Читать книгу Nigdy nie zapomnisz - Kathryn Croft - Страница 10
6
Оглавление2014
To, że przeszłość w końcu mnie dogoni, wydawało się nieuniknione, jednak wciąż nie byłam gotowa stawić jej czoła. Moje życie przez tyle lat płynęło bez zakłóceń, ale teraz stało się jasne, że ktoś chce, bym poczuła jego oddech na karku.
Mogłam zignorować kartkę z życzeniami czy zdjęcie, jednak o artykule z gazety trudno było zapomnieć. Widok jej nazwiska, twarzy i udręczonego, oskarżycielskiego spojrzenia przyprawił mnie o drżenie i zmusił do powrotu myślami do tamtych wydarzeń.
Na szczęście w pracy jak zwykle panował duży ruch i siłą rzeczy musiałam odsunąć wszystkie te myśli na bok. Ale miałam świadomość, że to tylko tymczasowe. Że w końcu będę musiała się z nimi zmierzyć.
Maria miała akurat wolne, tymczasem tuż przed lunchem bibliotekę odwiedziły tłumy studentów. Byli hałaśliwi i niesforni; zachowywali się bardziej jak uczniowie podstawówki niż dorośli ludzie. Patrzyłam na nich wilkiem, aż w końcu się uspokoili i zabrali do nauki. Później się dowiedziałam, że ich wydziałowa biblioteka została zalana i dlatego przyszli do naszej.
Wynieśli się dopiero o drugiej po południu, a wtedy wreszcie pojawiła się Sam, przepraszając, że zostawiła mnie samą na tak długo. Zaoferowała, że mnie zastąpi, żebym mogła pójść na lunch, jednak akurat gdy sięgałam po torebkę i zastanawiałam się, czy wyjść z jedzeniem na zewnątrz mimo zimna, poczułam za plecami czyjąś obecność.
Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz ze szczupłym mężczyzną w okularach. Był mniej więcej w moim wieku i najwyraźniej nie zauważył, że właśnie próbuję wyjść na przerwę. Zdjął okulary i zaczął wyjaśniać, że ma kilka pudeł z książkami, które chciałby nam podarować.
– Wolałem zapytać, czy je przyjmiecie, zanim przytaszczę je z samochodu – powiedział.
Poszukałam wzrokiem Sam, ale pomagała komuś przy komputerze. Perspektywa lunchu zaczęła się oddalać.
Odwróciłam się z powrotem do mężczyzny i zapytałam, o ilu pudłach mowa. Bałam się, że wymieni jakąś ogromną liczbę.
– Jest ich pięć. Czy to w porządku? Przyjmiecie je?
Rozciągnęłam usta w uśmiechu, pokiwałam głową i odłożyłam torebkę z powrotem za biurko. Kimkolwiek był ten człowiek, robił coś dobrego i byłam mu za to wdzięczna. Wiecznie obcinano nam budżet, więc działalność biblioteki w dużej mierze opierała się na darowiznach. Nawet gdyby mi powiedział, że przywiózł sto pudeł, z chęcią pomogłabym mu je wyładować.
Gdy szliśmy do jego samochodu, zagadywał do mnie i dowiedziałam się, że ma na imię Ben. Powiedział, że pracuje dla RSPCA1, i wskazał na parking.
– To dlatego jeżdżę furgonetką. I całe szczęście. Przeprowadzam się za kilka tygodni, więc musiałem się pozbyć mnóstwa rzeczy.
Nie mogłam zrozumieć, jak ktoś może pozbywać się książek – sama już prędzej wyrzuciłabym meble – ale nie chciałam go krytykować, bo wyszłabym na niewdzięczną.
To głównie Ben podtrzymywał rozmowę, a ja podziwiałam go za to, z jaką łatwością konwersuje z kimś zupełnie obcym. Wydawał się miły, ale mnie mimo wszystko skręcało w środku i już nie mogłam się doczekać, kiedy przeniesiemy te książki i będę mogła się pożegnać. Jednak on się nie spieszył, gawędził, jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi, i gdy w końcu pudła zostały równiutko ułożone przy biurku, zapomniałam o głodzie.
– Och – powiedział, robiąc krok do tyłu, żeby ocenić nasze dzieło. – Właśnie zdałem sobie sprawę, ile dodatkowej pracy ci przysporzyłem.
