Читать книгу Winny jest zawsze mąż - Michele Campbell - Страница 5

Część pierwsza
2
DWADZIEŚCIA DWA LATA WCZEŚNIEJ

Оглавление

Aubrey Miller przekroczyła porośniętą bluszczem Bramę Briggsa, dźwigając ciężki worek podróżny, po czym upuściła go na ziemię. Zatrzymała się nagle, bo oto po raz pierwszy ujrzała na własne oczy światowej sławy dziedziniec Carlisle College. To był przepiękny dzień u schyłku lata. Dziewczyna obróciła się dookoła, napawając się widokiem i zapachem tego miejsca. Zielona trawa, stare mury, niebosiężne drzewa. Ziemia obiecana. Aubrey śniła o tej chwili, od kiedy trzy lata temu w swoim liceum w Las Vegas trafiła u szkolnego doradcy zawodowego na ulotkę tej uczelni. Po trzech latach nieustannej nauki i planowania, wbrew wszelkim przeciwnościom, znalazła się tutaj. Było tu piękniej niż w jej marzeniach. Zdjęcia nie oddawały uroku tego miejsca. Od ceglanych budynków bił spokój, zewsząd słychać było radosne okrzyki witających się studentów. Wszędzie widziała uczniów z rodzinami – studenta Carlisle można było rozpoznać po drogim plecaku, nadzianym ojcu taszczącym kartonowe pudła, zadbanej mamie z designerską torebką albo po trajkoczącym młodszym rodzeństwie. Aubrey przyjechała tu sama. Jej stypendium nie uwzględniało przelotu matki na drugi koniec kraju – nie dla takich błahostek jak rozpakowywanie ubrań córki i rozdzierające pożegnania. Dziewczyna powtarzała sobie, że to nawet lepiej. Jej matka, która rzuciła liceum, gdy w wieku siedemnastu lat urodziła jej siostrę, nigdy by się tu nie odnalazła. Nie byłaby w stanie nawet sobie wyobrazić miejsca takiego jak Carlisle, a co dopiero odpowiednio się tu zachować.

Aubrey zarzuciła worek z powrotem na ramię i zerknęła na mapę kampusu, którą wcześniej wsunęła do tylnej kieszeni dżinsów. Jej akademik nazywał się Whipple Hall i znajdował się gdzieś przy tym wspaniałym czworokątnym dziedzińcu. Na jednym krańcu placu stał Gmach Założycieli ze słynnym posągiem Eliasa Carlisle’a niosącego kaganek oświaty. Kiedy Aubrey zauważyła pomnik, zorientowała się, gdzie jest, i kilka chwil później wpatrywała się już z podziwem w elegancką ceglaną fasadę Whipple Hall – swojego nowego domu. Nie mogła uwierzyć, że po latach dzieciństwa, spędzonych w kolejnych obrzydliwych mieszkaniach z przeciekającymi zlewami i zatęchłymi korytarzami zamieszka właśnie tu. To był cud.

Po skąpanym w słońcu dziedzińcu hol wydawał się ciemny. Tabliczki wskazujące rejestrację zaprowadziły Aubrey do świetlicy, gdzie podała prawo jazdy pogodnej kobiecie za biurkiem. Gdy ta przeglądała pudełka z kopertami w poszukiwaniu dokumentów rejestracyjnych Aubrey, dziewczyna rozejrzała się po sali. Ciemna drewniana boazeria, kominek z eleganckim marmurowym gzymsem, połyskujący mosiężny żyrandol. Meble w pomieszczeniu były wygodne, choć mocno zużyte, regały pełne ksiąg pamiątkowych i gier planszowych. Nigdy w życiu nie była w miejscu tak przesiąkniętym historią. Przez wieki Carlisle ukończyło mnóstwo sław: naukowcy, pisarze, nawet prezydenci. Oczami wyobraźni widziała, jak przesiadują w tym pokoju, zatopieni w porywających dyskusjach. Wyobrażała sobie, jak sama uczy się tu w chłodny zimowy wieczór przy trzaskającym ogniu, dyskutuje na różne tematy lub po prostu popija kakao ze współlokatorkami.

Właśnie: współlokatorki.

