Читать книгу Smak prawdy - Lindberg Hanna - Страница 7

3 Wtorek, 11 września

Оглавление

Poranek

Lennie Lee wbiegł po kamiennych schodach do Tekniska nämndhuset, klockowatego budynku z brązowej cegły przy Fleminggatan, w którym mieściło się kilka wydziałów urzędu miasta. Jego chód był lekki. Przeskakiwał po trzy stopnie, niemal unosił się w powietrzu. Tego dnia wypadały jego urodziny, kończył trzydzieści dziewięć lat i potrafił sobie wyobrazić gorsze sposoby na świętowanie. Przygnębienie i poczucie beznadziei minęły. Dwanaście miesięcy w zakładzie karnym w Asptunie wydawało się mu równie odległe, jak całe jego wcześniejsze życie.

Dostał drugą szansę.

Może tam na górze chcieli, żeby tak to się potoczyło, myślał. Może mimo wszystko ma to jakiś sens. Może miał założyć magazyn z rozbieranymi modelkami, zniszczyć dzieło życia i niemal stoczyć się na dno, żeby znaleźć swoją drogę.

Swoją właściwą drogę.

„Wydział transportu”, Lennie przeczytał napis na ciemnoniebieskim metalowym szyldzie na siódmym piętrze. Wcześniej robił, co mógł, żeby unikać wizyt w urzędzie. Piętrzące się trudności, sztywna atmosfera, małostkowi zgorzkniali urzędnicy, wyładowujący frustrację i niepowodzenia życiowe na petentach, czepiając się wszystkiego i wkładając biurokratyczny kijek w szprychy trochę zbyt szybko kręcących się kół inwestycji. Tym razem jednak Lennie nie miał powodu do niepokoju. W ramach programu resocjalizacji otrzymał w więzieniu pomoc przy ubieganiu się o wymagane zezwolenia i wszystko poszło sprawniej, niż się spodziewał. Urząd Rejestracji Przedsiębiorstw zatwierdził nazwę jego firmy Loco Lee’s, i to od ręki. Niedługo potem była gotowa koncesja na sprzedaż alkoholu. A co najważniejsze, zaakceptowano miejsce, gdzie miał stanąć jego bar na kółkach: Stortorget w samym sercu Gamla stan.

Lennie przyjrzał się sobie w aparacie fotograficznym swojej komórki.

Tlenione pasemka zniknęły, podobnie jak opalenizna z solarium i cała reszta jego dawnego ja: złote łańcuchy, głęboko wycięte podkoszulki, białe dżinsy. Jego naturalnie ciemne włosy podrosły, zaczesywał je teraz do tyłu i wiązał w supeł. Jego niegdyś gładko ogoloną brodę pokrywał zarost.

Życie odcisnęło na nim swoje piętno, ale doświadczenia tylko wzmocniły jego charakter. Może teraz wreszcie będą go brali na poważnie.

W informacji zapytał o Bustera Hanssona i zgodnie z otrzymanymi instrukcjami poszedł prosto koło automatu z kawą aż do końca korytarza, gdzie miał swój gabinet poszukiwany referent. Dzień wcześniej późnym popołudniem dostał mail – pilne wezwanie, żeby odebrać jakieś „dalsze informacje”. Zapewne chodziło o alkohol. Na bank czekała go mała pogadanka o tym, że jest zobowiązany czuwać nad tym, ile piją jego klienci i nie serwować alkoholu nietrzeźwym. Czysta formalność.

Ciemne dębowe drzwi przypominały wszystkie inne w urzędzie, z jedną tylko małą różnicą. Nazwisko Bustera Hanssona zostało wygrawerowane na eleganckiej posrebrzanej tabliczce, a nie napisane na pasku taśmy samoprzylepnej jak w przypadku jego kolegów. Lennie zapukał, nikt się nie odezwał. Zapukał jeszcze raz, mocniej.

Zapaliła się zielona lampka przy drzwiach – mógł wejść.

Biuro wyglądało inaczej, niż je sobie wyobrażał. Głośna muzyka wylewała się z jajowatych głośników. Włączony rzutnik wyświetlał na ścianie zbieraninę haseł. Dare to be different. Fab foodie. Blogging bureaucrat[1]. Za biurkiem siedział referent we własnej osobie, mężczyzna z wysokimi kośćmi policzkowymi, małym nosem i wyraźnie zaznaczoną brodą. Szyję okręcił białym, robionym na drutach szalem, dopasowanym do równie białych oprawek okularów. Włosy miał ufarbowane na rudo, a jego skórę pokrywała gruba warstwa pudru. W jednej ręce zaciskał piłeczkę antystresową.

– Proszę być tak dobrym i zamknąć za sobą drzwi – powiedział Buster Hansson, nie podnosząc wzroku.

Lennie przełknął sarkazm.

– Martin Lenholm – przedstawił się.

Musiał ze sobą walczyć, żeby przezwyciężyć napięcie odczuwane w okolicy ust. Nigdy nie przyzwyczai się do swojego prawdziwego nazwiska. Było do niego przyklejone jak etykietka, która nie do końca chce się trzymać, chociaż przez ostatnie dziesięć lat niewiele rzeczy było równie prawdziwych w jego życiu.

