Читать книгу Obca - Lina Bengtsdotter - Страница 11
Francesca
ОглавлениеŚwiatło kłuło mnie w oczy, kiedy wyszłam przez bramę szpitala. Po spędzeniu ponad tygodnia w łóżku czułam się dziwnie krucha. Jakby świat się zmienił i stał czymś innym. Nie wiem, czy to przez kolory, dźwięki, powietrze, ale coś było zaburzone. Chwyciłam tatę za ramię, zamknęłam oczy i dałam się prowadzić do samochodu.
– Dlaczego masz zamknięte oczy, Francesco? – zapytała mama.
– To światło – odpowiedziałam. – To całe światło sprawia mi ból.
Tata zdjął moją dłoń ze swojego ramienia, ale ja nie otwierałam oczu i szłam, wyciągając przed siebie obie ręce. Kiedy uchyliłam powieki, zobaczyłam, jak rodzice patrzą po sobie, a mama znacząco kręci głową. Jeśli cokolwiek wyprowadzało ją z równowagi, to kiedy zachowywałam się jak wariatka.
– Dokąd jedziemy? – spytałam, gdy wcisnęłam się już na tylne siedzenie sportowego wozu taty.
Ktoś mógłby zauważyć, że z moimi długimi nogami powinnam siedzieć z przodu, ale nie sądzę, żeby cokolwiek na całym świecie było na tyle ważne, by przesadziło mamę na tylną kanapę.
Tata powiedział, że jedziemy do Gudhammar. Odwołał wszystkie spotkania w Szwajcarii w najbliższych dniach. Dopiero wtedy dotarła do mnie powaga sytuacji. Tata nigdy wcześniej nie odwołał żadnego spotkania. Spotkanie to spotkanie, termin to termin, umowa to umowa. A w Gudhammar spędzaliśmy tylko święta i wakacje.
– A potem? – dopytywałam. – Co będziemy robić w Gudhammar?
– Porozmawiamy o tym, jak możemy ci pomóc – odparł. – Musimy w spokoju to przedyskutować, zanim postanowimy, co dalej.
– Dlaczego nie wracam do Adamsbergu?
– Chyba sama rozumiesz dlaczego – powiedział tata.
Odparłam, że wcale tego nie rozumiem, że jeśli ktokolwiek miałby rzucać szkołę, to raczej Henrik Stiernberg i jego przyjaciele.
– Dość już gadania o Henriku Stiernbergu – uciął tata. – Ten temat jest zamknięty.
Pomyślałam, że dla mnie ten temat nigdy nie będzie zamknięty, nie mam ani dość gadania o Henriku, ani zastanawiania się nad karą dla niego. Bo nawet jeśli to prawda, co mówili, ten żałosny gang chłopaków o królewskich imionach, że nie spotkali Paula w wieczór, kiedy odbywał się bal, to i tak na nich spadała wina za jego śmierć. Odkąd tylko Paul pojawił się w Adamsbergu, dokuczali mu z powodu ubrania, tego, jak gestykulował, kiedy coś opowiadał, dialektu. Szydzili z niego, że wciąż czytał, z jego filozoficznych wypowiedzi na lekcjach, zainteresowania mózgiem, ciałem, życiem i śmiercią. Nie śmiali się z jego dowcipów, choć był najbystrzejszy z nas wszystkich. I nie ograniczali się do prześladowań psychicznych, bo wpadali na niego na korytarzach i popychali, jakby był niewidzialny.
„Jestem jak łabędź – mawiał, kiedy pytałam, jakim cudem potrafi się powstrzymać przed tym, żeby im oddać – to wszystko zwyczajnie po mnie spływa”. Pewnego razu poprawiłam go, zauważając, że w tym powiedzeniu woda spływa po kaczce, a nie po łabędziu. A Paul roześmiał się i odparł, że to samo tyczy się łabędzi – chłód nigdy nie sięga ich skóry. Stwierdziłam, że nie znam się na tych mechanizmach obronnych, ale może istnieje jakiś powód, dla którego mówi się „po kaczce” zamiast „po łabędziu”. Bo kaczki są też dość głupie, tak jak gęsi.
