Читать книгу Winny jest zawsze mąż - Michele Campbell - Страница 7
Część pierwsza
4
ОглавлениеTamtej jesieni Kate często wspominała, że koleżanki powinny odwiedzić ją w Nowym Jorku. Jednak za każdym razem, kiedy Jenny próbowała drążyć temat i ustalić konkretną datę (lubiła mieć wszystko zaplanowane), Kate udzielała wymijających odpowiedzi i zbywała ją. Brak precyzji był specjalnością Kate, gdy tylko trzeba było stawić czoła czemuś, z czym akurat nie miała ochoty się mierzyć. Po pewnym czasie Jenny dała sobie spokój, bo uznała to zaproszenie za bujdę, podobnie jak całe mnóstwo innych rzeczy, które mówiła współlokatorka. Jenny poświęciła się zajęciom na uczelni, próbom chóru, została też wybrana na przedstawicielkę pierwszoroczniaków z Whipple do samorządu studentów. Co sobota pracowała w sklepie rodziców, znalazła sobie też dorywcze zajęcie: pomagała przy porządkowaniu dokumentów w rektoracie, żeby się dowiedzieć, w jaki sposób funkcjonuje uczelnia (nigdy wcześniej nie zatrudniono tam studenta pierwszego roku). Musiałaby mocno się postarać, żeby pomieścić w tak intensywnym grafiku jeszcze wycieczkę do Nowego Jorku.
Pewnej nocy, kilka tygodni przed przerwą z okazji Święta Dziękczynienia, Jenny zgasiła lampkę na biurku, położyła się do łóżka i opatuliła świeżo wypraną lawendową kołdrą, starając się odprężyć po pracy nad skomplikowanym zagadnieniem z ekonomii. Aubrey położyła się godzinę wcześniej, więc Jenny myślała, że przyjaciółka od dawna śpi. Po chwili jednak usłyszała ciche pochlipywanie dobiegające z jej łóżka.
– Aubrey? – szepnęła.
Odgłos ustał.
– Aubrey, ty płaczesz? Co się stało?
Dziewczyna wydała z siebie zduszony szloch. Jenny westchnęła, odrzuciła kołdrę i usiadła obok koleżanki. Aubrey jak zwykle wzbudzała w niej jednocześnie współczucie i irytację – nie potrafiła się odnaleźć w Carlisle i wpadała z jednego dołka w drugi; sprawiała wrażenie szczęśliwej jedynie podczas imprez w towarzystwie Kate.
– Co się dzieje, słońce? Powiedz mi – odezwała się Jenny, głaszcząc ją po drżących plecach. – Chodzi o chłopaka?
– Nie.
– To o co?
– Nie… mogę… pojechać… do domu – wykrztusiła Aubrey, szlochając.
– Do domu? To znaczy do Nevady na ferie?
Aubrey przytaknęła żałośnie i znów zaniosła się płaczem. Jenny wyskoczyła z łóżka, wzięła z biurka paczkę chusteczek i zapaliła lampkę.
– Masz, usiądź – powiedziała, wracając na łóżko.
Aubrey usiadła i wysmarkała nos.
– Nie stać mnie na samolot. A akademiki będą przez tydzień zamknięte.
– Dlaczego nic nie mówiłaś? Pojedziesz na ferie do mnie. Wiesz, że zawsze jesteś tam mile widziana. I po problemie.
– Dziękuję. Trzymam cię za słowo. Ale to nie jedyny problem.
– Co jeszcze?
– Nie wiem, gdzie jest moja mama – powiedziała Aubrey, ponownie zalewając się łzami.
– Nie rozumiem. Pojechała gdzieś? – Jenny podała jej kolejną chusteczkę, a Aubrey otarła twarz.
– Odłączyli jej telefon. Tak się czasem zdarza. Jest kelnerką, nie zawsze stać ją na opłacenie rachunków. A nawet jeśli, jest na tyle niezorganizowana, że zapomina je zapłacić. Wcześniej ja się tym zajmowałam. Pewnie nadal powinnam, tylko że przy tym wszystkim…
– No jasne… Tak mi przykro, paskudna sprawa.
