Читать книгу Kiedy Ciebie nie ma - Лайза Джуэлл - Страница 9
ROZDZIAŁ TRZECI
ОглавлениеWtedy
Pierwsze, czego Ellie nie powinna była robić, to dostać złego stopnia z matematyki. Gdyby więcej pracowała, była bystrzejsza, gdyby nie była taka zmęczona w dniu, kiedy odbywał się test, nie czuła się tak rozkojarzona, częściej ziewając, niż się koncentrując, gdyby dostała A zamiast B+, nic z tego by się nie wydarzyło. Ale gdyby cofnąć się głębiej w przeszłość, przed ten nieudany test z matematyki, to gdyby nie zakochała się w Theo, gdyby zamiast w nim zakochała się w chłopaku, który był beznadziejny z matematyki, który nie dbał o ten przedmiot i wyniki testu, chłopaku pozbawionym ambicji, a najlepiej w żadnym, nie czułaby potrzeby, aby być tak dobra jak on albo lepsza, zadowoliłaby się B+ i po powrocie tego dnia do domu nie błagałaby mamy o korepetytora.
A więc to było tu. Pierwsze zagięcie na osi czasu. Dokładnie w tym momencie, o szesnastej trzydzieści albo coś koło tego, w środowe popołudnie w styczniu.
Wróciła do domu w złym humorze. Często wracała w złym humorze. Nie spodziewała się, że to zrobi. Po prostu się stało. W chwili, gdy ujrzała mamę czy usłyszała jej głos, poczuła się absurdalnie poirytowana, a potem to wszystko, czego nie była w stanie powiedzieć czy zrobić przez cały dzień w szkole – ponieważ w szkole była znana jako Miła Osoba, a kiedy się zdobędzie taką opinię, nie można tego zepsuć – zaczęła z siebie wyrzucać.
– Mój nauczyciel matematyki jest do dupy – oznajmiła, rzucając torbę na siedzisko w holu. – Kompletnie do dupy. Nienawidzę go.
Nieprawda, że nienawidziła jego. Nienawidziła siebie za porażkę. Ale tego nie powiedziała.
Jej mama spytała znad kuchennego zlewu:
– Co się stało, kochanie?
– Właśnie ci powiedziałam!
Nie powiedziała, ale to nie miało znaczenia.
– Mój nauczyciel matematyki jest fatalny. Nie zdam GCSE[3]. Potrzebuję korepetytora. Naprawdę, no wiesz, naprawdę potrzebuję korepetytora.
Wpadła do kuchni i teatralnie opadła na krzesło.
– Nie możemy sobie pozwolić na korepetytora – odparła jej mama. – Może przyłączyłabyś się do kółka matematycznego?
Tu było następne zagięcie na osi czasu. Gdyby nie była takim zepsutym bachorem, gdyby nie oczekiwała, że matka machnie czarodziejską różdżką i rozwiąże za nią wszystkie problemy, gdyby miała choćby minimalne pojęcie o stanie finansów swoich rodziców, gdyby w ogóle obchodziło ją cokolwiek innego poza sobą, rozmowa na tym by się zakończyła. Powiedziałaby: „Okej. Rozumiem. Tak właśnie zrobię”.
Ale tego nie zrobiła. Naciskała i naciskała, i naciskała. Zaproponowała, że zapłaci za to z własnych pieniędzy. Wymieniła przykłady osób z jej klasy, które były znacznie uboższe niż oni, a miały prywatne lekcje.
– Może poprosić kogoś w szkole? – zasugerowała jej mama. – Kogoś z klasy maturalnej? Kogoś, kto to zrobi za kilka funciaków i kawałek ciasta?
– Co?! Mowy nie ma! O Boże, to by było takie żenujące!
I tak zniknęła, wymykając się jak coś śliskiego, kolejna szansa, by się uratować. Straciła ją. I nawet o tym nie wiedziała.