Читать книгу Polscy pisarze wobec faszyzmu - Paweł Maurycy Sobczak - Страница 5
Rozdział I
Liberał w Berlinie, „faszysta” w Warszawie
Antoni Sobański i Ferdynand Goetel 52
Quo vadis, Germania (et Polonia)?
ОглавлениеZnaczące fragmenty Cywila w Berlinie poświęcone są pojęciu „odrębności”, czyli właściwego dla Niemiec hitlerowskich duchowego (i nie tylko) separatyzmu. Reporter tropi jego symptomy zarówno w prawodawstwie (odrzucenie tradycji kodeksu rzymskiego, która uniemożliwiałaby obronę „żywotnych interesów narodu” [CwB, s. 110]), administracji (wprowadzenie do powszechnego użytku pisma gotyckiego), jak i w dziedzinie obyczajów (szczególna „moda niemiecka” – „mężczyźni chętnie pokazują gołe kolana, a i mężczyźni i kobiety noszą krótkie, na dwa rzędy guzików zapinane, kurteczki z jakimś tyrolskim zacięciem” [CwB, s. 107]). Wszystkie te zabiegi powodowane są pragnieniem „wycofania się z kontaktu ze światem” [ibidem]. Sobański dostrzega zatem pierwsze symptomy postawy, którą Victor Klemperer charakteryzował jako „zatracenie poczucia przynależności do ogółu ludzkości”, wynikające z aksjomatu, głoszącego, iż „wszystko co wartościowe zawiera się we własnym narodzie”128. W opinii politycznego emigranta Thomasa Manna takie pielęgnowanie własnej odrębności oraz samowystarczalności kulturowej wiąże się ze szczególnym, typowo niemieckim rozumieniem pojęcia wolności, które „było zawsze skierowane tylko na zewnątrz: oznaczało ono prawo do bycia niemieckim, tylko niemieckim i niczym innym”129. Dodajmy, że „bycie niemieckim” oznaczało w tym przypadku świadome (choć nie zawsze konsekwentne) odrzucanie wpływów cywilizacji łacińskiej oraz odwoływanie się do germańskich korzeni Trzeciej Rzeszy. „Powrót do źródeł” stawał się natychmiast widoczny w dziedzinie antroponimów (czerpanie imion z legend germańskich, rezygnacja z judeochrześcijańskich nazw osobowych) oraz wspomnianego pisma. Naziści proklamowali powrót gotyku, czyli wywodzącej się z pisma karolińskiego „czarnej litery”, która uformowała się pod koniec XII stulecia, zaś największą popularnością cieszyła się w XIV−XVI wieku130. Podobnie jak wcześniej Bismarck, narodowi socjaliści uważali gotyk za „niemieckie pismo narodowe”, postanowili zatem restytuować tę odmianę alfabetu. Antoni Sobański mógł obserwować pospieszną wymianę szyldów, wycofywanie nakładów książek „łacińskich”. Był także świadkiem zabawnej sytuacji przekonującej, iż posługiwanie się nowym-starym pismem nie było dla Niemców łatwe.
Znajomy mój w brązowej koszuli wpada zdyszany do baru hotelu Adlon, żeby się ze mną umówić na następny dzień. Spieszy się ogromnie, ma pięć minut do odejścia pociągu i chce mi na kartce napisać swój nowy adres. Trzy kartki zniszczył, bo nie mógł wybazgrać się gotykiem. Była to niema scena niepozbawiona humoru [CwB, s. 108].
Reporter rozumie jednak, że – mimo „przejściowych trudności” przystosowawczych – Niemcy odnaleźli w ideologii faszystowskiej fundamentalne dla siebie wartości. Czyżby faszyzm trafił do niemieckich serc, ponieważ zaspokajał wewnętrzne potrzeby mieszkańców Trzeciej Rzeszy – pragnienie samowystarczalności, żądzę wyzwolenia się spod obcych wpływów kulturalnych i ekonomicznych, chęć uzyskania samodzielnej (a nawet dominującej) pozycji w Europie? A może sam te potrzeby wytworzył? Sobański widzi umacnianie się nowej władzy, przekonuje się, że narodowosocjalistyczna rewolucja „siedzi mocno w siodle” [CwB, s. 137]. Uderza go rozkład opozycji demokratycznej, jej bezradność i niemoc, której nie można usprawiedliwić jedynie nazistowskim terrorem. Uwiąd partii centrowych oraz lewicowych powoduje jałowość ich działań, poczynania demokratów trafiają w społeczną pustkę. Opozycja jest rozbita – partia Centrum Franza von Papena, współtworząca wszystkie rządy koalicyjne w czasach weimarskich131, opowiedziała się po stronie narodowych socjalistów, zaś socjaldemokraci z SPD niemal całkowicie utracili wpływy. Szczególnie politykę niemieckiej lewicy ocenia Sobański bardzo gorzko.
