Читать книгу Zanim nadejdzie jutro. Tom 3. Druga strona nocy - Joanna Jax - Страница 14

12. Jungijul, 1942

Оглавление

Odkąd Błażej Piotrowski opuścił Jungijul, Gabriela nie mogła znaleźć sobie miejsca. Nie mogła pojechać za nim do jego bazy, nie miała też szczególnej ochoty na towarzystwo nudzącej się Apolonii. Fikcyjny małżonek Ryszewskiej także się usunął w cień, Nina zajęta była sierocińcem i Gabrieli nawet przeszła ochota na zakończenie swojego żywota. Mała Nela zaś trzymała się kurczowo Zawiślańskiej i kiedy ta przebywała w sierocińcu, dziewczynka również tam spędzała czas.

Gabriela, podobnie jak wszyscy inni, czekała na termin wyjazdu z obozu. Ale to właśnie owo czekanie dobijało ją najbardziej. Kiedy obok był Błażej, nie przeszkadzało jej błogie lenistwo, teraz jednak brak zajęć jedynie potęgował w niej uczucie samotności.

Od czasu do czasu wpadała na pomysł, by poflirtować z młodymi oficerami kręcącymi się po obozie, ale zauważyła z przykrością, że przestało ją to bawić, ponieważ bezustannie myślała o Błażeju. Dopiero jak go straciła, zrozumiała, iż igranie z jego uczuciem obróciło się przeciwko niej. Teraz to ona tęskniła i cierpiała. I nie wiedziała dokładnie, jak zrealizować złożoną mu obietnicę. Nie miała pojęcia, w jaki sposób miałaby go odzyskać, jeśli żyli teraz z dala od siebie i nie było wiadomo, kiedy ponownie się zobaczą.

W końcu doszła do wniosku, że zajmie się czymś pożytecznym i udała się do budynku administracji.

– Może pani wstąpić do „Pestek”, czyli do Pomocniczej Służby Kobiet – powiedział jeden z oficerów. – Stacjonują w Buzułuku. Myślę jednak, że teraz jest już trochę za późno na wyjazd do nich, bo lada moment rozpocznie się ewakuacja. Na razie może pani pomóc przy chorych. A do Pomocniczej Służby Kobiet dołączy pani, jak już stąd wyjedziemy.

– Ale „Pestki” pójdą później z armią? – upewniała się Gabriela.

– Tak, kobiety są teraz armii bardzo potrzebne. – Oficer pokiwał głową.

– Jako sanitariuszki – westchnęła Gabriela.

Co prawda z braku innych zajęć mogła zajmować się chorymi, ale nie było to coś, do czego miała szczególne predyspozycje. Widok krwi i nieprzyjemny zapach wydzielany przez chorych za bardzo kojarzyły się jej z pobytem w bolnicy, w Modrom Sadie, gdzie przebywała podczas przechodzenia tyfusu.

– Nie tylko, kobiety jeżdżą także samochodami w logistyce, na przykład. I wykonują wiele innych odpowiedzialnych zadań. Ciężarówkami, rzecz jasna. – Oficer uśmiechnął się do Gabrieli.

Ona jednak nawet tego uśmiechu nie zauważyła. Pomysł z prowadzeniem samochodu wydał się jej doskonały. Postanowiła, że teraz tym bardziej dołączy do „Pestek”, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Co prawda dla nich będzie osobą „świeżą”, ale miała w sobie dość determinacji, by przekonać kogo trzeba, że będzie doskonałym kierowcą. Nie miała pojęcia, skąd wzięło się w niej to przeświadczenie, ale jeszcze przed wojną ciągnęło ją do tych maszyn. Niekiedy nawet bardziej niż do koni. Tymczasem skierowano ją do doktora Łaniewskiego, dość wiekowego i nieco głuchego, by przydzielił jej dyżury przy chorych.