Na myśl o nich Aubrey ogarnął niepokój. Na początku lata biuro do spraw zakwaterowania wysłało jej ich nazwiska, adresy i zdjęcia, namawiając do nawiązania kontaktu. W ten sposób zachęcano do współpracy w urządzaniu wspólnego pokoju – na przykład uzgodnienia, kto przywiezie minilodówkę, kto głośniki i tak dalej. Aubrey miała tylko swoje ubrania, ale i tak napisała listy, bo pragnęła jak najszybciej poznać koleżanki. Godzinami rozmyślała o nich, choć dysponowała wyłącznie zdjęciami i ogólnikowymi danymi. Wyobrażała sobie, że blondynka z idealnie zgrabnym nosem mieszkająca przy Park Avenue, absolwentka prestiżowej prywatnej szkoły z internatem, była dziewczyną z bogatej rodziny, miała konia i grała w tenisa. Brunetka w okularach i ze złotym krzyżykiem na szyi była spokojna, pracowita i pobożna. Oczywiście Aubrey mogła się mylić, zresztą i tak chciała koniecznie dowiedzieć się o nich czegoś więcej, napisała więc dwa długie listy, wypytując w nich o najróżniejsze rzeczy: o rodzinę, liceum, upodobania, plany na studia i o wszystko, co tylko przyszło jej do głowy. Wysłała je dwa miesiące temu i codziennie sprawdzała skrzynkę. Nie dostała jednak odpowiedzi – ani słowa.

Od dawna koncentrowała się na tym, by dostać się do Carlisle, zdobyć stypendium, bilet na samolot i zarobić pieniądze dla matki na opłacenie rachunków przed wyjazdem, więc nie zastanawiała się zbytnio, jak będzie wyglądało jej życie na uczelni. Kiedy jednak zaczynała o tym myśleć, niepowodzenie z listami nie dawało jej spokoju i przyprawiało o ból brzucha. Na pewno zrobiła coś nie tak, skoro współlokatorki nie odpisały. Przyjaźnie nie były specjalnością Aubrey. Chodziła na zajęcia dla zaawansowanych i chwytała się każdej dorywczej pracy, jaką tylko zdołała znaleźć, a kiedy akurat nie pracowała, uczyła się. Nie uważała się za osobę ambitną, lecz za kogoś, kto bardzo chciał wyrwać się z dotychczasowej sytuacji. Jej matka pracowała jako kelnerka, czasem brała kilka zmian z rzędu, ojca nie było, starsza siostra sypiała, gdzie chciała, i zdarzało jej się nie wracać do domu przez wiele dni. Aubrey szybko nauczyła się odpędzać czytaniem samotność, która dopadała ją wieczorami w pustym mieszkaniu. Książki dotrzymywały jej towarzystwa i stały się jej przyjaciółmi; były bardziej przyjazne niż ludzie i nie tak groźne. W szkole niektórzy trzymali się od niej z dala, bo jej rodzinę nazywano białą hołotą. Z kolei tych, którzy w ogóle zwracali na Aubrey uwagę, obchodziły tylko narkotyki, seks i imprezy, więc mogli najwyżej pociągnąć ją na dno. Były też kujony takie jak ona, które wolały się uczyć niż spotykać ze znajomymi. W rezultacie nie miała ani przyjaciół, ani życia towarzyskiego. Nie żałowała tego. Przecież tyle osiągnęła. W wieku osiemnastu lat stanęła u progu spełnienia swoich marzeń. Nie miała tylko pojęcia, jak być cool. Nic dziwnego, że współlokatorki nie odpisały.

Teraz jednak miało być inaczej. Zaczynało się prawdziwe życie. Zamierzała naprawić wszystko, co do tej pory robiła nie tak. Była nieśmiała, więc zostanie duszą towarzystwa. Była kujonem, więc teraz będzie na topie. Była wychudzona i niezdarna, więc teraz będzie miała figurę modelki. Nie cofnie się przed żadną zmianą, nie w takim miejscu jak to. Postara się, żeby współlokatorki ją pokochały, bez względu na cenę.

Kobieta za biurkiem podała jej dokumenty.

– Klucz jest w środku, złotko, apartament 402 – powiedziała.

Aubrey podziękowała, wytaszczyła worek na korytarz i wciągnęła go po czterech poziomach schodów. Stała przez chwilę przed drzwiami z numerem 402, łapiąc oddech i zbierając się na odwagę. Kiedy sięgnęła do koperty po klucz, drzwi się otworzyły i z pokoju pośpiesznie wyszła kobieta w średnim wieku, trajkocząc po hiszpańsku przez ramię.