Jest to bardzo przejmująca historia, że drogę do obecnego stanu rzeczy w Niemczech utorowała właśnie socjaldemokracja. […] Tłumaczono mi, że głównym niedomaganiem tej partii był brak ludzi młodych na stanowiskach decydujących […]. Starzy liderzy socjalistyczni w Niemczech nie byli dostatecznie demagogicznie nastawieni. Za mało urządzali wieców, za mało histerycznie nawoływali tłumy, za rzadko przyjmowali wiązanki kwiatów od dziewczynek w bieli (jak to ciągle czyni Hitler), a przede wszystkim byli kunktatorami i ludźmi politycznie mało odważnymi. Doszło do tego, że wielu synów przywódców socjalistycznych zalicza się do zagorzałych hitlerowców [CwB, s. 137−138].
Trudno rozsądzić, czy Sobański serio zarzuca socjalistom zbyt małą dawkę populizmu i demagogii. Na pewno jednak czyni im wyrzuty za bierność, a także „paniczny strach wspólnego frontu z komunistami, choćby stworzonego na krótki okres” [ibidem] (strach sięgający lat 1918−1919, kiedy rewolucję przygotowaną przez liderów Związku Spartakusa, Karola Liebknechta i Różę Luksemburg tłumił rząd, na czele którego stał przywódca SPD Friedrich Ebert). Notabene, gdy autor Cywila w Berlinie po roku ponownie pojawi się w stolicy Niemiec, aby niestrudzenie tropić najmniejsze choćby przejawy działania opozycji, właśnie członkowie nielegalnej partii komunistycznej staną się pozytywnymi bohaterami jego relacji.
Działają jedynie komuniści. Wykazują prawdziwe bohaterstwo. Wydają nadal na powielaczu swoje misternie kolportowane pisemko […]. Lekką konsternację wśród władz bezpieczeństwa spowodował niedawno nad ranem wypisany czerwoną farbą przez całą szerokość jezdni na kilku najgłówniejszych arteriach miasta napis: „Kommunismus lebt noch!”. Szorowanie ulic „odchodziło” potem z dziką energią [Nh, s. 166].
Imponuje Sobańskiemu heroizm komunistów, którzy metodami partyzanckimi konsekwentnie i wytrwale „psują krew” reżimowi132. Ich działalność budzi szczególne uznanie, jeśli zestawić ją z aktywnością (a właściwie jej brakiem) pogodzonych z fiaskiem swej polityki socjaldemokratów. Wydaje się, że reporter widzi w Komunistycznej Partii Niemiec jedyną realną siłę opozycyjną względem nazistów. Pomija jednak istotny aspekt psychologiczny, paraliżujący możliwość realnego sprzeciwu obywateli wobec władzy. Mechanizm ten opisywał po kilku latach Erich Fromm.
Dla milionów ludzi rządy Hitlera stały się identyczne z „Niemcami”. Z chwilą objęcia przezeń władzy zwalczanie go oznaczało wykluczenie siebie ze społeczności niemieckiej; i kiedy inne partie polityczne przestały istnieć, tylko partia hitlerowska „stanowiła” Niemcy, a wszelka opozycja wobec niej oznaczała opozycję wobec Niemiec […]. Choćby obywatel niemiecki był nawet zajadłym wrogiem zasad hitleryzmu, mając do wyboru między odosobnieniem a poczuciem przynależności do Niemiec, w większości wybrał to drugie133.
