Читать книгу Smak prawdy - Lindberg Hanna - Страница 5

1 Poniedziałek, 10 września

Оглавление

Wieczór

Mówiło się, że Florian Leblanc, kucharz z gwiazdkami Michelin na koncie, dozna szoku. Że rozczarowany przebiegiem zdarzeń z ostatniego roku, wedrze się na scenę, zniszczy dekoracje i popsuje galę rozdania nagród. Mogło być jednak i tak, że zażyje tyle środków uspokajających, by udało mu się zachować dobrą minę. Jeśli w ogóle się zjawi.

Nikt nie wiedział, jak będzie.

Przy barze robiło się coraz tłoczniej. Setki gorączkowo wyciąganych rąk, barman dwoił się i troił, żeby każdemu możliwie szybko podać kieliszek darmowego musującego wina. Najlepsi kucharze spotykali się z krytykami kulinarnymi, trendseterami gastronomicznymi, dziennikarskimi sławami, blogerami i ludźmi z branży. Kryształowe kieliszki dzwoniły. Cmokano się w policzki i plotkowano. Był tu każdy, kto się liczył – albo chciał się liczyć – w sztokholmskiej gastronomii.

Dziennikarka Solveig Berg przecisnęła się na skraj pokaźnego baru. Znalazła się tuż obok grupki brodatych mężczyzn, wyglądających tak, jakby prowadzili przytulną knajpkę z pizzą własnej roboty i kwaśnym piwem, o którym zapewne teraz zażarcie by dyskutowali, gdyby nie zastanawiało ich dokładnie to samo, co Solveig. Ich i wszystkich innych znajdujących się pod żyrandolami oświetlającymi okazałe wnętrza kulinarnej świątyni, jaką bez wątpienia była restauracja Sztokholm Grotesque, mieszcząca się w dawnym budynku giełdy przy Stortorget na Gamla stan. To tutaj miała się odbyć tegoroczna gala Kucharza Roku.

Jak to przyjmie?

Pytanie o reakcję Floriana Leblanca zadawano sobie nie tylko w zamkniętych grupach smakoszy na Facebooku i kontach na Instagramie. Jeśli plotki się potwierdzą, na co wszyscy tutaj liczyli, należało się spodziewać karczemnej awantury. Po raz pierwszy, odkąd dziesięć lat temu zaczęto wręczać tę zaszczytną nagrodę kulinarną, miała trafić ona nie w ręce Floriana Leblanca, tylko do osoby, którą według dobrze poinformowanych źródeł Leblanc brzydził się bardziej niż kimkolwiek innym na świecie: do jego byłego wspólnika, Jona Ragnarssona.

Prowadzili razem restauracje święcące bezprecedensowe triumfy: Sparterie, Bistro Biosu i The Urban Farm. Restauracje, z których każda co do jednej zdobyła wiele nagród, gwiazdki w przewodniku Michelin i znalazła się wśród czołowych restauracji świata zaledwie kilka miesięcy po otwarciu. Lokale budziły sensację; robiono w nich delikatesy z robaków i larw, pozwalano, by kury dziobały ziarna z podłogi, między nogami gości, nim później trafiły na ich talerze. Pieniądze i chwała sypały się jak grad na głowy tego duetu kucharskiego. Zapoczątkowali oni nową gastronomiczną falę, która przeszła przez Skandynawię i uczyniła Sztokholm jednym z najgorętszych miast na kulinarnej mapie Europy. Zdawało się, że czegokolwiek by się dotknęli, zamienią to w złoto.

Aż Florian niespodziewanie się wycofał.

Barman przeszedł koło Solveig, a ona postarała się, żeby trafił do niej kieliszek wina. Dookoła na dużych białych tacach roznoszono koreczki. Minitarty z konfitowanym podgardlem wieprzowym i mięsistym czerwonym krabem królewskim. Wolno pieczony por, długo dojrzewający ser pecorino, jeżowce. Smaki tego roku, sygnowane nazwiskiem Jona Ragnarssona. Podeszło kilkoro blogerów, żeby obfotografować przysmaki, głośno wyrażając swój zachwyt:

– Niewiarygodne, co za głębia smaku!