W istocie zajęcie to sprawiło, że Gabriela Kącka nie miała ani czasu, ani siły na rozmyślania. Po powrocie z dyżuru padała na pryczę, niemal nieprzytomna, i nawet nie słyszała utyskiwań Apolonii Ryszewskiej. Ta była znudzona i każdego dnia wybierała sobie inną osobę, by wieszać na niej psy. Dostało się i Gabrieli, i Nelce, a nawet Marianowi Fujarce, choć chłopina starał się trzymać od niej z daleka. Nie oszczędziła także Niny Zawiślańskiej, bez której najpewniej już dawno umarłaby z głodu. Na pannę Kącką narzekała, że ta niechybnie przywlecze do ich namiotu jakąś zarazę, mała Nelka latała za „panią aktorką”, jakby kto jej pieprzu do dupy nasypał, a do Mariana miała pretensje, że obdarzył ją takim paskudnym nazwiskiem. Ninie zaś wytykała, że ciągle buja w obłokach, bo jej gach namotał w głowie i w ogóle nie słucha, co Apolonia do niej mówi. Prawda była jednak taka, iż Nina, podobnie jak i Gabriela, wracała do namiotu tak zmęczona, że zasypiała, zanim Apolonia zdążyła skończyć swoją opowieść. W końcu któregoś poranka, gdy kolejny raz Ryszewska nie dała jej odpocząć, oświadczyła, że jeśli jeszcze raz będzie dręczyła ją po pracy, przeniesie się na stałe do namiotu sierocińca. Nina nieco blefowała, bowiem zdawała sobie sprawę, że tam przestanie już w ogóle sypiać.

***

Gabriela zrobiła kolejny opatrunek jednemu z pacjentów, który przyjechał do obozu z paskudnym ropniem, i wyszła na zewnątrz, nieco odetchnąć, bowiem fetor, jaki wydzielał się z rany, był okropny. Zobaczyła jakieś dwie kobieciny, prowadzące słaniającą się na nogach młodą kobietę. Tuż za nimi szła niespełna dwunastoletnia dziewczynka, dźwigająca w rękach jakiś tobołek. Gabriela od razu podbiegła do kobiet i pomogła wprowadzić chorą do ambulatorium, a potem ułożyć ją na łóżku do badań.

– I jeszcze to… – powiedziała dziewczynka i podała Gabrieli mały tobołek.

– Rzeczy tu nie zostawiajcie, zanieście do magazynu. To za administracją budynku – powiedziała bezwiednie Gabriela.

– To nie rzeczy, tylko dziecko – oznajmiła dziewczynka.

Gabriela odsunęła powoli fragment dzierganej chusty, jakby spodziewała się, że znajdzie w środku zwłoki jakiegoś malucha. Jakkolwiek zdążyła już przywyknąć do widoku trupów, tak śmierć dzieci zawsze wywoływała w niej strach. Nie musiała się jednak obawiać, bo dzieciątko machało rączkami, patrzyło na nią błękitnymi ślepkami i wyglądało na zupełnie zdrowe. Wzięła zawiniątko z rąk dziewczynki i ułożyła na pryczy. Mimo zdrowego wyglądu dziecka, chciała, by obejrzał je lekarz.

Doktor Łaniewski zdiagnozował u kobiety zapalenie płuc, co do dziecka zaś oznajmił, że jest zdrowe, nic mu nie dolega i nawet nie jest specjalnie zagłodzone. Kiedy już przybyła kobieta leżała na ambulatoryjnej pryczy i miała zaaplikowane leki, Gabriela wzięła zawiniątko z dzieckiem i poszła do sierocińca.

– Boże, jakie maleństwo – jęknęła Nina i odwinęła dziecko z tobołka. – Zaraz je umyję i zdezynfekuję. Wygląda na dość zadbane, ale wszy pewnie ma, jak każdy.

– To chłopczyk – uśmiechnęła się Gabriela.

– O, moja droga, czyżby cię naszła chęć na posiadanie dziecka? – Nina puściła do niej oko.

– Boże, uchowaj! W tych warunkach to nawet świnki morskiej nie chciałabym mieć, a co dopiero dziecko. – Gabriela machnęła ręką.

– Masz rację – westchnęła Nina. – To nie są warunki dla dzieci. No, jakież one mają dzieciństwo… Wieczna tułaczka, choroby, niedożywienie i kompletny brak zabawek. Chwilami już nie wiem, czym mam zająć te sierotki.

Nina przytuliła chłopczyka, bo małe dzieci budziły w niej tkliwość. A ten był wyjątkowo malutki. Od razu przypomniała sobie swojego Jasia, którego pochowała gdzieś daleko od domu, w zapadłej wsi, nieopodal torów kolejowych.

Gabriela zostawiła malca pod opieką Niny i powróciła do swoich zajęć. Nowo przybyła kobieta ocknęła się pod wieczór. Wciąż gorączkowała, ale przynajmniej była przytomna. I pierwsze słowa, jakie wypowiedziała, dotyczyły jej synka.

