Читать книгу Zanim nadejdzie jutro. Tom 3. Druga strona nocy - Joanna Jax - Страница 6

4. Jungijul, 1942

Оглавление

Gabriela tak bardzo ucieszyła się, gdy w końcu, po wielu miesiącach, dotarł do niej list od Klary. Była niemal pewna, że niebawem siostra do niej dołączy, a dzięki temu ona przestanie czuć się taka osamotniona. Po trosze stało się tak, bo sprowokowała los, sądząc, iż nie ma takiego czynu, którego Błażej by jej nie wybaczył. Nawet nie wiedziała, dlaczego wówczas tak się zachowała i po co uwodziła jakiegoś oficera, a potem pozwoliła, by ją pocałował. Nie miała pojęcia, skąd wzięły się te jej wszystkie dziwne zachowania. Przecież powrotu do przeszłości i do młodzieńczych wygłupów już nie było. Być może cała sytuacja ją przerosła. Z jednej strony wciąż zakochana była w Hubercie, z drugiej – zaczynało się w niej budzić uczucie do tego gówniarza, Błażeja. Co prawda chłopak stał się już mężczyzną, i to nie byle jakim, ale jakże mogła to wszystko poukładać w swoim sercu? Nie umiała pogodzić tych dwóch światów. W jednym istniał Hubert Morawiński i ich wielka, pełna namiętności miłość. W drugim, tym obecnym, istniał Błażej. Flirty z innymi, prawie obcymi mężczyznami, a nawet gorące pocałunki z nimi stanowiły bezpieczną rozrywkę, bowiem nie wywoływały podobnych dylematów.

Schowała list do kieszeni swetra i pobiegła na łąkę, by przeczytać go w ciszy i spokoju. Nie chciała tego robić w namiocie, gdzie wciąż ktoś się kręcił, a już najbardziej pragnęła uniknąć spotkania z Błażejem. On także starał się trzymać z dala od niej, nawet na nią nie patrzył, ale tym razem to Gabriela nie chciała znaleźć się w jego pobliżu. Pragnęła najpierw przeżyć swoją radość sama. Nigdy nie sądziła, że perspektywa spotkania z siostrą będzie dla niej taka radosna. Niespecjalnie się lubiły i wiecznie dochodziło między nimi do spięć, a jednak bardzo przeżyła rozstanie z nią. Może dlatego, że zostały same. Ich rodzina nagle się rozpadła. Ojciec zaginął bez wieści, matka zmarła, a siostra pozostała w Kazachstanie. Gabriela miała nadzieję, że już niedługo.

Nerwowo rozerwała kopertę i zaczęła zachłannie czytać list od Klary. I chwilę potem pożałowała, że w ogóle go dostała. Dopóki nie miała żadnych wiadomości od siostry, mogła mieć złudzenia, że nie wszystko stracone i spotkają się gdzieś w drodze. A może już za granicą. Tymczasem Klara napisała jej, że nie wyjedzie z Modrogo Sada, ponieważ jest w ciąży. Dodała również, iż ucieczka w takim stanie nie jest możliwa, a gdy dziecko przyjdzie na świat, Ajdar nigdy nie pozwoli jej odejść.

Reszta wiadomości interesowała Gabrielę w stopniu umiarkowanym. Może gdyby istniała szansa, że niedługo zobaczy siostrę, bardziej przejęłaby się losem Morawińskich czy Pieczarkowskich, ale w tej sytuacji nie obchodziło jej już nic. Straciła rodziców, Huberta, siostrę i Błażeja. Została sama. Niekochana przez nikogo. Jej los też już nikogo nie obchodził. Wokół niej był wielki, niemal bezkresny świat, a ona pośrodku niego sama jak palec. Ojciec powtarzał jej zawsze, że trzeba być dzielnym i nie poddawać się. Starała się. Upadała i podnosiła się. Ani razu, nawet gdy Mańko ją zgwałcił, ani wówczas, gdy marzła czy głodowała, nie poddała się. A teraz poczuła, jakby doszła do ściany i nie miała już siły, by walczyć. Ani płakać.