Wydaje się, że trudno było szukać panaceum na ten stan świadomości zbiorowej akurat w ideologii komunistycznej. Ponadto Sobański w swym reportażu nie wspomina (bo chyba stosownej wiedzy mu nie brakuje), że także KPD miała znaczący udział w wyborczym zwycięstwie Hitlera, nie zgadzając się jeszcze w roku 1932 na antyfaszystowski „wspólny front” lewicy (postępowała zresztą zgodnie z ówczesnymi wytycznymi Kominternu). Nieskuteczną taktykę przyjętą w ostatnich latach Republiki Weimarskiej przez komunistów, potrafiących wespół z NSDAP blokować prace parlamentu, streścił Peter Sloterdijk, rekonstruując ich sposób myślenia: „Faszyzm wleje w kapitalizm dawkę trucizny, która «system» dobije, a partię komunistyczną uczyni szczęśliwym następcą. […] Czym są dwa lata Hitlera, skoro po nim przyjdziemy my”134. Tak przedstawiony „czerwony” cynizm nie ustępuje w niczym cynizmowi przygotowujących się właśnie do przejęcia władzy nazistów (Sloterdijk przytacza uwagę Goebbelsa, zapisaną przezeń w dzienniku 13 maja 1932: „Kryzys rozwija się zgodnie z planem”135).
Aby przedstawić całokształt sytuacji społeczno-politycznej w Trzeciej Rzeszy, autor Cywila w Berlinie przygląda się również środowiskom chrześcijańskim. Przekonuje się, że nastroje opozycyjne są w nich spacyfikowane. Uwaga ta dotyczy nie tylko protestantyzmu, który przekształcony został w „narzędzie zupełnie podległe narodowej rewolucji”136 [CwB, s. 132]. Bierni są również katolicy, konfiskaty majątków i cenzura prasy nie skłaniają organizacji wyznaniowych do przeciwstawienia się władzy. Obserwacja ta skłania reportera do gorzkiej konstatacji: „Wiem dobrze, że sprzeciw może być równoznaczny z utratą wolności. Ale, o ile mnie pamięć nie myli, Kościół katolicki posiadał już w przeszłości swoich męczenników” [CwB, s. 133]. Antoni Sobański pisze te słowa tuż po zawarciu konkordatu między Trzecią Rzeszą a Stolicą Apostolską (stanowiącego, przynajmniej w interpretacji narodowych socjalistów, rodzaj autoryzacji przez papieża Piusa XI rządów Hitlera137), rozumie więc, że coraz trudniej oczekiwać aktywnego oporu wobec nazizmu. „Dobrym katolikom” pozostaje już tylko „oburzanie się na oportunizm, nacjonalizm i bierność episkopatu” [CwB, s. 135]. Reporter odnotowuje także klęskę ideałów chrześcijańskich, zauważa, iż „heca antyżydowska jest najdalej posunięta w Nadrenii, kraju katolickim” [CwB, s. 133]. Dostrzega, iż oficjalnie proklamowanym – niechrześcijańskim, ale i niepogańskim – bogiem staje się w Niemczech państwo narodowe.
„Der totale Staat” nie może, oczywiście, patrzyć życzliwym okiem na żadną religię. Religia to konkurencja. Nacjonaliści to najbardziej skrajni monoteiści. Jedno jest bóstwo: państwo. Reszta to opium dla ludu [CwB, s. 132].
Wydaje się, że w oczach polskiego reportera narodowy socjalizm nabrał już cech „świeckiej religii”, posiadającej własne bóstwa, rytuały, a także wskazującej „wiernym” najwyższe wartości: wodza, rasę i państwo. Nowa religia skutecznie poradziła sobie ze zwalczaniem wyznań konkurencyjnych, przejęła także elementy ich tradycji138. Krótka relacja Sobańskiego przekonuje, że już po kilku miesiącach od Machtürbernahme (przejęcia władzy) udało się nazistom zrealizować główne wytyczne swej polityki w stosunku do kościołów i związków wyznaniowych – całkowicie podporządkować protestantów (narzędziem służącym temu celowi stało się powołanie centralnego urzędu biskupa Rzeszy – Reichsbischof – uznawanego przez blisko trzydzieści Kościołów protestanckich z terenu całych Niemiec) i unieszkodliwić katolików. Tym samym trudno byłoby znaleźć w Niemczech AD 1933 jakiekolwiek realne zagrożenie dla rewolucji narodowosocjalistycznej. Zawiedli demokraci, poddali się socjaliści, rozczarowali katolicy, zaś o beznadziejności sytuacji świadczy fakt, że – jak przekonuje Sobański – „wiele elementów socjalistycznych patrzy dziś z upragnieniem” [CwB, s. 140] na powrót skompromitowanej do niedawna monarchii. W możliwość powrotu cesarza, a wraz z nim „bardziej kulturalnych form rządzenia i sprawiedliwości” [ibidem] reporterowi trudno jednak (i słusznie) uwierzyć.