Solveig spojrzała w przelocie na własne odbicie w jednym z pozłacanych rokokowych luster, które wisiały za barem. Czarna sukienka uwierała ją mocno na plecach, a sportowe buty z białymi zelówkami jakby nagle skurczyły się o kilka numerów – tak uciskały jej stopy. Blond włosy do ramion, które zazwyczaj nosiła rozpuszczone, tym razem związała w ciasny kok. Czy to jej strój, czy fryzura sprawiały, że czuła się skrępowana?

Poluzowała trochę kok i sięgnęła po jeżowca.

Kawior z tego kolczastego zwierzęcia morskiego miał być delikatny i bogaty w smaku, ale jej zdawał się mdły. Przełknęła go i popiła dużym łykiem wody; nieprzyjemny smak dalej się jednak utrzymywał.

Musiała przypomnieć sobie, dlaczego w ogóle się tu znalazła.

Zaprosiła ją jej redaktor naczelna Vanja Stridh, która miała osobiście wręczyć najważniejszą statuetkę – Złotą Czapkę Kucharską – chociaż równie kiepsko jak Solveig radziła sobie z krążeniem wśród nieznajomych i też nie znosiła tego typu imprez. Właściwie to, że w ogóle poproszono ją o coś takiego, było dość dziwne.

Vanję Stridh, która przez lata pracowała w redakcji działu kulinarnego w jednym z największych dzienników w Szwecji, zwolniono, gdy uznano, że uprawiane przez nią dziennikarstwo odstrasza reklamodawców. Za otrzymaną odprawę założyła własny portal informacyjny Dark Tables, na którym uważnie patrzyła innym na ręce. Później zatrudniła Solveig, swoją jedyną pracownicę. Vanja utrzymywała, że celem jej strony jest odkrywanie prawdy, jakkolwiek by była nieprzyjemna. Jedzenie i wizyty w restauracjach dotyczyły każdego i jej zdaniem zasługiwały na uwagę profesjonalistów z prawdziwego zdarzenia, a nie wyrobników biegających na darmowe luksusowe lunche, żeby później przychylnie napisać o tych, którzy ich zaprosili.

Teraz od wielu tygodni prowadziła śledztwo, które pochłaniało niemal cały jej czas i było tak tajne, że nie zdradziła, o co chodzi, nawet swojej współpracownicy. Dzisiaj Solveig miała się tego wreszcie dowiedzieć. Pierwotnie plan był taki, że omówią to przy kawie w mieszkaniu redaktor naczelnej na nowym osiedlu Hammarby Sjöstad. Ale Vanja odwołała spot­kanie. Zadzwoniła zaledwie pół godziny przed galą i zaproponowała, żeby spotkały się tutaj.

Wystrojeni goście kolejno przechodzili po czerwonym dywanie, witani przez gospodarza tego wieczoru, Karla Fredricka Ungego, elegancko ubranego, lekko posiwiałego mężczyznę około sześćdziesiątki, który żywo gestykulował i miał przenikliwe spojrzenie. To on był głównodowodzącym całego przedsięwzięcia i bezsprzecznie czołową postacią w świecie kulinarnym. Znany był z ekscentrycznego stylu bycia, szanowany za wiedzę i nienawidzony za władzę. Człowiek, z którym wielu chciało żyć za pan brat, gdy chodziło o duże pieniądze. Wysokość nagrody – pół miliona koron – nie była może zupełnie błaha, ale mimo wszystko stanowiła promil, biorąc pod uwagę zyski zwycięskiej restauracji. Teraz wyprostowany Karl Fredrick witał każdego z osobna; ściskał gościom dłonie tak mocno, że aż się krzywili. Solveig widziała, jak niektóre osoby odprowadzano na bok do ścianki dla fotoreporterów, za to tych o mniej znanych nazwiskach szybko przeganiano do środka.