– Moje dziecko, moje dziecko… – jęknęła.

Gabriela podeszła do pryczy kobiety, nachyliła się nad nią i uśmiechnęła się.

– Nic mu nie jest. Jest teraz w bezpiecznym miejscu. W naszym sierocińcu.

– Jak to w sierocińcu? Jak to? Przecież ja żyję. – Kobieta zaczęła rzucać się na pryczy.

– Proszę się uspokoić – skarciła ją Gabriela. – Oczywiście, że pani żyje. Ale chwilowo nie może się pani zajmować maluchem.

– Ale mój synek… on nie może do sierocińca…

– Pani synek nawet nie będzie tego pamiętał. Dojdzie pani do siebie i zabierze go stamtąd. Teraz zaopiekują się nim należycie inni. Proszę mi uwierzyć. Pracuje tam moja przyjaciółka, Nina Zawiślańska, ona kocha dzieci… – Gabriela próbowała uspokoić kobietę.

– Kto? Boże, kto? Dlaczego ona? – Kobieta usiłowała wstać z pryczy.

Gabriela wiedziała, że chora zaczyna bredzić i ułożyła ją z powrotem na materacu.

– Jutro, jak pani wydobrzeje, poproszę Ninę, żeby przyniosła na chwilę pani synka. I wtedy przekona się pani, że lepiej nie mogła trafić. Pani Nina była kiedyś gwiazdą, grała w Wilnie, na Pohulance. Jej męża wykończyło NKWD, a synek zmarł w drodze do Kazachstanu. Ale kocha dzieci i bardzo dobrze się nimi opiekuje.

– Jej mąż zmarł… Jej dziecko zmarło… – bełkotała kobieta.

– Tak, ale teraz pani Nina jest bardzo zakochana i bardzo szczęśliwa, więc proszę się martwić jedynie o swój powrót do zdrowia. – Gabriela uśmiechnęła się ponownie i poszła zajrzeć do innych pacjentów.

Miała ochotę zrugać tę kobietę, ale ostatnio nauczyła się udawać i uśmiechać na zawołanie. Musiała, by jej pacjenci mogli czuć się bezpiecznie i spokojnie powracać do zdrowia albo też spokojnie umrzeć.

***

Ewa Laudańska ocknęła się nad ranem. Wydawało się jej, że śniła jakieś koszmary. Rozejrzała się dookoła. Była chyba w jakimś ambulatorium i nieco się uspokoiła. Jednak nigdzie nie mogła dostrzec swojego syna. Ostatnie, co pamiętała, to wrzask jakichś kobiet. Jej dramat zaczął się w Kazachstanie. Nagle zrobiło się ciepło, a ona zamiast nabrać wigoru, dostała gorączki. Później było już tylko gorzej. Na szczęście w Taszkiencie natrafiła na grupę Polaków zmierzających do obozu polskiej armii i oni się nią zaopiekowali. Zapewne teraz znajdowała się w bezpiecznym miejscu, pod opieką personelu medycznego, ale lęk o Kajtka sprawił, że nie poczuła się ani odrobinę bezpieczniej. W oddali zobaczyła młodą dziewczynę w białym kitlu.

– Siostro! – zawołała na tyle głośno, na ile było ją stać.

– Widzę, że dzisiaj jest lepiej – powiedziała dziewczyna. Wyglądała na zmęczoną, miała podkrążone oczy i przyklejony do twarzy uśmiech.

– Co z moim dzieckiem? – zapytała Ewa.

– Widzę, że nic pani nie pamięta. Pani synek jest chwilowo w sierocińcu, pod dobrą opieką. Postaram się, żeby go pani dzisiaj zobaczyła – odpowiedziała Gabriela.

– Ma na imię Kajtek… Jak dobrze, że nic mu się nie stało – jęknęła Ewa i zaczęła płakać.

– Niechże pani się nie maże, bo jak synek zobaczy panią taką zapłakaną, to nie będzie za dobrze. – Gabriela puściła do niej oko.

Ewa już nic nie powiedziała. Popłakała się, bo nagle ogromny ciężar spadł jej z serca. Martwiła się tak bardzo o Kajtka, on był dla niej najważniejszy.

Koło południa przy jej pryczy stanęła szczupła, ładna kobieta, trzymająca na rękach uśmiechniętego Kajtka.

– No, przywitaj się z mamusią – powiedziała ciepło, chociaż dzieciak był zbyt mały, żeby ją zrozumieć.

