Читать книгу Widzę Cię - Лайза Джуэлл - Страница 17
ROZDZIAŁ 7
ОглавлениеNa ósmej stronie lokalnej gazety widniało zdjęcie Toma Fitzwilliama. Stał przy wejściu do Akademii z rękami założonymi na brzuchu, wąski niebieski krawat miał lekko przekrzywiony przez wiatr. Patrzył twardo w obiektyw z na wpół skrywanym uśmiechem. Nagłówek donosił: „SUPERDYREKTOR STAWIA CZOŁO GANGOM”.
Joey nie czytała towarzyszącego zdjęciu artykułu. Jej uwagę zbyt mocno pochłaniały najdrobniejsze szczegóły fotografii: żółty pasek smyczy na jego szyi. Przymglony błysk wąskiej złotej obrączki na serdecznym palcu. Sposób, w jaki spodnie bez skórzanego paska trzymały się, nieco luźno, tuż nad kośćmi biodrowymi. Uniesiony podbródek. Spadzistość szerokich ramion. Włosy w lekkim nieładzie spowodowanym przez ten sam wiatr, który przesunął mu krawat. I to, jak stał w pełnym i absolutnym poczuciu panowania nad swoim otoczeniem.
Moja szkoła. Moje dzieciaki. Moja odpowiedzialność.
Tom Fitzwilliam.
SUPERDYREKTOR.
Czubkiem wyciągniętego palca dotknęła obrysu jego brzucha i w zamyśleniu głaskała fotografię, wspominając sugestywne spojrzenia, które wymienili przed tygodniem, kiedy wychodziła z baru hotelu Melville. Wtem podskoczyła, czując czyjąś dłoń na swojej talii i nagły powiew ciepłego oddechu przy szyi. To był Alfie, pachnący dziennym snem i nieświeżym T-shirtem.
– Cholera, Alf, przestraszyłeś mnie!
– Przepraszam, aniele.
Otoczył Joey ramieniem od tyłu i wtulając twarz w zgięcie jej szyi, mocno przywarł do niej ustami.
– Mm – mruknął, wdychając jej zapach. – Pachniesz wspaniale, zajebiście.
– Nie pachnę wspaniale. Pachnę chipsami i bździnami chłopców.
– Nie – zaprzeczył, przesuwając dłonią z przodu jej okropnych elastycznych spodni i wsuwając ją pod krawędź majtek. Dotyk jego palców tuż po tym, jak z zadumą wpatrywała się w zdjęcie Toma, niemal pozbawił ją tchu. – Pachniesz swoimi hormonami.
Przykryła jego rękę swoją i przycisnęła ją mocniej do siebie.
– A jak pachną moje hormony?
– Pachną jak miód. – Objął Joey swoją wielką suchą dłonią i kołysał się z nią z boku na bok. Słowa wpadały w rozgrzaną przestrzeń między jego ustami a jej skórą. – I letni deszcz. I przyjęcia urodzinowe. I łapki kociąt. I gorący piasek. I… – Przerwał i objąwszy ją drugim ramieniem, przyciągnął do siebie tak blisko, że stali się niemal jedną istotą. – Jak ty – dokończył. – Po prostu ty.
Wtedy obróciła się w jego ramionach i mocno go pocałowała. A potem szybko, desperacko pociągnęła po schodach przez dwie kondygnacje dzielące kuchnię do ich pokoju, pozostawiając gazetę otwartą na kuchennym stole i oczy Toma Fitzwilliama wpatrzone w sufit.
– Wiesz co? – odezwał się potem Alfie. Głowa Joey była wsunięta pod jego ramię, ich ręce splecione.
– Nie – odparła. – Powiedz.
– Pewnie pomyślisz, że to szaleństwo.
Przeciągnęła opuszką palca po pokrywających jego tors pędach pnącej róży, aż po ich ciasno zwinięte koniuszki.
– Przekonaj się.
Przerwał i zamilkł na bardzo długą chwilę. Dostrzegła lekki rumieniec na jego twarzy i odwróciła się, by na niego spojrzeć.
– O co chodzi, Alf?
– Wiem, że jesteśmy małżeństwem dopiero kilka miesięcy, i wiem, że znamy się zaledwie od niedawna, i że oboje wciąż jesteśmy bardzo młodzi, ale co myślisz o tym, żebyśmy zaczęli starać się o dziecko?
Joey poczuła banieczki histerycznego śmiechu unoszące się z dna żołądka i przełknęła je.
– Alf – powiedziała, biorąc go za rękę. – Boże. To znaczy… Tak. Może pewnego dnia. Ale musimy uporządkować swoje sprawy. Znaleźć odpowiednią pracę. Jakieś mieszkanie. Naprawdę nie sądzę, że teraz jest na to czas.
Alfie wyglądał na zakłopotanego.
– Ale powiedziałaś, pamiętasz, tej nocy, kiedy poszliśmy na plażę Cala d’Hort z taką dobrą trawą od tego Francuza, przypominasz sobie? I rozmawialiśmy o przyszłości. Prawda? I powiedziałaś coś w rodzaju: „Bardzo bym chciała być młodą mamą”.
Joey zamrugała i pokręciła głową.
– Nie powiedziałabym tego.
– Ale powiedziałaś. Pamiętam to bardzo wyraźnie, bo to była ostatnia rzecz, jakiej bym się spodziewał, że powiesz, bo jesteś taka, cóż, bo byłaś, no wiesz, taka… – Przez chwilę machał ręką, szukając odpowiedniego słowa. – Niemacierzyńska.
Joey wzdrygnęła się, a Alfie przerwał na chwilę i oblizał usta.
– Nie. Nie, nie to. Nie jesteś taka. Ale jesteś po prostu, nie wiem, po prostu nie jesteś taka, jak te wszystkie dziewczyny, które znałem u siebie, te wszystkie, które dorastały, czekając na pierwszą szansę, żeby zajść w ciążę. Zawsze wydawałaś się mieć ważniejsze rzeczy do zrobienia.
– Ha! – Powstrzymywany śmiech Joey wyrwał się jak grzmot. – Ja! Ważne rzeczy!
Spojrzał na nią błękitnymi oczami, które spochmurniały z zakłopotania, i nagle zrobiło jej się go straszliwie żal. Przyłożyła dłoń do jego twarzy i objęła policzek.
– Nie – powiedziała. – Nie. Naprawdę nie jestem typem osoby, która ma ważne sprawy. Nadal próbuję zrozumieć, choćby czym są te ważne sprawy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki