Читать книгу Ziemia jałowa - Magdalena Okraska - Страница 5
PUNKT WYJŚCIA, PUNKT POWROTU
ОглавлениеLinie demarkacyjne rzadko są proste jak od linijki.
Nawet jeśli tożsamość da się łatwo określić, zważyć, opisać i opieczętować – ty jesteś Ślązak, ty Zagłębiak, ty Mazur – to im głębiej spróbujemy zajrzeć, tym więcej pojawi się niejasności. Granice historyczne nie muszą wcale pokrywać się z geograficznymi, zwłaszcza obecnymi. Drobiazgi, pozornie nieistotne z punktu widzenia człowieka z innej części kraju, w miejscach, których dotyczą, mają ogromne znaczenie.
Bo też nawet jeśli jak od linijki oddzielimy Zagłębie Dąbrowskie od Górnego Śląska (choć musiałaby to być linijka załamująca się pod nieoczekiwanymi kątami), kierując się zarysami rzek i dzieląc ziemię na to, co „do Brynicy” i „za Brynicą”, to już z drugiej strony, od Częstochowy, nie będzie to takie łatwe.
Być może wszystkie regiony są po prostu jak puzzle, jak podzbiory: zazębiają się, zachodzą na siebie i wciskają jedne w drugie klinem, który w dodatku, w zależności od tego, kto patrzy i interpretuje, może być ruchomy. Ale poszukiwania silnej identyfikacji lokalnej tutaj nie słabną, a nie ułatwiają ich granice kulturowe, językowe i społeczne. Niby proste – na Górnym Śląsku jest inna architektura, zwyczaje, odrębny język. Wystarczy przejechać niezbyt imponujący rozmiarami ciek pomiędzy Katowicami a Sosnowcem i zaczyna się inny krajobraz, inne budynki, inni ludzie.
Ale nie wszyscy i nie zawsze są pewni. Badacze nazywają taką niepewność „dysonansem interpretacyjnym granic regionu”.
Ludzie, którzy się tu urodzili, wiedzą, gdzie jest Zagłębie, a gdzie Śląsk. Inni szukają prostych kluczy i zauważają to, co najbardziej rzuca się w oczy, czyli od zawsze silny kulturowo i gospodarczo Górny Śląsk – nowe wielkie województwo, które nosi przecież nazwę „śląskie”, i aglomerację połączoną w pozornie jeden oddychający wspólnym układem oddechowym organizm. Przy takim rozkładzie uwagi nie ma miejsca na Zagłębie Dąbrowskie. Ani w nazwie administracyjnej województwa, ani w powierzchownych wrażeniach turystów i przybyszów z innych stron.
Dysonansowi sprzyjają częste po wojnie zmiany administracyjne. Różne gminy włączano w obręb pewnych jednostek, choć nigdy nie były ich historyczną czy geograficzną częścią: łączono kilka rozrzuconych tu i tam wsi w jedno miasto, przyłączano gminę do miasta leżącego dalej niż najbliższe – to, na które mieszkańcy od zawsze się orientowali. Po kilku lub kilkunastu latach odłączano z powrotem, odbierano prawa miejskie albo znaczenie i splendor – bo upadł zakład, bo nowa władza zrobiła z gromad gminy czy powiaty i kto inny dostąpił zaszczytu. Bo gdzieś tam, na górze, w stolicy, ktoś doszedł do wniosku, że czterdzieści dziewięć województw się nie opłaca i najlepiej będzie, gdy powstanie szesnaście ogromnych.
Ludziom powiedziano, że teraz są w katowickim. Albo w śląskim. Albo w częstochowskim. Że mają nową stolicę województwa, do której wcale niekoniecznie jest bliżej. Że, mieszkając pod Żywcem czy Kłobuckiem, muszą się nagle zainteresować jakimiś Katowicami, w których wcześniej bywali pewnie dwa razy do roku na większych zakupach.
