Читать книгу Smak prawdy - Lindberg Hanna - Страница 11

7 Wtorek, 11 września

Оглавление

Przedpołudnie

Świdrujące spojrzenie i trójkątna twarz. Przenikliwość w niebieskich oczach. Od razu wiedział, że gdzieś się już wcześniej spotkali. Tylko gdzie? Myślał o latach w „Glam Magazine”, tych wszystkich szalonych imprezach w sztokholmskich klubach nocnych, o kochankach, dziewczynach na jedną noc, tournée po całym kraju z modelkami, o dorastaniu w prowincjonalnym miasteczku Tranås w Smalandii. Okresie spędzonym w Meksyku.

Ta twarz nigdzie nie pasowała.

Kobieta na chodniku, prawdopodobnie w jego wieku albo odrobinę młodsza, aż się gotowała ze złości.

– Pieprzony idiota.

Zupełnie nie zauważył zbliżającej się z lewej czerwonej tesli. Kolizja była potężna. Na kilka sekund pociemniało mu przed oczami. Pierwsze, co poczuł, to ostry zapach spirytusu. Kiedy wrócił mu słuch, usłyszał własny głos. Wykrzykiwał wszelkiej maści przekleństwa, które tylko ślina przyniosła mu na język. Potrzebna była cała wieczność, by odważył się spojrzeć we wsteczne lusterko. Krwawił z rozcięcia na czole, trzy czerwone strumyki ściekały mu po policzku. Poza tym opatrzność nad nim czuwała. Prawe drzwi były doszczętnie wgniecione. Jeśli siedziałby na fotelu dla pasażera, byłoby po nim. Szybko zerknął na tył wozu, przez małe okienko z pleksi zobaczył część kuchenną. Wyglądało tak, jakby rozpętało się tam istne piekło. Z półek wszystko pospadało na ziemię. Akcesoria do grilla, noże, blendery do drinków. I butelki. Alkohol, o którym przed chwilą marzył, płynął teraz wśród potłuczonego szkła pokrywającego podłogę.

Lennie otworzył drzwi i wysiadł na ulicę. Kręciło mu się w głowie. Jakimś cudem kobieta z drugiego pojazdu również wyszła z tego bez szwanku. Kilka zaczerwienionych i opuchniętych śladów na twarzy, po tym jak uderzyła w poduszkę powietrzną, i tyle. Gorzej było z teslą. Przednia szyba luksusowego elektrycznego auta, które jak zgadywał, musiało kosztować co najmniej milion, była rozbita, a cały przód wgnieciony.

Lennie wrócił do teraźniejszości.

– Piłeś coś?

Kobieta wbiła w niego wzrok.

Pokręcił głową.

– Nie – zaprzeczył.

Opary alkoholi unosiły się nad miejscem wypadku ciężką chmurą. Wątpił, żeby któraś z butelek ostała się cała.

– To z samochodu – wyjaśnił i skinął w stronę food trucka.

Kobieta wyjęła telefon, żeby zadzwonić na policję.

– Przysięgam – zapewnił Lennie.

Dokoła nich zaczęli się zbierać ludzie. Niedługo zjawi się też policja. Fakt, że jest trzeźwy jak świnia, niedużo tu zmieni. Właścicielka tesli powie, co się stało, a świadkowie na miejscu potwierdzą, że przejechał przez podwójną ciągłą i nawet się nie rozejrzał. Policja z całą pewnością zakwalifikuje to jako niezachowanie należytej ostrożności w ruchu drogowym. Może nawet jako poważne wykroczenie. A ubezpieczenie? Postawił wszystko na jedną kartę, myślał, że później wykupi OC, gdy ruszy już z biznesem. Nie tylko złamał tym prawo, lecz popełnił także idiotyzm jakich mało. W gruncie rzeczy mogła to być najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił. Teraz rachunki z warsztatu tesli będą trafiały prosto do niego.

Kobieta odłożyła słuchawkę.

– W drodze są już dwie lawety – powiedziała. – Zacznijmy od danych osobowych.

Serce szybciej mu zabiło. Wewnętrzny głos podpowiadał: zabieraj się stąd. Zostaw to wszystko i biegnij, uciekaj. Kiedyś posłuchał tego głosu. Trzy lata wcześniej zaproponowano mu pięć milionów za zorganizowanie przyjęcia z okazji czterdziestych urodzin gangstera, cieszącego się najgorszą w całej Szwecji sławą, i był na tyle głupi, że się zgodził. Magazyn znajdował się już wtedy na skraju bankructwa, a pieniądze miały być jego kołem ratunkowym, biletem do nowego życia. Ale impreza wymknęła się spod kontroli, mężczyźni zachowywali się po chamsku w stosunku do modelek i wszystko zakończyło się rozlewem krwi i śmiercią. Późną nocą, gdy zrozumiał, że gra skończona, udało mu się dostać na pokład należącego do gangstera jachtu i wypłynąć na otwarte morze. Niestety, estoński asystent mężczyzny również znajdował się na pokładzie i Lennie był zmuszony podjąć szczególne kroki, żeby ujść z tego z życiem.

– Mogę prosić o dane osobowe? – nalegała kobieta.

Lennie rozejrzał się, spojrzał w prawo, potem w lewo. Jeśli zadziała szybko, istnieje cień szansy. Mógłby uciec. Pobiec Fleminggatan, skręcić w jedną z przecznic, a później… tak, co miałby zrobić później? Nie miał nawet zalążka planu.

– Ja… – zająknął się.

Kobieta zbliżyła się do niego o krok. Stała teraz tak blisko, że wyczuwał zapach jej perfum. Ciężki zapach, który go przeraził.

– Co ja? – powiedziała.

Żeby zyskać na czasie, udał, że przeszukuje kieszenie w poszukiwaniu portfela. Popatrzył na nią, znowu przyjrzał się jej twarzy, spróbował dopasować ją do jakiegoś zdarzenia. Zaciskała szczęki, bezwiednie marszcząc skórę na brodzie. Miała ciemne, przeszywające spojrzenie. Spiętą szyję. Nawet jeśli nie dawała nic po sobie poznać, sprawiając wrażenie, że w ogóle go nie rozpoznaje, wiedział, że już się kiedyś spotkali.

Dokoła nich zebrało się więcej ludzi, zaczął się tworzyć krąg. Był w potrzasku, bez jakiejkolwiek drogi ucieczki.

Lennie wziął głęboki wdech. Potem jeszcze jeden.

– Sprawa wygląda tak – zaczął cichym głosem – że dopiero co wyszedłem z więzienia. Miałem właśnie rozpocząć nowe życie. Nie mam ubezpieczenia ani pieniędzy, żeby zapłacić.

Kobieta wzdrygnęła się. Przez krótką sekundę wyglądała na zdezorientowaną. Potem powróciła jej wściekłość, jeszcze większa niż dotychczas. Jej dłoń wykonała ruch tak szybki, że Lennie nie zdążył się cofnąć.

Aż plasnęło, kiedy go spoliczkowała.

– Kto cię nasłał? – syknęła.

Lennie chwycił się za policzek i poczuł, że nagle wraca mu spokój.

– Odpowiadaj! Kto?

Popatrzył prosto w jej zaczerwienione oczy i zaczął mówić tak, jak zwykł był mówić do swojej byłej dziewczyny, Mariki Glans, gdy ta miała ataki zazdrości.

– Proszę mnie posłuchać – powiedział opanowanym głosem. – Nazywam się Lennie Lee. Jestem tym fotografem, o którym kilka lat temu rozpisywały się gazety. Zrobiłem masę głupot, z których zdecydowanie nie jestem dumny, i jestem cholernym półgłówkiem, który nawet nie ma ubezpieczenia.

Kobieta przejechała dłońmi po twarzy. Popatrzyła na swój skasowany samochód, a później na niego.

– Półgłówkiem? Jest pewne słowo na określenie takich ludzi i nie brzmi ono wcale półgłówek.

Stał cicho, dając się jej wygadać.

– Jak więc mamy to rozwiązać? Proszę mi powiedzieć.

Lennie zwrócił uwagę na użytą przez nią formę liczby mnogiej i dalej milczał.

– Jak, do cholery, mamy to rozwiązać?

Wyprostował się.

– Dzwonię na policję – oświadczyła kobieta.

Przyłożyła do ucha komórkę, a Lennie poczuł, jak serce wali mu w piersi.

– Proszę poczekać – powiedział.

W tej samej chwili zauważył charakterystyczny biały kołnierz, który wystawał jej spod płaszcza, i nagle dostrzegł światełko w tunelu.

– Mam pewną propozycję.

Smak prawdy

Подняться наверх