Читать книгу Smak prawdy - Lindberg Hanna - Страница 8

4 Wtorek, 11 września

Оглавление

Przedpołudnie

Oczy Vanji Stridh były zamknięte. Pracę jej organizmu kontrolowała nieustannie pikająca i migająca aparatura. Wężyki od kroplówek szły do przegubów obu jej rąk, a krew doprowadzano do ciała grubą igłą wbitą w żyłę szyjną zewnętrzną.

Solveig popatrzyła w sufit.

Mówi się, że człowiek ujawnia swoje prawdziwe oblicze dopiero pod dużą presją. W obliczu poważnych nieszczęść, kryzysów i śmierci. W chaosie po strzale kurs pierwszej pomocy, na który Vanja posłała Solveig, zdawał się taki odległy. Solveig stała jak sparaliżowana, kurczowo trzymała się baru i nie robiła nic. Cenne sekundy, może minuty, uciekły bezpowrotnie.

Ta myśl była nie do zniesienia.

Jeśli Vanja mogłaby mówić, poprosiłaby Solveig, żeby oszczędziła jej samobiczowania, a w zamian skupiła na czymś, na co miała wpływ tu i teraz. Vanja podchodziła do życia bez sentymentów. Niezależnie od tego, jakie trudności stawały na drodze jej albo ludziom z jej otoczenia, zawsze widziała tylko jedno rozwiązanie: wziąć się do roboty.

W sali unosił się zapach środków antyseptycznych. W respiratorze oddech Vanji zmienił się w świst. Jej czarne włosy rozkładały się na poduszce jak cień. Grzywka dzieliła się na dwie części i odsłaniała wysokie czoło. Mimo że usta i nos miała zasłonięte maską tlenową, na jej twarzy można było dostrzec zdecydowanie.

Wziąć się do roboty.

Solveig pamiętała ostatnią noc jak przez mgłę. Do szpitala przyjechała z Vanją karetką. Naczelną od razu zabrano na salę operacyjną, a ona przeleżała do rana, nie mogąc zmrużyć oka, na sofie w poczekalni przed oddziałem intensywnej terapii.

Nad ranem przyszedł do niej policjant i zadał kilka pytań. Przesłuchanie trwało krótko. Mundurowy zastanawiał się, co Solveig widziała przed i po strzale, i tyle.

Jedna z pielęgniarek przyjrzała się woreczkom wiszącym na stojaku do kroplówek, a lekarz odczytał wyniki ze stojących obok ekranów. Wyglądali na skupionych.

– Co się dzieje? – zapytała Solveig.

Zdawało się jej, że EKG wygląda jakoś inaczej. Lekarz wymienił spojrzenie z pielęgniarką.

– Wszystko w porządku – powiedział i podniósł kartę. – Pani jest córką?

Vanja miała pięćdziesiąt cztery lata, ale biorąc pod uwagę, że Solveig nadal proszono o dowód, kiedy chciała kupić alkohol, pytanie było uzasadnione.

– Nie, to znaczy… – Solveig zawahała się.

Naczelna nie miała męża ani dzieci. Twierdziła, że cudownie jest nie musieć się niepokoić o nikogo, gdy pojawiają się groźby i oznaki nienawiści, które jej dziennikarskie śledztwa nader często wywoływały. Solveig uświadomiła sobie, że w gruncie rzeczy niezbyt wiele wie o życiu prywatnym koleżanki. Vanja wprawdzie bez skrupułów dzieliła się z nią swoją wiedzą zawodową, ale przez dwa lata ich wspólnej pracy mocno chroniła prywatność. Solveig zakładała, że musi mieć lepszych od niej przyjaciół i zapewne też kogoś bliskiego, kto od czasu do czasu gości w jej łóżku. Nic nie wiedziała jednak na pewno. Tutaj w szpitalu towarzyszyła jej tylko ona.

– Czy to pani mama tutaj leży?

Jeśli powie, że są koleżankami z pracy, prawdopodobnie nie udzielą jej żadnych informacji ze względu na tajemnicę lekarską. Może nawet ją stąd wyproszą. Do tego nie mogła dopuścić. Czuła, że musi tutaj zostać.

– Przepraszam, jestem trochę oszołomiona… – powiedziała i zerknęła na Vanję. – …Tak, to moja mama.

Ubrany w niebieski fartuch lekarz usiadł na stołku naprzeciwko niej i przedstawił się jako chirurg traumatolog.

– Czy wyjdzie z tego? – zapytała Solveig.

– Jest jeszcze za wcześnie, żeby o tym wyrokować. Operacja się udała, ale pani mama miała silny krwotok wewnętrzny. Najbliższe godziny będą decydujące. Kula przedostała się do jamy brzusznej i uszkodziła wątrobę oraz śledzionę, ale na szczęście jelita są całe – wyjaśnił lekarz i zajrzał do karty. – Podczas operacji usunięto śledzionę, ale nie udało się zszyć krwawiącej wątroby. Zamiast tego obłożono ją dokładnie serwetami operacyjnymi na kilka godzin. Dzięki temu nad ranem krążenie się ustabilizowało. Pani mama straciła bardzo dużo krwi i dłuższy czas była nieprzytomna. Teraz możemy tylko czekać.

Solveig czuła, że blednie na twarzy.

– Wszystko w porządku? – zapytał lekarz. – Potrzebuje pani czegoś?

Jej sukienka leżała w torebce, wciśnięta w plastikową reklamówkę. Już wcześniej pożyczyła czysty komplet dla pacjentów – białą koszulę i szlafrok, wzięła prysznic i zmyła z twarzy ślady poprzedniego wieczoru.

Zaczerpnęła powietrza.

– Mają państwo ładowarkę do telefonu? – zapytała i wyjęła rozładowaną komórkę.

Jedna z pielęgniarek kiwnęła głową i gdzieś zniknęła. Lekarz odszedł do innych ekranów. Nagle Vanja wydała z siebie słaby, rzężący dźwięk. Zakaszlała i zamrugała powiekami. Solveig podeszła do jej łóżka.

Vanja znowu zakaszlała.

– Vanju – zawołała Solveig. – Vanju! Słyszysz mnie?

Redaktor naczelna otworzyła oczy i popatrzyła prosto na Solveig. Jej wargi się naprężyły. Wyglądała tak, jakby chciała coś powiedzieć.

– Et…

Vanja z trudem łapała oddech, jej klatka piersiowa podniosła się.

– Eter…

Głos brzmiał niewyraźnie pod maską tlenową. Chwilę później Solveig poczuła kurczowy uścisk jej dłoni na swoim nadgarstku. Nienaturalnie zimny uścisk. Vanja nabrała ze świstem powietrza, napełniła płuca i powiedziała:

– Eternit… znajdź eternit…

Smak prawdy

Подняться наверх