Zapewniłam go, że nie ma się czym przejmować, i wyciągnęłam z jednego z pudeł cienką książkę w twardej oprawie. Odwróciłam ją, żeby przeczytać tytuł. Książki mogły mi powiedzieć o Benie więcej niż cokolwiek innego. Z zaskoczeniem odkryłam, że trzymam w dłoni książkę Myszy i ludzie, jedną z moich ulubionych lektur. To samo wydanie, które czytałam w szkole.
– Uwielbiam tę książkę! – zawołałam. – Nie możesz się jej pozbyć! Nie podoba ci się?
Ben zrobił wielkie oczy. Może był zaszokowany, że nagle wypowiedziałam więcej niż dwa słowa.
– Och, bardzo mi się podoba, ale mam jeszcze jeden egzemplarz i nie potrzebuję dwóch. Czytałem ją w szkole i od tamtej pory nie mogę przestać o niej myśleć.
Jego słowa były echem moich myśli. Rzadko znajdowałam z kimś wspólny język.
– Ja też – przyznałam. – To jedna z tych powieści, które zostają z człowiekiem na zawsze, prawda? – Pożałowałam od razu, gdy tylko te słowa opuściły moje usta. Poczułam się jak idiotka, pospiesznie odłożyłam książkę do pudła i odwróciłam się plecami do Bena, żeby ukryć zmieszanie.
– Wyjęłaś mi to z ust – powiedział, zmuszając mnie, żebym znowu na niego spojrzała. I w tym momencie polubiłam tego mężczyznę. Naturalnie nie w taki sposób, w jaki lubiłam Juliana, ale towarzystwo Bena wpływało na mnie uspokajająco.
Podziękowałam mu i wyjaśniłam, że muszę wracać do pracy. Ruszyłam w stronę Sam, nie oglądając się za siebie. Słyszałam, jak Ben odchodzi, i poczułam wyrzuty sumienia, że ucięłam naszą dyskusję tak gwałtownie.
***
Wychodząc z pracy, zdążyłam już zapomnieć o Benie i podarowanych przez niego książkach. Gdy tylko opuściłam progi biblioteki, znowu ogarnął mnie niepokój związany z wiadomościami, które zaczęłam otrzymywać. Przywykłam, że nie muszę myśleć o niczym poza tym, co ugotować na kolację lub jaką książkę poczytać pensjonariuszom domu opieki następnym razem. Ten nowy powód do zmartwień sprawiał, że czułam się bardziej nieswojo niż zwykle.
Gdy otworzyłam drzwi, mój wzrok padł na stertę kopert leżących na wycieraczce. Miałam ochotę je wyminąć i ruszyć na górę, ale rutyna zwyciężyła. Jak zawsze zebrałam pocztę z podłogi i zabrałam do mieszkania, żeby ją przejrzeć.
Oddychałam głęboko, sortując listy, ale znalazłam tylko rachunki i wyciąg z konta bankowego. Nie dostałam też żadnego e-maila, więc może to naprawdę był już koniec; ktokolwiek próbował mi dokuczyć, znudził się i zajął swoimi sprawami.
Przekonałam samą siebie, że wszystko wraca do normy, i pogwizdywałam, gotując makaron z sosem serowym i podgrzewając mrożone pieczywo czosnkowe. Myślałam o Julianie i próbowałam sobie wyobrazić, co robi w tej chwili. Pewnie wraca do domu z pracy albo spotyka się z przyjaciółmi przy piwie. Albo jest na randce z jakąś kobietą, którą spotkał na portalu. Poczułam ukłucie zazdrości, ale je stłumiłam. Nie należał do mnie, więc nie miałam prawa się przejmować tym, z kim się spotyka.
Zapomniałam nastawić minutnik w piekarniku i pieczywo czosnkowe przypaliło się nieco na krawędziach, ale i tak zjadłam je ze smakiem. Ostatecznie nie poszłam na lunch, więc umierałam z głodu.
Byłam jeszcze w trakcie posiłku, gdy zadzwonił telefon, więc zignorowałam go, zakładając, że to pewnie jakiś telemarketer. Mama by nie dzwoniła; rozmawiałyśmy zaledwie wczoraj, a gdyby coś się stało, zostawiłaby mi wiadomość. Dzwoniący zrezygnował bez nagrania się na pocztę. A więc to nie mama: ona nigdy nie przegapiłaby okazji, żeby wywołać we mnie poczucie winy, że nie odebrałam.
