Читать книгу Nigdy nie zapomnisz - Kathryn Croft - Страница 5

1

Оглавление

2014

Gdy wracałam z pracy tamtego wieczoru, czułam, że coś jest nie tak. Nie potrafiłam stwierdzić, co takiego, bo wszystko wydawało się normalne. Byłam po prostu jedną z wielu osób, które spieszyły do domu, a w każdym razie dokądś zmierzały. Dokuczał mi przenikliwy chłód, bo rano zostawiłam szalik przewieszony przez poręcz schodów. Tak niskie temperatury w listopadzie nie były niczym nadzwyczajnym, należało się ich spodziewać.

Nieprzyjemne uczucie, które mi towarzyszyło, mogło być związane z jutrzejszym dniem. Doskonale pamiętałam, co to za data. Do perfekcji opanowałam sztukę radzenia sobie ze wspomnieniami i jak co roku nie myślałam o tym dniu, dopóki nie nadszedł i nie porwał mnie niczym huragan. Nabrałam wprawy w zamykaniu tych drzwi.

Garratt Lane była ruchliwa jak zawsze i wtopiłam się w tłum pieszych, nieodłączny element londyńskiego krajobrazu. Zawsze, gdy wracałam do domu, miałam wrażenie, że jestem marionetką poruszaną przez kogoś innego. A może czułam się dziś nieswojo, bo wyszłam z pracy później niż zwykle? Ciężko znosiłam zmiany w codziennej rutynie. Potrzebowałam porządku, inaczej wszystko się waliło.

A wyszłam później, bo chciałam pomóc Marii; nie mogłam jej zostawić samej z zamówieniem, które przyszło, nawet jeśli zaczęłam zmianę trzy godziny przed nią. Poza tym w domu nie czekało na mnie nic, do czego warto wracać.

Uśmiechnęłam się na wspomnienie tego, jak Maria ze szczegółami opisywała nowego mężczyznę, którego ostatnio poznała, podczas gdy rozpakowywałyśmy książki i opatrywałyśmy je naklejkami. Pracowała w bibliotece dopiero od kilku miesięcy, ale w tym czasie zdążyłam się dowiedzieć już chyba wszystkiego o jej życiu miłosnym. Stanowiła moje całkowite przeciwieństwo: otwarta i rozmowna, podczas gdy ja byłam skryta i starałam się zachować maksymalną prywatność. Wiedziałam, że jest singielką i często umawia się na randki. Lubiłam słuchać jej opowieści. Ten nowy facet nazywał się Dan i podczas gdy Maria zachwycała się każdym jego słowem i gestem, ja zatracałam się w jej świecie. Tak to już z nami było; ona mówiła, ja słuchałam, ale od czasu do czasu przyłapywałam ją na tym, że się na mnie gapi – obrzuca mnie spojrzeniem mówiącym, że bardzo by chciała, żebym wpuściła ją do swojego życia.

Budynek biblioteki znajdował się niedaleko ulicy, przy której mieszkałam, więc dotarcie do domu nie zajęło mi dużo czasu. Moje mieszkanko zajmowało górne piętro przebudowanego domu i było małe – nie, nie małe: mikroskopijne – ale czynsz okazał się przystępny jak na londyńskie warunki i przynajmniej miałam prywatną malutką klatkę schodową prowadzącą do drzwi frontowych, dzięki czemu lokum wydawało się nieco bardziej przestronne.

Ale decyzji o jego wynajęciu nie podjęłam, kierując się kwestiami praktycznymi, takimi jak czynsz czy lokalizacja. To nazwa ulicy przekonała mnie, że muszę tu zamieszkać. Allfarthing Lane. Przywodziła na myśl czasy, o których wyobrażenie czerpałam wyłącznie z książek, czasy na długo przed moim urodzeniem, gdy ludzie pozdrawiali się nawzajem na ulicy i każdy znał swoich sąsiadów. Miałam świadomość, że idealizuję ten okres i sama nie chciałabym być częścią takiej społeczności ze względu na tryb życia, jaki musiałam prowadzić, jednak myśl, że takie czasy kiedyś istniały, dodawała mi otuchy.

