Читать книгу Zanim nadejdzie jutro. Tom 3. Druga strona nocy - Joanna Jax - Страница 9

7. Kondratjewo, 1942

Оглавление

– Jakże to tak, towarzyszu Razański? Nagle doktor Zawiślański stał się potencjalnym sabotażystą? – Ewa Laudańska była wzburzona, usłyszawszy, że albo ona zrezygnuje z pracy i mieszkania w szkole, albo Paweł Zawiślański wróci do łagru i tamtejszej bolnicy.

– Mnie, towarzyszko, to nie przeszkadzało. Też jestem człowiekiem i nawet kiedyś byłem zakochany. Ale przyjechał z Irkucka towarzysz Rysznikow i zaczął zadawać pytania. I zdenerwował się, że łagiernik mieszka w posiołku, chodzi wolno jak panisko, a wy uczycie nasze dzieci, a żyjecie z nim. Z łagiernikiem i wrogiem ludu. Więc nie mam wyjścia i albo was zwolnię, albo odeślą Zawiślańskiego do obozu. Rozmawiałem już z władzami, powiedzieli, że przyślą mi kogoś do szkoły lub dadzą lekarza do bolnicy. Bo ja się za wami wstawiłem, inaczej wypędziliby was z powrotem do waszych i do roboty w lesie. Ale ja im mówię, że wy jesteście oddani naszej idei i pracy…

Razański tłumaczył się Ewie, bo naprawdę mu zależało, żeby pozostała w szkole. Nie interesowały go również plotki dotyczące jej romansu z łagiernikiem. Było spokojnie, nikt nikomu nie wadził i każdy udawał, że to normalna sytuacja. Jednak po wizycie Rysznikowa miejscowy zawecze nie mógł dłużej przymykać oczu na tę sytuację.

– I co ja mam teraz zrobić? – jęknęła Ewa i zakryła twarz rękoma.

– Przecież mówię wam, co udało mi się załatwić u władz. Wy możecie zostać i wszystko będzie po staremu, a ten doktor wróci do łagru. Też będzie pracować w ambulatorium, więc nie pogorszy mu się, ale z wami jest problem… Jeśli wrócicie do lasu, to dziecko na zmarnowanie pójdzie, gdy matka w pracy będzie. Dłonie sobie zniszczycie i zdrowie, bo to nie jest robota dla takich delikatnych kobietek, jak wy. – Razański naprawdę zrobił, co mógł i nie rozumiał, dlaczego musi tłumaczyć się Laudańskiej, jakby to była jego wina.

– Rozumiem. – Ewa pokiwała głową i wyszła z biura Razańskiego.

W istocie ciągłe zadawanie pytania „dlaczego?” przestało mieć sens. Musiała podjąć decyzję, ale właściwie nie bardzo miała się nad czym zastanawiać. Dla niej i Kajtka powrót do przepełnionych baraków specposiołka i praca w lesie oznaczały ich koniec. A jednak dławiło ją poczucie winy. Gdyby nie pojawiła się w życiu Pawła, on nadal spokojnie pracowałby w kondratjewskim szpitalu. Nie zagryzałby się także, że założył niejako nową rodzinę, nie mając pojęcia, co dzieje się z jego poprzednią.

Wieczorem ze ściśniętym gardłem czekała na Pawła, bo nie wiedziała, jak mu o tym wszystkim powie. Kiedy tylko zaczynała rozważać inną możliwość, czyli powrót z Kajtkiem do polskich zesłańców, zerkała na syna i od razu przestawała o tym rozmyślać. Widziała dzieci, które tam żyły. W większości jednak te, które umierały. Dręczone chorobami, atrofią, szkorbutem i kurzą ślepotą. Dzieci o złamanych życiorysach. Nie mogła pozwolić, by i jej syna spotkało coś podobnego.

Kiedy Zawiślański wszedł do jej pokoiku, Ewie zdawało się, że jest jeszcze bardziej przygnębiony niż zwykle. Nie miała pojęcia, co było powodem jego paskudnego nastroju, być może czyjaś śmierć, a może po prostu pogłębiająca się z każdym dniem depresja. A ona musiała mu powiedzieć, że wybrała bezpieczeństwo ich dziecka, swoją pracę i ciepłe mieszkanie, zamiast jego wolności. Nawet jeśli owa swoboda Pawła Zawiślańskiego była jedynie umowna, jednak po tym, co przeszedł w łagrze, życie w Kondratjewie wydawało się rajem na ziemi. Milczała. Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu, bo bała się jego reakcji. Nie tego, że rozzłości się, ale lękała się, iż jego psychiczny stan jeszcze się pogorszy.

Paweł zdjął z siebie waciak i czapkę i odwiesił na gwóźdź, który służył jako wieszak. Przygładził włosy i przesunął dłonią po nieogolonej twarzy. Potem podszedł do Ewy, ucałował ją w policzek i niemal natychmiast znalazł się przy łóżeczku. Wziął na ręce Kajtka i mocno przytulił. Ewa już otwierała usta, by poinformować go, co się wydarzyło. Była mu to winna. Chciała uświadomić mu, że swojego syna nie zobaczy przez długi czas. Zawiślański jednak ją uprzedził.

– Mam dla ciebie, Ewciu, dwie informacje. Jedna jest zła, druga nieco lepsza… – zaczął niepewnie.

– Zacznij od tej złej… – szepnęła.

– Wracam do obozu. Już za miesiąc – powiedział z westchnieniem.

„Szybko się uwinęli” – pomyślała z goryczą Ewa.

– A ta dobra? – wydukała.

– Nie wrócę do lasu, przynajmniej na razie, ale będę pracował w tamtejszym ambulatorium. Mówię: „na razie”, bo tam wszystko jest możliwe… Jednego dnia pracujesz w ciepłym baraku, następnego lądujesz w lesie albo w karcerze.

Paweł odłożył do łóżeczka Kajtka i przez chwilę siedział wpatrzony nieruchomym wzrokiem w bliżej nieokreślony punkt. Nic także nie mówił. Ewa Laudańska popatrzyła z trwogą na swojego ukochanego. Był zdruzgotany, a jego pozorny spokój świadczył o tym, że wiadomość o powrocie do łagru bardzo go dotknęła. Normalnie potrafił krzyknąć albo zakląć siarczyście, milczenie oznaczało jego wewnętrzny dramat. Nie wiedziała, jak w tej sytuacji ma mu powiedzieć, że to wszystko przez nią. W jaki sposób przekazać, iż to ona dokonała wyboru za nich oboje. Jednak po chwili uznała, że to nie był żaden wybór. Paweł nadal będzie robił to, co teraz, dla niej odejście z pracy oznaczało powrót do lasu i katastrofalnych warunków. Do zimna, głodu i wszelkiej zarazy. Zapewne on podjąłby identyczną decyzję, ale i tak czuła się jak spiskowiec, knujący za plecami ukochanego. Paweł był jej największą miłością i nigdy wcześniej go nie okłamała, ale tym razem postanowiła, że nie powie mu prawdy. Nie miała pojęcia, jak by to przyjął. Jeszcze zanim przyszedł na świat Kajtek, była pewna jego reakcji i znałaby odpowiedź, zanim zadałaby mu pytanie, ale ostatnio Paweł zachowywał się jak obcy jej człowiek. Daleki, niekiedy przykry i chwilami odnosiła wrażenie, iż swoje frustracje wyładowuje na niej.

– Będę na ciebie czekała. I Kajtek. Dopóki nie wyjdziesz – powiedziała rozpaczliwie.

– Nie! – odpowiedział stanowczo. – Nie masz po co czekać. I tak nie będziemy się widywali, a pięć lat to jest szmat czasu. Postarasz się o zgodę na wyjazd, na mocy umowy międzynarodowej. Weźmiesz wszystkie pieniądze, moje i swoje, spakujesz manatki i pojedziesz tam, gdzie mieliśmy się razem udać kilka miesięcy temu. Wyjedziesz stąd i ułożysz sobie życie. Jeśli postanowisz, gdzieś tam, daleko, poczekać na mnie, nie będę mógł ci tego zabronić. Jeżeli jednak poznasz miłego człowieka, który będzie dobry dla mojego syna i zaopiekuje się nim, dopóki nie wyjdę, nie będę miał do ciebie żalu. Zasłużyłaś na szczęście, na życie w normalnych warunkach, na granie w wielkich salach koncertowych, tutaj zmarniejesz. Ty i nasz syn. Kiedy byłem na miejscu, to miało jakiś sens, w końcu miłość jest w stanie wiele wynagrodzić, ale w tej sytuacji to…

Przerwała mu:

– A jeśli się nie zgodzę, jeśli nie wyjadę?

– Pomyśl o naszym synu… Błagam! Jedź na południe, powiedz, że zgubiłaś dokumenty, ale jesteś wdową po oficerze polskiego wojska, który zmarł w sowieckim łagrze. Nikt tego nie sprawdzi, zresztą będziesz miała dużo czasu, by wymyślić jakąś wiarygodną historię.

