Читать книгу Widzę Cię - Лайза Джуэлл - Страница 13
ROZDZIAŁ 3
Оглавление23 stycznia
Tom Fitzwilliam miał pięćdziesiąt jeden lat i był, zdaniem Jacka, absolutnie wspaniałym człowiekiem.
Nie żeby Joey pytała brata o opinię na temat ich sąsiada – ta została wygłoszona spontanicznie, à propos artykułu w lokalnej gazecie na temat nagrody, którą właśnie zdobyła miejscowa szkoła.
– Och, spójrz – powiedział znad gazety rozłożonej na kuchennym stole. – To nasz sąsiad, mieszka dwa domy dalej. – Wskazującym palcem postukał w zdjęcie. – Tom Fitzwilliam. Absolutnie wspaniały człowiek.
Joey zajrzała Jackowi przez ramię z na wpół umytym rondlem w jednej ręce i myjką do naczyń w drugiej.
– Ach – odrzekła. – Chyba go widziałam. Czarny samochód?
– Tak, właśnie. Jest dyrektorem naszej szkoły państwowej. „Superdyrektor”1 – Jack zrobił palcami znak cudzysłowu w powietrzu. – Sprowadzony, żeby poprawić wyniki, bo urząd kontroli oświaty wydał złą opinię. Jego szkoła właśnie coś wygrała i teraz wszyscy go kochają.
– To miło – stwierdziła Joey. – A więc go znasz?
– Tak. Trochę. On i jego żona bardzo nam pomogli, kiedy mieliśmy tu prace budowlane. W ciągu dnia wysyłali nam esemesy, żeby nas powiadomić, co się działo, i uspokajali innych niezbyt uprzejmych sąsiadów, którzy irytowali się z powodu kurzu i hałasu. Mili ludzie.
Joey wzruszyła ramionami. Zdaniem Jacka wszyscy byli mili.
– No i co? – Zamknął gazetę i złożył na pół. – Jak ci poszło na rozmowie kwalifikacyjnej?
Joey przewiesiła ścierkę z boku zlewozmywaka.
– Było okej.
Złożyła podanie o pracę w Melville, słynnym butikowym hotelu i barze na osiedlu, na stanowisko menedżera. Uprzejma kobieta, która przeprowadzała z nią rozmowę, już w chwili, gdy weszła, mogła stwierdzić, że Joey się nie nadaje, a ta nie podjęła wysiłku, by ją przekonać, że jest inaczej.
– Trochę lepsza recepcjonistka – powiedziała teraz. – Plus cztery nocne zmiany w tygodniu. Nie, dziękuję.
Nie patrzyła na Jacka. Nie chciała widzieć jego reakcji na kolejny dowód, że jego młodsza siostra była kompletną niedojdą. Bardzo chciała tej posady. Hotel był piękny, właściciel miły, a wynagrodzenie dobre. Problem w tym, że tak naprawdę nie widziała siebie w tej pracy. Problem w tym… no cóż, problemem była ona. Miała prawie dwadzieścia siedem lat. Za trzy będzie miała trzydzieści. Była mężatką. Ale z jakiegoś powodu wciąż czuła się dzieckiem.
– W porządku – skonstatował, mechanicznie odwracając strony gazety. – Jestem pewien, że w końcu coś się znajdzie.
– Musi – odrzekła bez wielkiego przekonania.
A potem dodała:
– Jack, nie przeszkadza ci, że jesteśmy tu z Alfiem? Tak naprawdę?
Patrzyła, jak jej brat dobrotliwie przewraca oczami.
– Joey, na miłość boską. Ile razy muszę ci powtarzać? Uwielbiam mieć cię tutaj. I Alfiego też. To przyjemność.
– A Rebecca? Jesteś pewien, że tego nie żałuje?
– Nie ma nic przeciwko temu, Joey. Oboje nie mamy. Wszystko jest w porządku.
– Przysięgasz?
– Tak, Joey. Przysięgam.
