Читать книгу Kiedy Ciebie nie ma - Лайза Джуэлл - Страница 8

ROZDZIAŁ DRUGI

Оглавление

Jak wyglądało życie Laurel dziesięć lat temu, kiedy miała troje dzieci, a nie dwoje? Czy budziła się rano przepełniona radością istnienia? Nie. Dla Laurel szklanka zawsze była do połowy pusta. Potrafiła znaleźć wiele powodów do narzekania nawet w najprzyjemniejszych sytuacjach, a radość z dobrej nowiny skondensować do krótkiej chwili, szybko zakończonej przez jakąś nową uciążliwą troskę. Dlatego budziła się rano z przekonaniem, że źle spała, nawet jeśli tak nie było, martwiąc się, że ma za duży brzuch, że jej włosy są albo zbyt długie, albo zbyt krótkie, że jej dom jest zbyt duży lub zbyt mały, że ma niewiele na koncie w banku, że jej mąż jest zbyt leniwy, dzieci zbyt hałaśliwe albo zbyt ciche, że powinny wyjść z domu, że nigdy nie powinny wychodzić z domu. Budziła się i widziała jasną sierść kota pozostawioną na spódnicy, którą powiesiła na oparciu krzesła w sypialni, brak jednego kapcia, cienie pod oczami Hanny, stos ubrań, które niemal od miesiąca miała zamiar zanieść do pralni chemicznej, rozdarcie w tapecie w przedpokoju, okropny pryszcz na brodzie Jake’a, zapach pozostawionej zbyt długo kociej karmy i kubeł na śmieci, którego najwyraźniej nikt nie zamierzał opróżnić, z zawartością wciśniętą do środka przez leniwe dłonie członków jej rodziny.

Tak właśnie postrzegała kiedyś swoje idealne życie: jako serię brzydkich zapachów i niewypełnionych obowiązków, drobnych zmartwień i niezapłaconych rachunków.

I wtedy pewnego ranka jej córka, jej złota dziewczyna, jej najmłodsza, jej dziecko, jej pokrewna dusza, jej radość i duma wyszła z domu i nie wróciła.

I jak się czuła przez kilka tych pierwszych koszmarnie wolno mijających godzin? Co wypełniało jej umysł, serce, by zastąpić te wszystkie drobne zmartwienia? Przerażenie. Rozpacz. Żal. Groza. Udręka. Chaos. Boleść. Lęk. Wszystkie te słowa, tak melodramatyczne, a jednak niewystarczające.

– Będzie u Theo – powiedział Paul. – Może zadzwonisz do jego mamy?

Już wiedziała, że nie będzie jej u Theo. Ostatnie słowa córki brzmiały:

– Wrócę w samą porę na lunch. Zostało jeszcze trochę tej lasagne?

– Wystarczy dla jednej osoby.

– Nie pozwól, żeby Hanna ją zjadła! Albo Jake! Obiecaj!

– Obiecuję.

A potem był odgłos zatrzaskiwanych frontowych drzwi, nagły spadek natężenia dźwięku, kiedy w domu robi się o jedną osobę mniej. Trzeba było napełnić zmywarkę, gdzieś zatelefonować, zanieść lemsip[2] na górę do Paula, którego przeziębienie wydawało jej się przedtem czymś najbardziej irytującym w życiu.

– Paul jest przeziębiony.

Do jak wielu ludzi powiedziała to dzień czy dwa wcześniej? Znużone westchnienie, przewrócenie oczami.

– Paul jest przeziębiony.

Moje brzemię. Moje życie. Żal mi siebie.

Mimo to zadzwoniła do mamy Theo.

– Nie – powiedziała Becky Goodman. – Nie, bardzo mi przykro. Theo był tu cały dzień i nie mieliśmy żadnych wiadomości od Ellie. Dasz mi znać, jeśli będę mogła jakoś pomóc…?

Kiedy popołudnie przeszło w wieczór, kiedy już obdzwoniła po kolei wszystkich przyjaciół Ellie, kiedy była w bibliotece, gdzie pokazano jej nagrania z monitoringu – Ellie zdecydowanie nie była tego dnia w bibliotece – po tym, jak słońce zaszło i dom pogrążył się w chłodnym mroku co chwilę przerywanym wybuchami białego światła, kiedy na niebie błyskały ciche wyładowania elektryczne przechodzącej burzy, w końcu poddała się dręczącemu lękowi, który narastał w niej cały dzień, i zadzwoniła na policję.

Właśnie wtedy po raz pierwszy znienawidziła Paula, tamtego wieczoru, kiedy w szlafroku, boso, pachnący pościelą i zasmarkany, pociągał, pociągał, pociągał nosem, a potem go wydmuchiwał z okropnym bulgotem w nozdrzach, ciężko oddychając ustami, co w jej nadwrażliwych uszach brzmiało jak śmiertelne rzężenie potwora.

– Ubieraj się – warknęła. – Proszę.

Zgodził się, jak zastraszone dziecko, i kilka minut później zszedł po schodach w wakacyjnym ubraniu – bojówkach i jasnym T-shircie. Wszystko źle. Źle, źle, źle.

– I wydmuchaj nos – powiedziała. – Porządnie. Tak, żeby nic nie zostało.

Ponownie wykonał jej polecenie. Przyglądała mu się z pogardą, patrzyła, jak zwija chusteczkę w kulkę i żałośnie, sztywnym krokiem idzie do kuchni, żeby wrzucić ją do kubła.

A potem zjawiła się policja.

A potem to się zaczęło.

To, co nigdy się nie skończyło.

Czasami się zastanawiała, czy gdyby tego dnia Paul nie był przeziębiony, gdyby wrócił z pracy po jej pierwszym telefonie, w wymiętym eleganckim ubraniu, energiczny i gotowy do działania, gdyby usiadł przy niej wyprostowany i wziął ją za ręce, gdyby nie oddychał ustami, nie pociągał nosem i nie wyglądał jak straszydło, czy wszystko byłoby inaczej? Czyby to przetrwali? Czy znienawidziłaby go z jakiegoś innego powodu?

Policja wyszła o dwudziestej trzydzieści. Wkrótce potem Hanna pojawiła się w kuchennych drzwiach.

– Mamo – powiedziała przepraszająco. – Jestem głodna.

– Przepraszam – odparła Laurel, zerkając na zegar na przeciwległej ścianie. – Chryste, tak, musisz umierać z głodu.

Podniosła się ciężko i machinalnie zbadała z córką zawartość lodówki.

– To? – spytała Hanna, wyjmując plastikowy pojemnik z ostatnią porcją lasagne.

– Nie. – Wyrwała go z jej rąk, zbyt gwałtownie.

Hanna spojrzała na nią, mrugając.

– Dlaczego nie?

– Po prostu nie – odparła, tym razem łagodniej.

Przygotowała jej fasolę na grzance, usiadła i patrzyła, jak córka je. Hanna. Jej drugie z trojga dzieci. Trudne. Męczące. To, z którym nie chciałaby się znaleźć na bezludnej wyspie. Przebiegła ją potworna myśl, tak szybko, że ledwie zdała sobie z tego sprawę.

To ty powinnaś była zaginąć, a Ellie jeść fasolę na grzance.

Dotknęła policzka Hanny, delikatnie, wnętrzem dłoni, a potem wyszła z kuchni.

Kiedy Ciebie nie ma

Подняться наверх