– A więc tak… – zaczął Lenni i usiadł na krześle dla petentów. Uśmiechnął się jak najszerzej mógł, żeby jakoś wyprzeć niechęć, która nagle go ogarnęła. – …Ma pan podobno dla mnie jakieś informacje.

Buster kliknął kilka razy myszką i wystukał coś nerwowo na klawiaturze krótkimi palcami. Komputer niechętnie zabuczał. Referent kilkakrotnie mrugnął za okularami w sposób wskazujący na to, że myślami jest zupełnie gdzie indziej.

– Miałem otrzymać jakieś dalsze informacje – przypomniał mu Lennie.

Gdyby to się działo kilka lat wcześniej, w ogóle by się tutaj nie fatygował. Ale teraz musiał mieć się na baczności i nie miał wyjścia, trzeba było grać zgodnie z zasadami.

– A tak… właśnie… tutaj pana mamy… – powiedział Buster i przekręcił monitor, żeby obaj mogli zobaczyć dokumenty, które Lennie przesłał kilka miesięcy wcześniej.

Popatrzył na swój „mobilny punkt gastronomiczny”, jak w mało seksownym języku biurokracji nazywano jego food trucka lub raczej bar na kółkach. Stary amerykański van Fed Ex, który znalazł w internecie i oddał do polakierowania. Wcześniej stał w Hamburgu i służył za bar z falaflami przy Reeperbahn. Kuchnia ze stali nierdzewnej, duża patelnia gastronomiczna, okienko do wydawania zamówień i tablice na menu po prawej stronie, dokładnie tak, jak wymagały tego przepisy. Pojazd był teraz turkusowy, a jego maska pomalowana w kieliszki cocktailowe, plasterki limonki i drobne tacos. Setka food trucków poruszała się już po ulicach Sztokholmu i chociaż można było obecnie otrzymać w Szwecji koncesję na sprzedaż alkoholu, zdawało się, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby podawać coś innego niż piwo w butelkach z dziwacznymi etykietami.

A przecież pieniądze tkwiły w mocniejszym alkoholu.

– Naprawdę piękny wóz – powiedział Buster. – Szkoda tylko, że…

Referent przerwał w pół zdania, odchrząknął i znowu zaczął ściskać piłeczkę antystresową.

– Szkoda tylko, że co? – podchwycił Lennie i zmarszczył czoło.

Był we wszystkim ogromnie dokładny. Poświęcał całe dnie, żeby w więziennej sali do nauki przeczytać wszystko to, co w jakiś sposób go dotyczyło. Każdy przepis i paragraf. Pilnował, żeby dowiedzieć się wszystkiego o imporcie samochodów, zasadach bezpieczeństwa i higieny pracy z produktami spożywczymi i o sprzedaży alkoholu. Jedzenie ani menu nie mogły sprawiać wrażenia, że to tylko odbębnienie obowiązku – przy ubieganiu się o koncesję na sprzedaż alkoholu wymagano porządnej kuchni restauracyjnej. We wniosku trzeba było się wykazać ambicjami kulinarnymi. To miała być restauracja, która do posiłków serwuje trochę alkoholu, a nie na odwrót. Z tego też powodu dołączył menu ze wszystkimi meksykańskimi potrawami, jakie tylko przyszły mu do głowy.

¡Carnitas!

¡Fish tacos!

¡Pico de gallo!

– Po sezonie urlopowym byliśmy bardzo obłożeni pracą – wyjaśnił referent.

Zdjął gruby czarny segregator z półki i rozprostował duży arkusz papieru na stole. Lennie poznał plan Stortorget. Sam go przesłał. W tej chwili rysunek wyglądał inaczej. Ktoś wziął czerwony długopis, zakreślił miejsce, w którym miał stać Lennie, i zrobił duży znak zapytania.

Buster Hansson starannie dobierał słowa

– Niestety wygląda na to, że wkradł się pewien błąd przy rozpatrywaniu pańskiej sprawy – powiedział w końcu.

– Słucham? – zdziwił się Lennie.

– Mamy ograniczoną liczbę zezwoleń do wydania, a limit na tę chwilę został wyczerpany.

Wyczerpany? Co on przez to rozumie?

– Przykro mi, ale nasza baza nie była na bieżąco aktualizowana – powiedział Buster.

– Ale…

Lennie nie rozumiał. Przecież przyznano mu już zezwolenie.

– Urząd miasta zauważył nadmiar tego typu pojazdów na tym obszarze – ciągnął Buster. – Wydaje się więc, że będzie musiał pan trochę poczekać.

– Jak długo?

Cisza.

– Rok. Albo dłużej.

– Słucham? – powiedział Lennie i wstał. – Nie mówi pan chyba poważnie…

Piłeczka antystresowa wyślizgnęła się z ręki urzędnika i z głuchym łoskotem wylądowała na podłodze.

– Niestety – powiedział krótko.

Smak prawdy

Подняться наверх