Joey znalazła posadę trzy dni później. To była okropna, straszna praca, ale praca. Została teraz animatorką w zgiełkliwym centrum zabaw dla dzieci o nazwie Whacadoo. Służbowym strojem była tam wściekle żółta koszulka polo i czerwone spodnie. Wynagrodzenie niezłe, a godziny pracy w porządku. Kierowniczka, postawna lesbijka z fryzurą na jeża, miała na imię Dawn i Joey natychmiast ją polubiła. Mogło być o wiele gorzej, oczywiście, że tak. Wszystko zawsze może być gorzej. Ale tylko trochę.
Od wszystkich pracowników wymagano, żeby pierwszy tydzień spędzili na sali.
– Nikt tu nie usiądzie w biurze, dopóki nie wyczyści toalet w połowie zabawy dla trzydziestu ośmioletnich chłopców – oznajmiła Dawn ze srogim błyskiem w oku.
– To nie może być gorsze niż zmywanie z baru wymiocin i jagerbomb2 po czternastogodzinnym wieczorze kawalerskim – odparła Joey.
– Pewnie nie – przyznała Dawn. – Pewnie nie. Możesz zacząć od jutra?
Wracając z rozmowy kwalifikacyjnej, Joey zatrzymała się na osiedlu i w przytulnym barze hotelu Melville zamówiła duży gin z tonikiem. Było zbyt wcześnie na gin z tonikiem. Mężczyzna siedzący dwa stoliki dalej jeszcze jadł śniadanie. Joey powiedziała sobie, że to okazja do świętowania, ale w rzeczywistości potrzebowała czegoś, co by stępiło jej strach i nienawiść do samej siebie.
Whackadoo.
Pozbawiona okien pieczara wypełniona nieprawdopodobnym hałasem i przykrym zapachem. Rozlane napoje i napady złości w betonowym piekle, gdzie przynajmniej raz dziennie jakieś dziecko robiło kupę do basenu z piłeczkami. Wzdrygnęła się i głośno przełknęła kolejny łyk ginu. Jedzący śniadanie mężczyzna przyjrzał się jej z ciekawością. Zamrugała, posyłając mu wyniosłe spojrzenie.
Tu, z dołu, widać było malowane domy, błyski koloru biegnącego wzdłuż szczytów wąskich georgiańskich okien. Kobaltowy niebieski domu Jacka i Rebekki, kanarkową żółć u Toma Fitzwilliama. Tam wyżej był inny świat. Ekskluzywny. A ona, niedojrzała kobieta pracująca w centrum zabaw dla dzieci: co, do licha, robiła tam na górze?
Spojrzała na swoje obgryzione paznokcie, zdarte buty, znoszone chinosy. Pomyślała o starych majtkach, które miała na sobie, rozpadającym się biustonoszu. Wiedziała, że już dwa miesiące temu powinna była pójść do fryzjera. Piła gin samotnie w czwartek w hotelowym barze, choć było jeszcze przedpołudnie. A potem pomyślała o sobie sprzed zaledwie pięciu miesięcy – opalonej i smukłej, ściskającej w rękach bukiet, o drobnym piasku między palcami nóg, słońcu świecącym z błękitnego nieba. Stała u boku Alfiego: młoda, piękna, w raju, zakochana.
– Jeszcze nie widziałam nikogo piękniejszego od ciebie – powiedziała jej szefowa, ścierając łzę z policzka. – Jesteś taka młoda, doskonała, taka czysta.
Włączyła telefon i przewinęła galerię, aż znalazła zdjęcia ze ślubu. Przez kilka minut była pogrążona we wspomnieniach najszczęśliwszego dnia w jej życiu, dopóki nie usłyszała, jak drzwi baru się otwierają i nie podniosła wzroku.
To był on.
Tom Fitzwilliam.
Dyrektor szkoły.
Zdjął marynarkę i zawiesił ją na oparciu krzesła, a skórzaną torbę na ramię położył na siedzeniu. Potem powoli, w sposób wskazujący zarówno na pewność siebie, jak i jej kompletny brak, ruszył w stronę baru. Barman zdawał się go znać. Przygotował mu lemoniadę i powiedział, że gdy jedzenie będzie gotowe, poda je do stolika.