Jenny szczerze współczuła Aubrey. Nie mogła sobie wyobrazić, jak to jest nie mieć na nic pieniędzy i jeszcze na dodatek nie wiedzieć, gdzie jest mama. Matka Jenny dzwoniła do niej dwa razy dziennie, a jeśli ta od razu nie oddzwoniła, mama zaczynała się martwić, że stało się coś złego, i dzwoniła ponownie. Dziewczyna nie pojmowała, jak można nie mieć żadnych wieści od matki. Na pewno ktoś w domu mógłby pomóc Aubrey się z nią skontaktować. Jenny zaskakująco mało wiedziała o życiu rodzinnym koleżanki, bo ta rzadko się odzywała, gdy rozmawiały na ten temat. Jenny zauważyła to i starała się pomijać tę kwestię, teraz jednak uznała, że musi zapytać.
– Tata z wami mieszka czy rodzice są rozwiedzeni? Przepraszam, mam nadzieję, że to nie jest zbyt osobiste pytanie.
– Ech, nie potrafię o tym mówić – powiedziała Aubrey i padła na łóżko, nakrywając głowę poduszką. Jenny zabrała jej poduszkę.
– Hej. Daj spokój, w dzisiejszych czasach rozwód to nic wstydliwego.
Aubrey spojrzała na nią zapłakanymi oczami.
– Jeśli chcesz znać prawdę, chodzi o coś znacznie gorszego niż rozwód. Moi rodzice nigdy się nie pobrali. Tata jeździł ciężarówką, a mama była taką jego dziewczyną na trasie. Mówiła, że gdzieś miał inną rodzinę; pewnej nocy odjechał i już nie wrócił. Tak strasznie się wstydzę. Nie powiesz nikomu? Proszę.
– Oczywiście, że nie. Nigdy. To nie twoja wina, ty tu jesteś ofiarą. To musiało być dla ciebie straszne. Ile miałaś wtedy lat?
– Trzy. To nie tak, że za nim tęskniłam. Pamiętam tylko, że czuć było od niego piwem. Ale po jego odejściu zrobiło się krucho z pieniędzmi. Mama bez przerwy pracowała. Kobiety w Vegas nie mają lekko. W młodości była ładna i dobrze zarabiała jako kelnerka, ale szybko się postarzała. Nie miała głowy, żeby ruszyć do przodu. Wiesz, zdać maturę, nauczyć się pisania na komputerze. Nie potrafiła wziąć się w garść i traciła jedną pracę za drugą. Kiedy już mogłam pracować, ze wszystkich sił starałam się jej pomóc. A potem wyjechałam.
– Na pewno chciała, żebyś wyjechała. Kto by nie chciał, żeby jego dziecko skorzystało ze stypendium w Carlisle? Zaraz, czekaj. Czy ty przypadkiem nie masz starszej siostry? Amanda, prawda? Czemu ona nie może sprawdzić, co u mamy, i pomóc jej z powrotem włączyć telefon?
Siostra Aubrey miała dwadzieścia parę lat i roznosiła drinki w jednym z dużych hoteli przy Las Vegas Strip. Ciągle pakowała się w kłopoty. Jenny wiedziała, że siostry nie mają ze sobą dobrego kontaktu.
– Próbowałam, możesz mi wierzyć, ale Amanda nie oddzwania – powiedziała Aubrey.
– Daj mi jej numer. Zadzwonię do niej.
Gdy w grę wchodziło rozwiązywanie problemów, Jenny była nieugięta. Przez kilka następnych dni zostawiła siostrze Aubrey szereg coraz bardziej alarmujących wiadomości. Kiedy nie otrzymała odpowiedzi, znalazła numer hotelu, w którym pracowała Amanda, i cztery razy w ciągu jednego popołudnia zadzwoniła do kierownika, żądając, by poprosił Amandę do telefonu w pilnej sprawie rodzinnej. To w końcu wywołało piorunujący efekt: Amanda nagrała wiadomość na sekretarkę w ich pokoju. Ze steku przekleństw dało się wyłowić informację, że pani Miller ma się dobrze, ale tymczasowo nie ma telefonu, więc niech Jenny idzie do diabła i każe spieprzać również tej marudnej idiotce Aubrey.
Jenny puściła nagranie koleżance, ta zaś ze łzami w oczach uściskała ją i bez końca powtarzała szeptem: „Dziękuję, dziękuję, dziękuję”.
– Nie ma o czym mówić – powiedziała Jenny i pogłaskała ją po plecach, napawając się jej wdzięcznością. Uwielbiała pomagać potrzebującym, a Aubrey zapewniała jej pole do popisu.