Pokonałam pięć schodków prowadzących do moich drzwi i zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu kluczy. Była to absurdalnie mała listonoszka, ale nie nosiłam ze sobą zbyt wielu rzeczy, więc już po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że kluczy wśród nich nie ma. Znalazłam portmonetkę, komórkę, antybakteryjny żel do rąk, ale nie klucze.

Zdziwiona, spróbowałam zachować spokój i rozważyć wszystkie możliwości. Na pewno miałam je przy sobie dziś rano, bo drzwi wyjściowe zamyka się na dwa zamki, a ja nigdy o tym nie zapominam. W bibliotece nie były mi potrzebne, więc nie pamiętałam, bym je widziała, co mogło oznaczać tylko dwie rzeczy: zgubiłam je w drodze do pracy lub w czasie powrotu z niej albo wypadły mi w bibliotece i kurzyły się w tej chwili gdzieś w kącie.

Pierwsza możliwość sprawiła, że poczułam panikę. Szybko przeszukałam schody i wybetonowany teren ogródka, po czym wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do pracy. Dociskałam telefon do ucha, żeby stłumić szum ruchu ulicznego i ledwie słyszałam sygnał. Miałam wrażenie, że mruczy bez końca, ale wreszcie Maria odebrała, ciężko sapiąc i z trudem wypowiadając słowa.

– Maria, tu Leah.

Najwyraźniej jej ulżyło, że nie jestem jakimś czytelnikiem potrzebującym pomocy, a ja czekałam, aż złapie oddech, jednak z każdą sekundą moja panika narastała. Już byłam spóźniona do domu, a teraz nie mogłam nawet dostać się do środka. Cały mój wieczór został zaburzony przez coś, nad czym nie miałam kontroli.

– Nie ma sprawy – powiedziała Maria, gdy wyjaśniłam jej, o co chodzi. – Pójdę i poszukam. Zaraz oddzwonię. – I rozłączyła się, żeby jak najszybciej skończyć rozmowę i mi pomóc. Mogłam tylko czekać, podczas gdy lodowate listopadowe powietrze szczypało moją skórę. Rozpaczliwie pragnęłam znaleźć się w swoim mieszkaniu, tylko odrobinę cieplejszym, i zamknąć drzwi za kolejnym dniem.

Było zbyt zimno, żeby stać nieruchomo, więc wchodziłam i schodziłam po schodkach, ignorując zdumione spojrzenia przechodniów. Minuty mijały i upłynęło niemal pół godziny, nim Maria w końcu oddzwoniła. Wstrzymałam oddech przekonana, że zaraz mi powie, iż nie mogła ich znaleźć.

– Mam je! – zawołała, pobrzękując kluczami na potwierdzenie swoich słów.

Poczułam ulgę.

– Gdzie były? – Powinnam była jej najpierw podziękować, ale musiałam się dowiedzieć, gdzie je zostawiłam.

– Hm, najwyraźniej jakiś czytelnik musiał je znaleźć i Sam włożyła je do pudełka w swoim biurze. Zajrzałam tam na wszelki wypadek…

– Okej. – Nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem wypadły mi z torebki. Zawsze byłam taka ostrożna.

– W każdym razie już wychodzę, więc zaraz ci je przyniosę. Mieszkasz niedaleko Garratt Lane, prawda? Mogę tam być za dziesięć minut, tylko…

– Nie! To znaczy: nie zawracaj sobie głowy. Podejdę do biblioteki. Spotkamy się na miejscu? – Jeszcze nigdy nie zaprosiłam Marii do siebie i ostatnio coraz częściej wspominała, że mogłaby mnie odwiedzić, ale za każdym razem udawało mi się tego uniknąć.

Zamilkła na moment.

– No tak. W porządku. Ale spotkajmy się w kawiarni. Zaraz muszę zamykać, a jest za zimno, żeby stać na zewnątrz.

W duchu obiecałam sobie, że jej to wynagrodzę.