Paul powiedział, że on głupi nie jest, po prostu nie zamierza się przejmować. Nie przejmował się, co myśli o nim jakaś banda dupków.
Czy mu wtedy uwierzyłam? Pamiętam, że pomyślałam sobie, że to chyba najlepszy sposób, mimo wszystko, po prostu dać błotu spłynąć, ale potem zrozumiałam, że to nie działało – chłód jednak przecisnął się przez wszystkie warstwy ochronne Paula, wprost do serca. Na domiar złego moja własna siostra została dziewczyną Henrika Stiernberga, najgorszego z nich wszystkich. Nie rzuciła go nawet po tym, co się stało z Paulem. Kiedy zapytałam ją dlaczego, powiedziała, że przykro jej z powodu mojej straty, tak jakbyśmy ledwie się znały: „Bardzo mi przykro z powodu twojej straty, Francesco”. I zaraz potem oznajmiła, że wierzy Henrikowi, kocha go i że to nie jest niczyja wina, że ktoś odebrał sobie życie.
Przez chwilę myślałam o swojej siostrze, o jej odwiedzinach w szpitalu. Za pierwszym razem płakała, tak jakbym już umarła, a za drugim, kiedy wiedziała, że przeżyję, płakała z powodu tych strasznych kłamstw, jakie rozsiewałam o jej chłopaku. „Już wcześniej robiłaś podobne rzeczy”, oświadczyła, przypominając to, o co oskarżyłam starszego brata Erika Vendta. Nawet nie miałam siły zaprotestować.
– A Cécile? – odezwałam się, kiedy tata zjechał na autostradę. – Co będzie z Cécile?
Tata spojrzał mi w oczy we wstecznym lusterku i powiedział, że nic nie będzie z Cécile.
– Nie rozumiem, jak możecie pozwalać jej dalej tam chodzić.
– Skupiasz się nie na tym, co trzeba, Francesco – stwierdziła mama. – Jedyne, o czym masz teraz myśleć, to własne zdrowie.
Oznajmiłam, że jestem zdrowa, a chore jest pozwalać córce chodzić do szkoły, w której…
– Koniec dyskusji na ten temat – przerwał mi tata. – Porozmawiajmy o czymś innym.
Nie miałam ochoty rozmawiać o niczym innym. Miałam serdecznie dość tego, że tata decydował, o czym wolno mówić, zamknęłam więc oczy, udając, że śpię, a uczucie ulgi, że nie wracam do szkoły, rozlało się po moim ciele.
Ale najpierw i tak musieliśmy zajechać do Adamsbergu po trochę ubrań.
– Chodź ze mną – zaproponowała mama, kiedy zatrzymaliśmy się na parkingu. – Mogłabyś przynajmniej powiedzieć „cześć” Cécile.
Pokręciłam głową, bo nie miałam ochoty mówić Cécile „cześć”, a poza tym nie chciałam ryzykować, że natknę się na Henrika Stiernberga albo kogokolwiek z jego bandy. Gdyby tak się stało, mogłabym urządzić scenę. To jeden z wielu moich problemów: nieumiejętność panowania nad impulsami.
Kiedy mama i tata już poszli, usiadłam na przednim fotelu i podniosłam wzrok na potężny biały budynek Adamsbergu. Całe to miejsce miało w sobie coś zimnego i nieprzyjaznego. Pomyślałam, że to aż nieprawdopodobne, jak długo tam wytrzymałam. Przez pięć lat modliłam się przed każdym posiłkiem i śpiewałam głupie pieśni o wspaniałości szkoły. Nosiłam ich niedopasowaną marynarkę z wielkodziobym orłem na piersi, próbowałam dostosować się do szeregu, być dobrą koleżanką i tak dalej, ale prawda była taka, że nienawidziłam tego miejsca od pierwszej chwili.
Dookoła budynku mieściły się internaty: Majoren, Talludden, Norra, no i Högsäter, który był moim domem, odkąd zaczęłam szkołę. „Esse non videri”, głosił napis nad wejściem do mojego internatu. „Być, nie będąc widzianym”, wyjaśnił tata, kiedy pierwszy raz przekraczaliśmy bramy szkoły. Powiedział to w taki sposób, jakby te słowa były piękne i wcale nie nieprzyjemne.
