Читать книгу Winny jest zawsze mąż - Michele Campbell - Страница 9
Część pierwsza
6
ОглавлениеOkoło trzynastej obudził je hałas dobiegający z kuchni. Na ogromnym kacu wyłoniły się z pokoju, zamykając oczy jak nowo narodzone kocięta, bo raziło je światło. Victoria spojrzała na nie, wręczyła im kubki z kawą i butelkę paracetamolu i zabroniła pokazywać się aż do kolacji. Wspomniała coś o ludziach z cateringu, którzy będą potrzebowali miejsca do pracy, ale Jenny wątpiła, by naprawdę o to chodziło. Sama też nie chciałaby, żeby ktoś taki jak one kręcił się w pobliżu jej uroczych jasnowłosych dzieci.
Zebrały się i poszły do Central Parku. Liście pospadały już z drzew, a przenikliwy wiatr przewiewał na wylot ich kurtki, lecz Jenny i tak była oczarowana spacerem po centrum Manhattanu. Wdychała powietrze przesycone zapachem spalin i podziwiała refleksy zimowego słońca na okazałych apartamentowcach widocznych ponad koronami drzew. Kate przegoniła je po całym parku, obiecując, że obejrzą korowód z okazji Święta Dziękczynienia. Kiedy dotarły do West Side, okazało się, że parada skończyła się kilka godzin wcześniej. Zostały po niej tylko mnóstwo confetti i stoiska z hot dogami, więc dziewczyny zjadły po jednym na śniadanie i wróciły przez park aż do Madison Avenue. Sklepy były pozamykane. Przyjaciółki wzięły się pod ręce i przechadzały w tę i z powrotem po pustej alei, gapiąc się na przepiękne ubrania na wystawach. Czuły się, jakby miasto należało tylko do nich.
Po powrocie do domu paplały wesoło w windzie, potem zajrzały do kuchni, gdzie pracownicy cateringu uwijali się jak w ukropie, a w powietrzu unosił się aromat pieczonego indyka. Były absurdalnie szczęśliwe, aż do momentu, gdy Victoria dopadła Kate przed drzwiami biblioteki.
– Ostrzegam cię: jest tu twój ojciec, więc lepiej się zachowuj – wycedziła kobieta takim tonem, że Jenny podniosła wzrok znad walizki, z której właśnie wyjmowała strój na kolację.
Victoria i Kate stały w drzwiach i wymieniały wściekłe spojrzenia. W końcu dziewczyna zrobiła kwaśną minę i się odwróciła. Macocha chwyciła ją za ramię. Kate wyrwała się i zatrzasnęła drzwi, żeby Jenny i Aubrey nie oglądały tej sceny. Wciąż jednak świetnie było słychać podniesione głosy.
– Mogłabyś okazać choć odrobinę wdzięczności – powiedziała Victoria. – Próbuję ci pomóc. On nie przepada za niespodziewanymi gośćmi.
Jenny i Aubrey spojrzały na siebie z niepokojem.
– A ty ilu gości zaprosiłaś na dziś, Victorio? – spytała Kate z oburzeniem. – Policzmy. Swoją matkę prostaczkę i jej grubego chłopaka, który je z otwartymi ustami. Trzech rozwydrzonych kuzynów z Bedford. Lauren z klubu tenisowego, ze sztucznymi cyckami i mężem, który próbuje mnie obmacywać. Kogoś jeszcze? Jakoś nie masz problemu z wydawaniem pieniędzy taty na wykarmienie s w o i c h gości. Mogłabyś okazać przynajmniej odrobinę dobrego wychowania i nie narzekać, kiedy i ja zaproszę parę osób.
– Nie pouczaj mnie w kwestii wychowania. To ty wracasz półprzytomna o piątej nad ranem, zataczając się, i budzisz mi dzieci. Szczerze mówiąc, uważam, że jestem wobec ciebie dość pobłażliwa. Moje życie byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby ojciec odciął się od ciebie, a jednak za każdym razem, kiedy się nad tym zastanawia, a zapewniam cię, że ostatnio dzieje się tak coraz częściej, ja, głupia, odradzam mu to.
– Kłamiesz.