Choć Jenny sądziła, że problem Aubrey udało się rozwiązać w niezwykle satysfakcjonujący sposób, im bliżej było do Święta Dziękczynienia, tym bardziej koleżanka była podłamana. Z dnia na dzień robiła się bledsza i smutniejsza, w dodatku chudła w oczach, bo prawie przestała jeść. Rozczarowało to Jenny, która lubiła, kiedy jej starania przynosiły bardziej namacalne efekty. Zaczęła się niepokoić.
Przejrzała wydany przez uczelnię przewodnik dla przedstawicieli akademików, szukając procedur na wypadek podejrzenia u studenta nieleczonej albo niezdiagnozowanej depresji, anoreksji bądź któregokolwiek z długiej listy innych zaburzeń psychicznych lub emocjonalnych. W pierwszej kolejności powinna powiadomić opiekunkę roku, ale tę możliwość z miejsca odrzuciła. Dziewczynę, która pełniła tę funkcję w Whipple – Chen Mei, absolwentkę biochemii – rzadko można było znaleźć, a nawet jeśli się to udało, wyraźnie dawała do zrozumienia, że przyjęła swoją funkcję ze względu na darmowe zakwaterowanie i nie interesują jej problemy studentów. Następna porada w przewodniku sugerowała zgłoszenie sprawy do Akademickiego Ośrodka Zdrowia lub dziekana do spraw studenckich. Aubrey musiałaby wówczas poddać się badaniom stanu psychicznego albo nawet wziąć urlop zdrowotny. Sama myśl o podjęciu tak drastycznych kroków przeraziła Jenny. Była przyjaciółką, nie szpiclem. Musiała sama pomóc współlokatorce, nie mieszając w to władz administracyjnych, co pewnie wpakowałoby ją w kłopoty.
Nie musiała jednak działać w pojedynkę.
Aubrey ubóstwiała Kate i wszędzie za nią chodziła. Na posiłki, na imprezy, gdziekolwiek Kate jej pozwalała. Kupiła sobie nawet farbę i zmieniła mysi kolor swoich włosów na jasny blond, niemal taki sam, jaki miały włosy przyjaciółki. Nikt poza Jenny nie uznał tego za dziwne, wszyscy tylko zachwycali się nowym wyglądem Aubrey. Gdyby Jenny nie była zbyt zajęta, żeby się przejmować, zabolałoby ją to, że Aubrey woli towarzystwo Kate. Zwłaszcza że ta snobistyczna suka traktowała koleżankę jak chłopca na posyłki: kazała jej biegać do Hemingwaya po cappuccino albo na poranne wykłady, żeby ktoś robił za nią notatki, kiedy sama nie miała ochoty podnieść się z łóżka – nawet na zajęcia, na które Aubrey nie była zapisana. (Aubrey twierdziła, że jej się to podoba, ale są jakieś granice). Jenny nie była jednak małostkowa. Chciała, żeby Aubrey była szczęśliwa; najwyższy czas, by Kate wykazała się jako przyjaciółka. Jenny musiała tylko jakoś ją w to zaangażować.
We wtorkowy wieczór przed przerwą na Święto Dziękczynienia na dziedzińcu było cicho i ponuro. Mnóstwo ludzi wyjechało już do domów, od wielu dni padał zimny deszcz. Brukowane alejki były śliskie od mokrych liści, które przyklejały się do nieprzemakalnych butów Jenny. Wolałaby, żeby padał śnieg – przynajmniej byłoby ładniej. W pobliżu Whipple czuć było zapach dymu, więc przed wejściem na górę zajrzała do świetlicy, licząc na to, że w kominku płonie ogień. Sala była jednak pusta, a kominek zimny. W 402 panowała ciemność, tylko pod drzwiami pokoju Kate widniał jasny pasek światła. Jenny szybko odłożyła płaszcz i plecak, a potem zajrzała do drugiego pokoju, żeby upewnić się, że Aubrey tam nie ma – to mogła być świetna okazja do rozmowy o tym, jak jej pomóc.
Kiedy zapukała do Kate, usłyszała chichot.
– Proszę – zawołała Kate.
– Przepraszam, nie wiedziałam, że masz towarzystwo – powiedziała Jenny, otwarłszy drzwi.
– W porządku. Nie jesteśmy nadzy. J e s z c z e – rzekła Kate, śmiejąc się dwuznacznie.
