Читать книгу Winny jest zawsze mąż - Michele Campbell - Страница 8

Część pierwsza
5

Оглавление

Jenny zasnęła w pociągu do Nowego Jorku i przyśnił jej się Lucas. To nie było coś abstrakcyjnego, tylko niesamowicie realistyczne wrażenie, że są razem: wręcz słyszała jego głos, czuła jego zapach i smak. Nic gorszego nie mogło jej się przyśnić w takiej chwili. Kiedyś zostali sami późnym wieczorem w archiwum, gdzie rozmawiali i całowali się. Było to jedyne miejsce, w którym mogli pobyć razem, nie wzbudzając sensacji. On był osiłkiem, a ona kujonką – w ich szkole te grupy się nie mieszały, więc postanowili przez pewien czas utrzymać swój związek w tajemnicy. I tak już zostało: nigdy się nie ujawnili. Skoro nikt o nich nie wiedział, to czy Lucas w ogóle był jej chłopakiem?

We śnie poprosiła go, żeby pokazał jej zdjęcia, które wtedy zrobił. Podał jej takie, na którym się całowali. (To nie mogłoby się zdarzyć w rzeczywistości. Żadne zdjęcie nie uwieczniło ich pocałunków i kiedy Jenny o tym myślała, robiło jej się smutno). Roześmiała się i spojrzała Lucasowi w oczy. Można było powiedzieć, że są brązowe – tak jak jej własne – a jednak nie dało się ich opisać słowami. Były upstrzone złotymi i orzechowymi cętkami połyskującymi w świetle. We śnie Lucas miał na sobie swoją starą niebieską koszulkę z napisem Cape Cod. Położyła mu dłonie na barkach, wyczuwając twarde mięśnie pod miękką tkaniną, a potem przesunęła je w dół, pieszcząc odsłonięte ramiona. Miał gładką, aksamitną skórę. Ujął jej ręce, a potem obrócił je, całując wnętrze nadgarstków i dłonie. Serce chciało wyrwać się jej z piersi. Kiedy pochylił się, żeby ją pocałować, poczuła znajome ciepło w brzuchu. A potem pocałunek – miękki i nieśpieszny, bo jego język delikatnie badał jej usta, zarazem jednak szorstki, bo jego podbródek pokryty był krótkim zarostem, a usta napierały na jej wargi.

Pociąg szarpnął, a Jenny obudziła się z okropną świadomością, że to był tylko sen. Już nie byli razem. Oficjalnie nigdy nie byli. Starała się przepędzić myśli o nim, jednak kiedy zobaczyła Lucasa w łóżku Kate, wróciły ze zdwojoną siłą. Wyjrzała przez okno i świat wydał się jej brzydki. Nowa Anglia w listopadzie – oglądana z pociągu w gasnącym świetle dnia – była pustkowiem, w którym gdzieniegdzie widać było rozpadające się oszalowane domy przysypane brudnym śniegiem przypominającym popiół. Niektóre były domami wielorodzinnymi, takimi jak jej własny w Belle River, choć on był w znacznie lepszym stanie – w zasadzie w idealnym. Rodzice mieszkali na najwyższym piętrze, gdzie na Jenny zawsze czekał jej pokój. Starszy brat Chris zajmował drugie piętro. Wrócił z wojska zupełnie odmieniony, a rodzice traktowali go jak bohatera, choć nigdy w życiu nie walczył. Jenny podejrzewała, że nadużywał jakichś substancji, lecz choć starała się coś wytropić w jego mieszkaniu, niczego się nie dowiedziała, więc może jednak się myliła. Chris grał w gry komputerowe i pracował w sklepie, gdzie zajmował się dostawami i przenoszeniem skrzyń z towarem. Myśl, że miałby kiedyś przejąć interes, wydawała się abstrakcyjna, bo póki rodzice nie chcieli powierzyć tego Jenny, problem jej nie dotyczył. Zamierzała stamtąd uciec, gdy tylko zdobędzie dyplom. Wielokrotnie im to powtarzała. Matka ciągle uważała, że córka w końcu zmieni zdanie. Według mamy mieszkanie na pierwszym piętrze, obecnie wynajmowane, właściwie już należało do Jenny, choćby córka nie wiadomo jak często i głośno powtarzała, że go nie chce. Ta sprawa mogła jednak zaczekać. Tymczasem Jenny musiała uporać się z konsekwencjami wyjazdu do Nowego Jorku na Święto Dziękczynienia. Matka popłakała się, gdy dziewczyna poinformowała ją przez telefon o zmianie planów, więc wcześniej Jenny musiała najpierw pojechać do domu. Tam, siedząc przy stole kuchennym, przez pół godziny opowiadała z drastycznymi szczegółami o problemach Aubrey i o tym, że wycieczka ma pomóc przyjaciółce, zanim w końcu mama niechętnie przystała na ten pomysł.