Ścisk robił się nie do zniesienia. Solveig miała nadzieję, że po wręczeniu nagrody Vanja szybko ją odszuka i udadzą się do niej do domu albo w inne ustronne miejsce, żeby spokojnie porozmawiać.

Coś wreszcie zaczęło się dziać.

Rozległy się spontaniczne oklaski. Brodaci mężczyźni koło Solveig wiwatowali, ktoś inny zagwizdał na palcach, aż zabolały ją uszy. Wzięła oddech i spojrzała na czerwony dywan.

Najpierw pojawiła się gromada asystentów. Za nimi szły wysokie, opalone fotomodelki.

Na końcu kroczył Jon Ragnarsson we własnej osobie.

Smoking napinał mu się na okazałym brzuchu, przez co materiał marszczył się na plecach. Nonszalancko przejechał dłonią po krótko ostrzyżonych włosach, które połyskiwały od wosku, a możliwe, że również od potu. Miał szeroką, zarumienioną twarz i słabo zarysowaną brodę. Eskortowały go z jednej strony żona, farbowana na blond piękność, która w przeszłości była gwiazdą telenoweli dokumentalnych, a z drugiej jakaś starsza kobieta, najprawdopodobniej matka. Przed kamerami Jon odstawił swoje tradycyjne show: wyszczerzył się szeroko w wilczym uśmiechu, puścił oko, zrobił piruet w kowbojskim stylu i wymierzył palcem wskazującym prosto w obiektyw. Błysnęły flesze. Żona uśmiechała się olśniewająco i robiła, co mogła, żeby także znaleźć się w ujęciu, starsza kobieta natomiast nie traciła czasu i rezolutnym krokiem ruszyła w stronę baru.

Znowu rozległ się gwar i na nowo zaczęto spekulować.

Solveig z każdej strony słyszała domysły: Gdzie jest Florian? Czy obrócił się na pięcie i wypadł stąd wściekły? W powietrzu dało się wyczuć dziwne podniecenie. Barman pracował w pocie czoła. Wszyscy chcieli wlać w siebie trzy, cztery kieliszki przed wręczeniem nagrody i późniejszym bankietem.

Solveig dostrzegła Vanję z przodu, tuż przy scenie. Stała pochłonięta rozmową z Karlem Fredrickiem. Powiedziała coś, co go rozśmieszało, a jego śmiech szybko podchwycił wianuszek otaczających go młodych kucharzy. Później ktoś podszedł, dyskretnie poklepał Karla Fredricka po ramieniu i coś mu szepnął do ucha, na co on razem z Vanją odwrócili się i popatrzyli na ściankę dla fotoreporterów.

Zapanowała cisza. Słychać było jedynie pracę aparatów fotograficznych.

Przybył Florian Leblanc.

Stał sam na tle logotypów sponsorów. Solveig przyglądała się jego wysokiej, szczupłej sylwetce, która była pretekstem do wielu żartów – mówiono, że wszyscy uwielbiają jego jedzenie poza nim samym. W dopasowanym garniturze wyglądał jeszcze bardziej patykowato. Z pełnym profesjonalizmem uśmiechał się do fotografów, ale jego wzrok, te ciemne oczy, które zazwyczaj ciskały piorunami, zionęły pustką.

Kiedy wszyscy byli już usatysfakcjonowani, zszedł z czerwonego dywanu.