– Dobrze wiesz, że nie. Któregoś dnia podsłuchałam, jak rozmawialiście przez telefon. Nic dziwnego, że przywiozłaś ze sobą te dziewczyny. Nie sądzę, żeby w ogóle były twoimi przyjaciółkami. Wykorzystujesz ich obecność, żeby odsunąć moment konfrontacji. Ale to ci się nie uda.
– Możesz sobie gadać, Victorio. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Myślisz, że jestem zagrożeniem dla twojego niezwykle lukratywnego związku z moim ojcem, więc robisz wszystko, żeby go nastawić przeciwko mnie. Zejdź mi z oczu. Muszę się przebrać przed kolacją. Dziękuję.
Kate weszła do biblioteki i trzasnęła drzwiami. Wyglądała, jakby ktoś uderzył ją w brzuch.
– Wszystko w porządku? – spytała Aubrey.
– Mamy wyjechać? – zapytała Jenny.
– Chrzanić ją. Ubierajcie się – oznajmiła Kate. Była czerwona i wyraźnie powstrzymywała łzy.
Jenny zaczęła szperać w walizce. Wszystkie udawały, że są zajęte ubieraniem się, i nie patrzyły sobie w oczy. Aubrey zdjęła T-shirt i założyła błyszczącą koszulkę, którą miała na sobie w klubie poprzedniego wieczoru.
– O Boże, nie możesz tego założyć – powiedziała Kate z przerażeniem. – To rodzinna kolacja, nie wypada.
Aubrey pobladła.
– Przepraszam, nie pomyślałam…
– A nad czym tu myśleć? Tylko tandeciara mogłaby się tak ubrać.
Aubrey o mało się nie rozpłakała.
– Przestań – powiedziała Jenny. – Nie wyżywaj się na niej.
– A ty się zamknij.
Jenny chwyciła Kate za ramiona.
– Posłuchaj, przestań zachowywać się jak suka i powiedz, co się dzieje, bo jesteśmy twoimi przyjaciółkami. Szczerze mówiąc, najlepszymi, jakie masz. Nie obchodzą nas twoi rodzice, twoje mieszkanie ani twoje ciuchy. Obchodzisz nas ty. Pozwól sobie pomóc.
– Nie potrzebuję pomocy – oznajmiła Kate, ale jej mina mówiła coś innego.
– Owszem, potrzebujesz – powiedziała Jenny. – A my c h c e m y ci pomóc, czego raczej nie możesz powiedzieć o ludziach, z którymi wczoraj byłyśmy w klubie.
– Twój tata naprawdę chce cię wydziedziczyć? – spytała zszokowana Aubrey.
Kate usiadła na skórzanej kanapie, ukryła twarz w dłoniach i zalała się łzami. Jenny i Aubrey rzuciły się ją pocieszać.
– Może tak być – powiedziała Kate, szlochając.
– Macocha nastawiła go przeciwko tobie? – spytała Jenny.
– To nie takie proste. On mnie nienawidzi od chwili śmierci mamy. Uważa, że to moja wina.
Kate wtuliła się w szyję Jenny, a jej ramionami wstrząsał szloch. Jenny ogarnęła ekscytacja, gdy poczuła na skórze gorące łzy i zdała sobie sprawę, że wielka Kate Eastman jej potrzebuje.
– To na pewno nieprawda – uspokajała ją.
– To prawda. Ty nic o nas nie wiesz – zawodziła Kate.
– Twoja mama zmarła na raka. To nie twoja wina, a ojciec cię nie obwinia. To tylko wytwór twojej wyobraźni.
– Ale on ma rację. Byłam złą córką.
– W wieku dziesięciu lat?
– Nie chciałam odwiedzić jej w szpitalu, bo przerażały mnie te wszystkie rurki. Załamała się i jej stan się pogorszył. Tata winił za to mnie. Uważa, że jestem okropnym człowiekiem.
– Posłuchaj. – Jenny odsunęła się nieco i popatrzyła jej w oczy. – Gadasz głupoty, wiesz? Ludzie umierają na raka. Wiem, że trudno się z tym pogodzić, jeśli spotyka to mamę. Nic, co zrobiłaś jako dziecko, nie mogło doprowadzić do jej śmierci, twój ojciec wcale tak nie myśli. Słyszysz?
Kate przytaknęła z rezygnacją.
– Ale wygląda na to, że teraz jest na ciebie wściekły. Wiesz dlaczego?