Pozmywałam naczynia – w mojej malutkiej kuchni nie było miejsca na zmywarkę – i zostawiłam talerze przy zlewie, żeby wyschły. Rozglądając się, uznałam, że to dobrze, że Julian nigdy nie zobaczy tego mieszkania. Nigdy nie będzie musiał się zastanawiać, jak mogę żyć w taki sposób, z książkami zajmującymi miejsce mebli i prawie bez żadnych nowoczesnych sprzętów. Ale mnie wystarczało to, co miałam. Wolałam wydawać pieniądze na książki niż na gadżety.
Przynajmniej miałam laptop, łącznik z zewnętrznym światem, który mogłam kontrolować. Dzięki niemu decydowałam, kogo wpuścić do swojego życia, a w tym momencie chciałam do niego wpuścić Juliana. Gdyby tylko znowu się do mnie odezwał, od razu poczułabym się lepiej.
Tego wieczoru szczęście mi dopisało, bo gdy się zalogowałam, zobaczyłam zaproszenie do prywatnego pokoju czatowego. Byłam jednocześnie przestraszona i podekscytowana. Nie zastanawiałam się nad tym, co mu powiem. Miałam pustkę w głowie, ale desperackie pragnienie kontaktu z tym prawie obcym mi mężczyzną wygrało i zaczęłam pisać.
LeahH: Kopę lat…
Przygryzłam wargę i czekałam. Odpisanie zajęło mu ledwie kilka sekund, ale ja czułam, jakby upłynęły godziny.
Moderator34: Hej, Leah, co u cb?
Gdyby to był ktoś inny, zirytowałoby mnie, że skraca wyrazy w ten sposób, ale w przypadku Juliana to nie wydawało się ważne. Nie w sytuacji, gdy ktoś tak wspaniały jak on rozmawiał ze mną, a ja po raz pierwszy od lat odważyłam się zaryzykować i kogoś do siebie dopuścić.
LeahH: Wszystko dobrze, dziękuję. A u ciebie?
Moderator34: Tak sobie. Problemy w pracy. Nuda. Ale cieszę się, że jesteś online.
Ten komplement nadzwyczaj mnie podekscytował. Zastanawiałam się, czy powinnam go odwzajemnić, powiedzieć coś, cokolwiek, żeby poprawić Julianowi nastrój.
LeahH: Mogę ci jakoś pomóc?
Aż się wzdrygnęłam na widok własnych słów, ale było już za późno, żeby je cofnąć. Co on sobie o mnie pomyśli? Teraz na pewno się zorientuje, że nie mam pojęcia, co robię, że jestem naiwna i brak mi doświadczenia w kontaktach z mężczyznami.
Moderator34: Sama rozmowa z tobą pomaga.
Rozmawialiśmy przez półtorej godziny i wkrótce zaczęłam się czuć swobodnie. Pisałam bez obaw, a Julian podtrzymywał wymianę zdań za każdym razem, gdy już myślałam, że zmierza ku końcowi. Doszłam do wniosku, że to jednak prawda, iż człowiek staje się taki jak ludzie, którymi się otacza, bo im dłużej z nim rozmawiałam, tym bardziej zaczynało być widoczne moje tłumione przez tyle lat poczucie humoru. Podobało mi się to, jak się czułam przy Julianie. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale zdecydowanie mi się podobało. Potrzebowałam tego.
Opowiedziałam mu wszystko, co mogłam ujawnić na temat swojego życia. Oczywiście zbagatelizowałam fakt, że jestem samotniczką i nie wspomniałam o niczym, co wydarzyło się przed opuszczeniem Watford, więc pewnie założył, że urodziłam się i wychowałam w Londynie.
Była już niemal dziesiąta, gdy w końcu się pożegnaliśmy. Chociaż rozmawialiśmy tak długo, żadne z nas nie wspomniało o ponownym spotkaniu – na żywo czy na czacie. Ale to, co wydarzyło się między nami, mi wystarczyło. I tak nie potrafiłam sobie wyobrazić, by nasza znajomość wyszła poza sferę rozmów. Nie zamierzałam nic zmieniać.
Uspokojona zrobiłam sobie herbatę i zamierzałam ją wypić już w łóżku. To był dobry dzień. Nie dostałam żadnej niespodziewanej poczty i właśnie spędziłam kilka godzin na rozmowie z Julianem. Większość ludzi zapewne uznałaby te sprawy za zbyt nieistotne, żeby mogły stanowić źródło szczęścia, ale dla mnie to była wielka sprawa.
