Читать книгу Smak prawdy - Lindberg Hanna - Страница 6

2 Poniedziałek, 10 września

Оглавление

Wieczór

Cisza, która zapadła po strzale, trwała kilka sekund. Potem rozległy się krzyki. Dookoła Solveig wybuchła panika. Ludzie nadciągali ze wszystkich stron, tłoczyli się w ciemności, mając nadzieję, że uda im się znaleźć wyjście. Powstał ogromny ścisk, fala, która rozchodziła się na wszystkie strony. Solveig starała się trzymać ręce wyciągnięte przed sobą, żeby móc zaczerpnąć tchu, ale błyskawicznie zostały one przyciśnięte do tułowia przez napierającą masę. Poczuła mocny kuksaniec w plecy, kołysano nią w przód i w tył, przepychano to tu, to tam.

Udało jej się uchwycić czegoś, co jak zgadywała, było kontuarem baru, może nawet tego, przy którym dopiero co stała, i trzymała się go obiema rękami.

Oddychała głęboko.

Usiłowała zachować spokój.

Może po prostu doszło gdzieś do awarii. Rozsadziło skrzynkę energetyczną. Albo wystrzelił pistolet startowy, którym symbolicznie miano rozpocząć nową erę w sztokholmskiej branży gastronomicznej. Nikt nie musiał zostać poszkodowany. Nie musiało się wydarzyć nic poważnego. Solveig trzymała się baru, jakby był relingiem okrętu miotanego sztormem.

Vanja zapewne już wyszła.

Może nawet zaczęła organizować coś w rodzaju pierwszego punktu zbiorczego, gdzie starała się zaprowadzić spokój w tłumie przerażonych ludzi. Była typem człowieka, który pozostaje spokojny i rezolutny pośród chaosu. I który uznaje za swój obowiązek zawsze w pierwszej kolejności pomagać innym. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej zgłosiła Solveig na kurs pierwszej pomocy, bo uważała, że tak trzeba, że każdy obywatel powinien mieć podstawową wiedzę, by umieć uratować kogoś w potrzebie.

Solveig aż się wzdrygnęła.

Głośny hałas znowu przeciął powietrze. Coś huknęło z impetem zaledwie kilka metrów od niej. Tym razem nie był to jednak strzał z pistoletu; jeden z ciężkich kryształowych półmisków z koreczkami spadł i roztrzaskał się na posadzce.

Solveig odważyła się oderwać prawą rękę od baru, sięgnęła nią do torebki i pogrzebała wśród wizytówek, długopisów i notatników. W końcu znalazła komórkę. Wyjęła ją, włączyła latarkę i poświeciła wkoło. Zobaczyła panikę w oczach ludzi, przerażenie wymalowane na ich bladych twarzach. Dzikie krzyki, wystraszone głosy, wyrwane z kontekstu słowa o zamachu i śmierci. Zapłakani ludzie dzwonili na numery alarmowe i zgłaszali, że stało się coś strasznego, że żyją, ale nie mogą wyjść.

Minęło kilka chwil, nie sposób ocenić, ile to trwało. Potem kilka razy mrugnęło światło.

Znowu zapaliły się lampy. Wszystko wróciło do normy.

Do Solveig dotarły głosy proszące wszystkich, żeby się przesunęli, chwilę później zobaczyła personel karetki podążający w głąb sali. Rozbite szkło chrzęściło im pod butami, kiedy przeciskali się wśród tłumu. Widziała ludzi, którzy upadli w ciemności i uderzyli się albo zostali stratowani. Wzrokiem powędrowała ku scenie, gdzie trzy osoby klęczały i trzymały na czymś ręce. Zrobiła kilka kroków w tamtą stronę i dostrzegła zarys ciała. Leżał tam ktoś ciężko ranny.

Ratownicy z karetki, którzy nadeszli z noszami, przystąpili do pracy. Podnieśli rannego.

– Postrzelenie w tułów – ktoś zawołał. – Rozległy krwotok.

Przez krótki moment Solveig udało się dostrzec twarz osoby, która została trafiona kulą. Zobaczyła krótko przycięte ciemne włosy, wysokie czoło i ostry, nieco szpiczasty podbródek.

Przeszyło ją lodowate zimno.

To Vanja.

Smak prawdy

Подняться наверх