– Jak zawsze. Moje rachunki, kluby, picie. A czego się spodziewał? Tak wyglądają studia! Na litość boską, przecież nikogo nie zabiłam.
– Wygląda na to, że twoja macocha wszystko pogarsza.
– Mówiłam wam o tym. Co ja mogę? Ma go pod pantoflem.
– Musisz to jakoś przetrwać. Ubierzemy się, pójdziemy tam i oczarujemy twojego tatę. Mówiłaś, że uwielbia wszystko, co związane z Carlisle, tak? No to zagadamy go tym na śmierć. Przypomnimy mu, jaki jest dumny z tego, że jego piękna córka studiuje na jego ukochanej uczelni z inteligentnymi, odpowiedzialnymi współlokatorkami, które dbają, by dobrze się prowadziła. Dzięki nam zapomni, że jest na ciebie zły. Co ty na to?
Kate otarła ręką twarz.
– Myślisz, że to zadziała?
– Warto spróbować. Znajdźmy jakieś ubranie dla Aubrey. Spakowałyśmy się na tydzień, coś na pewno wymyślimy.
Gdy przyszły do salonu w porze koktajlu, panował tam gwar. Kelner w uniformie częstował wystrojonych gości przekąskami.
– Przedstawię was ojcu – szepnęła Kate. – Nie zwracajcie uwagi na resztę. To hołota Victorii.
Podeszła do ojca i ucałowała go w policzek – przyjął to z wyraźnym chłodem. Keniston Eastman był niemal dokładnie taki, jak go sobie wyobrażała Jenny – wysoki, imponujący, a nawet trochę straszny. Jego orli nos i wydatne czarne brwi przywodziły na myśl ponury portret rektora Samuela Eastmana wiszący w Gmachu Założycieli. Ojciec Kate miał idealnie skrojoną marynarkę i pasiasty krawat w pomarańczowych barwach Carlisle. Zerknął z dezaprobatą na zbliżające się Jenny i Aubrey. Gdy Kate je przedstawiała, Aubrey się cofnęła. Jenny ujęła ją za łokieć i pociągnęła naprzód, by pan Eastman mógł uścisnąć dłonie im obu.
– Podoba wam się na uczelni? – spytał zdawkowo, biorąc lampkę szampana z tacy od przechodzącego kelnera, po czym upił łyk, jakby chciał się przed nimi zasłonić.
Aubrey zbladła, słysząc to pytanie, i wyglądało na to, że raczej nie otworzy ust, więc Jenny wkroczyła do akcji z radosnym uśmiechem.
– Spotkało nas wielkie szczęście, że trafiłyśmy do Carlisle, i mamy tego świadomość. W zeszłym miesiącu zostałam wybrana do samorządu studentów jako przedstawicielka Whipple, pracuję też w biurze prorektor Meyers, więc mam wgląd w wiele spraw uczelni. Studia to wspaniały okres.
– W rektoracie? Co ty powiesz… Gloria Meyers jest moją dobrą przyjaciółką. – Odprężył się na tyle, że Jenny dostrzegła cień uśmiechu w jego oczach. – O czym teraz mówi się na kampusie?
Rozmawiali jeszcze dobry kwadrans. Pan Eastman wypytywał Jenny o ostatnią kampanię mającą na celu zrobienie porządku z bractwami i o postępy w budowie nowego obiektu sportowego. Kate i Aubrey sprawiały wrażenie znudzonych i po kilku minutach odeszły, zostawiając pana Eastmana w dobrych rękach. Ruszyły ku stołowi, przy którym przystojny barman serwował drinki. Kątem oka Jenny dostrzegła, jak Kate z nim flirtuje, gdy ten miesza martini. „Czyżby rzeczywiście była na tyle głupia, by pić na przyjęciu ojca?”, zastanawiała się. Jeśli tak, to nic jej już nie pomoże. Jednak groźne spojrzenie Victorii i jakieś wypowiedziane bezgłośnie słówko zdusiło problem w zarodku, nim Keniston zauważył córkę. Kate i Aubrey odeszły od baru. Po chwili Victoria oznajmiła, że podano do stołu, i Jenny z ulgą skierowała się do jadalni.
– Ratujesz mi tyłek. Tata jest tobą zachwycony – rzekła Kate, doganiając przyjaciółkę po drodze.
– Nie pij – szeptem upomniała ją Jenny.
– Co?