– Mamo, uważaj, jak chodzisz! – upomniała ją ciemnowłosa dziewczyna i chwyciła za rękaw, żeby nie wpadła na Aubrey. – I mów po angielsku.

To była ta współlokatorka w okularach, tyle że teraz nie miała ich na nosie. Jej ładne ciemne oczy i pewny siebie uśmiech zaskoczyły Aubrey. Była niesamowicie zadbana – idealna fryzura i makijaż, śliczne rybaczki i wykrochmalona biała koszula – przez co Aubrey od razu zawstydziła się na myśl o swoich wymiętych w podróży ubraniach i przetłuszczonych włosach.

– Jennifer? – spytała Aubrey.

– Jenny. Jenny Vega. Moja mama właśnie wychodzi – oznajmiła.

Jej matka przytuliła Aubrey do pełnej piersi.

– M’ija, cómo estás? Miło mi cię poznać. Przyjdź w niedzielę na kolację, dobrze? Zrobię pasteles.

– Ona nie ma ochoty przychodzić na kolację, mamo.

Co prawda Aubrey chętnie by przyszła, bo powitalny uścisk wywołał u niej łzy wzruszenia – mrugała, żeby je ukryć – podejrzewała jednak, że dla dobra przyszłych relacji z tą modną i niezwykle zadbaną Jenny lepiej się do tego nie przyznawać.

– Czemu jesteś taka niemiła? – pani Vega zwróciła się do córki.

– Wcale nie jestem. Po prostu już pora na ciebie. Do zobaczenia w niedzielę. Kocham cię. – Jenny na odczepnego ucałowała matkę i lekko ją pchnęła.

Pani Vega odmaszerowała, gderając pod nosem, a Jenny przytrzymała drzwi przed Aubrey.

– Przy okazji, jestem Aubrey.

– Domyśliłam się. Bez rodziców? Szczęściara – oznajmiła Jenny, rozglądając się po korytarzu.

– Przyjechałam aż z Nevady, więc…

– A, tak. Wspominałaś w liście.

– Dostałaś mój list? Dlaczego nie…?

– Przeczytałam go dopiero tydzień temu. Przez całe lato byłam na obozie dla liderów w górach Adirondack.

– Wow. Super.

– W sumie to było beznadziejnie. Ale przyda się do CV. Chodź, oprowadzę cię. Przyjechałaś ostatnia, więc obawiam się, że nie masz już w czym wybierać, ale i tak jest dobrze. Oczywiście jak na pokój w akademiku.

Aubrey podniosła worek i weszła do przytulnego saloniku. Apartament mieścił się na najwyższym piętrze, na poddaszu, miał drewnianą podłogę i urokliwe okna mansardowe. Obróciła się dookoła, przyglądając się wszystkiemu z zachwytem.

– Ładnie, prawda? Chociaż kanapa trochę śmierdzi – powiedziała Jenny, marszcząc nos. Ona za to pachniała perfumami o świeżym, wiosennym aromacie. – Prawdopodobnie uda mi się załatwić coś lepszego ze sklepu rodziców. Jeśli jeszcze się nie domyśliłaś, jestem miastową.

– Miastową?

– Miastowi i jajogłowi, kojarzysz? Dorastałam tu, w starym dobrym Belle River w New Hampshire. Gdyby nie Carlisle, byłaby to zapadła dziura. Jak to się mówi: urodziłam się w cieniu uczelni. Ale moi rodzice nie są z nią związani, o nie. Mają w mieście sklep z różnymi sprzętami.

– Niesamowite. Zazdroszczę.

– Tego, że tu dorastałam? Daj spokój. Studenci patrzą na miastowych z góry. Carlisle daje popalić. Zobaczysz. A ci l u d z i e… – mówiąc to, przewróciła oczyma.

– Co masz na myśli?

– Weźmy na przykład taką K a t e. Pojawiła się jako pierwsza i od razu zajęła jednoosobowy pokój, chociaż w liście o zakwaterowaniu napisano, żeby zaczekać i razem zdecydować, kto gdzie się ulokuje. Więc my utknęłyśmy razem w dwójce, czy nam się to podoba, czy nie. Dużo tu takich jak ona. Wiesz, zarozumialców, którzy robią sobie nawzajem na złość.

– Może uznała, że nie będzie nam przeszkadzać wspólny pokój.

