Читать книгу Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych - Joanna Jax - Страница 15
13. Okolice Irkucka, 1941
ОглавлениеPaweł Zawiślański sądził, że jeśli przeżył jedną zimę na Syberii, przetrwa i kolejne. Nie wziął jednak pod uwagę faktu, że wtedy był w zupełnie innej kondycji fizycznej. Po prawie roku od przyjazdu w to miejsce był niemal wrakiem człowieka. Ciężka praca, silne mrozy, robactwo i głodowe racje żywnościowe zrobiły z niego zupełnie innego człowieka. Niekiedy zastanawiał się, czy w ogóle nadal nim jest. Każdy dzień zaczynał się myślami o tym, jak zdobyć chociaż odrobinę więcej jedzenia, czym zahandlować i jak nie zamarznąć. I tak miał nieco lepiej od innych, bo wdzięczny Kalinin od czasu do czasu dawał mu ekstra ćwiartkę ciemnego chleba. Paweł przeważnie dzielił go pomiędzy ich trójkę, ale ze wstydem musiał przyznać, iż bywały takie chwile, kiedy zjadał go sam. Idąc przez plac łagru, ułamywał kawałek, obiecując sobie, że tylko spróbuje, a resztę doniesie do baraku. Potem sięgał po następny i wmawiał sobie, że to już ostatni. Czuł się jak dziecko kradnące cukierki z kredensu, łudząc się, iż rodzice nie zauważą braku jednego, a potem robiła się z tego cała garść, na końcu zaś pozostawał jeden jedyny. Jakby miał przypominać o jego haniebnym czynie. I w takich razach, nim się zorientował, z chleba pozostawał nędzy okrawek, którym nawet nie było się jak podzielić. Jednak wówczas nie zostawiał go, jak owego cukierka na paterze, ale zjadał do końca. Miewał potem wyrzuty sumienia, bo smak w ustach przypominał mu o tym, co zrobił.
Od czasu do czasu z różnymi prośbami przychodzili do niego więźniowie. Komuś noga ropiała, ktoś inny nabawił się szkorbutu tak straszliwego, że wydzielina nie pozwalała na otwarcie ust, a jeszcze ktoś cierpiał na ciągnącą się przez kilka dni biegunkę. Były to dolegliwości, jakich nie leczono w obozowym szpitalu. Lekceważono je, a tym bardziej namolnym dokładano karcer za symulanctwo, co najczęściej, zwłaszcza zimą, oznaczało dla takiego delikwenta śmierć. Paweł mógł ograniczyć się jedynie do diagnozy, czasami opatrywał rany metodami chałupniczymi, ale niewiele więcej mógł. Owe porady czy drobne zabiegi nie stawiały go w jednym szeregu z literackim doktorem Judymem, w tym miejscu niczego nie robiło się za darmo. Zapłatą były drobne pieniądze, machorka, nafta albo chleb. Jeśli ktoś nie miał niczego takiego, Paweł Zawiślański nawet nie rozmawiał z potrzebującym. Nie był z tego dumny. Jeszcze mieszkając w Wilnie, leczył biedaków za darmo i – jak twierdziła Nina – posiadał wielkie serce, wypełnione po brzegi dobrocią. Tutaj już nie był dobrym człowiekiem i w pewnym momencie nawet się nad podobnym stwierdzeniem nie zastanawiał. Przychodziły jednak chwile, gdy na powrót pragnął stać się tym, kim był kiedyś. Człowiekiem z zaletami i wadami, z jakimiś emocjami, osobą współczującą, kochającą albo nienawidzącą. Jakimkolwiek, byle poczuć, że jego życie nie sprowadza się jedynie do walki o strawę i odrobinę ciepła. Marzył, by wypełnić tę prostotę potrzeb czymś więcej.