Читать книгу Winny jest zawsze mąż - Michele Campbell - Страница 11
Część pierwsza
8
DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ
ОглавлениеO dziewiątej w Święto Pracy Aubrey ćwiczyła jogę w studiu za kuchnią, rozpaczliwie starając się wyciszyć. Wielki grill u Jenny miał się zacząć za trzy godziny, a Ethan wciąż nie wrócił do domu po nocy spędzonej nie wiadomo gdzie. „Niech go szlag, przecież o b i e c a ł”. Aubrey słyszała bawiące się na górze dzieci. Minęła już pora śniadania, ale ona wciąż nie potrafiła spojrzeć im w oczy. Nie po raz kolejny, nie tak. Viv była jeszcze za mała, żeby zrozumieć, ale Lilly zaczynała zauważać kłamstwa. A Logan już od jakiegoś czasu o wszystkim wiedział. „Wybacz, kolego, ale twoje historyjki nie działają”, mówiła w myślach do Ethana. Mógł poprosić najnowszą kochankę, żeby wezwała go przez pager, i twierdzić, że to nagły wypadek w szpitalu – tak jak poprzedniego wieczoru – ale nikt mu już nie wierzył, nawet Aubrey, największa frajerka w mieście.
Wygięła się w mostek. Gorące łzy spłynęły jej po skroniach i cicho spadły na matę. Dlaczego to ona płakała? Chciała doprowadzić do łez Ethana. Jego i tę wywłokę, z którą tym razem był. Kazała zbudować to studio dziesięć lat temu, gdy przyłapała go po raz pierwszy. Tak naprawdę chciała go w ten sposób ukarać. Pomieszczenie zajęło miejsce jego domowego gabinetu, a wielkie okna i bambusowe podłogi kosztowały fortunę. Zasłużył sobie na taki wydatek po tym, co musiała przez niego wycierpieć. Kiedyś, gdy Aubrey była biedną dziewczyną tuż po studiach, doktor Ethan Saxman, rezydent w szpitalu w Carlisle, mający świetne perspektywy, wydawał się odpowiedzią na wszystkie jej modlitwy. Nie zadawała zbyt wielu pytań; po prostu chwyciła się go i nie puściła. W jej wypadku sprawdziło się stare porzekadło: szybko bierzesz ślub, długo żałujesz. Z perspektywy czasu było oczywiste, że Ethan zawsze ją zdradzał, jednak nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Na początku była szczęśliwa, w zasadzie nawet przez całe lata: tuż po ślubie i później, gdy urodziły się dzieci. Została w domu, cieszyła się macierzyństwem i nie narzekała, że męża często nie ma. Przymykała na to oko. Cóż, przyszło jej za to zapłacić.
Przyznała przed samą sobą, że Ethan ją zdradza, dopiero wtedy, gdy przyłapała go na gorącym uczynku. To było mniej więcej dziesięć lat temu. Twierdził, że jedzie na konferencję do Filadelfii. Zrobiło się gorąco, więc postanowiła zabrać dzieci do domu nad jeziorem, choć sezon jeszcze się nie zaczął. Kiedy wjechała na podjazd, zobaczyła tam jego samochód. I jakiś drugi. Kazała Loganowi zostać i pilnować sióstr, a potem podeszła do drzwi, dysząc ciężko, jakby właśnie przebiegła przez cały las. Była przerażona. Od dawna coś podejrzewała, ale wiedziała, że wszystko zmieni się na zawsze, jeśli zyska potwierdzenie. To, co wydarzyło się później, pamięta jak przez mgłę. Przewrócona lampka wina i rozrzucone po podłodze ubrania w jaskrawym porannym świetle. Ethan w sypialni ze zszokowaną miną, rudowłosa pielęgniarka o białych piersiach. A potem hałas, krzyki – to Aubrey tak krzyczała – i Logan, który przybiegł na pomoc. Biedactwo. Że też musiał być świadkiem tej sceny. Próbowała chronić je wszystkie. Właśnie w tym tkwił problem. Marzyła o tym, żeby odejść od męża, ale musiała myśleć o dzieciach, których nie miałaby z czego utrzymać. Wiedziała, jak to jest dorastać bez ojca i bez pieniędzy. Nie chciała im tego zrobić, więc została i postanowiła uwierzyć obietnicom Ethana, który przysięgał, że już nigdy jej nie zdradzi.