Miałam zaledwie jedenaście lat, kiedy wprowadziłam się do Högsäter, najmłodsza w całym Adamsbergu. Cécile i ja miałyśmy obie zacząć szóstą klasę, ale w równoległych grupach, i miałyśmy nie mieszkać razem. To dlatego, żeby dać nam szansę na nowy start. Czas, żebyśmy my, dziewczynki, mogły zacząć wszystko od nowa, uznała mama. Gdy tata tego pierwszego dnia szkoły wniósł moje walizki do domku na niewielkim wzniesieniu, z trudem hamowałam łzy. Nie chciałam spać razem z nieznajomymi ludźmi. Czy przynajmniej nie mogłabym zamieszkać w tym samym internacie co Cécile? Ale tata tylko pogłaskał mnie po głowie i powiedział, że teraz zacznie się najfajniejszy okres w moim życiu. Wiedział to, bo tak było w jego przypadku.
Ale ja nie byłam taka jak tata ani taka jak mama, ani taka jak Cécile. Byłam obca na tym świecie, obca we własnej rodzinie.
„Opisz ich – poprosił Paul, kiedy poskarżyłam mu się na to uczucie wyobcowania. – Opisz swoją rodzinę”.
Dostał krótką wersję: moja siostra jest hipokrytką, tata łgarzem, a mama… moja mama to tylko papierowa laleczka powiewająca na wietrze.
Tata musiał odczuć jako porażkę to, że jego własna córka została relegowana ze szkoły, którą sam opisywał jako „podstawę swojej kariery”. Rikard Mild naprawdę jak najlepiej wykorzystał swój czas w najbardziej snobistycznej szkole z internatem w Szwecji. Jego twarz widniała na ścianie przy jadalni, obok innych uczniów, którzy skończyli szkołę z najwyższymi ocenami ze wszystkich przedmiotów.
Tata wyglądał głupio na tej starej fotografii. Zaczesane na mokro włosy leżały mu płasko na czole, a zęby miał krzywe.
„Dziwne, że udało mu się zdobyć mamę – powiedziała Cécile, kiedy raz wspólnie przyglądałyśmy się zdjęciu. – Dziwne, że z taką twarzą udało mu się zdobyć najładniejszą dziewczynę w całym Sztokholmie”.
Zapytałam ją, skąd wie, że mama była najładniejszą dziewczyną w całym Sztokholmie, a ona odpowiedziała, że od taty.
Stwierdziłam, że tata to bardzo mało wiarygodne źródło informacji o mamie. Według niego mama jest najdoskonalszym człowiekiem na świecie, i tu się myli, bo ktokolwiek spędziłby z nią więcej niż pięć minut, dostrzegłby, że ma ona całkiem sporo wad. Tata, zazwyczaj taki przenikliwy, w tej sprawie był kompletnym ślepcem.
Cécile powiedziała, że to miłość sprawia, że dostrzega się piękne cechy w człowieku. Kiedy ona wyjdzie za mąż, to też za takiego mężczyznę, który dostrzeże w niej piękno.
Odparłam, że jeśli ja, wbrew oczekiwaniom, wyszłabym za mąż, to za takiego mężczyznę, który potrafiłby mnie rozbawić i który nie sypiałby z innymi. Po co komu zapewnienia o własnej doskonałości, jeśli jest się zdradzanym?
Cécile stwierdziła, że nie powinnam wypowiadać się o rzeczach, o których nie mam pojęcia.
Przypomniałam jej o nocnych awanturach rodziców właśnie na ten temat, o tym, jak stałyśmy za drzwiami i słyszałyśmy płacz mamy z powodów, które tata nazywał kłamstwem. Ale ja widziałam wystarczająco wiele razy jego spojrzenia i dłonie dotykające innych kobiet, żeby zdawać sobie sprawę, że oskarżenia mamy nie brały się znikąd.