Konkluzja rekapitulowanych powyżej obserwacji Antoniego Sobańskiego jest klarowna – w przewidywalnej przyszłości Niemcami rządzić będą dalej naziści, dyskusyjne jedynie, która frakcja NSDAP zdobędzie większe wpływy (wątpliwości te wkrótce znikną, krwawo rozmyje je Noc Długich Noży). Przedłużające się rządy Hitlera u naszych zachodnich sąsiadów stają się poważnym wyzwaniem dla polskiego rządu, Trzecia Rzesza musi być ważnym punktem odniesienia rodzimej polityki. Sobański dobrze te okoliczności rozumie i już na początku swej książki wyraża – zapewne szczerą, ale mimo wszystko konwencjonalną – obawę, aby jego reportaże nie przeszkodziły „tej wspaniale godnej, męskiej, imponująco niedemagogicznej polityce zagranicznej, jaką prowadzi obecny rząd polski” [CwB, s. 28]139. Podstawą tej polityki powinna być jednak wiedza, rzetelna informacja, a tej dotychczas Polakom brakowało.
PAT [Polska Agencja Telegraficzna – przyp. P. S.) ma w Berlinie świetnie zorganizowane, sprawnie działające, przez fachowych, pracowitych i inteligentnych ludzi obsłużone biuro. Pracuje ono dzień i noc i dostarcza centrali w Warszawie nadzwyczaj bogatego, dokładnego, wszechstronnego materiału. Podczas obydwu moich pobytów w Berlinie często miałem sposobność materiał ten przeglądać, ale próżno go potem szukałem w polskiej prasie. Doprawdy, jest to zdumiewające. Cóż ze spraw zagranicznych może być dla Polski bardziej zajmujące niż wiadomość o tym, co się dzieje u zachodniego sąsiada, z którym nie posiada ani geograficznej, ani gospodarczej granicy naturalnej […] [Nh, s. 164−165].
Cennym źródłem wiedzy – także dla Polaków – powinna zatem stać się prasa angielska, z tym wszelako zastrzeżeniem, że właśnie Brytyjczycy jawią się reporterowi jako najzagorzalsi przeciwnicy hitleryzmu („W Berlinie można spotkać Francuza lub Polaka, którzy będą tłumaczyli albo usprawiedliwiali jakieś poczynania narodowych socjalistów. Ale Anglik nie dyskutuje, w czambuł potępia wszystko i od wszystkiego odwraca się z pogardą” [Nh, s. 155]). Pozostają także „Wiadomości Literackie”, na łamach których Antoni Sobański przekonuje, iż ustroje polityczne Polski i Niemiec „nie są tak znowu diametralnie odrębne” [Nh, s. 165]. Pobyt w Berlinie przekonał bowiem reportera, że nawet nie opuszczając Warszawy, potrafiłby opisać i zrozumieć wiele wydarzeń rozgrywających się w Trzeciej Rzeszy.
W piśmie sanacyjnym czyta się o inicjatywie rządu w organizowaniu Święta Morza, Święta Straży Przedniej, Święta Przysposobienia Wojskowego. […] Można się dowiedzieć o Legionie Młodych, o jedynej partii, która coś znaczy – BB; o tym, że zjazdy strzeleckie odbywają się pod hasłami: Każdy Polak winien zdobyć w 1933 roku odznakę strzelecką; Polskę obronimy karabinami, a nie rezolucjami uchwalonymi na wiecach; Każdy obywatel żołnierzem, każdy żołnierz – obywatelem (Druga część aforyzmu jest trochę niezrozumiała, bo jakże może wykazywać cnoty obywatelskie człowiek pozbawiony inicjatywy i swobody). Dowiemy się o konieczności zdobycia przez możliwie największą liczbę obywateli Państwowej Odznaki Sportowej; o tym, że ćwiczenia wojskowe mają być obowiązkowe na wyższych uczelniach […]; o tym, że dziecko powinno być wychowane jako posłuszne narzędzie, a jego indywidualność ma się całkowicie poddać duchowi państwa. Przepraszam. Powtarzam się trochę, ale zwracam uwagę czytelnika, że tym razem mowa jest o Polsce […] [CwB, s. 143].