– Dlaczego miałoby nam to nie przeszkadzać? Oczywiście, że przeszkadza.

– Może po prostu o tym nie pomyślała.

– Właśnie w tym sęk.

– Na pewno, gdybyśmy porozmawiały z Kate…

– Ależ próbowałam. Była miła, tylko mówiła ogólnikami, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi. Bzdury. Doskonale wiedziała, co robi. Uważa, że zasady jej nie dotyczą. I właściwie ma rację. To Kate E a s t m a n, jak budynek Eastman Commons. No wiesz, jak r e k t o r Eastman.

– Rektor…?

– Jej dziadek, a może pradziadek, był rektorem uczelni. Ojciec jest członkiem rady powierniczej. Ich nazwisko jest n a  b u d y n k a c h, łapiesz?

– Nie ma jej tu teraz, prawda? – Aubrey rozejrzała się zaniepokojona, że ktoś może to usłyszeć i że zrobią niekorzystne wrażenie na tak wysoko postawionej osobistości.

– Nie przejmuj się – powiedziała Jenny. – Uciekła, gdy tylko zapytałam o podział pokojów. Ale już kończę ten temat. Na pewno chcesz się rozpakować.

– Nie przeszkadzasz mi. Bardzo się cieszę, że w końcu cię poznałam.

– Jak miło – powiedziała Jenny, lecz Aubrey usłyszała protekcjonalną nutę w jej głosie. Uznała jednak, że na pewno tylko jej się wydawało.

Wspólny pokój okazał się jasnym, przestronnym pomieszczeniem z mansardowymi oknami i świetlikiem w dachu. Aubrey była zachwycona, ale nic nie powiedziała, żeby nie wyjść na kogoś nie na czasie. Jenny powitała ją tak serdecznie, że Aubrey nie chciała popełnić gafy, by jej do siebie nie zrazić. W pokoju stały dwa identyczne łóżka, dwa drewniane biurka z krzesłami, dwa regały i dwie szafy modułowe. Jenny zajęła stronę, po której łóżko stało we wnęce i było nieco więcej miejsca. (Aubrey już chciała to skomentować – czy zgodnie z własną logiką Jenny nie powinna była zaczekać z wyborem? – ale ugryzła się w język. Nie było o co kruszyć kopii). Na łóżku Jenny leżała lawendowa kołdra w białe kropki oraz poduszki w różnych odcieniach lawendy i fioletu. Wyżej wisiała tablica z całym mnóstwem zdjęć Jenny z przyjaciółmi i rodziną. Nad biurkiem znajdowała się druga, ze skrupulatnie rozmieszczonym planem na cały rok i listą zajęć, a wszystko to starannie podkreślone było na różowo. Kolor lampki na biurku idealnie pasował do poszewki na kołdrę, a pod łóżkiem i na szafie leżały gustowne plastikowe pojemniki – również lawendowe – zupełnie jakby dobierał je ceniony dekorator wnętrz.

– Jakie masz śliczne rzeczy – powiedziała zaskoczona Aubrey.

Nigdy się nie zastanawiała, z jak bogatymi ludźmi będzie tu miała do czynienia. Nawet ta dziewczyna z miasteczka była bogata. Każdy dolar z pieniędzy, które Aubrey miała zarobić podczas studiów, był z góry przeznaczony na czesne. Powinna jak najszybciej znaleźć dodatkową pracę, jeśli planuje dotrzymać kroku takim osobom.

Jenny rzuciła okiem na znoszone dżinsy Aubrey, jej stare trampki i wojskowy worek podróżny leżący na podłodze.

– Hej, wiesz, jeśli zapomniałaś czegoś przywieźć, daj znać, bo w sklepie mamy sporo zbędnych rzeczy – powiedziała Jenny.

Nie chciała być niemiła, ale współczucie w jej głosie było wręcz namacalne. Mimo wszystko Aubrey przez chwilę rozważała tę propozycję. Wytarta pościel upchnięta na dnie jej worka była paskudna. Byłaby zachwycona, gdyby dostała coś nowego, a do tego kilka ładnych plastikowych pojemników. Ale nie zamierzała przyjmować jałmużny.

– Dzięki, nie trzeba – powiedziała.

– Ojej, chodziło mi o pożyczkę. Naprawdę, wyświadczyłabyś moim rodzicom przysługę. Akcesoria do wystroju wnętrz tylko zbierają kurz i zajmują miejsce, bo klienci kupują przede wszystkim narzędzia.