Joey obserwowała, jak wracał na miejsce. Miał na sobie niebieską koszulę w subtelną kratkę. Zauważyła, że dolne guziki bardzo delikatnie napinały się na nieznacznej miękkiej wypukłości i Joey poczuła dziwną falę rozkoszy, podniecenie na widok nieokazujących skruchy konturów jego ciała, sugestii posiłków, z których czerpał przyjemność, i obaw zapomnianych nad butelką dobrego wina. Zdała sobie sprawę, że chce wsunąć palce pomiędzy te naprężone guziki, dotknąć, tylko na moment, miękkiego ciała pod spodem.
Ta myśl ją zaszokowała, lekko pozbawiła tchu. Joey skupiła uwagę na swoim ginie z tonikiem, świadoma, że jej szklanka jest prawie pusta, że pora wyjść. Ale nie chciała się ruszyć. Nie była w stanie. Obezwładniła ją nagle straszliwa, nieoczekiwana tęsknota. Odwróciła się nieco, by rzucić okiem na jego stopy, kostki, zmarszczony brzeg szarej bawełnianej skarpety, znoszoną cholewkę sznurowanych butów z czarnej skóry i dwa centymetry bladego ciała między skarpetką a skrajem nogawki spodni, które, jak zauważyła, powoli podciągnął, zanim usiadł.
Zawładnął nią zdumiewający fizyczny pociąg. Przeniosła wzrok z jego stóp na swoją pustą szklankę, a potem na zdjęcia w telefonie, który był naładowany już tylko w dwóch procentach, gotów zaraz paść. Ale nie mogła, po prostu nie mogła siedzieć tu, gapiąc się w pustą szklankę. Nie w tej chwili. Nie przed tym mężczyzną.
Wiedziała, że wyjmuje papiery z torby, przekłada je, wydobywa skądś długopis, trzyma go w jednej ręce z dala od siebie, pstryka, włączając i wyłączając, włączając i wyłączając, opuszcza, by zaznaczyć coś na kartce i znów odsuwa w bok. Pstryk, pstryk. Jedna stopa odbija się lekko od sklepienia drugiej.
Postanowiła, że wyjdzie, kiedy kelner przyniesie mu jedzenie. Właśnie tak zrobi. Kiedy będzie miał odwróconą uwagę.
Ekran sczerniał, telefon w końcu wyzionął ducha. Włożyła go do torebki i gapiła się w podłogę, dopóki barman nie zniknął na dźwięk dzwonka gdzieś za sobą i pojawił się za moment z czymś w rodzaju kanapki na drewnianej desce ułożonej wzdłuż wykwintnego kopczyka ziół i kędzierzawych listków. Zobaczyła, że Tom odsunął papiery, uśmiechając się szeroko do barmana.
– Dziękuję – usłyszała jego głos, chwytając kurtkę i przeciskając się między swoim krzesłem a stolikiem, niemal przewracając go z gorliwości, by wyjść niezauważoną.
– Wygląda wspaniale – dodał, kiedy przechodziła przez bar.
Jej ciężkie buty stukały głośno na płytkach podłogi w odcieniu gołębiej szarości, pasek torebki nie chciał trzymać się jak należy na ramieniu, a kiedy przechodziła obok niewielkiej wystawy ulotek informujących o targu rolnym na osiedlu, strąciła je, pociągając za sobą kurtką.
Barman zawołał:
– Proszę się nie przejmować, pozbieram je.
– Dziękuję – odparła.
Szarpnięciem otworzyła drzwi i wypadła na ulicę, ale tuż przedtem, dosłownie przez mgnienie, jej wzrok napotkał jego spojrzenie i coś straszliwego zaszło między nimi, coś, co mogłaby opisać jedynie jako wzajemną fascynację.
1 Funkcja w systemie brytyjskiej oświaty – dyrektor szkoły wysyłany przez władze do placówek z niskimi wynikami nauczania, aby wprowadził zmiany w celu ich poprawy. [wróć]
2 Jägerbomb – drink powstały po wrzuceniu kieliszka z likierem jägermeister do szklanki z Red Bullem. [wróć]