Podziękowałam jej, owinęłam się ciaśniej grubym wełnianym płaszczem i zaczęłam iść w stronę pracy. Szłam szybko, chociaż wiedziałam, że trochę to potrwa, zanim Maria wszystko posprawdza i zamknie. Po prostu chciałam już mieć te klucze w ręku. Nie spodziewałam się, by ona – czy ktokolwiek inny – to zrozumiała, ale każde zaburzenie rutyny sprawiało, że czułam się bezbronna. Potrzebowałam porządku. Wszystko musiało być dokładnie takie, jak powinno, bez odstępstw. A dzisiejszy wieczór mógł się stać odstępstwem. I tak już zostałam wybita z rytmu; powinnam teraz siedzieć w środku, gotować kolację, a potem zalogować się na stronę i raz jeszcze zanurzyć w moim zastępczym życiu.

Gdy dotarłam do kawiarni, zajrzałam do środka przez okno, ale nigdzie nie widziałam Marii. Wszystkie miejsca były zajęte przez tłum, który właśnie skończył pracę. Ludzie gawędzili ze sobą i nie spieszyło im się do domu. W przeciwieństwie do mnie. Poczułam ukłucie zazdrości, ale wiedziałam, że nigdy nie będę mogła być taka jak oni.

Chociaż chciało mi się pić, postanowiłam, że nie wejdę do środka. Lubiłam towarzystwo Marii, ale gdybyśmy teraz usiadły przy kawie, straciłabym cały wieczór, a musiałam dziś wejść na ten portal. Więc dalej znosiłam coraz bardziej dokuczliwe zimno. Stanęłam twarzą w stronę biblioteki, żebym mogła ją zauważyć, gdy tylko przyjdzie, wziąć od niej klucze i pójść do domu.

Minęło dwadzieścia minut, nim się pojawiła. Szła, jakby spacerowała po plaży; wcale jej się nie spieszyło, żeby oddać mi klucze.

– Och, czekasz tutaj? – zdziwiła się, gdy do mnie podeszła. – Myślałam, że napijemy się kawy.

– Naprawdę mi przykro, ale muszę wracać do domu. Jestem bardzo zmęczona. Ale może umówimy się na kawę w przyszłym tygodniu? – Zastanawiałam się, czy udać ziewanie, ale wątpiłam, by udało mi się ją nabrać.

Jej uśmiech zniknął.

– Okej. Ale w przyszłym tygodniu już na pewno, prawda? – Wyciągnęła moje klucze z kieszeni. – Następnym razem bądź ostrożniejsza – dodała, wręczając mi je.

Gdy szłam do domu, zastanawiałam się, na ile jej komentarz był żartobliwy.

Zamknęłam za sobą drzwi do klatki schodowej i przez chwilę stałam nieruchomo u dołu wąskich schodów; ten rytuał zawsze dodawał mi otuchy, jakbym wkraczała w swoją bańkę, odcinając się od świata zewnętrznego, wiedząc, że jestem bezpieczna. To była moja przestrzeń i rzadko miewałam gości. Tak było łatwiej.

Oczywiście zdarzały się rzadkie okazje, gdy zapraszałam mamę, ale takim spotkaniom zawsze towarzyszyło napięcie i musiałam się do nich przygotowywać psychicznie całymi tygodniami. Narzekała, że Londyn to okropne miejsce, i upierała się, że w domu byłoby mi lepiej. Nie chciała się pogodzić z faktem, że to małe mieszkanko w Wandsworth  b y ł o  teraz moim domem. Nie miałam innego.

Na wytartej wycieraczce leżała sterta kopert. Zebrałam je i popędziłam na górę po skrzypiących schodach, żeby mój wieczór jak najszybciej wrócił na właściwe tory. Zwykle otwierałam pocztę, zanim zrobiłam cokolwiek innego, ale burczenie w brzuchu kazało mi najpierw coś zjeść, i to szybko, więc po raz pierwszy zostawiłam koperty na kuchennym blacie. I tak nigdy nie dostawałam niczego, co byłoby tak ważne, że nie mogłoby poczekać.

***

Chociaż moje życie przypominało wegetację, próbowałam sobie czymś wypełnić każdą chwilę. Bezczynność była dla mnie toksyczna; oznaczała, że myśli mogły wziąć nade mną górę, a i tak już zbyt długo na to pozwalałam. Moim celem było teraz trzymanie ich na dystans.