Rodzice zwlekali. Nie mogłam wysiedzieć w miejscu, więc wyszłam z samochodu. Z torebki wygrzebałam paczkę z ostatnim papierosem. Stałam przekornie, nie kryjąc się, w jasny dzień, i paliłam. Prawie miałam nadzieję, że zobaczy mnie ktoś z trzecioroczniaków albo jakiś nauczyciel. Byłoby cudownie poczuć, że ich groźby już nie mogą mnie dosięgnąć. Byłam relegowana, samotna. Nie miałam się czego bać, nie mogło być gorzej. Podeszłam bliżej żwirowej ścieżki prowadzącej w głąb terenów szkoły, stanęłam obok inskrypcji wypisanej złotymi literami na metalowej płycie łączącej skrzydła bramy i przeczytałam łacińskie słowa (w Adamsbergu łacina wciąż jeszcze była światowym językiem): „Non est ad astra mollis e terris via”1. Zapomniałam już, co to znaczy, ale kiedy ktoś mi to wyjaśnił, brzmiało dość przerażająco.
Mamy i taty nie było nigdzie widać. Pewnie ugrzęźli, bo przecież musieli sobie pokadzić z jakimś nauczycielem. Sama nie wiem czemu, ale poszłam na wzgórze do kaplicy. Dom Boży zawsze był otwarty, więc weszłam do środka. Powoli podążałam główną nawą do miejsca, w którym razem z Paulem siadywałam na mszach. Usiadłam na ławce i podniosłam wzrok na ukrzyżowanego Jezusa. Ileż to razy, będąc tu, wędrowałam myślami zupełnie gdzie indziej? Palcami przesunęłam po napisie wyrytym przez Paula na półce na psałterze: „Bóg nie ż”. Więcej nie zdążył, bo pani Asp go powstrzymała i dopilnowała, by dostał ostrzeżenie. Pomacałam się po kieszeniach w poszukiwaniu czegoś ostrego. W szpitalu zabrali mi wszystko, czym mogłabym zrobić sobie krzywdę, ale przy wypisie odzyskałam przynajmniej swój pęk kluczy. Wyciągnęłam je i dokończyłam to, co zaczął Paul. „Bóg nie żyje”.
Potem wróciłam do samochodu.
Po dwudziestu minutach przyszli rodzice, niosąc walizkę.
– Cécile pozdrawia – powiedziała mama po tym, jak poprosiła mnie, żebym przesiadła się do tyłu.
Zapytałam, dlaczego Cécile nie zeszła do samochodu i sama nie przekazała pozdrowień. Mama odparła, że Cécile przygotowuje się do krajowych testów z angielskiego.
Powiedziałam, że krajowe testy są na wiosnę.
Mama z westchnieniem stwierdziła, że pewnie coś źle zrozumiała. Tak czy siak, to bez znaczenia, skoro i tak nie odzywam się do Cécile. Nic przyjemnego, taka rozmowa z kimś, kto traktuje cię jak powietrze.
Już chciałam odpowiedzieć, że będę się do niej znowu odzywać, kiedy mi uwierzy, uwierzy własnej siostrze, a nie temu idiocie, swojemu chłopakowi, ale uznałam, że to się mija z celem. Rodzice zawsze wierzyli w wersję wydarzeń Cécile. Co do mnie, to jakby wychodzili z założenia, że kłamię, dopóki nie zostanie udowodnione, że jest inaczej. Nie robili z tego tajemnicy, a na swoją obronę dodawali, że to moja wina, bo za często mijałam się z prawdą. Ale moje zachowanie mogłoby także być wynikiem owej niewiary. Trudno – jak mawiał tata – stwierdzić, co było pierwsze: jajko czy kura.
– To leżało w szufladzie twojego biurka. – Mama podała mi kopertę.
Przyjęłam ją i ujrzałam swoje imię zapisane ozdobnym pismem Paula. Poczułam się zagubiona. Czyżby ostatecznie jednak napisał ten list pożegnalny?
– Czy to od n i e g o? – spytała mama.
Pokiwałam głową.
– Nie otworzysz?
– Potem.