A jednak to zrobił. Po raz kolejny wpadł jakieś pięć lat później (choć teraz dotarło do niej, że w międzyczasie były pewnie też inne zdrady), ale Aubrey go nie nakryła. Młoda rezydentka odeszła z pracy, kiedy ją rzucił, i pozwała szpital o molestowanie seksualne. Ethan musiał zapłacić, żeby wyciszyć tę sprawę. Do zażegnania skandalu potrzebna mu była żonka u boku, więc tym razem Aubrey miała kartę przetargową. Przyszło jej też do głowy, by poprosić Jenny o radę. Burmistrz Jenny i jej mąż Tim siedzieli po uszy w sprawach rynku nieruchomości w Riverside, dawnej przemysłowej dzielnicy Belle River, której standard szybko się podnosił. Jasne, niektórzy plotkowali o legalności ich działań, ale nie Aubrey było to oceniać. Z pomocą Jenny wykupiła za swoje oszczędności większą część jednego z odnowionych loftów – na własne nazwisko, nie Ethana. Ćwiczyła już wtedy jogę intensywnie od ponad dwudziestu lat i niemal tak samo długo była instruktorką. (Odkryła ją jeszcze w Carlisle, podczas zajęć na temat religii Wschodu – starożytne korzenie tej sztuki sprawiły, że się w niej zakochała. Poza tym była to jedyna aktywność fizyczna, w której Aubrey była dobra). Zawsze prowadziła kursy w niepełnym wymiarze godzin, żeby wyrwać się z domu i zarobić nieco własnych pieniędzy. Kiedy została właścicielką budynku, postanowiła otworzyć tam szkołę. Przez lata nauczania zdążyła wyrobić sobie renomę, więc studio Breathe w Riverside od razu osiągnęło sukces, a poza tym w budynku miała sporo lokali do wynajęcia. Była teraz kobietą interesu i całkiem dobrze zarabiała. Dysponowała środkami, dzięki którym mogłaby odejść, gdyby zdecydowała się poświęcić część swoich zasobów finansowych. I oto Ethan wrócił do starych sztuczek. Obiecała sobie, że odejdzie, jeżeli przyłapie go po raz trzeci. Ale czy wystarczy jej odwagi?
Kilka razy wykonała sekwencję Powitanie Słońca, lecz nie zdołała uspokoić rozkołatanego serca, więc przyjęła pozycję dziecka, by odnaleźć spokój i ukojenie. Do pomieszczenia wszedł kot i zaczął na nią miauczeć, ale go zignorowała. Cholerny kocur. Najbardziej lubił Ethana i wyglądało na to, że zawsze wyczuwał, kiedy jego pan wracał do domu. W tej samej chwili, z czołem wciąż przyciśniętym do maty, Aubrey usłyszała, jak otwiera się brama do garażu. Wrócił; trzeba będzie od razu to z nim załatwić. Zwinęła ciasno matę i wsunęła ją do schowka pod siedziskiem przy oknie. Zamierzała wyjść do garażu, żeby dzieci nie słyszały awantury.
– Mamo, tata wrócił! – zawołała Viv, wpadając do studia w piżamie i na bosaka. – Mogę ciastko?
– Nie.
Viv miała siedem lat, była szczerbata, urocza i przywykła do tego, że dostaje wszystko, czego chce.
– Spytam tatę. On mi pozwoli.
– Vivian, powiedziałam „nie”.
Głos Aubrey zabrzmiał tak niepewnie, że Viv zignorowała ją i pobiegła do garażu. Aubrey stała w miejscu, wykręcając ręce. Nie mogła zrobić awantury przy córce. To będzie musiało zaczekać. Zeszła po schodach i zajęła pozycję przy kuchennej wyspie – stanęła przodem do drzwi prowadzących do garażu, przygotowując się wewnętrznie. Co mu powie, gdy stanie w drzwiach? Miała ochotę krzyczeć, rzucić czymś, wymachiwać tasakiem. Przychodziły jej na myśl najróżniejsze rozwiązania. Zostać, odejść, rzucić się na niego z krzykiem. Ale teraz i tak niczego by nie zrobiła. Musiała się kontrolować w obecności dziecka.