Wróciła do namiotu. W środku siedziały mała Nela i Apolonia, która od kilku dni nie przestawała łkać, bo okazało się, że jej wyjazd ze Związku Radzieckiego nie jest taki pewny. Ryszewska też została sama na świecie i zapewne dlatego stała się taką nieznośną dziwaczką. Pani Zawiślańska chyba tylko z tego powodu ją tolerowała. A może litowała się nad nią, bo przecież podstarzała diwa umarłaby z głodu, gdyby sama musiała o siebie zadbać. Ona nie chciała litości. Tylko co z tego, jeśli już nie było nikogo, kto chciałby się nad nią litować…

Gabriela schowała list do swojej zniszczonej walizki i nagle stwierdziła, że nie wytrzyma już ani chwili dłużej. Chwyciła za jeden z tobołków i rzuciła go w kąt namiotu. Po chwili przewróciła wszystkie wolne prycze, skotłowała koce i też cisnęła nimi o ziemię. Demolowała wszystko i z takim zapamiętaniem, że ani Apolonia, ani też Nela nie ośmieliły się odezwać. Dziewczynka jedynie przemknęła na pryczę Ryszewskiej i przytuliła się do niej, bo przestraszyła się Gabrieli Kąckiej i jej napadu szaleństwa.

W pewnym momencie Gabriela stanęła nieruchomo pośrodku namiotu i powiodła błędnym wzrokiem po pobojowisku. Odgarnęła z czoła grzywkę i powiedziała cicho:

– Jak ja nienawidzę swojego życia. Co ja takiego zrobiłam, że spada na mnie wszystko, co najgorsze? No co?!

Apolonia i Nela nadal milczały, bo nie były pewne, czy owo pytanie panna Kącka kieruje w stronę siły wyższej, czy do nich. Ona chyba sama nie wiedziała, od kogo powinna oczekiwać odpowiedzi. Zakryła twarz rękoma, załkała cicho, po czym wyszła z namiotu.

Biegła przed siebie, nie zważając na to, że potrąca ludzi albo wystawione przed namioty tobołki. Nie słyszała, gdy za nią krzyczano, tylko biegła co tchu przed siebie, jakby chciała dotrzeć gdzieś, gdzie odnajdzie spokój ducha i zagłuszy ogromną tęsknotę za dawnym życiem i ludźmi, których kochała.

W pewnym momencie poczuła zmęczenie i już nie mogła złapać oddechu, więc zatrzymała się, z trudem łapiąc powietrze. Kiedyś mogła biegać szybciej i dłużej, ale i jej organizm odczuł trudy życia w ostatnim czasie. Ale ona już nie chciała żyć. Coś się skończyło i poczuła, że przekroczyła granicę, za którą była jedynie pustka. Zaczęła nerwowo rozglądać się wokół siebie. Gdyby miała przed sobą jezioro, poszłaby i utopiła się. Jeśli posiadałaby nóż, podcięłaby sobie żyły. Jej wzrok padł na okazałe drzewo, ale nie miała sznurka, by zadzierzgnąć go sobie na szyi. Pomyślała o pistolecie. Na pewno oficerowie takimi dysponowali. Gdyby tak uwiodła któregoś, mogłaby ukraść mu broń i skończyć ze sobą. Myśli o samobójstwie wirowały jej w głowie jak szalona karuzela, zawładnęły nią całkowicie. Właściwie była zdecydowana na ten akt. I gdyby w tym momencie miała taką możliwość, jej żywot dobiegłby końca.

Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń i odwróciła się gwałtownie. Przed nią stał Błażej. Nie potrafiła nic wyczytać z jego spojrzenia. Wciąż było chłodne. A może jedynie obojętne.

– Co ty wyprawiasz? – zapytał dość łagodnie. – Namiot zdemolowany jak po libacji w traktierni, a Nelka powiada, żeś zwariowała.