Raz w tygodniu pracowałam jako wolontariuszka w domu opieki na sąsiedniej ulicy. Czytałam mieszkańcom po kolacji i dotrzymywałam im towarzystwa. Gdybym mogła sobie na to pozwolić, robiłabym to przez siedem dni w tygodniu. Już sam widok ich twarzy, rozjaśniających się, gdy wchodziłam, pozwalał mi wierzyć, że nie jestem złym człowiekiem.

Ale wciąż pozostawało wiele godzin, które musiałam czymś wypełnić. To dzięki Marii kilka miesięcy wcześniej odkryłam portal Two Become One. Ona nigdy się nie wstydziła, że szuka mężczyzny, który zostanie z nią dłużej niż tydzień, i otwarcie mówiła, że umawia się przez portale randkowe. Ten wydał mi się najbezpieczniejszy, ludzie przełamywali tu lody na czacie, zanim zdecydowali, czy chcą się spotkać.

Gdy po raz pierwszy usłyszałam, jak Maria o tym opowiada, myśl o poznaniu kogoś online napełniła mnie przerażeniem. To było jak kupowanie partnera przez internet. Jaką można mieć pewność, że ktoś rzeczywiście jest tym, za kogo się podaje? Skąd można wiedzieć, że ma szczere intencje? Ten pomysł wydawał mi się wstrętny. Nie potępiałam Marii, po prostu myśl o spotkaniu jakiegokolwiek mężczyzny, w jakichkolwiek okolicznościach, napawała mnie niepokojem.

A jednak ciekawość – a może to była samotność? – wzięła górę i pewnego wieczoru zajrzałam na ten portal. Przeglądałam go, dopóki nie połapałam się, na czym to wszystko polega. Czułam się bezpieczna: byłam sama w swoim mieszkaniu i nikt nie mógł mnie zobaczyć, nie mógł mnie zaczepić.

Obserwowałam rozmowy innych i zazdrościłam im beztroskiego nastawienia. Powoli się wciągnęłam i po kilku tygodniach założyłam konto, posługując się panieńskim nazwiskiem mamy, Harling, i opublikowałam zdjęcie, na którym nie mógłby mnie rozpoznać nikt z mojej przeszłości, byłam tego pewna. Jaśniejsze niż kiedykolwiek włosy zakrywały sporą część twarzy, a głowę miałam przekręconą na bok. Nie mogłam się jeszcze bardziej zakamuflować, jeśli chciałam korzystać z portalu i rozmawiać z ludźmi. A tylko na tyle zamierzałam sobie pozwolić. Na rozmowę. Jeśli nie byłam w stanie wieść normalnego życia, przynajmniej mogłam sobie stworzyć wyobrażone.

Gdy sadowiłam się na sofie z laptopem na kolanach, odstawiając kubek herbaty na niski stolik, zdążyłam już niemal zapomnieć o incydencie z kluczami. Chociaż łatwiej było korzystać z komputera przy malutkim kuchennym stole, byłam zbyt wykończona, żeby siedzieć na twardym drewnianym krześle.

Weszłam na czat i zaczęłam przyglądać się rozmowie. Sama milczałam, ale jak zwykle moja obecność została zaanonsowana wielkimi niebieskimi literami i napłynął strumień powitań. Chociaż kusiło mnie, żeby odpowiedzieć, przynajmniej ten jeden raz, zignorowałam je i czekałam, aż rozmowa znowu się zacznie. W pokoju czatowym było siedemnaście osób i pytały się nawzajem, jakie zawody wykonują i gdzie mieszkają. Patrzyłam, jak kobieta o imieniu Melissa i niejaki Rich znikają na prywatnym czacie. No i proszę, dla innych to było łatwe.

Tego wieczoru użytkowników było więcej niż zazwyczaj; w piątki odczuwało się samotność bardziej niż w jakikolwiek inny dzień. Ale ja się na to uodporniłam. Wszystko było kwestią perspektywy, a samotność to nic w porównaniu ze znacznie gorszymi rzeczami. Co nie znaczy, że ją lubiłam. Bardzo chciałabym do kogoś zagadać, odpowiedzieć na wiadomości, które nieustannie mi przysyłano, chciałabym być normalna. Zamierzałam się przełamać, ale póki co palce odmawiały mi posłuszeństwa za każdym razem, gdy zaczynałam odpisywać.