Wyglądało to tak, jakby morze rozstępowało się przed nim; ludzie rozsuwali się na boki, cofali, robili miejsce, żeby mógł przejść. Przesunął się w głąb przestronnego lokalu i zatrzymał zaledwie kilka metrów od Solveig. Widziała, jak bierze kieliszek do ręki i natychmiast go opróżnia. Czy powinna podejść i przeprowadzić z nim krótki wywiad? Może wyszedłby z tego interesujący artykuł? Gdy w zeszłym roku Florian nieoczekiwanie zostawił Sztokholm Grotesque, żeby zająć się pieczeniem chleba na zakwasie w małej, nic nieznaczącej piekarni w Enskede, willowej dzielnicy Sztokholmu, wszyscy zakładali, że to tylko dodatkowe zajęcie lub jedynie przykrywka, a tak naprawdę eksperymentuje właśnie z nowym menu do kolejnej restauracji. Kucharze jego klasy zwykle zwijali interesy, gdy byli na szczycie, żeby później zmartwychwstać w zupełnie nowym wcieleniu. Ale czas płynął, a Florian dalej piekł chleb.

Dramatyczna gra na skrzypcach, która rozległa się z głośników, wyrwała Solveig z zamyślenia.

Czerwone, niebieskie i zielone reflektory rozświetliły pomieszczenie.

Nadszedł ten moment.

Karl Fredrick wszedł na scenę i podziękował za aplauz skinięciem głowy. Zajął miejsce przy podeście, teatralnie uniósł dłoń, uśmiechnął się, znowu kiwnął głową i poczekał na ciszę. Potem zaczerpnął powietrza do płuc i zaczął mówić doniosłym głosem:

– Drogie panie, drodzy panowie i wszyscy pozostali. Witam na tegorocznym wręczeniu Złotej Czapki Kucharskiej!

Popatrzył w scenariusz. Wygłosił krótkie wprowadzenie o nagrodzie, powiedział kilka słów o tym, że w równym stopniu chodzi tu o uhonorowanie produktów spożywczych, co ludzi, i wspomniał, jaką radość sprawia mu to, że jako głównodowodzący tej rywalizacji jest zarazem obrońcą całej gastronomii. Kiedy skończył, uniósł wzrok i odwrócił się do czekającej za kulisami Vanji.

– Na samą myśl o niej kucharze zaczynają się trząść ze strachu. Właścicielom restauracji śnią się koszmary, w których składa im wizytę. Tak, słyszałem nawet, że krowom na pastwiskach kurczą się wszystkie cztery żołądki, gdy ktoś wypowie jej imię – ciągnął Karl Fredrick.

Publiczność zaniosła się śmiechem i atmosfera trochę się rozluźniła.

– Dzisiejszego wieczoru nagrodę wręczy najbardziej doświadczona i znienawidzona dziennikarka kulinarna w Szwecji, założycielka demaskatorskiego portalu informacyjnego Dark Tables. Kobieta, której z całą pewnością nie chcielibyście państwo nigdy zobaczyć w swojej restauracji. Przed państwem Vanja Stridh!

Brawa się wzmogły.

Vanja zebrała granatową suknię w dłonie i pokonała trzy stopnie, żeby wejść na podium, na którym połyskiwała statuetka, Złota Czapka Kucharska, czekająca na to, by wreszcie trafić do laureata. Vanja ustawiła mikrofon i pochyliła się do przodu.

– Dziękuję ci, Karlu Fredricku.

Solveig zwróciła uwagę na to, jak Vanja na niego patrzyła, jak ich spojrzenia się spotkały na dobrą chwilę i dopiero później redaktor naczelna kontynuowała.

– Gala wręczenia nagrody dla najlepszego kucharza roku jest bardzo szczególną uroczystością i jestem niezmiernie szczęśliwa, a także nieco spięta, będąc z państwem dzisiejszego wieczoru.

Karl Fredrick przytaknął zadowolony, a ze strony publiczności rozległ się aplauz.

– Dziękuję – powiedziała krótko Vanja.

Na ścianie za nią wyświetlono czarno-białe zdjęcia nominowanych kucharzy.