– Posprzątam – mruknęła.

– To nie jest odpowiedź na moje pytanie.

Gabriela strąciła z ramienia dłoń chłopaka i odsunęła się od niego.

– Chcesz wiedzieć dlaczego?! – krzyknęła. – Po co? Przecież dla ciebie wszystko jest takie proste. Takie czarno-białe. Dobro i zło, i nic pomiędzy. Święty Błażej Piotrowski.

– Dlaczego tak mówisz?

– Bo mnie ciągle osądzasz! – znowu ryknęła Gabriela, chociaż wiedziała, że to nie jest do końca prawda.

Z reguły akceptował jej zachowania. Tylko dwa razy okazał niezadowolenie i ten drugi był ostatnim. A może rozzłościła się, że przerwał jej słodkie rozmyślania o popełnieniu samobójstwa?

Błażej podniósł brwi ze zdziwienia.

– Wybacz, że nie podoba mi się, jak obcy gałgan wciska ci jęzor do ust! – warknął.

– I nazwałeś mnie dziwką.

– Możliwe. – Wzruszył ramionami i dodał: – Posłuchaj, Gabrysiu, nie potrafię ci wybaczyć tego, co zrobiłaś, ale pewnego dnia bardzo pomogłaś mi i dziadkowi. Dlatego jeśli potrzebujesz czegoś… jeśli coś się stało albo masz jakieś kłopoty, to nie zostawię cię z nimi samej.

– Nie musisz mi wybaczać i nie musisz się odwdzięczać.

– Ale chcę…

– Przecież mnie nienawidzisz – załkała.

– Nie umiałbym cię nienawidzić, ale nie potrafiłbym także żyć z tym, że jestem niżej ciebie. Ot, wioskowy błazen.

– Ty nie rozumiesz… nic nie rozumiesz… – Zakryła twarz rękoma.

– Myśli Gabrysia, że ja bez tołku całkiem jestem – obruszył się nieco Błażej. Znowu poczuł, że panna Kącka traktuje go jak zwykłego głupka.

– Ja po prostu nie mam siły tak żyć. Nie dam rady dłużej. Dostałam dzisiaj list od Klary. Zostanie w Kazachstanie na zawsze. Nigdy więcej jej nie zobaczę. Nie mam nikogo z rodziny, wszyscy odeszli. A jeśli chodzi o ciebie… Błażej, nie chciałam cię skrzywdzić i nadal nie chcę tego, ale co mogę zrobić, jeśli nie wiem, co z Hubertem? Co będzie, jeśli pokocham cię całym sercem, a pewnego dnia on powróci? Co wtedy mu powiem, co powiem tobie? Flirtowanie to coś, o czym zapomina się szybko. Krótka przyjemność, która nie odbiera potem ani snu, ani apetytu. Z tobą jest coś więcej i boję się tego uczucia. I z uwagi na Huberta, i z powodu wiecznego lęku. O to, że jeśli tylko ośmielę się kogoś naprawdę pokochać, spotka go jakaś krzywda. Ty też zaraz odjedziesz. Nie wiadomo dokąd i na jak długo. Idziesz na wojnę i możesz zginąć, a ja znowu zostanę z tęsknotą i bólem. Nie dam rady, po prostu nie dam rady… Nie chcę już być silna i odważna, nade wszystko pragnę zasypiać i budzić się bez lęku o swoich bliskich i o siebie. Jeśli nie będę nikogo kochać, nie będę cierpiała. Nie wiem, co ja sobie myślałam, pewnie nic… Błażej, ja naprawdę się pogubiłam.

– A jednak załapałem… – Puścił do niej oko i wyciągnął w jej kierunku dłoń. – Jesteśmy przyjaciółmi, a to też wielka wartość w życiu.