Siedziała na łóżku w objęciach ciemnowłosego chłopaka zwróconego do Jenny plecami. Ich koszulki i jego dżinsy leżały na podłodze. Chłopak odwrócił się z głupkowatym uśmiechem, a Jenny zamarła na jego widok.
– To jest Lucas – oznajmiła Kate.
– Ja… my się znamy – wydusiła z siebie Jenny.
– J e n n y – odezwał się chłopak, a zadowolenie nagle zniknęło z jego twarzy. Jenny odruchowo zerknęła na jego majtki i zobaczyła, że pod nimi też coś maleje. – Jezu – powiedział Lucas, chwytając spodnie. Zaczął zakładać je w podskokach.
– Po co ten pośpiech, Luke? – spytała rozbawiona Kate. – Jenny już widywała w moim łóżku facetów bez spodni. Nic jej nie zszokuje.
A jednak Jenny była w szoku.
– Sorry, muszę lecieć – powiedział Lucas. Założył trampki, po czym złapał koszulkę i plecak. Po chwili usłyszały trzaśnięcie drzwi wejściowych.
– Co mu się stało? – spytała Kate.
– To znaczy?
– Zwiał, jakby zobaczył ducha.
Jenny pokręciła głową.
– Nie mam pojęcia.
Kate miała na sobie tylko dżinsy i czarny biustonosz push-up, a jej wargi były nabrzmiałe od całowania. Patrząc na to, Jenny przypomniała sobie pocałunki z nieogolonym Lucasem oraz swoje usta podrażnione jeszcze dzień później, będące pamiątką wspólnie spędzonych chwil. Z niezdrową fascynacją przyglądała się, jak Kate sięga po tubkę z balsamem do ust i wciera błyszczące mazidło w poczerwieniałe wargi. Każda jej cząstka emanowała seksem. Połyskujący w pępku rubin, opięte dżinsy. A jednak nigdy nie ubierała się tandetnie. Nawet jeśli zachowywała się jak puszczalska, robiła to stylowo. Teraz bawiła się swoimi złotymi włosami, zaplatając je niedbale w luźny, niezwiązany gumką warkocz nad karkiem. Jenny miała na biurku koszyk wypełniony gumkami, opaskami i spinkami dopasowanymi do każdego stroju, lecz nawet kiedy usilnie się starała, jej włosy nigdy nie wyglądały tak dobrze jak nieumyte i nieuczesane loki Kate. Tej dziewczynie życie przychodziło bez wysiłku, jakby niczym nie musiała się przejmować ani o nic starać. Nic dziwnego, że wpadła w oko Lucasowi. Faceci uwielbiają laski, które mają wszystko gdzieś. A Jenny wszystkim przejmowała się aż za bardzo.
– Wyglądasz na zdenerwowaną – powiedziała Kate podejrzliwie. – Coś się stało?
– Przepraszam, jeśli wam przeszkodziłam – odparła Jenny.
– W ogóle się tym nie przejmuj. Muszę się dzisiaj spakować, więc i tak nie miałam ochoty się bzykać. Skąd znasz Luke’a? – spytała Kate i wstała, żeby się ubrać.
„L u c a s a”, pomyślała Jenny. Była wściekła, że Kate nazwała go inaczej niż wszyscy, zupełnie jakby był jej własnością. Potem zauważyła świeżą malinkę na szyi koleżanki i przez chwilę miała ochotę przywalić jej w głowę.
– Chodziliśmy razem do liceum – odparła Jenny, przygotowując się na kolejne pytanie. „Czy to ten hokeista, z którym straciłaś dziewictwo?” Ale pytanie nie padło. Kate pewnie już zapomniała o tamtej rozmowie w drodze na pierwszą imprezę w bractwie. Były wtedy solidnie wstawione – na szczęście. Jenny miała nadzieję, że współlokatorka nie skojarzy faktów.
– Nie żartuj! Luke jest miastowym? – spytała Kate. – Zupełnie nie przypomina tych pryszczatych chłopaków, którzy pracują w jadalni. Nigdy bym się nie domyśliła.
Normalnie Jenny zwymyślałaby ją za taki komentarz, ale nie chciała rozmawiać z nią na temat Lucasa dłużej, niż to konieczne.
– Myślałam, że chodzisz z Griffem – powiedziała, żeby zmienić temat; była to pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy. Griff z imprezy w bractwie był jednym z chłopaków, którego zdecydowanie widziała nagiego w łóżku z Kate, i to kilka razy.
– A co, zostałaś przyzwoitką? – spytała Kate.