– O, już nie śpisz – odezwała się Aubrey.

Jenny rozejrzała się wokoło.

– Gdzie Kate?

– Spotkała jakieś dziewczyny z Omega Chi, zaprosiły ją do siebie do pierwszej klasy. Chcą, żeby dołączyła do nich na wiosnę.

– To tak można? Siedzieć w pierwszej klasie, jeśli się za to nie zapłaciło?

Aubrey wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, jakby chciała powiedzieć, że Kate może wszystko.

– Super, prawda? – powiedziała, wskazując krajobraz za oknem.

„Ależ ty się oszukujesz”, pomyślała Jenny, ale nic nie powiedziała. Wyjęła z plecaka podręcznik do psychologii, udając, że ma do odrobienia pracę domową, by Aubrey zostawiła ją w spokoju.

Na ostatnim odcinku drogi do Penn Station pociąg wjechał do ciemnego tunelu, a potem zaczął szarpać i sapać, jakby ogarnęły go wątpliwości, czy na pewno chce dotrzeć do miasta. Aubrey spojrzała na Jenny szeroko otwartymi oczami.

– To normalne? – spytała.

– Tak, wszystko w porządku. Nie przejmuj się – powiedziała Jenny, starając się zachować obojętność.

Kilka razy przyjeżdżała do Nowego Jorku na Boże Narodzenie, żeby obejrzeć z mamą świąteczne przedstawienie w Radio City, więc czuła się jak ekspert – jakby to miasto należało do niej tak samo jak do Kate. Jej pewność siebie została wystawiona na próbę, gdy pociąg wjechał na stację, a przyjaciółki nigdzie nie było widać. Czyżby o nich zapomniała? Co miałyby zrobić, gdyby straciły kontakt? Jenny nie wzięła od Kate ani adresu, ani numeru telefonu do jej domu, bo myślała, że w pociągu będą siedziały razem. Kojarzyła numer osiemdziesiąt i „Park” w nazwie ulicy, ale czy to wystarczy, żeby odnaleźć drogę?

Ludzie zaczęli zabierać bagaże z półek.

– Pospiesz się, bierz swoje rzeczy – zwróciła się do Aubrey. – Musimy znaleźć Kate.

Na peronie unosił się charakterystyczny zapach nowojorskiego metra – po raz pierwszy w trakcie tej podróży Jenny poczuła ekscytację. Poradzi sobie z Manhattanem. Ulice układały się tu w idealną siatkę. Jeśli umiało się liczyć, można było się odnaleźć. Wyobrażała sobie, jak by to było tu mieszkać – za niecałe cztery lata – chodzić do pracy w lśniącym biurowcu, mając na sobie kostium, szpilki i aktówkę w dłoni.

Zauważyły jasne włosy Kate na szczycie ruchomych schodów w oddali i przyspieszyły, żeby ją dogonić. Na zewnątrz było zimno. Kate pomachała do nich z otwartych drzwi żółtej taksówki. Kierowca otworzył bagażnik; upchnęły tam swoje walizki i wcisnęły się na tylne siedzenie, zaśmiewając się do utraty tchu. W drodze do dzielnicy mieszkaniowej Jenny zadzierała głowę i upajała się widokiem wysokich budynków. Naprawdę powinna przestać myśleć o Lucasie – i o Kate w łóżku z Lucasem – i cieszyć się tą wycieczką, w przeciwnym razie zmarnuje ten czas, a nie lubiła niczego marnować. Na pasach zieleni wzdłuż Park Avenue stały choinki. Zawieszone na nich białe lampki lśniły na tle niebieskiego wieczornego nieba, wprawiając Jenny w radosny nastrój. Kate zepsuła go jednak, ostrzegając je przed tym, co mogą zastać na miejscu.

– Uważajcie na macoszycę – powiedziała.

Matka Kate zmarła na raka, gdy dziewczyna miała dziesięć lat. Kate miała już drugą macochę.

