Читать книгу Smak prawdy - Lindberg Hanna - Страница 10
6 Wtorek, 11 września
ОглавлениеPrzedpołudnie
Ruch na Fleminggatan toczył się w żółwim tempie. Wyziewy z samochodów przed nim tworzyły ciemną, cuchnącą chmurę, która przeciskała się przez system wentylacyjny, zatruwając wnętrze kabiny. Za rok Lennie skończy czterdzieści lat. Powinien być u szczytu kariery. Zamiast tego właśnie spadał na dno.
„Błąd w rozpatrywaniu sprawy. Cofnięte pozwolenie”.
Lennie podniósł ramiona, czuł, jak spięte ma kark i plecy.
Jakby nie nasłuchał się już wystarczająco wielu bzdur podczas dwuletniej emigracji w meksykańskim kurorcie Tulum, dokąd uciekł, żeby uniknąć szeregu postępowań karnych, po tym jak jego życiowe dzieło legło w gruzach. Jakby bębenki w jego uszach nie zostały wystawione na wystarczająco ciężką próbę przez wytatuowane henną dwudziestokilkulatki, które trwoniły zdobyte na uniwersytecie wykształcenie, pracując jako wolontariuszki na jakiejś ekologicznej, szczycącej się certyfikatem sprawiedliwego handlu plantacji ananasów, o której nie mogły przestać mówić. Albo przez kolesi z branży finansowej, których znużyła pogoń za statusem społecznym i powierzchowność, więc przyodziani w spodnie alladynki dwoili się i troili, żeby przekonać go do swojej nowej wizji świata, śpiewając i grając na tamburynie.
A teraz jeszcze głupota odniosła ostateczny triumf.
Buster Hansson.
Zaciśnięta pięść Lenniego trafiła w starą deskę rozdzielczą. Klapa schowka otworzyła się i neseser z pastą i szczoteczką do zębów oraz dezodorantem wyleciał na podłogę. A za nim metalowy drucik i kilka sztucznych kwiatów do dekoracji, które teraz były mu na nic. Nie był w stanie patrzeć na symbole swojej porażki. Odwrócił wzrok i wlepił go w wystawę sklepu z przedmiotami gwarantującymi bezpieczeństwo dzieciom. Tysiące różnego rodzaju zapór upchnięto razem z jeszcze większą ilością furtek i zamków. Dopiero co miał jasno wytyczony kierunek, dokądś zmierzał, ale teraz znowu natrafił na przeszkodę. Był przyblokowany jak lalka za furtką na sklepowej wystawie.
Starał się myśleć o czymś innym.
Wybiegać myślą w przód, do przyszłości. Nie dało się. Samochody wciąż stały bez ruchu.
Lennie zobaczył odbicie food trucka. Gładziutki lakier, kanciastą sylwetkę, którą mają tylko amerykańskie auta. To, że jego samochód został tak porządnie odpicowany, wcale nie ułatwiało mu sprawy. Wręcz przeciwnie. Przypominało o tym, że zainwestował w ten remont ostatnie pieniądze, te resztki, które jego wiernemu i pozbawionemu skrupułów duńskiemu rewidentowi udało się uratować przed komornikiem.
Samochód był jego tymczasowym miejscem zamieszkania i – jak myślał aż do niedawna – źródłem utrzymania i trampoliną w przyszłość.
W głowie kłębiły mu się myśli.
Co ma zrobić? Co on ma, do cholery, zrobić?
Otworzyć kilka butelek i o wszystkim zapomnieć? Alkoholu miał w bród. Zapas wódki, tequili i cointreau za tysiące koron. Nigdy dotąd taka myśl nie zaświtała mu w głowie. Upijanie się do nieprzytomności nie było w jego stylu. Kiedy pił, zachowywał pełen profesjonalizm. Trzy, cztery drinki na wieczór. Nie więcej, tak, żeby następnego dnia rano się podnieść i ubić kolejny interes. Wtedy, w starych dobrych czasach, wydawało mu się, że życie samo w sobie ma coś upajającego. Teraz już tak tego nie widział. Przez tydzień, który minął, odkąd wypuszczono go z zakładu karnego w Asptunie, siedział w samochodzie samotny i niecierpliwy, na powierzchni utrzymywała go wyłącznie myśl o tym, że już niedługo wystartuje z nowym biznesem.
Poranne jasnoniebieskie niebo zasnuły ciężkie chmury.
Lennie opuścił szybę i wystawił głowę na zewnątrz. Jedyne, co przed sobą widział, to długi, nieruchomy sznur samochodów. Teraz zaczęło jeszcze padać. Ile on już tu stoi? Pięć minut? Piętnaście? Światła drogowe zdążyły się zmienić wielokrotnie, nim wreszcie coś drgnęło. Nacisnął sprzęgło i chwycił długi drążek skrzyni biegów. Samochód był ciężki i niemrawy, jazda nim wymagała siły, brakowało wszystkich udogodnień, które miały nowsze modele. Choćby czarny jeep cherokee z logotypem jego gazety na masce, którym zjechał niegdyś kraj wzdłuż i wszerz.
Poirytowane spojrzenia przechodniów sprawiły, że skóra zaczęła go świerzbić. Chwilę później swędziało już całe ciało.
Jak tylko coś drgnie, wróci na camping na Långholmen i naleje sobie dużą whisky. Może nawet wzniesie toast z sąsiadami – parą świeżo upieczonych emerytów z Rotterdamu – i wymieni z nimi kilka pustych, pozbawionych znaczenia słów o niczym. Napije się, żeby poczuć ciepło w ciele. Napije się, żeby zapomnieć. Później uda się do kuchni z tyłu samochodu i będzie wychylał kieliszek za kieliszkiem, aż padnie w półśnie na dmuchany materac.
Gigantyczny dźwig na kółkach stał rozłożony i blokował cały pas, trwały prace na dachu pobliskiego budynku. Do Lenniego dotarło, że potrwa to całą wieczność, nim uda mu się przejechać obok.
Czekanie nigdy nie było jego mocną stroną.
Obserwował ruch i pusty pas w przeciwnym kierunku. Spojrzał w lusterko wsteczne, złapał za kierownicę obiema rękami. Jeszcze jedno spojrzenie. Potem skręcił, żeby wyminąć przeszkodę.
Ostatnią rzeczą, którą usłyszał, był pisk hamujących opon.
Chwilę później rozległ się huk.