– Mój Kajtuś. – Ewa uśmiechnęła się szeroko.

Jej synek wyglądał na radosnego, a to oznaczało, że dotarł do tego miejsca cały i zdrowy.

– A więc ma na imię Kajetan. – Kobieta roześmiała się. – Chwilowo mówiłam na niego Jasio. Gabrysia mówi, że jeśli dobrze pójdzie, za jakieś dwa tygodnie będzie pani mogła stąd wyjść.

– Dziękuję – wydukała Ewa.

– Jest taki słodki… – Nina kolejny raz się uśmiechnęła. – Teraz jednak musimy uciekać, żeby Kajtek niczego nie złapał. I tak złamałam regulamin, ale Gabriela mówiła, że pani bardzo cierpi.

Laudańska pokiwała głową. Wystarczyło jej, że go zobaczyła. Ta kobieta miała rację, Kajtek w ogóle nie powinien pojawić się w tym miejscu. Pomyślała, że Paweł zrugałby i ją, i cały personel za taką niefrasobliwość.

– Oczywiście… – powiedziała. – I jeszcze raz dziękuję, pani…

– Nina. Nazywam się Nina Korcz – odpowiedziała kobieta i tuląc do siebie Kajtka, wyszła z ambulatorium.

A zatem to był tylko zły sen. Ta kobieta wcale nie nazywała się Zawiślańska, ale Korcz i z żoną Pawła nie miała nic wspólnego. Jednak ów koszmar zdawał się taki realny. Jakby to działo się naprawdę. Jakaż byłaby to ironia losu, gdyby spotkała tutaj tę kobietę. Co wówczas by jej powiedziała? Postanowiła się upewnić i ponownie zaczepiła przechodzącą Gabrielę.

– Przepraszam, siostro… Ta pani Nina… Ona jest mężatką?

– Jeszcze nie, ale pewnie niedługo będzie – odpowiedziała szybko Gabriela i pobiegła do kolejnego pacjenta.

Ewa kolejny raz odetchnęła z ulgą. Być może ów koszmar pojawił się, bo dławiły ją wyrzuty sumienia? To, że zakochała się w żonatym mężczyźnie, nie było jej winą, ale to, iż go uwiodła, już tak. Jednak uznała, że wystarczającą karą dla niej jest uporczywa myśl o tym, co będzie, gdy Paweł odbędzie już swoją karę i wyjdzie na wolność. Wciąż zastanawiała się, czy nadal kocha swoją żonę i co zrobi, jeśli ją odnajdzie i zechce do niej wrócić. A jeśli Paweł zostanie z nią i z Kajtkiem, a ona pewnego dnia stanie z tą kobietą twarzą w twarz? Jak popatrzy jej w oczy? Tak, Ewa Laudańska uznała, że to będzie dla niej największa kara.

***

Grzegorz zjawił się w Jungijul zupełnie niespodziewanie. A wraz z nim Błażej Piotrowski. Nina właśnie przewijała małego Kajtka, gdy ktoś stanął za nią i zakrył jej dłońmi oczy. Nie musiała zgadywać, wiedziała, że to jej Grzegorz. Uśmiechnęła się i powiedziała:

– Kochanie, zaraz się z tobą przywitam, tylko założę temu dżentelmenowi pieluchę.

– Mówiłem ci już, że będziesz cudowną mamą? – zapytał.

– Wiele razy. – Roześmiała się i dodała: – Wiesz, kiedy zjawił się ten malec, to znowu zapragnęłam mieć swoje dziecko. Jest taki cudowny. Ma śliczne oczy, w ogóle cały jest śliczny.

– Kochanie, obiecuję ci, że postaram się o jeszcze ładniejszego. – Grzegorz pogłaskał ją po głowie.

– Mam nadzieję, że postarasz się ze mną. – Znowu się uśmiechnęła. Odłożyła chłopczyka do zaimprowizowanego kojca i przytuliła się do Grzegorza. – Ale powiedz, co tutaj robisz, czyżby to już?

Ossowiecki pokiwał głową.

– Tak, kochana, za pięć dni wyruszają pierwsze transporty. I ty z dzieciakami się w nich znajdziesz. Pojadą także lżej chorzy, pod opieką kilku pielęgniarek.

– I Apolonia – westchnęła Nina. – Ona nie może tutaj zostać sama.

– Dobrze, coś wymyślę, żeby wyjechała razem z wami. A teraz chcę cię pocałować i mam nadzieję, że ten mały szkrab nie zgorszy się tym faktem.

