Читать книгу O matko i córko - Katarzyna Błędowska - Страница 16

Оглавление

Kasia: Zagadywała absolutnie każde dziecko. Była otwartym, towarzyskim maluchem. Wszystko ładnie, pięknie, ale jak niosłam zakupy na obiad… nie było lekko.

Paulina: Nigdy się nie nudziłam, bo zaraz łapałam kontakty. Wszędzie. Na wakacjach, pod blokiem i na działce. Znałam chyba każdego. Zaraz wołałam, żebyśmy szli się pobawić. Zróbmy to, to, to i to. Dlatego wszyscy mnie od razu lubili.

Chodzący niejadek

Po co siedzieć, skoro można biegać?!

Kasia: Paulina nie lubiła jeździć wózkiem. Mieliśmy go oczywiście w domu, ale odkąd zaczęła chodzić, stał się kompletnie bezużyteczny. Nie mogłam zabierać wózka, gdy prowadziłam ją do moich rodziców, bo nie umiała w nim usiedzieć. Wolałam ją brać na ręce niż szarpać się z tym cholerstwem. Na pewno byłoby mi łatwiej, ale ona była bardzo ruchliwa. Chciała poznawać świat, a nie siedzieć w miejscu.

Paulina: W wózku czułam się ograniczona.

Kasia: Wstawała, wierciła się, zwisała z boku. Żadne szelki czy inne wiązania nie pomagały. Bardziej stresowałam się tym, że mi wypadnie z wózka, niż miałam korzyści z wolnych rąk. Wiedziałam, że unieruchomiona jest skrajnie nieszczęśliwa. Dlatego, idąc dokądkolwiek, przestaliśmy zabierać wózek. Zresztą Paulina bardzo szybko zaczęła pokonywać długie dystanse. Pewnie wyglądało to dość komicznie, gdy biegaliśmy za nią, żeby nic się jej nie stało. Jednocześnie czuliśmy radość, że jest taka samodzielna. Na zakupy też chciała ze mną chodzić. A to okazało się niezwykle męczące. Wolałabym zapakować dziecko do wózka, a zakupy do reklamówki. Nie było szans. Moja córka chciała iść. Za jedną rękę dziecko, a w drugiej ręce siatki. Jak wielbłąd z pijanym sternikiem.

Paulina: Do tego zawsze zabierałam swoją siatkę na zakupy.

Kasia: Paulina miała pełną swobodę ruchów i wszystkich zaczepiała. Z wszystkimi mijanymi osobami musiała się przywitać. Do tego zagadywała absolutnie każde dziecko. Mówiła im cześć i dawała rękę na powitanie. Chciała porozmawiać i się pobawić. Bez przerwy się zatrzymywała. Była otwartym, towarzyskim maluchem. Potrzebowała kontaktu z innymi ludźmi, a najlepiej dziećmi. Wszystko ładnie, pięknie, ale jak niosłam zakupy na obiad… nie było lekko. Mam wrażenie, że nie każdy rodzic przeżywał podobne katusze, ale uczyłam się przy tym cierpliwości. Myślę, że to najważniejsza nauka, jaką wyciągają rodzice dzieci w różnym wieku. Jeśli nie uda się im wykształcić w sobie tej ważnej cechy, to nigdy nie nawiążą dobrych relacji z potomstwem, a potem będzie tylko gorzej. Miałam cały czas tego świadomość, co nie znaczy, że nie przychodziły chwile, gdy myślałam, że wybuchnę.

Paulina: Nigdy się nie nudziłam, bo zaraz łapałam kontakty. Wszędzie. Na wakacjach, pod blokiem i na działce. Znałam chyba każdego. Zaraz wołałam, żebyśmy szli się pobawić. Zróbmy to, to, to i to. Dlatego wszyscy mnie od razu lubili.

Kasia: Nie wstydziła się i nic jej nie krępowało. Przypomina mi to sytuację, gdy przeprowadziliśmy się do obecnego mieszkania. Paulina miała wtedy dwa i pół roku. Wchodziliśmy akurat do domu, gdy z mieszkania obok wyszła starsza o trzy lata dziewczynka. Paulina tak się ucieszyła, że od razu do niej pobiegła i ją przytuliła. Speszyła koleżankę do tego stopnia, że przez parę lat na widok Pauliny uciekała w przeciwnym kierunku. Długo się z tego śmialiśmy. Musiało minąć kilka lat, żeby to ustąpiło.

Paulina: Kiedy zrobiłam się bardziej ogarnięta, zaczęłyśmy wychodzić razem na dwór i się zaprzyjaźniłyśmy. Po prostu wtedy, tego pierwszego dnia, przestraszyłam ją.