Gabriela nie wiedziała, co dalej z nią będzie. I nie chodziło jej o to, gdzie finalnie wyląduje i jaka czeka ją jeszcze droga. Po prostu nie miała pojęcia, jak będzie wyglądał jej następny dzień i czy w ogóle go doczeka. Jedno trzeba było przyznać Błażejowi – odegnał na chwilę jej myśli o śmierci. Tak, Błażej zawsze potrafił znaleźć się koło niej w chwilach, gdy go najbardziej potrzebowała.

Powrócili do namiotu i zaczęli układać porozrzucane rzeczy. Poprzewracane prycze ustawiła już Apolonia wraz z Nelą. Obie były tak zszokowane zachowaniem spokojnej i zrównoważonej dotychczas Gabrieli, że gdy powróciła do namiotu, jedynie spoglądały na nią z zaniepokojeniem.

– Przepraszam – wydukała Gabriela, gdy ich namiot zaczął wyglądać normalnie.

– Myślałam, że cię szatan opętał – mruknęła Apolonia i westchnęła po chwili: – Wiesz, ja też mam czasami ochotę z rozpaczy wyć albo rzucać czym popadnie.

Kącka pokiwała głową.

– Najgorsza jest bezradność. Przecież, do cholery, nic nie zależy ode mnie – jęknęła.

Błażej podszedł do Gabrieli i powiedział cicho:

– Zależy. To, w jaki sposób będziesz myślała. Ja tam sobie dumam, że jakoś musi być. Zostałem sam jak palec, ale tak sobie miarkuję, że los tak przez cały czas nie może być hadliwy i jakaś mnie nagroda po tym wszystkim napotka. Sądziłem, iż to Gabrysia jest tą nagrodą, ale tak się nie stało. – Wzruszył ramionami. – To nadal mnie na co innego miłego poczekać.

– Też tak kiedyś myślałam. Uważałam, że Bóg to tak nie może tylu nieszczęść naraz na człowieka zsyłać. Podobno on daje tylko tyle krzywd, ile człowiek udźwignąć może. Ale to nieprawda. Zabierał mi wszystko po kolei. Wszystko! Rodziców, dom, narzeczonego i siostrę – odparła ze złością w głosie Gabriela.

– Przecież Gabrysi siostra wcale nie umarła – zdziwił się Błażej.

– Dla mnie jakby umarła. Bo gdzie ona jest?

– W Modrom Sadie. – Błażej nie bardzo mógł zrozumieć słowa Gabrieli. Mówiła tonem, jakby miała pretensje do Klary, że ta ułożyła sobie życie po swojemu.

– Ale nigdy więcej jej nie zobaczę. – Gabrieli zaczął trząść się podbródek i Piotrowski pomyślał, że za chwilę panna Kącka znowu wybuchnie płaczem.

– Po herbatę pójdę – oznajmił i wyszedł z namiotu.

Żal mu się zrobiło Gabrieli. Tak po ludzku, bo i jej życie ostatnio dało w kość. Jednak wciąż czuł złość za to, jak bardzo zabawiła się jego miłością. Ona wciąż była niepewna, nie miała pojęcia, czy jej narzeczony żyje i w tym, co mu powiedziała, kryła się jakaś prawda. Jednak dla niego sprawa była prosta: albo się kogoś kochało, albo nie. Najwyraźniej panna Kącka wciąż się miotała pomiędzy miłością do dziedzica i uczuciem do niego. A on nie chciał już czekać, on w tej chwili musiał być pewien uczuć Gabrieli, bo nie zniósłby kolejny raz takiego rozczarowania, jakie spotkało go, gdy ujrzał ją całującą się z innym mężczyzną. Gdyby to był młody Morawiński, jej narzeczony, zapewne jakoś potrafiłby sobie to wytłumaczyć, ale w tej sytuacji po prostu nie umiał.