– Nie pij alkoholu. Ani kropli przez cały wieczór.
– Mam kaca, potrzebuję klina.
– Nie wierzę, że trzeba ci mówić takie rzeczy. Plan działa. Nie zepsuj tego.
Żyrandol rzucał ciepły blask na kieliszki, piękną porcelanę i okazałe dekoracje z kwiatów. Każde nakrycie było podpisane i Jenny z rozczarowaniem stwierdziła, że wyznaczono im miejsca przy małych Eastmanach na końcu stołu, prawdopodobnie po to, by w razie potrzeby miał kto ich niańczyć. Jenny liczyła na to, że znajdzie się bliżej miejsca honorowego i będzie mogła kontynuować konwersację z panem Eastmanem. Nie zdążyła mu wyjaśnić, że wiąże swoją przyszłość z Wall Street. Już miała na końcu języka kolejne pytania – czy jego firma przyjmuje stażystów i czy Jenny mogłaby złożyć CV? – ale wtedy właśnie podano do stołu i nie zdążyła ich zadać. To była dla niej lekcja. Nigdy się nie wahać, nigdy nie przejmować się sprawami innych (zwłaszcza sprawami Kate, która już i tak miała wystarczająco dużą przewagę) bardziej niż własną karierą, bo okazja może się nie powtórzyć.
Dobra strona tego zesłania była taka, że Jenny mogła się odprężyć i nacieszyć wspaniałym posiłkiem oraz zastawą. Gdy tylko uniosła do ust srebrną łyżkę i spróbowała zupy z homara, zapomniała o rozczarowaniu. Zupa była jaskrawopomarańczowa i niezwykle aksamitna, smakowała śmietaną, sherry i morzem. Jenny delektowała się każdą łyżką, pamiętając o tym, żeby przy wyjadaniu resztki przechylić talerz od siebie, a nie do siebie – zgodnie z zasadami z podręcznika dobrych manier, który przestudiowała, przygotowując się do tej wizyty. Żałowała, kiedy zupa się już skończyła, wtedy jednak podano danie główne. U Jenny w domu pieczono indyka zarówno z amerykańskimi, jak i z portorykańskimi dodatkami. W każde Święto Dziękczynienia podawano słodkie ziemniaki pieczone pod pierzynką z pianek marshmallow, farsz, pyszny, mimo że kupny, zapiekaną fasolkę szparagową w zupie cebulowej z mnóstwem sera i pieczonej cebuli, potem zaś tostones, ryż i fasolę, bo wszyscy je uwielbiali, więc dlaczego nie? Zatęskniła za domem, gdy kelner postawił przed nią talerz z ekskluzywnymi przysmakami, lecz tęsknota odpłynęła wraz z pierwszym kęsem. Indyka przyrządzono en croûte, jego delikatną pierś owinięto ciastem francuskim i łagodnie przyprawiono. Do potrawy zaserwowano aromatyczny sos żurawinowy i dwa rodzaje puszystego warzywnego purée – jedno z batatów, drugie ze szparagów – oba smakowały bosko. Jenny zorientowała się, co je, tylko dzięki gustownie wykaligrafowanemu menu, które stało przed nią na srebrnej podstawce. Było zachwycające i zastanawiała się, czy ktoś miałby coś przeciwko temu, gdyby zabrała je do domu. Czuła się niemal jak jakaś cholerna królowa angielska. W zamian za takie życie byłaby w stanie wytrzymać z przerażającym ojcem i zazdrosną macochą. Ale oczywiście gdyby Keniston Eastman był ojcem Jenny, nie musiałby się na nią złościć. Nigdy nie dałaby mu do tego powodów.
Podczas kolacji cieszyła oczy widokiem pięknie urządzonej jadalni. Okna były wysokie i eleganckie, przystrojone niebieskimi jedwabnymi zasłonami z fantazyjnymi frędzlami. Jednak chyba najbardziej imponującym elementem wystroju było ręcznie wykonane malowidło, które pokrywało wszystkie cztery ściany. Przedstawiało dawny Nowy Jork. W tle widać było żaglowce, a pod drzewem rodzinę w osiemnastowiecznych strojach podczas pikniku. Jenny przyjrzała się dokładniej i doszła do wniosku, że członkowie tej rodziny są dziwnie podobni do Eastmanów. Była pewna, że to oni – Keniston, Victoria i ich jasnowłose Potworki zażywający uroków osiemnastowiecznej wiosny. Nie dostrzegła jednak ani Kate, ani jej przyrodniej siostry Louise. Artysta je pominął. Nie mieszkały w tym domu i najwyraźniej nie były warte uwiecznienia. Oficjalnie nie należały do rodziny.
