Читать книгу Cień - Melanie Raabe - Страница 10
4
ОглавлениеSupermarket. Księgarnia, budynek uniwersytetu, drogeria, restauracje, sklepy z antykami. Klinika dla misiów. Sklep z bronią. Na ścianie domu szereg identycznych plakatów z wielkimi literami: JESTEŚ BEZPIECZNY? Norah starała się wbić w pamięć całe otoczenie. Tę dzielnicę – to był teraz jej dom. To potrwa jeszcze jakiś czas, zanim przestanie wyglądać na turystkę.
Jej spojrzenie powędrowało ku górze. Przewody tramwajowe rozcinały błękit nieba na piękne geometryczne formy. Odłamki szkła. I wreszcie wspaniałe fasady domów na tej ulicy, ba, właściwie w całym mieście. Czy za oknem, tam w górze, ktoś właśnie się z kimś kłóci? Ogląda telewizję? Gotuje? Podlewa kwiaty, zdradza współmałżonka, popełnia morderstwo?
Jako dziecko często marzyła o wzroku przenikliwym jak promienie Roentgena, który pozwalałby jej patrzeć przez ściany, widzieć, co za historie się za nimi kryją. Co to za ludzie. Jak żyją. Dzisiaj często cieszył ją fakt, że cała ta nędza pozostawała w ukryciu. Że wszystko, co widziała, to te eleganckie fasady.
Nowe mieszkanie było tak duże i puste. Bez Aleksa. Bez psa. Tylko echo, cienie i gołe ściany. Próbowała oddzwonić do Aleksa – na próżno. Po części nawet ją to ucieszyło. Zamknęła laptop, i tak nie była w stanie skoncentrować się na robieniu notatek. Pewna dawna, mroczna myśl, pojawiła się już w ciągu dnia kilka razy na horyzoncie i nie dało się jej dłużej ignorować. Zadzwoni do swojej przyjaciółki Sandry. Wcześniej, w Berlinie, w takich momentach po prostu by do niej wpadła, mieszkała zaledwie parę przecznic dalej. Jeszcze wcześniej zagłuszyłaby myśli narkotykami. Od dawna jednak była już czysta, nic z tych rzeczy nie wchodziło teraz w rachubę.
Sandra nie odbierała. Wzrok Nory wędrował po wysokim, zdobionym stiukami suficie, po parkiecie bez skazy, po kartonach, po skromnym dobytku, gdy nagle pojawił się szum. Bardziej go czuła, gdzieś między przeponą a mostkiem, niż słyszała. Nie, to nie był dźwięk. To było uczucie, potrzebowała chwili, żeby je nazwać, bo przez ostatnie lata, kiedy praktycznie nigdy nie była sama, prawie je zapomniała. Jej samotność była ogłuszająca.
Musiała wyjść z domu, natychmiast. To zawsze pomagało, gdy mrok deptał jej po piętach. Skok w środek życia. Norah patrzyła na komórkę i zastanawiała się, do kogo jeszcze mogłaby zadzwonić. W Berlinie nie byłoby trudno znaleźć kogoś, kto wyszedłby z nią na drinka, ale w Wiedniu sprawy wyglądały inaczej. W zasadzie mieszkali tu tylko Max, jej najlepszy przyjaciel, który był zachwycony, gdy oświadczyła mu, że przeprowadza się do „jego miasta”, i jego mąż Paul. I naturalnie Tanja, stara znajoma, która jednak przebywała akurat w Hamburgu. Norah spróbowała najpierw z Maksem. Poczta głosowa.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wyjść w pojedynkę, ale nie miała dziś nerwów do tego, by słuchać tekstów, które zwykle spotykają kobietę samotnie siedzącą przy barze. Gdy balast przygniatający jej klatkę piersiową stał się nie do zniesienia, usiadła, zajrzała na swoje konta na Facebooku i na Twitterze. Opublikowała krótki tweet.
Jest tam ktoś, kto też nie może spać?
#sleeplessinvienna
Odczekała parę minut, lecz nikt nie odpowiadał.
Zrezygnowana skakała po kanałach telewizyjnych i w końcu natrafiła na dokument o rodzimych lisach, który przypadł jej do gustu.
Norah aż podskoczyła ze strachu. Nie spała długo, bo w telewizji leciał jeszcze ciągle ten sam film przyrodniczy. Ale czuła też ten rodzaj lekkiego zagubienia, którego doznaje się po przebudzeniu z głębokiego snu. Usiadła oszołomiona, poczuła pot na czole, otarła go. Nad nią w górze skrzypiała podłoga, sąsiadka jeszcze nie spała. Jakże ona miała na imię? Właśnie, Theresa.
Jak los potrafi być czasami dziwny. Właśnie zostawiła za sobą całe swoje dotychczasowe życie, przeprowadziła się do innego kraju, żeby móc zacząć wszystko od nowa, i od razu pierwszego dnia dopadła ją przeszłość.
Nie, to przecież nonsens. To tylko głupi przypadek, że jej nowa sąsiadka wygląda, jak wygląda. Czy nie mówi się, że każdy na tym świecie ma swojego sobowtóra? Ile to już razy w ciągu ostatnich lat wydawało jej się, że widzi ją? W oknie przejeżdżającego pociągu, na lotnisku, w kawiarnianym ogródku?
Lecz nie tylko niezwykłe podobieństwo Theresy do niej sprawiło, że ta myśl nawracała ustawicznie przez cały dzień. Także to, co powiedziała żebraczka.
Jedenastego lutego zabijesz na Praterze mężczyznę o nazwisku Arthur Grimm. Nie bez powodu. Całkowicie dobrowolnie.
Akurat jedenastego lutego…
Norah podeszła zamyślona do okna i wyjrzała na ulicę. Czarne kombi próbowało wcisnąć się w zbyt ciasną lukę na parkingu przy domu naprzeciwko. Przez podwójną szybę okna przebijał cicho śmiech przechodzącej pary.
Gdyby brać tylko treść tego, co mówiła stara kobieta, wniosek jest oczywisty: jest psychicznie chora. Norah nie znała żadnego Arthura Grimma. I oczywiście nie zamierzała też mordować nikogo innego. Tylko ta data. Ta przeklęta data. Rzecz jasna przypadek.
Co najbardziej irytowało Norę, to rozdźwięk między zachowaniem żebraczki a jej słowami. Kobieta nie sprawiała wrażenia osoby psychicznie chorej, lecz kogoś myślącego jasno i opanowanego. Jeszcze nigdy nie spotkała się z czymś takim. Za tym wszystkim kryje się może bardzo interesująca historia. Postanowiła, że jutro poszuka tej kobiety i dowie się, kim jest, skąd pochodzi i o co jej chodziło. Była w końcu dziennikarką, wiedziała, jak sobie radzić z takimi rzeczami. Tymczasem wygoogluje sobie tego mężczyznę, o którym mówiła żebraczka.
Arthur Grimm. Norah w skupieniu zmrużyła oczy. Nie, nie znała nikogo, kto tak się nazywał. A jednak. To nazwisko coś w niej poruszyło. A może tylko jej się wydawało?
Trwało to zaledwie ułamek sekundy i wyszukiwarka wyrzuciła wynik. A Norah wpatrywała się w twarz, która była tak piękna i jednocześnie tak niepokojąca, że na chwilę odebrało jej dech.