***

Nela Domosławska nie lubiła Gabrieli Kąckiej. Na początku, owszem, nawet zapałała do niej sympatią, zwłaszcza gdy ta pozwalała jej na czesanie swoich pięknych długich włosów. Potem jednak, gdy już wszyscy mieszkali w jednej izbie, zauważyła, że panna Kącka traktuje Błażeja jak niegdyś jej matka nieco głupawą dziewczynę ze wsi, która pomagała jej podczas gruntownych porządków. Tymczasem dla niej Błażej był najmądrzejszym i najlepszym chłopcem, jakiego znała. Szczególnie gdy straciła z oczu swojego tatę, obdarzyła Błażeja Piotrowskiego specjalnymi przywilejami. A owe specjalne przywileje polegały na tym, że zawsze się go słuchała. W przypadku rodziców bywało różnie. Miała świadomość, iż czasami postępuje niewłaściwie, jednak równie dobrze zdawała sobie sprawę ze swojej bezkarności. Połajanki czy straszenie pasem były jedynie czczą gadaniną. Nigdy w życiu nie dostała lania.

Pewnego dnia jednak coś w jej życiu się zmieniło. Jej tata zniknął i mimo że bardzo za nim tęskniła, nigdy nie powrócił. Ani wówczas, gdy jeszcze mieszkały w Oszmianie, ani też nie przyjechał, by zabrać je z tego strasznego miejsca, jakim był Kazachstan i śmierdzące lepianki. Niekiedy myślała sobie, że ojciec zostawił je, bo była niegrzeczna. W swoim młodym umyśle obwiniała się, iż pewnego dnia zniknął, gdyż miał już dość swojej krnąbrnej córki. Podobnie sądziła, gdy umarła mama. Obawiała się, że to jej złe zachowanie sprowadziło na matkę najpierw chorobę, a potem śmierć. W pewnym momencie dotarło do niej, iż nie ma już nikogo na świecie, nawet Błażeja, i zapewne jego odejście także było jej winą. Kiedy więc młody Piotrowski zabrał ją z sierocińca i od tej wrednej, wielkiej kobiety, postanowiła, że jego będzie słuchała zawsze i w każdych okolicznościach, bo nie chciała, by pewnego dnia i on ją zostawił.

Przeżywała bardzo, gdy oznajmił, że idzie na wojnę, a nią zaopiekuje się pani Nina. Pytała, czy była niegrzeczna, czy nie lubi jej, ale Błażej zapewniał, że wszystko się na tym świecie „pokićkało” i nie ma w tym ani odrobiny jej winy. Powoli przywykła do tej myśli i zaczęła sobie tłumaczyć, że nie wszystko, co złe, dzieje się przez nią. Zwłaszcza że wszyscy, których znała, w pewnej chwili zaczynali się dziwnie zachowywać. Pani Apolla wciąż płakała, a panna Kącka któregoś dnia całkiem zwariowała. Błażej, dla odmiany, pokłócił się o coś z panną Gabrielą i chodził zły, jakby go użądliła osa.

A przecież ona nic złego nie zrobiła i nie odpowiadała ani za czyny panny Kąckiej, ani za jej wariactwo. I tylko pani Nina była pogodna, życzliwa i często się uśmiechała. Pani Apolla twierdziła, że gach jej w głowie namieszał, i zapewne miała na myśli tego ogromnego mężczyznę o imieniu Grzegorz, który od czasu do czasu pojawiał się w ich namiocie. Chyba nie tylko pani aktorce namieszał, bo gdy ich odwiedzał i pani Apolla pogodniała, poprawiała fryzurę i szybko poruszała powiekami, co wyglądało dość zabawnie. Jakby bolały ją oczy. Nela lubiła pana Grzegorza, bo zawsze opowiadał jej coś śmiesznego albo sadzał sobie na ramionach i szli na spacer. Była już dużą dziewczynką i potrafiła przejść nawet dziesięć kilometrów bez odpoczynku, ale lubiła poczuć się jak kiedyś, gdy jej tata, duży i silny, nosił ją na rękach.