Ethan wszedł do kuchni, śmiejąc się i potykając, z Viv uczepioną jego nogi. Ciemne włosy miał zmierzwione, koszulę pomiętą, a jego pięknie wyrzeźbiony podbródek pokrywał lekki zarost. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie wygrzebał się z pieleszy po szalonej nocy. Jak śmie w takim stanie dotykać jej córki? Aubrey nie mogła na niego patrzeć. Palce ją świerzbiły, żeby go spoliczkować. Zacisnęła dłonie za plecami.
– Hej, skarbie. Przyniosłem obwarzanki – oznajmił, rzucając na blat papierową torbę. Jak gdyby nigdy nic, jakby wcale nie był najgorszym dupkiem na świecie.
– Mmm, pycha – zaćwierkała Viv.
Podszedł do biurka przy oknie, gdzie mieli koszyk na drobiazgi, i zaczął opróżniać kieszenie. Aubrey patrzyła, jak wrzuca tam klucze, okulary przeciwsłoneczne i portfel. Wyjął telefon, jak miliony razy wcześniej. Zauważyła, że się zawahał. Zazwyczaj również wrzucał go do koszyka, ale tego dnia chyba nie zamierzał. Podniósł wzrok i złapał jej spojrzenie. Uśmiechnęła się, ale musiał dostrzec coś w jej oczach, bo jego grdyka się poruszyła. „Ha, ha”, bał się. Doskonale wiedziała, co sobie pomyślał: jeżeli nie zostawi telefonu, będzie to wyglądało podejrzanie; jeżeli go odłoży, Aubrey może w nim grzebać.
Włożył go jednak do koszyka. Jeszcze przez chwilę stał przy biurku, jakby chciał coś powiedzieć. Potem zerknął na Viv i chyba się rozmyślił. Aubrey nie spuszczała z niego wzroku, a atmosfera gęstniała od podejrzeń.
– Idę pod prysznic – rzekł – i może zdrzemnę się przed grillem.
Uśmiechu Aubrey nie było widać w jej oczach.
– Jasne, skarbie. Na pewno jesteś zmęczony po długiej nocy.
Zakłopotanie, które odmalowało się na jego twarzy, dało jej odrobinę satysfakcji. Gdy Viv wgryzła się w cynamonowy obwarzanek z rodzynkami, Aubrey powoli podeszła do koszyka i podniosła telefon Ethana. Srebrny iPhone, najnowszy model. Choć kupił go zaledwie kilka tygodni wcześniej, wątpiła, by zmienił PIN na inny niż w poprzednim telefonie. Nie pilnował takich drobiazgów. Zawahała się jednak. Miała silne podejrzenia, że znowu ją zdradza, ale brakowało jej dowodów. Kiedy zyska pewność, będzie musiała coś z tym zrobić albo znienawidzi samą siebie.
Gdy tak zastanawiała się, czy przeszukać telefon, ten zawibrował jej w dłoni. Na ekranie wyświetliły się pierwsze słowa SMS-a. „Cholera jasna, chłopaku…” Nadawcą była niejaka Kate. „Co, do…?” Aubrey przemknęło przez myśl, że to j e j Kate, tylko po co ona miałaby pisać do Ethana? I dlaczego on miałby ją zapisać na liście kontaktów w ten sposób?
Odblokowała telefon i odczytała całą wiadomość.
„Cholera jasna, chłopaku, ależ mnie sponiewierałeś. Wciąż czuję dotyk twoich dłoni. Chcę więcej, więcej, więcej. Jeszcze raz, proszę. Powiedz tylko kiedy”.
Wściekłość zamgliła jej wzrok. Miała ochotę roztrzaskać ten cholerny telefon. Ale potem ogarnęło ją jeszcze paskudniejsze uczucie. Czy tę wiadomość rzeczywiście mogła napisać Kate Eastman? Czy to możliwe? Nie. Nie mogłaby. Najnowsza kochanka Ethana po prostu ma tak samo na imię. A jednak… Aubrey zmagała się z podejrzeniami już od wielu tygodni, wypierała je jak zawsze, odwracała głowę, tym razem jeszcze bardziej zawzięcie niż zwykle, bo nie chciała uwierzyć, że jej przyjaciółka mogłaby zrobić takie świństwo. (Co do Ethana, wierzyła, że był do tego zdolny). Ale teraz wątpliwości nie dawały jej spokoju. Spojrzenia, które wymieniali ci dwoje, historyjki, które się nie kleiły, chwile, gdy oboje jednocześnie znikali. Ze wszystkich sił starała się to sobie jakoś wytłumaczyć. Nawet teraz ich usprawiedliwiała i wmawiała sobie, że na pewno chodzi o inną Kate, powstrzymując się od zerknięcia na listę kontaktów, gdzie od razu mogła znaleźć prawdę. Musiała w końcu przestać histeryzować jak dziecko.