Jest taki kultowy dialog z jednego z polskich filmów – dwóch mężczyzn żartuje, że mieszkańcy Katowic przenieśli się na trzy lata do Stalinogrodu, i to nie ruszając się z domu. To samo spotkało mieszkańców Jury Krakowsko-Częstochowskiej czy okolic Cieszyna. Podciągnięto ich administracyjnie pod termin „Śląsk”. Przeniesiono sztucznie centrum regionu, co nikogo specjalnie nie obeszło, bo każdy wie, gdzie bije faktyczne serce jego ziemi. Ale nazwa już ma znaczenie, a w przypadku województwa śląskiego nie ujęto w niej wcale innych ziem, które stanowią jego sporą część.
Ma też znaczenie, jak daleko jest do stolicy województwa, dokąd nagle przeniesiono część urzędów, większe kliniki, czasem nawet biura paszportowe. Ma znaczenie, jak szybko i w jakich warunkach można się tam dostać pociągiem czy autobusem. Ma znaczenie, kto i jak dzieli środki z centrali.
Przez prawie rok rozmawiałam z Zagłębiakami i Ślązakami o tym, gdzie leży i czym jest Zagłębie. O ile rdzenni mieszkańcy tych regionów mają świadomość, gdzie mieszkają i gdzie zaczyna się „ta druga ziemia”, o tyle nowo przybyli już mniej – temat wyczerpuje dla nich fakt, że są zameldowani w województwie śląskim. To ten drogowskaz, wygodny skrót, także dla pytających z innych części Polski.
Ale nam potrzebna jest inna strzałka. Trochę mniejsza, bardziej zardzewiała i zaniedbana. Gdzie leży Zagłębie? Czym jest? Co to za ziemia?
Jak to zwykle bywa, ilu badaczy, tyle ujęć. W przypadku Zagłębia splątanie linii demarkacyjnych, tych oczywistych i tych subtelnie, lekko zarysowanych, jest tak silne, że ich rozplecenie i ułożenie z nich jasnych, wyraźnych granic staje się właściwie niemożliwe. Historycy mówią co innego niż etnografowie. Geografowie potrząsają cyrklem i linijką, odgrażając się, że nie oddadzą ani piędzi ziemi. I to ci ostatni upierają się przy ujęciu najwęższym, najbardziej okrojonym.
Na mapach uwzględniających jedynie warstwę geograficzną wariantów kształtu Zagłębia jest sześć. Od tych najskromniejszych, z Będzinem oraz niektórymi dzielnicami Dąbrowy i Sosnowca (ale innymi nie!), po najszersze, które ja sama przyjęłam jako reporterski punkt wyjścia – z Zawierciem, Myszkowem, Niegową, Pilicą, Wolbromiem i Kluczami. Natychmiast wygenerowało to kolejne problemy – czy naprawdę mieszkańcy Zawiercia albo okolic Częstochowy czują się Zagłębiakami? Czym w takim razie jest Jura Krakowsko-Częstochowska?
Już Przewodnik po Zagłębiu Dąbrowskim z 1939 roku podziela moje rozterki: „Zagłębie Dąbrowskie to rejon społeczno-gospodarczy ukształtowany w XIX wieku, znajdujący się w widłach Białej i Czarnej Przemszy oraz Brynicy, między Śląskiem, Ziemią Krakowską a Kielecczyzną. Jednoznaczna i wyraźna jest jedynie granica z Górnym Śląskiem, biegnąca wzdłuż dwóch rzek: Czarnej Przemszy i Brynicy. Białą Przemszę i potok Jaworznik wskazuje się jako granicę południową, natomiast brak jest naturalnych i wyraźnych granic na wschodzie”1. Węższe definicje z tamtego okresu mówią, że Zagłębie to jedynie górniczo-przemysłowa część powiatu będzińskiego.