Ewa pomyślała przez chwilę. Gdyby w istocie teraz wyjechała, Paweł mógłby pozostać w Kondratjewie. Ona to wiedziała, on nie. Cokolwiek jednak postanowi, nie zobaczy Pawła przez kilka lat. Tu czy gdzie indziej. On miał rację – w tym miejscu marniała. Nawet jeśli miała więcej szczęścia niż inni, nie wiedziała, co wpadnie do głowy decydentom jutro czy za tydzień. Była Polką. Obcą. Osobą, którą błaha plotka może pozbawić wszystkiego, bo komuś będzie się wydawało, że jest wrogiem ludu. Razański był porządnym człowiekiem, ale kto wie, jak długo będzie lokalnym zawecze. To nie było stanowisko dla porządnych ludzi, tylko dla szczwanych lisów i karierowiczów, którzy mieli w nosie los drugiego człowieka. Musiała stąd wyjechać. Ochroni Pawła, a sama zagra o lepszy los dla siebie i synka. Ale będzie czekała. Tak długo, jak to będzie konieczne. I nieważne dokąd dotrze.

– Dobrze, wyjadę, ale nawet nie wspominaj mi o innym mężczyźnie. Czekałam na ciebie całe życie, więc jeszcze trochę wytrzymam – mówiła Ewa, a jej oczy niemal natychmiast wypełniły się łzami. Drżał jej podbródek, głos wiązł w gardle.

Mieli dla siebie ostatnie dni. Postanowiła, że spędzą je jak prawdziwa rodzina. Bez wyrzutów, trudnych tematów, narzekania. Chciała zachować w pamięci obrazek szczęśliwego Pawła, trzymającego na kolanach swojego synka, mężczyzny tulącego ją w nocy i szepczącego wyznania. Tak bardzo go kochała… I miała nadzieję, że on ją również.

Paweł podszedł do niej i przytulił ją. Powiedziała mu, w jaki sposób chce spędzić ten ostatni ich wspólny czas. Popatrzył na nią i uśmiechnął się smutno.

– Masz rację, ta chwila trwa i niedługo odfrunie, jak każda. Więc nie pozwólmy, by się zmarnowała. Byle tylko cię wypuścili – westchnął Paweł.

Ewa miała nadzieję, że i tym razem Razański okaże się przyzwoitym człowiekiem i pomoże jej. Może dla kacyka z okręgu nie był nikim ważnym, ale w Kondratjewie miał posłuch. Jeśli wstawi się za nią do władz, te zapewne bez szemrania wystawią jej stosowne przepustki. Tylko co dalej? Będzie musiała poprosić Razańskiego także o to, by wytłumaczył jej wszystko, załatwił bilety kolejowe, a potem… A potem będzie zdana jedynie na siebie.

***

Razański na wieść, że jego ulubienica ma zamiar skorzystać z przysługującego jej prawa do opuszczenia Związku Radzieckiego, prawie się rozpłakał. Ewa była jedyną osobą z Kondratjewa, z którą mógł normalnie i swobodnie porozmawiać. Nie bała się go, tak jak inni mieszkańcy wsi, i to cenił w niej najbardziej. Poza tym grała na pianinie jak sam anioł. Nie mógł jednak patrzeć jedynie na siebie, zwłaszcza że gdyby postarał się, by nikt jej podobnej zgody nie udzielił, zapewne przestałaby być już jego miłą znajomą, a zamieniłaby się w zagorzałego wroga.

– Łamiecie mi serce, towarzyszko Laudańska – jęknął zawecze.

– Towarzysz Razański złamał moje, gdy mi narzeczonego do łagru odesłał. Tylko dla niego tutaj zostałam… – mruknęła Ewa.

– No tak, no tak… Ale co mogłem zrobić? Tyle, co mogłem, to zrobiłem. Zawiślański do lesoburów nie wróci, tylko będzie lekarzem, jak tutaj. Ale przywieźli do obozu trochę fryców i będzie się musiał z bydlakami użerać. Ale przynajmniej jak który padnie, to mu szkoda nie będzie. A jakbym się Rysznikowowi postawił, to wszyscy byśmy źle skończyli. I towarzyszka, i ten absztyfikant, i ja. – Razański ponownie zaczął się tłumaczyć przed Ewą.

– Rozumiem, towarzyszu. I nie mam do was pretensji. W tej sytuacji wszystko się wam poukłada, jak trzeba. Ja wyjadę, a Paweł Zawiślański będzie mógł zostać w Kondratjewie i wieś znowu będzie miała lekarza, zamiast go oddawać szwabom – powiedziała hardo Ewa.