– Dziękuję, to miło z twojej strony, ale poradzę sobie. Nie przywiązuję wagi do dóbr materialnych.

To było kłamstwo, w dodatku dość oczywiste, ale Jenny miała dość wyczucia, by je przemilczeć. Pomogła Aubrey rozpakować rzeczy, co nie zabrało wiele czasu. Impreza integracyjna z zespołem muzycznym i grillem oficjalnie miała się rozpocząć za kilka godzin. W międzyczasie Aubrey i Jenny spacerowały po kampusie, przyglądały się ludziom, zajrzały do księgarni (Jenny kupiła sobie tam uczelnianą koszulę nocną z nadrukowanym rocznikiem, obciążając swój rachunek klienta – dla Aubrey taka operacja była czymś niezwykłym) i wybrały się na kawę z lodami do Hemingwaya przy College Street, przecudnej kafejki w grunge’owym stylu, która pachniała i wyglądała dokładnie tak, jak według Aubrey powinna. Wróciły na dziedziniec akurat w chwili, gdy rozpoczynało się grillowanie. Zapach węgla drzewnego i burgerów mieszał się w aksamitnym letnim powietrzu z dającą się wyczuć co pewien czas wonią marihuany. Zespół grał cover piosenki Peace, Love and Understanding. Młodzi ludzie tańczyli, śmiali się, obejmowali i wylegiwali na trawniku. Kilku przystojniaków bez koszulek rzucało frisbee zwariowanemu biszkoptowemu labradorowi, który skakał, starając się złapać krążek w powietrzu.

Nowi studenci porozkładali na swoich częściach trawnika koce i krzesła turystyczne. Jenny i Aubrey ruszyły na przełaj do proporca Whipple Hall.

– Tam jest Kate – wskazała Jenny.

Grupka chłopaków zebrała się wokół stojącej pod godłem drobnej dziewczyny w butach na wysokim koturnie. Aubrey ledwie rozpoznała Kate ze zdjęcia. Przez całe lato wyobrażała ją sobie jako snobistyczną panienkę z country clubu, okazało się jednak, że bardziej przypomina ona księżniczkę hipisów o długich włosach barwy lnu i z rubinem w pępku. Miała szeroki uśmiech i zachrypnięty, głęboki, kobiecy głos, który przykuł uwagę Aubrey, kiedy się zbliżały. Gdy Kate je zauważyła, podeszła prosto do nich, natychmiast porzucając swoich wielbicieli.

– Wracają moje współlokatorki! – zawołała radośnie, wyciągając ręce. – Szukałam was w s z ę d z i e! Chodźcie się przytulić, siostrzyczki!

Potknęła się w wysokich butach, praktycznie wpadając w objęcia Aubrey. Była maleńka, drobna, pachniała ziołowym szamponem i skrętami. Aubrey pomogła jej wstać.

– Cho no tu – powiedziała Kate i uściskała także Jenny.

– O Boże, ale się skułaś. – Jenny zachichotała.

– A żebyś wiedziała! – odparła roześmiana Kate, prostując się. Była zarumieniona, a oczy jej błyszczały. – Jestem na studiach! Wyrwałam się spod czujnego oka moich dozorców i będę teraz imprezować z kumpelami. Podobno współlokatorki z pierwszego roku zostają przyjaciółkami na całe życie. No to jak?

Kate podała im ręce. Jenny wzięła ją pod jedno ramię, choć z wyraźnym wahaniem, Aubrey zaś roześmiała się głośno ze szczęścia i ujęła Kate pod drugie. Właśnie w tej chwili Carlisle otworzyło się przed nią niczym kwiat. Kate wręcz emanowała blaskiem i energią. W jej towarzystwie barwy stawały się wyraźniejsze, a powietrze bardziej delikatne. Przede wszystkim jednak, stojąc z nią ramię w ramię, Aubrey miała wrażenie, że odnalazła swoje miejsce i wreszcie może żyć tak, jak sobie wymarzyła. Nic dziwnego, że w szkole była taką samotniczką. Jakimś cudem wiedziała, że gdzieś czeka na nią ta wspaniała dziewczyna, więc nie zadowalało jej nic innego. Kate była przyjaciółką, na którą czekała całe życie.

Winny jest zawsze mąż

Подняться наверх