Objęłam kubek dłońmi, żeby je rozgrzać i przeglądałam zdjęcia profilowe, wymyślając historie na temat mężczyzn, których oglądałam. Oczywiście zawsze się okazywało, że te wymysły nie miały nic wspólnego z rzeczywistością, ale to pozwalało mi zabić trochę czasu.

Laptop eksplodował dźwiękiem, ale ja nie drgnęłam. Już przyzwyczaiłam się do odgłosu prywatnych wiadomości i wiedziałam, że właśnie dostałam kolejną. Jednak gdy koperta zamigotała w rogu ekranu, zobaczyłam, że to wiadomość od moderatora. Wiedziałam, że kręcili się po czatach i dbali o bezpieczeństwo, ale nigdy wcześniej żaden się ze mną nie skontaktował. Być może zamierzał mi powiedzieć, że nie jestem już mile widziana na portalu; że nie przestrzegam reguł, nie angażuję się, więc obejdą się beze mnie. Wzięłam głęboki wdech i kliknęłam w kopertę.

Moderator34: Hej, wszystko OK?

Zdezorientowana wypuściłam powietrze z płuc i ponownie przeczytałam wiadomość. Nie zostałam wyrzucona. Ta osoba pytała, czy u mnie wszystko w porządku. Ale dlaczego? Nie miałam pojęcia, czy to normalne. Bez namysłu zaczęłam stukać w klawiaturę.

LeahH: Tak, wszystko w porządku. Dzięki, że pytasz. Jak się masz?

Nic lepszego nie przyszło mi do głowy.

Moderator34: Po prostu wydało mi się niepokojące, że najwyraźniej nie chcesz z nikim rozmawiać, chociaż widzę cię tutaj od jakiegoś czasu.

A więc to koniec. Jednak zostanę wyrzucona. Gorączkowo próbowałam znaleźć jakąś wymówkę.

LeahH: Przepraszam. Jestem trochę nieśmiała.

Odpowiedź nadeszła natychmiast.

Moderator34: Uwierz mi, nie masz powodów. Twoje zdjęcie jest piękne. A tak swoją drogą, to jestem mężczyzną, jeśli się zastanawiałaś…

LeahH: Wolno ci pisać takie rzeczy?

Moderator34: Pewnie nie, ale uznałem, że dla ciebie warto zaryzykować.

Powinnam była to przerwać właśnie w tamtym momencie. Sprawy i tak już zaszły za daleko. Miałam ochotę napisać, że się myli, że jestem akurat osobą niewartą żadnego ryzyka, ale tego nie zrobiłam. W zamian kontynuowałam rozmowę, rozkoszując się tymi kilkoma minutami normalności. Zadawałam mu jedno pytanie za drugim, nie mając pojęcia, dlaczego jestem nim tak zainteresowana. Nie wiedziałam nawet, jak wygląda.

Powiedział mi, że nazywa się Julian, ma trzydzieści sześć lat i mieszka w Bethnal Green. Błagał, żebym nie osądzała go po jego pracy, gdy ujawnił, że jest urzędnikiem państwowym i pracuje w Whitehall.

Kiedy to on zaczął mi zadawać pytania, zrobiłam się nerwowa. Rozejrzałam się wokół, niepewna, ile chcę ujawnić obcemu człowiekowi. Książki wypełniały mój dom od podłogi aż po sufit, tak że na meble zostawało niewiele miejsca. Zadowalałam się sofą i stolikiem kawowym, tak abym nie musiała się martwić tym, gdzie upchnę kolejne książki. Salon był połączony z kuchnią, więc z miejsca, w którym siedziałam, widziałam całe mieszkanie. Drzwi do łazienki i sypialni zawsze zostawiałam uchylone. To nie była świadoma decyzja, po prostu zawsze tak robiłam.

Zastanowiło mnie, co Julian pomyślałby o tym miejscu. Czy od razu by wyczuł, że książki zastępują mi prawdziwe życie?