– On nie, ale jestem pewna, że zaraz wpadną tu inni i znowu będą robić głupie miny.

– To pech… – Grzegorz zrobił strapioną minę.

– Żaden pech, po prostu mnie pocałuj – odparła Nina.

Tak też uczynił, ale to miłe powitanie przerwał im czyjś głos.

– Boże, przepraszam. – Usłyszeli za plecami.

Nina odsunęła się nieznacznie i zobaczyła stojącą przy wejściu do namiotu matkę małego Kajtka.

– Nic nie szkodzi. – Nina trochę się zmieszała i odruchowo przygładziła włosy.

– Już wyszłam, chociaż nie jestem jeszcze w pełni zdrowa. Ale mogę już zabrać Kajtka ze sobą – wydukała.

Nina co prawda życzyła tej kobiecie jak najlepiej, ale zrobiło jej się smutno, bo chwilami, gdy zajmowała się tym małym chłopczykiem, wyobrażała sobie, że to jej własny syn.

– Tak, oczywiście – powiedziała i zwróciła się do Grzegorza: – Zobaczymy się później?

– Tak, najdroższa. Przyjdę wieczorem. – Cmoknął ją w policzek, po czym ukłonił się przybyłej kobiecie i opuścił namiot.

– Przepraszam… To mój narzeczony, tak rzadko się widujemy – zaczęła tłumaczyć się Nina.

– Nie ma pani za co przepraszać. Miło jest popatrzeć na kochających się ludzi – westchnęła Ewa.

Nina zarumieniła się.

– Tak, niedługo się pobierzemy.

– Cudownie, ja miałam mniej szczęścia – bąknęła Laudańska.

Ona nie mogła na razie wyjść za Pawła. I być może nigdy nie poślubi go w kościele. Jednak Nina Korcz inaczej zrozumiała jej słowa. Było to nawet na rękę Ewie, bowiem przypomniała sobie, że musi odgrywać rolę zrozpaczonej wdowy po polskim oficerze.

– Przykro mi – zmieszała się Nina.

Tak bardzo chciała chwalić się swoim cudownym związkiem z jeszcze cudowniejszym mężczyzną, że zapomniała o takcie. Przecież tutaj pełno było kobiet, które straciły swoich mężów albo nie miały pojęcia, co się z nimi dzieje.

– Teraz mój syn jest najważniejszy – bąknęła Ewa, bo mówienie kłamstw tej przemiłej kobiecie było ponad jej siły.

– Tak, Kajtek jest najważniejszy. Ja straciłam swojego synka zaraz po jego urodzeniu. I też kiedyś miałam męża. Ale zamordowało go NKWD na początku czterdziestego roku. Był wojskowym lekarzem i wspaniałym człowiekiem.

– Ale teraz jest już pani szczęśliwa? – Uśmiechnęła się.

– Bardzo. Najbardziej na świecie. I wie pani co, kiedyś myślałam, że to już koniec, że nie pokocham już nikogo bardziej niż mojego Pawełka. Świat mi się zawalił, jednak czas goi najcięższe rany. Niech pani będzie dobrej myśli. – Bardzo chciała pocieszyć kobietę, która najpewniej rozpaczała po swoim mężu. Tak jak ona do niedawna.

Ewa Laudańska popatrzyła na Ninę i wydukała jakby do siebie:

– Pani mąż miał na imię Paweł…

– Tak, nazywał się Paweł Zawiślański i był lekarzem. Pochodziliśmy z Wilna, ja tam grałam w teatrze. Bardzo się kochaliśmy, był… był… Boże, nawet teraz trudno mi mówić o nim w czasie przeszłym. Kiedy w Kazachstanie dowiedziałam się, że nie żyje, że te bydlaki go zamordowały, myślałam… Tak wiele zrobiłam, by wyciągnąć go z więzienia, ale Bóg czy los postanowił inaczej. I pewnego dnia spotkałam na swojej drodze Grzegorza… On jest moją nagrodą – perorowała Nina, bo widziała, że kobieta nagle pobladła i posmutniała. Zapewne dlatego, że ją także dopadły wspomnienia.

Kobieta jednak nie odzywała się, nie komentowała. Bez słowa wyciągnęła z kojca swojego syna i wymamrotała jedynie słowo „dziękuję”, po czym zniknęła z namiotu.

Zanim nadejdzie jutro. Tom 3. Druga strona nocy

Подняться наверх