkie świństwo robił tej przemiłej kobiecie, ale zdawało mu się, że nie miał wyboru. Gdyby teraz odmówił Aristowowi, kto wie, czy sam nie skończyłby w więzieniu na Łukiszkach.

Potopek wszedł do salonu Ratajskich. Bywał w nim, gdy sprzedawał Elżbiecie wiktuały. Tym razem jednak pani domu nie odsłoniła grubych kotar, w pokoju panował półmrok i wnętrze sprawiało przygnębiające wrażenie, zwłaszcza że meble były ciemne i masywne. Potopek nie mógł pozbyć się wrażenia, że znalazł się w grobowcu.

– Przepraszam, panie Wiesławie, że tutaj jest tak ponuro, ale nie radzę sobie ostatnio… Mam ochotę, żeby noc trwała bez końca. Tak jak u mojego Frania – niemal załkała, po czym podeszła do wysokiego okna i nieco odsłoniła storę.

Wąski strumień światła wpełznął do pomieszczenia i od razu można było spostrzec na kredensie i podłodze grubą warstwę kurzu. Naprawdę pani Ratajska musiała być w psychicznym dołku, jeśli nawet przestała sprzątać. Potopek czuł coraz większe wyrzuty sumienia w stosunku do niej.

Kiedy usiedli w głębokich, pokrytych skórą fotelach, Ratajska zapytała:

– Jestem panu ogromnie wdzięczna za te pyszności. Może uda mi się chociaż trochę przesłać Franiowi. Dlaczego pan to uczynił? Przecież ma pan rodzinę, a ja jestem panu prawie kompletnie obca…

– Przyszedłem do pani, bo wiem, jak bardzo martwi się pani o małżonka – wydukał.

Uniosła brwi. Takich jak ona były w Wilnie setki, a może i tysiące. Smutne i nieco zdziwione spojrzenie Ratajskiej sprawiło, że Potopkowi wystąpiły na czoło krople potu. Nie mógł wydobyć z siebie ani słowa, dlatego postanowił, że nie zaproponuje Elżbiecie czegoś tak obrzydliwego, jak sypianie z Aristowem. Postanowił jednak, że pomówi z nim w jej sprawie. A nuż okaże litość i pomoże tej kobiecie? Kogo jednak zaproponuje mu w zamian?

Wypili herbatę, porozmawiali o mało ważnych sprawach i o tych dużo istotniejszych, jak osadzenie w areszcie sędziego Ratajskiego, po czym Potopek pożegnał piękną Elżbietę i opuścił jej mieszkanie.

Kiedy znalazł się na ulicy, przypomniał sobie pewną hardą i nieco rozwiązłą tancerkę. Postanowił, że porozmawia z nią. Przecież ta nie musi od razu chwalić się, że podobne romanse są dla niej dość powszednie. Może zagrać młodą, zakochaną w mężu osóbkę, która nagle traci głowę dla przystojnego oficera NKWD. Łudził się, że nie będzie grymasić, jak niektóre panny, które sypiały niemal z każdym, ale za punkt honoru obrały sobie nierobienie tego z Sowietami.

Szybkim krokiem udał się na Zarzeczną, gdzie w jakiejś obskurnej suterenie mieszkała z koleżanką jego kolejna ofiara.

Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych

Подняться наверх