Wpatrywała się w spoczywający w jej dłoni telefon, a potem spojrzała na Viv, zajętą swoim obwarzankiem. Trzeba się zmusić do zmierzenia z prawdą – tu i teraz, nawet w obecności córki. Dość wymówek.
Osunęła się na krzesło przy biurku i otworzyła listę kontaktów. Numer komórki Kate (Aubrey znała go na pamięć) był właśnie tam, pod „Kate”. Czy ten gnojek nie mógł chociaż zapisać jej pod fałszywym imieniem? Teraz nie mogła już zaprzeczać, że wiadomość wysłała j e j Kate, Kate Eastman. Od początku studiów w Carlisle uważała ją za swoją najlepszą przyjaciółkę. Mimo że Kate rzuciła studia po pierwszym roku. Mimo że to Aubrey robiła wszystko, by podtrzymać ich przyjaźń. Kiedy się odwiedzały albo rozmawiały przez telefon, kiedy pisały do siebie SMS-y albo rozmawiały na Skypie – co prawda niezbyt często – inicjatywa zawsze wychodziła od Aubrey. A jednak Aubrey nie przestała uważać Kate za lojalną przyjaciółkę, która nigdy by jej nie skrzywdziła. Jak to świadczyło o niej samej, skoro nie tylko mąż, ale i najlepsza koleżanka zdradzili ją w taki sposób? Czy nie zasłużyła na miłość? Nie potrafiła dobierać sobie przyjaciół? A może była cholerną idiotką, a ludzie wykorzystywali ją, bo tacy właśnie byli – podli?
Czuła się, jakby znów po raz pierwszy przyłapała Ethana na zdradzie. Ależ była głupia! Jak długo zaprzeczała oczywistości? Drżącymi palcami wróciła do SMS-ów męża. Pogrążały go tylko trzy – część konwersacji z zeszłego wieczoru, w której umówili się na spotkanie w miejscowym motelu. (Wyglądało na to, że zaczął lepiej ukrywać dowody i skasował wcześniejsze wiadomości; z intymnego tonu dało się wywnioskować, że to nie było ich pierwsze spotkanie). Ustalili czas i miejsce, a potem Kate napisała, że czeka na niego w samych kozakach. Aubrey zamarła. Zmroziło jej krew w żyłach. Dowody były niepodważalne. Ethan znowu ją zdradzał. W dodatku z Kate.
Ostrożnie odłożyła telefon do koszyka, starła okruchy obwarzanka z blatu i nastawiła wodę na herbatę. Przy każdym ruchu przed jej oczami pojawiały się kolejne obrazy. Zastanawiała się, co by mogła zrobić, żeby dać im zakosztować bólu, jaki jej sprawili. Wyobrażała sobie, jak Ethan wraca do domu i znajduje ją z podciętymi żyłami w łazience albo powieszoną w garażu. Ha! Musiałby posprzątać bałagan i wytłumaczyć wszystko dzieciom. Ale wtedy Kate wyszłaby na niewiniątko. Może zamiast tego pójść do Kate i zastrzelić się na jej ganku, zostawiając w progu krwawą plamę? Tylko dlaczego miałaby zabić siebie? Dlaczego to ona miałaby cierpieć? Wyobraziła sobie Kate i Ethana w łóżku, nagich, splecionych w namiętnym uścisku. A ona wpada do pokoju, wyjmuje z torebki pistolet, pociąga za spust – raz, drugi i kolejny. Miała tę scenę przed oczami. Zwłoki podziurawione kulami, pokryte krwią, martwe oczy zwrócone na sufit. Zasłużyli sobie na to, i to jak!
Ale nigdy by tego nie zrobiła. Musiała myśleć o dzieciach.