– Victoria mnie nienawidzi, dlatego dla was też na pewno będzie okropna. Ignorujcie ją. Tata będzie się starał łagodzić sytuację. Jesteście z Carlisle, a dla niego wszystko, co wiąże się z Carlisle, jest super.

– Chwileczkę… Wiedzą, że przyjeżdżamy, prawda? – spytała Jenny.

Kate machnęła dłonią, a żołądek podszedł Jenny do gardła.

– Spokojnie. Niczym się nie przejmuj – powiedziała Kate.

Taksówka zatrzymała się przed okazałym ceglanym budynkiem. Odźwierny w uniformie podskoczył do niej i otworzył drzwi. Był to pogodny człowiek o srebrnych wąsach i szerokim uśmiechu; na głowie miał zawadiacką czapkę uszankę.

– Witaj w domu, Katie – odezwał się z nosowym nowojorskim akcentem, po czym zastukał w okno kierowcy. – Otwórz bagażnik, przyjacielu.

– Hej – rzuciła Kate, machnąwszy zdawkowo do odźwiernego, po czym wyskoczyła z auta i popędziła do holu.

Chodnik w tej części miasta był szeroki i porządnie oczyszczony. Przechadzali się po nim dobrze ubrani ludzie, niektórzy w futrach, inni prowadzili wymuskane małe pieski. Jenny niepewnie wysiadła z taksówki. Kate już była w środku, a odźwierny wyjmował walizki i ładował je na błyszczący mosiężny wózek bagażowy. O tę kwestię najwyraźniej nie musiała się martwić, ale kto zapłaci za taksówkę? Jenny sięgnęła po portfel, starając się powstrzymać oburzenie. Nie musiała przecież płacić za noclegi, a wiedziała, że Aubrey nie stać na taryfę. Miała nadzieję, że nie będą zbyt często jeździły taksówkami, bo inaczej zabrakłoby jej pieniędzy na gwiazdkowe prezenty.

Hol błyszczał w świetle lampek wysokiej choinki i ogromnego kryształowego żyrandola. Kate stała w otwartej windzie, zjeżona z niepokoju i zniecierpliwienia. Nigdy dotąd Jenny nie przyszło do głowy, że przyjaciółka mogłaby się denerwować powrotem do domu.

– Chodźmy wreszcie – powiedziała Kate.

– Nasze torby… – zaczęła Jenny.

– Gus przywiezie je windą służbową.

W kącie windy czaił się kolejny służący obsługujący staroświeckie przełączniki. Z hukiem zamknął drzwi za pomocą mosiężnego uchwytu i winda ruszyła w górę. Było w niej ciemno i pachniało cytrynową pastą do polerowania mebli. Po chwili dotarły do mieszkania Eastmanów. Weszły do obszernego holu o marmurowej posadzce w biało-czarną szachownicę. Nie było tam żadnego mebla, gdzie można byłoby zostawić buty i płaszcze, tylko rzeźbiony stół na podstawie w kształcie szponiastej łapy, na nim zaś stał wazon z liliami. Na ścianach wisiały imponujące obrazy olejne. Trzech jasnowłosych chłopców, na oko niespełna ośmioletnich, wbiegło do holu, wykrzykując imię Kate.

– Moje ulubione Potworki! – zawołała, poklepując ich jak szczenięta, kiedy przytulili się do jej nóg. Patrząc ponad ich głowami na Jenny i Aubrey, przewróciła oczami. – Za każdym razem, gdy Victoria wyciska z siebie małego Eastmana, mój spadek się kurczy. Mam jeszcze przyrodnią siostrę Louise. Mieszka w Szwajcarii ze swoją matką. Wydają pieniądze bez opamiętania.

A więc chodziło o pieniądze. Victoria, która po chwili wyszła im na spotkanie, z pewnością nie przypominała potwora. Wręcz przeciwnie, była młoda i ładna, miała gustownie rozjaśnione włosy i starała się uprzejmie przyjąć niespodziewanych gości pasierbicy.

– Tłumy na Święto Dziękczynienia, jak miło – powiedziała ze zdawkowym uśmiechem. – Mamy mnóstwo jedzenia, a przy stole znajdzie się jeszcze miejsce. Każę Gusowi przynieść parę krzeseł ze schowka.

Kate uściskała macochę na powitanie i wymieniły kilka uprzejmości. Jednak każdy wyraz padający z ust dziewczyny ociekał pogardą, choćby jego dosłowne znaczenie było zupełnie niewinne. Miłe uwagi, takie jak „Ależ wspaniale wyglądasz” albo „Cudowne kolczyki. Nowe?”, podszyte były jadem, który dla Victorii był zapewne równie czytelny jak dla Jenny.