Kasia: Gdziekolwiek nie poszliśmy, zaczepiała wszystkich. Do dziś nie ma problemu z nawiązywaniem nowych kontaktów i znajomości. Choć moje matczyne serce zawsze się niepokoiło z tego powodu. Wiadomo, że jako rodzice próbowaliśmy pilnować Pauliny i mieć ją zawsze na oku, zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że przecież nie jesteśmy idealni i zdarza nam się czegoś nie zauważyć, a dziecko się wymknie, gdy tylko rodzice się rozproszą. Bałam się sytuacji, w których Paulina przez tą swoją otwartość na otoczenie może się znaleźć w niebezpieczeństwie. Sen z powiek spędzała mi myśl, że zaufa komuś, kto może jej zrobić krzywdę. Dużo o tym myślałam, choć oczywiście nie chciałam jej w żaden sposób ograniczać. Radość poznawania nowych ludzi i świata uznałam za niezwykle cenną. Nie wolno zabijać w dziecku takich emocji. Dlatego starałam się to wypośrodkować i od pierwszych lat kładłam jej do głowy, że ma nie odchodzić z obcymi i nie przyjmować podarunków od nieznajomych. W dzisiejszych czasach jesteśmy bardziej świadomi zagrożeń, wiemy, że musimy się starać chronić nasze dzieci. To nasz obowiązek, którego nie powinniśmy zaniedbać. Można uznać to za objaw nadopiekuńczości, ale warto pamiętać, że od czasów naszej młodości wiele się zmieniło. Ucząc dzieci ostrożności, zapewniamy sobie spokojniejszy sen, a także zwiększamy szanse, że nie spotka ich nic złego. Wpojenie takich zasad powinno być obowiązkowym punktem wychowania.

Przy całej swej otwartości naszej córce zdarzały się dziwne sytuacje. Bywało też tak, że jak ktoś Paulinę zaczepił, to stawała się zamknięta. Chyba pod wpływem tych moich matczynych troskliwych ostrzeżeń zapalała się jej czerwona lampka. W drugą stronę, gdy to Paulina wychodziła z inicjatywą, zachowywała się śmiało. Bałam się jednak nadal, że zaczepi obcą osobę, która okaże się dla niej zagrożeniem. Widziałam tu problem i drżałam, ilekroć spotykała nowych ludzi. Chwała Bogu, nic złego nigdy się nie stało i mam nadzieję, że się nie stanie. Wiedziałam i czułam, że bycie otwartym jest czymś dobrym, jest wielką zaletą. Wiem też, że można za to dostać po głowie. Ale chyba udało nam się zaszczepić w Paulinie ostrożność i nie jest naiwna.

Paulina: Jestem trochę panikarą. Bardzo uważam, komu okazuję ufność.

Kasia: Tłumaczyłam jej, że jak ktoś pokaże jej pieska i każe ze sobą iść, to nie powinna tego robić. Starałam się opisać sytuacje, które mogą zaistnieć. W swej trosce próbowałam je przewidzieć, żeby podpowiedzieć, jak powinna prawidłowo reagować. Robiłam nawet symulacje. Z tyłu głowy zawsze miałam obawę, że coś się może zdarzyć. Uważam to za zdrowy przejaw rodzicielskiej troski, czego najlepszym dowodem są dostępne w sieci filmy, w których działacze społeczni pokazują, jak łatwo jest uprowadzić dziecko.

Niepojedzone

Kasia: Paulina w późniejszym okresie życia pozostała niejadkiem. Gdy jeszcze nie chodziła do przedszkola, a ja akurat, po weekendach w pracy, miałam wolne, wstawałyśmy koło ósmej i robiłam śniadanie. Dwie malutkie, maciupeńkie kanapeczki. Ku mej rozpaczy mogła je jeść do południa. A o czternastej był już przecież obiad. Ten z kolei męczyła do osiemnastej, a o dziewiętnastej podawałam kolację. Można powiedzieć, że choć była niejadkiem, to cały czas jadła. Wkurzało mnie to niebywale. Tłumaczyłam, że powinna zjeść te nieszczęsne kanapki i mieć spokój. Ale nie. Jadła godzinami, po raz kolejny wystawiając moją cierpliwość na ciężką próbę.


Lubię bułki

Paulina: Ja po prostu nie chciałam tego spokoju.

Kasia: Przy tym powolnym jedzeniu kanapki wymyślała sobie różnorodne zabawy. Czasem tak ją absorbowały, że ugryzła kęs i zapominała go pogryźć i połknąć. Miała też mnóstwo dziwnych i ryzykownych pomysłów. Któregoś dnia jadła śniadanie, jak zwykle trzecią czy czwartą godzinę. Ja się już poddałam i nie pilnowałam, co wyczynia. Zajęłam się przygotowaniem obiadu. Naraz usłyszałam straszliwy huk. Wpadłam biegiem do pokoju i patrzę, co się stało. Okazało się, że moja córka, jedząc przy stole kanapkę, urwała karnisz. Nie wiem, co chciała zrobić. Może wspiąć się po firance? Całe szczęście nic jej się nie stało. Nie pamiętam już, jak zareagowałam, ale pewnie krzykiem. Dziś to rodzinna anegdota, ale wtedy nie było mi do śmiechu.

Pamiętam, że czasami miałam dość jej uporu i powolnego spożywania kanapek. Stwierdzałam, że nie będę w nią nic wciskać na siłę. Gdy zgłodniała, sama brała do ręki suchą bułkę.

Paulina: Wcale nie musiałam być głodna, po prostu uwielbiałam jeść suchą bułkę. Jak miałam wybrać kanapkę z różnymi rzeczami i suchą bułkę, to zawsze wybierałam suchą bułkę.

Kasia: Ja się na to nie zgadzałam. Jak to samą bułkę?

Paulina: Wołałam popić sokiem!

Kasia: Taka sucha bułka nie ma witamin ani szczególnych pożywnych składników. Moje serce matki się buntowało. Przecież trzeba dziecku dostarczyć substancji odżywczych. Nic to jednak nie pomagało. Uwielbiałaś, suche bułki.

Paulina: Nadal uwielbiam.

O matko i córko

Подняться наверх