Po posiłku goście wyszli, a Jenny podeszła do Victorii i Kenistona, podziękowała im serdecznie i zaproponowała pomoc w sprzątaniu.
– Nie ma takiej potrzeby – powiedziała Victoria.
– Ale to bardzo miło z twojej strony – rzekł pan Eastman. – Cieszę się, że jesteś współlokatorką mojej córki. Gdyby tylko brała z ciebie przykład…
Jenny się zarumieniła. Na ustach Kate, która właśnie ku nim zmierzała, pojawił się uśmiech.
– Czyż ona nie jest cudowna, tato? Mówiłam ci, że się ustatkowałam. Zobacz, z kim się zadaję.
Grube czarne brwi ściągnęły się.
– To nie takie proste, Katherine. Chodź do gabinetu. Musimy porozmawiać.
Dziewczynie zrzedła mina. Wychodząc z ojcem, ze zbolałym wyrazem twarzy zerknęła przez ramię na Jenny.
Dopiero godzinę później dołączyła do przyjaciółek w bibliotece. Były już przebrane w piżamy i siedząc na sofie za przymkniętymi drzwiami, przeglądały magazyny o modzie. Starały się zachowywać jak najciszej.
– Zbieramy się – powiedziała Kate. Makijaż miała rozmazany od łez. – Nie zamierzam dziś spać pod tym przeklętym dachem.
– Co się stało? – spytała Jenny.
– Co za drań – wycedziła Kate przez zęby.
– Wydziedziczył cię? – zapytała Jenny.
– Nie, co ty. Miałby mnie zostawić bez środków do życia? Źle by wypadł w oczach innych. Ale szkoda, że nie słyszałyście, jakim tonem do mnie mówił. Po czymś takim nie mogę tu zostać.
– Kate – sprzeciwiła się Aubrey – jest już po jedenastej.
– Gówno mnie obchodzi, która jest godzina – rzekła Kate.
Jenny zrozumiała, że jej nie przekona.
– Jeśli się pośpieszymy, zdążymy na pociąg o północy – zaproponowała. – To regionalny, przyjeżdża do Belle River o szóstej trzydzieści.
– Akademiki są zamknięte do niedzieli – zauważyła Aubrey.
– Zadzwonię do rodziców – oznajmiła Jenny. – Wyjdą po nas na stację. Możecie zatrzymać się u mnie.
– Dziękuję – wyszeptała Kate i mocno przytuliła Jenny. – Zawsze wiesz, co robić. Jesteś najlepsza. Jesteś absolutnie najlepszą przyjaciółką, jaką miałam. Ty też, Aubrey. Kocham cię jak nie wiem co, owieczko. Chodź tutaj. Co ja bym bez was zrobiła?
Aubrey też je uściskała. Długo pozostały w objęciach i Jenny pomyślała, że choć czasem nie znosi Kate, a Aubrey niesamowicie ją irytuje, kocha je bardziej, niż sądziła, że można kochać przyjaciółki.
– Obiecajcie mi coś – poprosiła Kate, a Jenny zdała sobie sprawę, że dziewczyna wciąż płacze.
– Co?
– Nie pozwolimy, by kiedykolwiek coś nas poróżniło. Żaden facet ani nic innego. Nie zrobimy sobie krzywdy. Nie spieprzymy tej wspaniałej przyjaźni.
– No pewnie, że nie, głuptasie. Za bardzo się kochamy – oznajmiła Aubrey, a w jej oczach wezbrały łzy.
– Obiecujecie? – spytała Kate.
– Obiecuję – odparła Aubrey.
Kate zwróciła się do Jenny.
– Ty też. Powiedz to.
– Obiecuję, że nie pozwolę, by kiedykolwiek coś nas poróżniło – oświadczyła Jenny.
Mówiła szczerze, a jednak niecierpliwy ton Kate wzbudził w niej niepokój. Człowiek domagał się takich obietnic tylko wtedy, gdy przeczuwał kłopoty.