A potem popełniłam błąd i sprawdziłam pocztę na telefonie. Dominował spam, ale był też kolejny e-mail wysłany z adresu reepwhatyousow@gmail.com, znowu bez tematu.
Wiedząc, że to wiadomość od mojego dręczyciela – tak zaczęłam nazywać tę osobę – powinnam była ją wykasować, ale coś zmusiło mnie do kliknięcia, a potem było już za późno. Tym razem wiadomość okazała się dłuższa, ale to tylko sprawiło, że wydała mi się gorsza niż poprzednie. Znacznie gorsza.
Czy naprawdę uważasz, że jakikolwiek mężczyzna mógłby się tobą zainteresować po tym, co zrobiłaś?
Czytałam ten e-mail wiele razy. Wiedziałam, że słowa się nie zmienią, ale liczyłam na to, że w końcu zrozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. Jednak problem polegał na tym, że to miało aż za dużo sensu. Wiedziałam, co oznaczały te słowa, i wiedziałam też, że na tym się nie skończy.
A potem dotarło do mnie, że ta osoba wiedziała o mojej aktywności na portalu. Musiała wiedzieć. Te słowa mogły dotyczyć tylko moich rozmów z Julianem.
Od dawna nie czułam się tak bezradna. Dbałam o to, żeby nigdy nie znaleźć się w sytuacji, nad którą nie miałabym kontroli, i do tej pory mi się to udawało. Ale teraz czułam się tak, jakbym traciła grunt pod nogami. Nie byłam na to przygotowana. Zastanawiałam się, czy odpowiedzieć na tę wiadomość, napisać tej osobie, kimkolwiek była, gdzie dokładnie może mnie pocałować, ale doszłam do wniosku, że to by ją tylko zachęciło. Wiedziałaby, że jej działania na mnie wpływają, a to była ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam. Nie, to nie wchodziło w grę.
Czy mogłam zadzwonić do mamy? Do tej pory trzymałam ją z dala od tego wszystkiego, bo nie chciałam jej wciągać z powrotem w moje problemy. Ale ona przynajmniej zrozumiałaby, dlaczego ktoś mi to robi. Przewinęłam listę kontaktów w komórce i już miałam wybrać jej numer, ale coś mnie powstrzymało. Wyobraziłam sobie, jak zareaguje: wpadnie w panikę i zacznie błagać, żebym na jakiś czas się do niej przeniosła, a potem, gdy odmówię, znów usłyszę w jej głosie rezygnację. Nie mogłam pozwolić, by przez to przechodziła. Nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego muszę mieszkać tutaj, z dala od domu. Mogłabym dojeżdżać do pracy z Watford, więc nie zaakceptowałaby tego argumentu.
Dalej przewijałam listę kontaktów, aż dotarłam do doktor Redfield. Dała mi swój numer komórkowy wiele lat temu, ale nigdy go nie użyłam. Nie byłam nawet pewna, czy nadal jest aktualny, ale nie miałam wyjścia. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa. Pospiesznie wyjaśniłam, co się stało. Nie bardzo wiedziałam, czego od niej oczekuję; po prostu nie potrafiłam uporać się z tym sama.
Zaczęłam krążyć w ciemnościach po salonie, uważając, żeby nie potknąć się o książki. Czekałam, aż zadzwoni. Nie myślałam już o Julianie. Upłynęło pół godziny, ale doktor Redfield nie oddzwoniła. Nie mogłam jej za to winić; miała własne życie i nie musiała być na każde moje zawołanie. Zwłaszcza że ja sama nie dotrzymywałam umówionych terminów wizyt.
W końcu zrezygnowałam z czekania i poszłam do łóżka. Wiedziałam, że i tak nie zasnę. Gdy tak leżałam z zamkniętymi oczami, targały mną różne emocje. Strach, smutek, niepokój. Ale przede wszystkim byłam wściekła, że życie, które tak starannie sobie wypracowałam, zaczyna się rozpadać i zmusza mnie do powrotu do czasów, o których nie chciałam pamiętać.
1
Royal Society for the Prevention of Cruelty to Animals (RSPCA) to brytyjska instytucja charytatywna troszcząca się o dobro zwierząt (przyp. tłum.).