– Kiedy już wysłali po przydział do centrali. Napisali, że wojna, że braki kadrowe, ale za parę miesięcy kogoś podeślą… – powiedział Razański.

– No, widzicie, towarzyszu. Kilka miesięcy to ogrom czasu. A niech jakaś epidemia wybuchnie, jak w zeszłym roku tyfusu, albo jak któryś sekretarz zachoruje, to dopiero będzie. – Ewa przewróciła oczami.

– No, dobrze, porozmawiam, z kim trzeba. O zgodzie na wyjazd dla was także. Poproszę też, by odwieziono was z dzieckiem do Irkucka albo nawet do Krasnojarska. Ale dalej… Towarzyszko, zastanówcie się, przecież to świat drogi. A musicie dotrzeć do Ałmatów. Albo jeszcze dalej, do Buchary. Z małym dzieckiem? Nie wiecie, na co się porywacie – mówił zatroskanym głosem.

– Przecież istnieją pociągi, towarzyszu Razański. Cztery tygodnie tu jechałam. Upchnięta w wagonie jak bydło. I przeżyłam, więc i teraz sobie poradzę – niemal wysyczała Laudańska, bo miała już dość tego czarnowidztwa.

Sama była wystarczająco przerażona. Jedynie Paweł zachowywał dziwny spokój, będąc przekonanym, że ta długa podróż na pewno się powiedzie. Mieli trochę pieniędzy, Ewa i Kajtek nie głodowali, oboje byli zdrowi, więc powinni dać radę. Jeśli będą musieli przenocować, miejscowi dadzą im łóżko do spania w zamian za spirytus czy inne dobra, w które Paweł postanowił zaopatrzyć Ewę. Zawiślański nie miał także pojęcia, że być może nie wróci do łagru, tylko pozostanie w Kondratjewie. Tego również Ewa postanowiła mu nie mówić. Musiałaby opowiedzieć mu wszystko od początku. Oboje by się dręczyli.

W istocie ostatni tydzień spędzili w atmosferze miłości i ciepła. Paweł korzystał z każdej wolnej chwili i przybiegał do Ewy i Kajtka. Prawie nie sypiał, bo szkoda mu było czasu na sen. Ewa nie miała zbyt wiele dobytku, który mogłaby ze sobą zabrać, zresztą lepiej było dla niej, by nie wlokła ze sobą ciężarów, więc nie musieli tracić czasu na pakowanie. I tak musiała się trudzić, targając butelki ze spirytusem i małego Kajtka na rękach. Paweł wymyślił dla niego nosidło i dzięki temu mogła usadowić synka na plecach.

Kochali się niemal każdej nocy, a potem zasypiali wtuleni w siebie tak mocno, że aż brakowało im tchu. Ostatniej nocy Paweł przyniósł do ich łóżka Kajtka, bo chciał mieć ich oboje blisko siebie.

Razański, tak jak obiecał, załatwił Ewie transport do Krasnojarska. Nie bezpośredni, oczywiście, bo to była zbyt daleka droga, ale na każdym z przystanków miał na nią czekać kolejny samochód. Wcisnął jej w dłoń również mapę z zaznaczonymi stacjami kolejowymi i kilka złotych monet.

– Ależ towarzyszu… – żachnęła się Ewa.

– No, no… Bierzcie, bierzcie… Dobrze pracowaliście, należy wam się.

Razańskiemu zaczął trząść się głos i Ewa pomyślała, że zawecze za chwilę kompletnie się rozklei. Nie wspomniała mu, iż rzadko kiedy – a właściwie nigdy – pracownicy otrzymują wynagrodzenie w złocie, jednak nie chciała wprawiać go w jeszcze większe zakłopotanie.

– Porządny z was człowiek – powiedziała i cmoknęła go w policzek.

Ten oblał się rumieńcem i odparł ze łzami w oczach:

– No, już idźcie, idźcie. Niech wam się szczęści w drodze…

Laudańska być może bardziej przeżyłaby rozstanie z tym miłym człowiekiem, gdyby nie to, że nazajutrz czekało ją najtrudniejsze pożegnanie. Z Pawłem. Wierzyła jednak, że dopóki oboje żyją, wszystko jest jeszcze możliwe. A najbardziej to, że pewnego dnia znowu będą razem.

Zanim nadejdzie jutro. Tom 3. Druga strona nocy

Подняться наверх