Zignorowałam te obawy i dalej z nim rozmawiałam. Zaczął mnie intrygować. Jego poczucie humoru rzucało się w oczy, a słowa sprawiały, że stawał mi przed oczami jak żywy. Różnił się od mężczyzn, których do tej pory widziałam na tej stronie, był bardziej naturalny, jakby nie próbował robić nic na pokaz. Chyba był po prostu sobą. Zabawny i czarujący, nie sprawiał wrażenia zdesperowanego dziwaka. Poczułam mieszankę smutku i pragnienia, która sprawiła mi ból.

Musiałam się z tego otrząsnąć. Coś takiego przytrafiło mi się po raz pierwszy, od kiedy zaczęłam zaglądać na ten portal, i nie podobało mi się to, jak zaczynałam się czuć. Napisałam Julianowi, że muszę kończyć, zamknęłam stronę, nawet się nie wylogowując, i zaniosłam kubek do kuchni.

Chociaż poznanie Juliana wywołało we mnie poczucie pustki, odwróciło moją uwagę od myślenia o jutrze. Wiedziałam, że po prostu zaleją mnie wspomnienia i nie wydarzy się nic ponadto, ale każdego roku było to tak samo bolesne. Jakby czas w ogóle nie płynął.

Zrobiłam sobie kolejny kubek herbaty – drobna przyjemność, która miała mi wynagrodzić trudy tego dnia – i uklękłam z nim przy oknie, żeby wyjrzeć na Allfarthing Lane. To była kolejna rozrywka wypełniająca mi wolne chwile, gdy nie pracowałam w domu opieki: patrzyłam, jak za szybą płynie życie. Jak co wieczór z głębokim westchnieniem powiedziałam sobie, że właśnie tak musi być. Różnica była taka, że nagle jakaś cząstka mnie zapragnęła walczyć z tym wyrokiem. Chciałam poczuć, że żyję.

Dopiero gdy zabrałam się do zmywania przed pójściem spać, przypomniałam sobie, że nie otworzyłam poczty. Koperty wciąż leżały na kuchennym blacie, więc zebrałam je i usiadłam przy stole. Pierwszą wyrzuciłam do śmieci bez otwierania. Nie interesowały mnie oferty specjalne z katalogu, z którego nigdy niczego nie zamawiałam ani o którym nawet nie słyszałam. Zignorowałam też list zawierający rachunek za lokalny podatek; moje płatności były ściągane bezpośrednio z karty, więc nie miałam się czym przejmować.

Ostatnia koperta mnie zdziwiła. Była pastelowożółta i sztywna, jakby w środku kryła się kartka z życzeniami. Dziwne, kartki dostawałam tylko od mamy, na urodziny i na święta. Urodziny miałam kilka miesięcy temu, a było za wcześnie na bożonarodzeniowe życzenia. Zresztą żółty to nie był świąteczny kolor, prawda? Czerwony, owszem, może zielony, ale nie żółty.

Złe przeczucie, które prześladowało mnie w drodze do domu, powróciło i natychmiast zrozumiałam, że trzymam w dłoni coś, czego nie będę chciała oglądać, ale mimo wszystko odnalazłam palcami krawędź skrzydełka i rozdarłam kopertę. Wyjęłam ze środka kartkę i wlepiłam wzrok w brokatowy niebieski napis.


Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy!


Rysunek przedstawiający butelkę szampana z wyskakującym korkiem i wybuchającymi wokół kolorowymi wstążkami szydził ze mnie w milczeniu. Poczułam gulę w gardle, ale otworzyłam kartkę. W środku zobaczyłam moje imię wypisane grubym czarnym markerem. Leah. Nic więcej, tylko moje imię. Pismo wyglądało na dziecięce, z każdą literą w innym rozmiarze.

Wsunęłam kartkę z powrotem do koperty i rzuciłam na stół, odpychając ją od siebie, jakby mogła mi wyrządzić fizyczną krzywdę. Zatrzymała się na krawędzi blatu, ale nie spadła na podłogę. Mieszkanie wydało mi się jeszcze mniejsze, jakby ściany próbowały mnie zmiażdżyć, i nagle zabrakło mi tchu.

Moja przeszłość mnie dopadła.

Nigdy nie zapomnisz

Подняться наверх