Читать книгу Jak zostałam nianią Polaków - Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin - Страница 20
Jak to możliwe, że rodzice wstydzą się iść do psychologa, a nie wstydzą się iść do telewizji?
ОглавлениеSzukali wsparcia w różnych miejscach, nie dostawali go, a że oglądali „Supernianię”, to wydawało im się, że po wizycie u mnie dziecko będzie od razu zreperowane. A ja im mówiłam to samo co psycholog oraz to, że muszą być konsekwentni. I do nich to dotarło. Jednak jest coś takiego jak lęk przed psychologiem. Ja bym to nazwała raczej strachem rodziców przed prawdą. Wolą żyć w nieświadomości. Dostałam e-mail, w którym matka opisywała swoje problemy z dzieckiem i pytała, czy powinna iść do psychologa? Nie mogłam co prawda zdalnie ocenić, co dziecku dolega, ale ta kobieta podała przykłady, które wskazywały, że bez wątpienia psycholog by się przydał. Więc napisałam jej to. Cisza. Za pół godziny kolejny e-mail. Ta sama pani pisze, że ja jej dzień popsułam, że jak ja mogłam napisać, że jej syn kwalifikuje się do psychologa, i że ona teraz płacze oraz że żałuje, że się pytała, bo przynajmniej miałaby dobry dzień. Ludzie niestety wciąż obawiają się psychologów. Często też myślą, że psychologowie to czarodzieje z czarnym kotem i kulą albo że trzeba być nie wiem jak chorym, żeby pójść do psychologa, no i że to wstyd. Wiele lat walczyliśmy z tym przekonaniem, ale ono jeszcze wciąż funkcjonuje. A gdyby rodzice przyszli rok wcześniej z dzieckiem, to byłaby krótka rozmowa i dziecko uniknęłoby wielu problemów. Jednak ludzie przychodzą, jak już się wszystko rozwinie do takiego stopnia, że na prostą pomoc jest za późno. Przykładem może być też inna historia ze „Świata według dziecka”. Przyjechali do mnie rodzice z małej miejscowości na Mazowszu, którzy mieli ośmioletniego chłopca i trzyletnią dziewczynkę. Przyjechali z problemem, że chłopiec jest opóźniony w rozwoju. Nie mieli żadnych badań, tylko jakieś papiery, że jest podejrzenie padaczki i upośledzenia. Jednak najważniejsze dla nich było to, że chłopiec zaczął być agresywny w stosunku do trzyletniej siostry i oni nie wiedzą, co robić. Z mojego punktu widzenia wyglądało to tak, że w wieku kilku miesięcy chłopiec mógł mieć napad bezdechu albo napad padaczkowy, ale nigdy to nie zostało stwierdzone. Pojechali do jakiegoś lekarza, który przepisał leki przeciwpadaczkowe. Historia się powtórzyła dwa czy trzy lata później. Wtedy podczas awantury w domu chłopiec stracił przytomność i wyglądało to na atak padaczki. I znowu nie zrobili mu dokładnych badań, tylko dali leki, zwiększyli dawkę. To był chłopiec, który nie chodził do szkoły, którego niczego nie uczono, traktowano go jako upośledzonego. Nie mówił, nie wiedział, jak się nazywa. Poznałam dziewięcioletnie zwierzątko. To był straszny odcinek. A rodzice przyjechali do mnie właściwie tylko po to, żeby dostać przyzwolenie na oddanie tego dziecka do zakładu zamkniętego. Bo nie dawali sobie z nim rady. Ale ja im tego przyzwolenia nie dałam. Bo chłopiec prawdopodobnie był na granicy normy intelektualnej, ale nie był upośledzony. Gdyby nad nim w porę popracować, miałby szansę na normalne życie. Ale kiedy ma dziewięć lat, to tego straconego czasu już się nie nadrobi. A matka kompletnie nie rozumiała, że to zaniedbania rodziców. Oczywiście brałam pod uwagę, że to są bardzo prości ludzie i nie zrobili krzywdy swojemu synowi ze złej woli. Wiesz, taki typ ludzi: ciemnogród, bieda, jej nie przyszło do głowy, że powinna coś z tym dzieckiem robić. Była u lekarza, dostała leki i podaje, nie pomyśli, żeby pójść z dzieckiem do psychologa albo do innego lekarza niż ten w przychodni. Niby coś tam dla niego robili, ale za mało, za mało. To nie byli źli ludzie, tylko nikt im nie wytłumaczył, że mogliby spowodować, że ten chłopiec byłby innym człowiekiem. Przyjęli do wiadomości, że jest upośledzony i na tym koniec.