Pani Eastman pokazała im szafę, gdzie mogły zostawić rzeczy, i powiedziała, że poszuka śpiworów, które będą mogły rozłożyć na podłodze w bibliotece.

– Możecie powalczyć o kanapę – dodała.

– Nie możemy spać u pokojówki, żeby mieć odrobinę prywatności? Rosalba przecież wyjechała na święta, prawda? – marudziła Kate.

– Zabiłaby mnie, gdyby się dowiedziała. Nie chcę, żeby mi się potem skarżyła – oznajmiła Victoria i odeszła.

– Widzicie? Bardziej obchodzi ją służąca niż ja – rzekła Kate na tyle głośno, że Victoria na pewno ją usłyszała.

Zaprowadziła je do biblioteki, która w rzeczywistości okazała się dużym, bogato urządzonym i niewłaściwie nazwanym pomieszczeniem. Na orzechowych półkach nie było książek, lecz mnóstwo kosztownie wyglądających bibelotów i fotografii Potworków w srebrnych ramkach. Kate rzuciła torbę na podłogę i dopiero wówczas Jenny zdała sobie sprawę, że nie tylko ona i Aubrey będą koczowały na wspaniałej skórzanej sofie. Kate nie miała własnego pokoju w domu ojca. Poza Carlisle był to jej jedyny dom, a jednak nie mogła czuć się tu jak u siebie.

– Daj spokój, to i tak lepsze niż kwatera, która zwykle mi się trafia – powiedziała Kate na widok konsternacji malującej się na twarzy Jenny.

– W porządku, przecież nic nie mówię – odparła Jenny. – A gdzie zwykle śpisz?

– Zazwyczaj na składanym łóżku w pokoju Potworków. Chodzi o to, żebym nie wchodziła Victorii w drogę. Pewnie awansowałam do biblioteki ze względu na was. Co za różnica? I tak będziemy tu tylko spały – powiedziała Kate.

Na potwierdzenie tych słów przebrały się, umalowały w łazience w holu, a potem złapały kolejną taksówkę. Kiedy dotarły na miejsce, Jenny zadbała o to, żeby wysiąść jako pierwsza, a Kate bez mrugnięcia okiem otworzyła portfel. Wcisnęły się w długą kolejkę, bramkarz zmierzył je wzrokiem, skinął głową, odpiął aksamitny sznur i wpuścił je do klubu nocnego, nie sprawdzając dowodów.

– Weszłyśmy dzięki twojej nowej fryzurze! – zwróciła się Kate do Aubrey, przekrzykując hałas, kiedy znalazły się w mrocznym lokalu. Jenny uznała to za wspaniałomyślny gest. Weszły dzięki Kate – w jej wyglądzie, stroju i postawie kryło się coś wyjątkowego. Każdy, kto sądził inaczej, chyba się jej nie przyjrzał.

– Blondynki bawią się lepiej – oznajmiła Aubrey z szerokim uśmiechem.

Przeciskały się przez gęsty tłum w poszukiwaniu znajomych, z którymi umówiła się Kate. Muzyka pulsowała. Młodzi, odjazdowi ludzie ubrani w najmodniejsze ciuchy tańczyli, kołysali się i obściskiwali w błyskającym świetle kolorowych lamp. Jenny wszędzie widziała kelnerów z tacami pełnymi wyszukanych drinków i ogromnych butelek szampana.

– Ile muszą kosztować te drinki – głośno zastanawiała się Jenny, ale żadna z koleżanek jej nie słyszała.

Przyjaciele Kate zajmowali miejsce w dużej loży na podwyższeniu, z widokiem na parkiet. Griff Rothenberg, chłopak-nie-chłopak Kate, siedział obok wytwornej brunetki, która pochyliła się ku niemu i chichotała kokieteryjnie, ale on ją ignorował, niespokojnie przeczesując parkiet wzrokiem. Kiedy zauważył Kate, jego twarz rozpromieniła się w wyrazie szalonej desperacji.

Gdy koleżanki wchodziły po schodach do loży, wyrósł przed nimi ochroniarz.

Griff zerwał się na nogi.

– Ona jest z nami – oznajmił.

Ochroniarz odwrócił się.

– Która?