Vanja przeczytała nazwiska i doniosłe uzasadnienia w typowy dla siebie sposób – głosem, który zdawał się ani nie wczuwać w sytuację, ani nie wyrażać podziwu. Zrobiła tylko kilka obowiązkowych teatralnych przerw.

– Pierwszą z nominowanych dzisiaj osób jest… Linda Berner. Pogodziła kuchnię włoską i nordycką w sposób, który nikogo nie pozostawi obojętnym. Nieugięcie podąża własną drogą z żelazną konsekwencją, która bez wątpienia zasługuje na uwagę.

Rozległy się oklaski.

– Drugim z dzisiejszych nominowanych jest… Florian Leblanc. Cudowne dziecko gastronomii, jasno świecąca gwiazda, która rok w rok dostarczała nam dowodów swojego niepowtarzalnego talentu i która przez całą dekadę mogła się tytułować najlepszym kucharzem w Szwecji. Po krótkim… zaćmieniu… czekamy w napięciu na jego kolejny krok.

Brawa przybrały na sile. Kryła się w nich jednak także pewna nerwowość. W powietrzu czuć było rosnące napięcie.

Last but not least, trzecim nominowanym dzisiaj jest… Jon Ragnarsson. Czołowy szwedzki specjalista od przyrządzania mięsa, który – jak się okazało – podołał zadaniu i teraz na własną rękę dalej prowadzi tę oto restaurację… Sztokholm Grotesque… w nowatorski i wizjonerski sposób. W sposób, który sprawił, że gastronomia z wyższej półki stała się dostępna dla szerokiej klienteli bez konieczności pójścia na ustępstwa, jeśli chodzi o wizję i jakość.

Cisza.

Wszyscy, włącznie z Lindą Berner – która jako jedyna wydawała się nieobecna – wiedzieli, że jest ona tylko przykrywką, nazwiskiem dorzuconym do kompletu, żeby rywalizacja sprawiała wrażenie różnorodności i przekrojowości. W gruncie rzeczy walka toczyła się jednak tylko między Jonem a Florianem.

Ubrana na czarno osoba z obsługi podeszła do podium z pozłacaną kopertą. Vanja wzięła ją w ręce. Rozerwała i cicho przeczytała werdykt. Solveig próbowała wyczytać coś z jej wyrazu twarzy, ale mina Vanji nic nie zdradzała.

– W tym roku tytuł Kucharza Roku otrzymuje…

Świst wstrzymywanego oddechu rozszedł się po publiczności.

Solveig widziała, jak stojący pod sceną Jon Ragnarsson wypina pierś, przyciska do siebie żonę i całuje ją pewny zwycięstwa, gotów, żeby wejść na podium. Chciała popatrzeć też na Floriana, ale nigdzie nie mogła go dojrzeć. Może ruszył już ze swojego miejsca, by wejść na scenę, przekonany, że mimo wszystko to jego nazwisko zostanie odczytane.

Fanfary.

Głos Vanji przez mikrofon.

– Klasyczną kuchnią w nowoczesnym wydaniu i otwartością w stosunku do gości i produktów przeniósł siebie i całą szwedzką gastronomię do całkiem innego wymiaru.

Zapłonęły żyrandole.

– Statuetka Złotej Czapki Kucharskiej trafia w tym roku do Jona Rag­narssona.

Coś zatrzeszczało i zrobiło się zupełnie ciemno. Jak w środku nocy. Czy to część show? Brawa ucichły i zastąpił je wyczekujący niepokój. Solveig poczuła mocnego kuksańca, ktoś nadepnął jej na stopę. Ze sceny dobiegł głos uspokajającego zebranych Karla Fredricka Ungego.

– Prosimy zachować spokój, musiało dojść do awarii prądu.

W tej samej chwili coś zajaśniało kilka metrów przed nim. Z boku wyglądało to jak ogień z odpalonej broni.

Sala zatrzęsła się od huku.

Ktoś strzelił w kierunku sceny.

Smak prawdy

Подняться наверх