Bardzo tęskniła za rodzicami, za przytulnym mieszkaniem w Oszmianie i beztroskim dzieciństwem, którego kiedyś nie doceniała, uważając, że matka i ojciec zbyt mocno ją ograniczają, zabraniając zabaw z obcymi psami, samotnych wędrówek po lesie czy bicia po głowie kolegów, gdy wyśmiewali jej piegowatą twarz. Błażej nie mógł być jak jej tata, łączyła ich nieco inna relacja – braterska. Przynajmniej on tak uważał, bo Nela wciąż roiła sobie w głowie, że zostanie kiedyś jego żoną. Gdy już będzie całkiem dorosła.

– Idę do dzieci – oznajmiła nagle dziewczynka i wyszła z namiotu.

Niemal pośrodku obozu znajdował się kawałek wolnej przestrzeni, gdzie zbierały się dzieciaki, by chociaż w minimalnym stopniu posmakować zabawy z rówieśnikami. Było to zwykłe klepisko, nie stały tam żadne huśtawki ani karuzele, a jednak Nela lubiła przychodzić w to miejsce i opowiadać podekscytowanym głosem swoje historie. Wiele razy wymyślała je, by wydały się pozostałym bardziej interesujące. Uważała także, że inni również nieco zmyślają, opowiadając na przykład o chorobie zwanej szkorbutem, która tworzyła na ustach strup. Samuel, chłopiec spod Lwowa, opowiadał, jak o mały włos nie umarł z głodu, bo nie mógł otworzyć ust z powodu tego szkorbutu. Nela lubiła go, chociaż za każdym razem, gdy mówił o swojej chorobie, ów strup na ustach robił się większy i dziewczynka była niemal pewna, że za jakiś miesiąc wmówi jej, iż pokrywał całe jego ciało. Zośka z Grodna opowiadała zaś o bardzo bogatej ciotce, która przyjechała do nich na wakacje i już nie wróciła do swojego domu pod Białymstokiem, bo wylądowała wraz z jej najbliższą rodziną w wagonie, który powiózł ich do posiołka koło Krasnojarska. Ciotka była już nieco leciwą kobietą i pewnego dnia, gdy poszła do pracy przy wyrębie lasu, zamarzła. Zmęczona była harówką, bowiem do niej nie przywykła. Jej mąż był właścicielem młyna, gorzelni i hodował norki, miała pieniędzy jak lodu, więc we wszystkim wyręczała ją służba, składająca się z kucharki, trzech pokojówek, stangreta, ogrodnika i człowieka od samochodów, których to ciotka posiadała aż dwa. Przed wojną głównie czytała, słuchała muzyki albo czas spędzała na ploteczkach u znajomych. A w posiołku musiała zapomnieć nie tylko o służbie, ale także nakazano jej zbierać grube, ciężkie gałęzie i ciąć drewno przez kilkanaście godzin dziennie. I pewnego razu, jak przysiadła zmęczona na pieńku, tak zamarzła. Ojciec Zośki poszedł po nią, żeby tak nie siedziała nieżywa na widoku, ale ciotka już była całkiem zesztywniała i musiał poprosić o pomoc mężczyzn z ich baraku. Przenieśli zwiniętą w kucki ciotkę na miejsce, gdzie grzebano pod pryzmami śniegu zmarłych, i tam ją zasypali. Kiedy jednak zrobiło się ciężko i głód kolejny raz zajrzał im w oczy, mama Zośki przypomniała sobie, że ciotka miała wstawione złote zęby, a za złoto można było kupić od strażników chleb albo dostać trochę zupy. Ojciec więc poszedł pod wieczór na grób ciotki, gdzie był wbity jedynie kijek z numerem i wygrzebał kobietę spod pryzmy śniegu. A potem używaną w lesie siekierą wybił jej złote zęby. Narzędzie to było duże i ciężkie i nie nadawało się za bardzo do tego typu spraw, dlatego ojciec Zośki odrąbał ciotce pół twarzy, zanim udało mu się to z jej zębami.

– Widziałaś jak twój ojciec rąbie ciotkę? – ze zgrozą jęknął mały Kazek.