– To znaczy one wszystkie – odparł Griff, a Jenny uświadomiła sobie, jak bardzo był zapatrzony w Kate, skoro nawet nie zauważył jej ani Aubrey.

Griff usiadł i przesunął się, żeby zrobić im miejsce, a dziewczyny stłoczyły się blisko siebie. Znajomi Kate stanowili grupę najpiękniejszych ludzi, jakich Jenny kiedykolwiek spotkała: począwszy od Griffa z jego idealnym profilem i słonecznymi pasemkami we włosach, po czarującą brunetkę oraz chudzinkę o kilometrowych rzęsach, która wyglądała jak Edie Sedgwick i okazała się córką słynnego miliardera. (To właśnie jej ochroniarz je zatrzymał). Jenny rozpoznała kilka osób z imprez w bractwach, dokąd zabierała je Kate, większości jednak nie kojarzyła – byli to znajomi Kate z Odell albo ludzie z jej paczki, którzy chodzili do innych szkół, ale spotykali się, jeśli akurat przyjechali do Nowego Jorku w tym samym czasie. Wszyscy ucieszyli się na widok Kate, lecz gdy przedstawiła im Aubrey i Jenny, tylko przywitali się zdawkowo i przestali zwracać na nie uwagę. Jenny zastanawiała się, po co w ogóle tu przyszła i czy nie lepiej byłoby wyjść. Muzyka grała zbyt głośno, a ona zaczęła się martwić, że jako nieletnie zostaną zatrzymane za picie alkoholu; to mogłoby pozbawić ją stypendium. Poklepała Kate po ramieniu i powiedziała, że chyba już pójdzie. Kate prychnęła i podała jej Cosmopolitan – pierwszego z wielu drinków. Był cierpki, pyszny i niesamowicie mocny.

– Rozchmurz się i chodź potańczyć! – krzyknęła i pociągnęła ją w sam środek szalejącego tłumu. Dyskotekowe światła migotały nad nimi, a basy pulsowały Jenny w głowie. Kate wirowała, szaleńczo zarzucając włosami, a potem zaczęła tańczyć jak Egipcjanka, co rozśmieszyło Jenny.

Nikt nie potrafił oprzeć się Kate, gdy była w imprezowym nastroju. Po co w ogóle próbować?

Jenny zakołysała się w rytm muzyki i chwyciła kolejnego drinka z tacy przechodzącego kelnera. Gdy alkohol zaczął krążyć w jej żyłach, pomyślała: „Jaki Lucas?”. Kate miała rację: powinna się rozchmurzyć i cieszyć życiem. Przecież to ona podjęła decyzję o rozstaniu, choć od razu gorzko tego pożałowała. Chciała doświadczyć uroków studiowania, nie musząc się przejmować – nazwijmy rzecz po imieniu – niepewnym związkiem. Teraz właśnie miała ku temu okazję. Kate stanowiła jej przepustkę do światowego życia, powinna zatem być jej wdzięczna i nie wściekać się, że dziewczyna jest sobą i przykuwa uwagę chłopaków, bo na to nic nie mogła poradzić. Może gdyby Jenny przestała się dąsać i zaczęła zwracać uwagę na to, co się dzieje dookoła, urok Kate udzieliłby się i jej.

W pijanym widzie mijała godzina za godziną. Kate wdała się w głośną awanturę z Griffem, który wyszedł obrażony, choć najpierw ostentacyjnie za siebie zapłacił, ku wielkiej uldze Jenny. Kiedy trzy współlokatorki pędziły taksówką przez Park Avenue, wzdłuż której hipnotycznie zapalały się kolejne zielone światła, wschodziło już słońce. Kate była wręcz nieprzytomna, jej głowa kołysała się bezwładnie na śliskim winylowym oparciu. Świat przepływał obok Jenny w cudowny sposób. Nigdy dotąd nie była aż tak pijana i w końcu zrozumiała, dlaczego ludzie lubią ten stan. Pozwalasz sobie stracić kontrolę, zapomnieć o bolesnych sprawach i po prostu bezmyślnie się bawić – ludzie z jakiegoś powodu to robią. Kate cały czas zachowywała się w ten sposób i jakoś jej to nie szkodziło.

Nie każdy jednak był tak dobry w unikaniu konsekwencji. Jenny przyjrzała się Aubrey, która siedziała pośrodku blada i wyczerpana. Ciemnofioletowe cienie pod oczami współlokatorki wyglądały niepokojąco.