Żarki to małe miasteczko niedaleko Częstochowy, według najszerszych definicji geografów zaliczane jeszcze do Zagłębia Dąbrowskiego. Łączy dwie bolączki Polski C – likwidację przemysłu i usług z wyludnianiem się. Mieszkają tam tylko cztery tysiące osób. Jedyny potencjalnie atrakcyjny dla turystów punkt w okolicy to założenie stodół zbudowanych z jurajskiego wapienia. Ponieważ w gęsto zabudowanych Żarkach nie było miejsca na stodoły i składziki, postawiono je na obrzeżach. Są używane do dzisiaj.
Klucze, kiedyś prężnie rozwijająca się miejscowość pomiędzy Zawierciem a Olkuszem, z kinem, księgarnią, papiernią i innymi zakładami oraz zbudowanymi dla robotników osiedlami, obecnie mają status gminy wiejskiej. Nadal mieści się tu fabryka znanych w całym kraju chusteczek do nosa Velvet, ale kto może, dojeżdża do pracy do Krakowa. Historycznie Klucze i Olkusz należą do Zagłębia.
Wśród miast i miejscowości, które można określić mianem zagłębiowskich, wymieniają Ząbkowice, Strzemieszyce, Maczki (obecnie będące tylko dzielnicami), Sosnowiec, Czeladź, Grodziec, Będzin i Dąbrowę2. Tu owal domyka się, a granica wraca znów do Ząbkowic. Według tej definicji Zagłębie to tylko kilka położonych bardzo blisko siebie miejscowości tuż za granicami Górnego Śląska.
Ale są i inne interpretacje – te do Zagłębia zaliczają Zawiercie, a nawet podkrakowski Olkusz. Niektórzy badacze przypisują wspólną tożsamość tym regionom, które mają tradycje kopalnictwa rud żelaza, cynku i ołowiu.
Ja jednak chciałam przede wszystkim sprawdzić, do jakiego stopnia granicę podzbioru można rozciągnąć jak gumkę recepturkę w stronę Częstochowy, czyli – do którego momentu mieszkańcy geograficznie i kulturowo definiują się jako Zagłębiacy. Do Będzina? Do Zawiercia? A może aż do Myszkowa?
I tutaj potwierdza się teoria podzbiorów i klinów. Z jednej strony mamy, niejasne bo niejasne, ale chwilami dość konkretne granice organizmu zwanego Zagłębiem Dąbrowskim, czyli ziemi na styku Śląska, Małopolski i Kielecczyzny. Z drugiej – Jurę Krakowsko-Częstochowską, kolejny twór wyłącznie i wybitnie geograficzny (nie istnieje przecież tożsamość „jurajska”), którego granice nakładają się na te pierwsze, ale – rzecz jasna – niedokładnie.
Ważne i żywe są także granice dawnych (a przecież tak niedawnych, bo czasami wciąż bolesnych jak otwarta rana) rozbiorów. Zagłębie to Kongresówka, Górny Śląsk – zabór niemiecki. To kolejna kość niezgody, ale i ułatwienie przy rysowaniu granicy.
W Zawierciu pytani ludzie odpowiadali, że mieszkają „na Jurze” lub – starsi – że na „ziemi zawierciańskiej”. W Myszkowie – że „w okolicach Częstochowy”. Zatem nawet region wielkości Zagłębia Dąbrowskiego wytwarza naturalny jak oddychanie podział na subregiony, które moszczą się tyłem do jego stolicy, a przodem do innego mniejszego miasta. Co dopiero zaś mówić o całym Śląsku. To te zamglone, ale nieprzesuwalne linie mówią więcej o tożsamości i miejscu regionów w lokalnej historii niż wytyczane w pocie czoła przez kartografów i samorządowców granice na mapach.
Poza tym, jak to bywa przy dyskusji o tym, gdzie zaczyna się i kończy „nasze” w opozycji do „obcego” – zawsze ktoś będzie niezadowolony.
1
Przewodnik po Zagłębiu Dąbrowskim, Sosnowiec 1939, s. 8.
2
D. Skonieczna-Gawlik, Tropem badaczy Zagłębia Dąbrowskiego, Katowice 2016, s. 27.