Zośka pokręciła przecząco głową i oznajmiła, że ojciec nikogo nie zabrał ze sobą, bo jakby ktoś odkrył, dokąd idzie i w jakim celu, toby go zamordowali.

– E tam, to coś bajdurzysz. – Samuel machnął ręką.

– Nie brecham! – żachnęła się Zośka. – Jak ojciec wrócił, to dał dla matki te zęby, a potem rozgłosił się i mówił tak jakoś… że ciotkę Helkę porąbał i pójdzie do piekła. I że tam go Lucyper też na drzazgi porąbie, zanim do beczki ze smołą wrzuci. To tak sobie by nie gadał…

– To okropne. – Kazek prawie się rozpłakał.

– A moja mama umarła na tyfusa – powiedziała cicho Nela.

Dzieci spojrzały na nią badawczo, jakby oczekując kolejnej mrożącej krew w żyłach opowieści.

– No i? – Zośka trąciła ją łokciem.

– I nic. I umarła – bąknęła Nela.

– Łe, tak tylko wzięła i umarła? – prychnęła Zośka.

Dzieci były już tak oswojone ze śmiercią, że ta zwyczajna, na przykład z powodu zamarznięcia lub złapania tyfusu, nie stanowiła specjalnej atrakcji. Każde z nich kogoś straciło, niektórzy rodzeństwo, matkę albo dziadków. Dlatego nie skomentowały wyznania Neli i powróciły do swoich mrocznych opowieści.

– Mój brat to się żywcem spalił – powiedział mały Kazek i od razu dzieci skupiły na nim swoją uwagę.

– No, gadaj dalej, jak to się spalił? – zachęcała Zośka.

– Oślepł i wlazł prosto w takie wielkie ognisko. U nas dużo ludzi ślepło i mój brat też oślepł. Zmarznięty był na kość, więc jak poczuł ciepło, zaczął leźć w stronę tego ciepła. I dopiero jak się zaczął palić jak polano w piecu, poczuł, że coś z nim niedobrze. No i tak latał jak pochodnia, i w końcu się spalił.

– A skąd to niby wiesz? Opowiadał ci? – złośliwie zapytała Nela, nieco zdegustowana faktem, że jej koledzy tak bardzo ją zignorowali, gdy powiedziała im o śmierci swojej mamy.

– Nie, taki jeden opowiadał, co tam siedział. – Kazek zaczął się jąkać, bo najwyraźniej jego opowieść była mocno podkoloryzowana.

– I nie gasili, jak się palił? Wystarczyło go śniegiem posypać. A on nie położył się w śnieg? Przecież w mig by się zagasił – mruknął Samuel.

– Ja tam nie wiem, czy gasili, czy nie, ale się spalił. Ja… – Kazek zaczął walić małą piąstką w swoją wątłą pierś na znak, jakoby przedstawiał obecnym prawdziwą historię, a nie opowieść będącą wytworem jego wyobraźni.

– To co robimy? – Zośka kopnęła kamyk, najwyraźniej znudzona dociekaniem Neli i Samuela. – Może poszlemy Kazka do żołnierzy, żeby jakiego chleba wybłagał?

– Dlaczego znowu ja? – prychnął Kazek.

– Bo najmarniej wyglądasz, jak trzy dni przed śmiercią, to ci pewnie dadzą z litości. A w ogóle brechasz nam cały czas i za karę musisz pójść.

Na nic zdały się tłumaczenia chłopca, że mówi prawdę najświętszą, Zośka i reszta kompanów nalegali z całą stanowczością na jego wizytę w żołnierskiej stołówce. Być może gdyby nie był najmłodszy i najbardziej cherlawy z nich wszystkich, zareagowałby bardziej stanowczo, ale w tej sytuacji wiedział, że musi iść, by nie być wykluczonym z tego tajemnego kręgu znajomych, gdzie opowiada się historie nie „dla miętkich sysunów”, jak to mawiała Zośka.

Zanim nadejdzie jutro. Tom 3. Druga strona nocy

Подняться наверх