– Hej – odezwała się Jenny, chwytając Aubrey za rękę, gdy taksówka podskoczyła na wyboju. – Wszystko w porządku?

– Spiłam się, ale jest okej – odparła Aubrey.

– Dobrze się bawiłaś? – spytała Jenny. Zachrypła od krzyku w klubie. Z takim gardłowym seksownym głosem stanowiącym cząstkę magii Kate brzmiała niemal jak ona.

– Jasne – odparła Aubrey z pijackim uśmiechem. – Ten gość, Elliot, przyjaciel Griffa… skądś tam. Leciał na mnie. Chciał uprawiać seks w łazience.

Jenny roześmiała się.

– Leciał na ciebie czy tylko chciał cię przelecieć?

– Nie, naprawdę na mnie leciał. To znaczy, były inne dziewczyny, które mogłyby z nim to zrobić. Ale rozmawiał dalej ze mną, nawet kiedy odmówiłam. Kate miała rację. To te blond włosy. I to, że zgubiłam parę kilo.

– Aubrey, wcale nie musisz się odchudzać – rzekła Jenny, ale Aubrey nie odpowiedziała. – Dobrze, że tego z nim nie zrobiłaś. Nie żebym myślała, że zrobisz.

– Bałam się, że wszystkim rozgada. A nie chcę, żeby Griff uważał mnie za puszczalską.

– A kogo obchodzi opinia Griffa?

– Nie chcę, żeby mnie obgadywali.

– I dobrze. No i pewnie nie chciałabyś się czymś zarazić.

– Daj spokój, Elliot przecież przyjaźni się z Griffem i Kate, na pewno niczym by mnie nie zaraził. W każdym razie Kate uważa, że powinnam się z kimś przespać i pozbyć się wreszcie dziewictwa. Mówi, że to mnie blokuje.

– Blokuje? Jak?

– Towarzysko. Rozumiem, o co jej chodzi, ale nie miałam jeszcze odpowiedniej okazji.

– Otóż to. Stracić dziewictwo w łazience w klubie nocnym? Stać cię na więcej. Zaczekaj na faceta, który będzie cię odpowiednio traktował.

– Wiesz, Elliot pokazał mi zdjęcie swojego psa.

Jenny parsknęła śmiechem. Aubrey też się roześmiała, wtuliła się w koleżankę i oparła głowę na jej ramieniu.

– Jesteście jak aniołek i diabełek, które siedzą mi na ramionach i szepczą do ucha, co powinnam robić – powiedziała Aubrey, a język uroczo jej się plątał.

– I której z nas zamierzasz posłuchać, słońce? – spytała Jenny. Pogładziła ją po włosach przypominających srebrną chmurę, w dodatku podwójną, bo Jenny dwoiło się w oczach.

– Nie umiem wybrać. Kocham was obie.

– Uważaj. Kate może mieć na ciebie zły wpływ.

Ale Jenny powiedziała to bez przekonania. Głowa Kate podskakiwała na oparciu, podczas gdy taksówka pędziła naprzód. Kate – odurzona, z otwartymi ustami – wyglądała tak niewinnie, że Jenny ogarnęły wyrzuty sumienia i wychyliła się przez Aubrey, żeby ułożyć głowę koleżanki w bezpieczniejszej pozycji. Jakie to z jej strony niewdzięczne, że przyjmowała darmowe drinki i korzystała z jej gościnności, a potem mówiła o niej takie paskudne rzeczy, kiedy ta spała pijana tuż obok. Przecież Kate wcale nie musiała ich ze sobą zabierać. Wzięła je do miasta, wspaniale spędziły czas i o nic w zamian nie prosiła. Na uczelni też często tak robiła. Udowodniła, że jest wielkoduszną przyjaciółką. Jenny nie powinna pozwolić, żeby tę przyjaźń zatruła zazdrość o chłopaka, zwłaszcza o takiego, z którym sama zerwała. Sęk w tym, że choć często powtarzała sobie, że rozstała się z nim, by mogli zająć się studiami i spotykać z innymi ludźmi, w głębi duszy wiedziała, że to kłamstwo. Bała się, że zostanie skrzywdzona. Postanowiła, że zerwie pierwsza, by Lucas nie zdążył rzucić jej dla kogoś bardziej obytego i piękniejszego, gdy tylko dostanie się do Carlisle. Żeby nie rzucił jej dla kogoś takiego jak Kate. A tu proszę…

Winny jest zawsze mąż

Подняться наверх