– Masz rację. To nie moja sprawa.
Griffem rzeczywiście się nie przejmowała. Ale Lucas…
Kate wzięła z biurka paczkę marlboro lightów i spojrzała na nią z wahaniem.
– Hmm, powinnam zapalić, skoro się nie bzykaliśmy? A, do diabła z tym. Chcesz jednego?
Jenny nigdy w życiu nie paliła. Musiała jednak jakoś przestać myśleć o tym, co właśnie zobaczyła, więc poczęstowała się papierosem, a Kate podała jej zapalniczkę. Zaciągając się, Jenny starała się nie kasłać, żeby Kate nie zorientowała się, że to jej pierwszy papieros, i nie wyśmiała jej. Z drugiej jednak strony współlokatorka była tak ślepa na uczucia innych, że nie było się czym przejmować.
Przynajmniej nie tym razem.
– Ty i Luke trzymaliście się razem w liceum? – zaczęła Kate.
– Zapomnij o Lucasie, musimy pogadać o Aubrey – pośpiesznie odparła Jenny. – To naprawdę ważne. Martwię się o nią.
– Chodzi o to, że tak schudła? – spytała Kate, dając się złapać na zmianę tematu.
– Zauważyłaś to.
– Jak miałabym nie zauważyć? Też się o nią martwię. Myślisz, że ma anoreksję?
– Może. A może po prostu jest zdołowana. Ma problemy w domu.
– Biedactwo. Problemy z pieniędzmi?
Papieros przyprawił Jenny o ból głowy, zgasiła go więc w kubku z godłem Carlisle, który służył Kate za popielniczkę, i opisała sytuację z mamą Aubrey.
– Nigdy o tym nie wspominała – rzekła Kate, co dało Jenny odrobinę satysfakcji.
– Bała się, że jej nie będziesz lubić, jeśli się dowiesz, że jest biedna – powiedziała.
– Chyba nie sądzisz, że jestem aż tak płytka. Poza tym przecież to oczywiste, że jest biedna. Popatrz, jak się ubiera. W nieskończoność nosi na zmianę te same cztery tandetne koszulki.
– Rzecz w tym, że mnie się zwierza, ale nie zawsze słucha moich rad. Myślę, że powinnyśmy połączyć siły. Wiesz, porozmawiać z nią tak od serca. Zorganizować coś w rodzaju interwencji. Ciebie by posłuchała.
– Mam lepszy pomysł – powiedziała Kate.
Jenny rozzłościło, że zignorowała jej propozycję bez mrugnięcia okiem. Właśnie wtedy drzwi wejściowe otworzyły się i przyjaciółki usłyszały, jak Aubrey krząta się po saloniku.
– Aubrey, tutaj! – zawołała Kate.
Aubrey wniosła ze sobą zapach świeżego, chłodnego powietrza. Na jej włosach i rzęsach topniały płatki śniegu.
– Pada śnieg! – oznajmiła, otrzepując wełniany płaszcz z second-handu i pokazując mokre palce. – Czy to nie wspaniałe? Nigdy wcześniej nie widziałam śniegu.
– Fantastycznie – odparła Jenny pobłażliwie.
Kate zaciągnęła się papierosem.
– Naciesz się dzisiaj, bo jutro będzie na nim pełno psich siuśków.
Jenny wzięła głęboki wdech, zastanawiając się, jak najlepiej poruszyć z Aubrey drażliwy temat.
– Wiesz co… – zaczęła Kate, zanim Jenny zdążyła się odezwać.
– Co?
– Jenny i ja właśnie rozmawiałyśmy o tym, że ostatnio jesteś jakaś przygnębiona. Chyba przydałoby ci się coś na pocieszenie. Więc obie pojedziecie ze mną do Nowego Jorku na Święto Dziękczynienia!
Jenny otworzyła usta, żeby zaprotestować. Przecież Aubrey miała spędzić święto u niej. Mama już przygotowała pokój gościnny i zaplanowała posiłki.
– O mój Boże, naprawdę? – pisnęła Aubrey, podskakując ze szczęścia i rzucając się Kate na szyję. – To najlepsza wiadomość, jaką kiedykolwiek słyszałam! Jestem taka szczęśliwa.
Kiedy Kate ponad ramieniem Aubrey spojrzała w oczy Jenny, ta mogłaby przysiąc, że dostrzegła w jej spojrzeniu błysk triumfu.