Читать книгу O matko i córko - Katarzyna Błędowska - Страница 7

Mam dwie kreski

Оглавление

Wraz z koleżanką pracowałam w niewielkim sklepiku wielobranżowym. Długo czekałyśmy na ciepłe dni, a gdy wreszcie nastały, chciałyśmy same rozkwitnąć. Nie ma na to lepszego sposobu niż zakupy. Korzystając z tego, że miałyśmy popołudniową zmianę, wybrałyśmy się na ciuchobranie. Roześmiane, rozgadane i zachwycone buchającą barwami i zapachami przyrodą jechałyśmy autobusem na targ. To były czasy, gdy nie budowano galerii handlowych na każdym osiedlu. Wszyscy ubierali się na targowisku i nikomu to nie przeszkadzało. Tam mieli najlepszy wybór i największy koloryt.

Przyszła wyczekiwana wiosna. Był chyba maj. Jakoś tak.

Coś tu kręcisz, mamo. Policzmy. Maj, czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień, październik, listopad, grudzień, styczeń, luty. To trochę za długo, urodziłam się przecież 27 lutego.

No dobrze, to musiał być zatem przełom czerwca i lipca. Świeciło słonko i wreszcie nastały ciepłe dni, więc należało uzupełnić garderobę. Nabyłam spodnie biodrówki i seksowną bluzeczkę, której tył składał się głównie ze sznurków. Czułam się dobrze ze swoim ciałem i chciałam tymi zakupami podkreślić, że mam niezłą figurę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w życiu nie będzie mi dane założyć tych ciuchów.

Obładowane zakupami wracałyśmy autobusem do domu. Wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Zrobiło mi się potwornie niedobrze, jakoś słabo, myślałam, że zemdleję. A pojazd jechał i jechał. Całe wieki. Czyli jakieś dziesięć minut. Koleżanka obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem, a że znała nasze perypetie związane ze staraniami o dziecko, powiedziała: „Pewnie jesteś w ciąży”.

Po dwóch latach prób powoli godziłam się z faktem, że nie zajdę w ciążę. Nie chciałam rozbudzać na nowo zapału, aby ponownie się nie rozczarować. Dlatego odrzuciłam jej podejrzenia, wmawiając sobie, że to raczej zatrucie. W domu jeszcze nie myślałam o ciąży. A jednak iskierka nadziei zaczynała się palić coraz silniejszym płomykiem. Czekała tylko na mocniejszy powiew.

W pracy koleżanki żyły już prawie wyłącznie tą rewelacją. Nakręciły mnie, dodając otuchy. Jedna z nich pobiegła do apteki po test ciążowy. Wspierały mnie, gdy sama straciłam już ochotę na walkę. Jeszcze zanim zaczęłam swoją zmianę, koleżanka wygnała mnie do toalety, abym od razu zrobiła test i przestała trzymać wszystkich w niepewności. W małym sklepiku dysponowaliśmy jeszcze mniejszym zapleczem. Miało wymiary skrzynki na listy. Do tego był duży ruch. Stałe klientki czekały niecierpliwie w kolejce. Czułam presję, jakby ktoś mnie poganiał, ale zostałam już tak osaczona przez koleżanki, że nie miałam wyjścia. Nie mogłam czekać. I sama też chciałam wiedzieć natychmiast. Gdybym tego nie zrobiła, to chyba eksplodowałabym od targających mną emocji. Iskierka nadziei zmieniła się w wielki płomień, nie mogłam z tym czekać.

Każda normalna kobieta robi takie badanie w domu, ale ja musiałam być oczywiście inna. Ku mojemu zdumieniu i olbrzymiej radości na teście pokazały się dwie kreski. Wynik: pozytywny. Pierwszy raz. Nie mogłam w to uwierzyć. Patrzyłam ogłupiała na kawałek plastiku, a po twarzy ciekły mi łzy szczęścia. W głowie huczało od emocji. Będę mamą! Udało się! Nareszcie!

Ściskając kurczowo test, wypadłam z łazienki i krzyknęłam na całe gardło: „Jestem ciąży! Mam dwie kreski!”.

W swej radości kompletnie nie pomyślałam, że stoję w sklepie, gdzie w kolejce czekają obce mi osoby. W tym panie, które roznoszą informacje pocztą pantoflową z prędkością światła. Chciałam tańczyć i śpiewać. Świat wydawał się jarzyć tęczowymi kolorami. Płakałam, śmiałam się, skakałam w miejscu i ściskałam ten test jak najcenniejszy diament. Bo tym dla mnie wtedy był. Koncentratem szczęścia, którym promieniowałam chyba na całe miasto. Myślę, że przez to moje zachowanie pół osiedla wiedziało o mojej ciąży wcześniej niż mój mąż. Oczywiście wszyscy cieszyli się razem ze mną i gratulowali, moja radość była zaraźliwa.

Wieść o ciąży przekazałam mojej mamie, ale tacie Pauliny nic jeszcze nie mówiłam. Chciałam mu zrobić niespodziankę. Chciałam też mieć pewność. Test testem, ale ciążę musiał potwierdzić lekarz. Mąż też pragnął dziecka i niepowodzenia na tym polu przeżywał równie mocno. Wolałam go nie rozczarować, bo męskie rozczarowanie potrafi być znacznie gorsze niż kobiece. To normalne, ale pragnęłam tego uniknąć. Wyobraźcie sobie, jak ciężko było mi usiedzieć w miejscu i nic nie mówić, gdy stałam się huraganem pozytywnych emocji. Nie wiem, jak udało mi się z niczym nie zdradzić i wytrzymać do kolejnego dnia.

Po wizycie u lekarza, który potwierdził wynik testu i ustalił, że jestem w siódmym tygodniu ciąży, kupiłam mężowi prezent. Małe, słodkie, niemowlęce buciki. Dostał je po przyjściu z pracy. Tak się dowiedział, że jestem w ciąży. Wreszcie mogliśmy się cieszyć wspólnie. Na jego twarzy najpierw pojawiło się niedowierzanie, a potem olbrzymi, szeroki uśmiech. W jego oczach widziałam odbicie mojego szczęścia i dozgonną miłość. Byłam w niebie.

O matko i córko

Подняться наверх