Do opisanych przejawów „państwowotwórczego” militaryzmu dodaje jeszcze autor – sięgając po klasyczny repertuar retoryczny swego pisma – endecką „demagogię i antysemityzm, uprawiany zresztą przez osoby, które w Niemczech dawno padłyby ofiarą paragrafów aryjskich” [ibidem]. Nie przypuszczam jednak, aby Sobański celowo zamazywał – istotne przecież – różnice między hitlerowską Trzecią Rzeszą a sanacyjną Drugą Rzeczpospolitą. Chodzi mu raczej o pokazanie niewłaściwego kierunku, w którym zmierza jego ojczyzna, przejmująca nacjonalistyczną ideologię i upodobniająca się do państwa totalnego. Wykazuje przy tym świadome niezrozumienie reguł „realnej polityki”, głoszących konieczność państwowo-narodowej konsolidacji. A wszystko – powtórzmy raz jeszcze – w imię ocalenia „śmiesznego, liberalnego, ginącego dzisiaj świata” [CwB, s. 28].
W latach trzydziestych Antoni Sobański przyjeżdżał do Niemiec trzykrotnie – dwa razy do Berlina, raz do Norymbergi (gdzie obserwował sławetny Parteitag); odwiedził także Wolne Miasto Gdańsk. W kolejnych reportażach – drukowanych w „Wiadomościach Literackich”, lecz nie ujętych w formę książkową – opisywał nowe fenomeny narodowosocjalistycznych Niemiec (choćby obchody Święta Pracy czy konferencję prasową Juliusa Streichera, redaktora naczelnego brukowego „Stürmera”), pogłębiał także wcześniej dokonywane obserwacje i uprzednio wyciągane wnioski. Dawał świadectwo zmieniającym się okolicznościom politycznym, na przykład konieczności dokonywania wyboru „mniejszego zła”, czyli alternatywie „faszyzm albo komunizm” (nazwanej dowcipnie wyborem „pomiędzy świętym Karolem Marksem a świętą Joanną d’Arc, której historycy nie bez racji przypisują wynalazek nacjonalizmu”140). Wraz z upływem lat Sobański coraz bardziej przekonywał się o nieuchronności wielkiego konfliktu zbrojnego. Jeszcze w Cywilu w Berlinie znajdziemy następujący passus: „Jeżeli zajmuję się militaryzmem niemieckim, to nie z myślą o nieuniknionej a bliskiej rzezi. Może się mylę, ale w tę rzeź chwilowo nie wierzę” [CwB, s. 116]. Wkrótce stało się jasne, że w swym optymizmie dziejowym reporter dotkliwie się jednak pomylił.
Niewykluczone, że nie była to wcale jedyna pomyłka Antoniego Sobańskiego. Niezbędne wydaje się postawienie pytania – co autor Cywila w Berlinie zrozumiał z danego mu bezpośrednio doświadczenia faszyzmu, a jakie elementy rzeczywistości narodowosocjalistycznych Niemiec zlekceważył, nie rozumiejąc ich wagi? Czy słuszne były zarzuty postawione przez Bolesława Dudzińskiego, który pisał na łamach „Robotnika”:
Obserwacje i spostrzeżenia pana Sobańskiego […] bardzo płytkie i powierzchowne. Pan Sobański zdołał zauważyć, że „flagi ze swastyką kolorystycznie wyglądają świetnie”, że młodzi hitlerowcy przy piciu piwa mają „kompletnie zmechanizowane ruchy ramion i łokci”… nie zauważył natomiast (nie mógł czy nie chciał?) tego, co jest treścią i istotą niemieckiego faszyzmu. W ten sposób powstała książka wyjątkowo nieszczera i niesympatyczna141.
Wydaje się, że książka Sobańskiego mogłaby być uznana raczej za zbyt „sympatyczną”, nadmiernie przychylną, tak jakby ulubiona perspektywa kawiarnianego stolika sprzyjała poszukiwaniu estetycznego schronienia i łagodząco wpływała na sposób postrzegania rzeczywistości Trzeciej Rzeszy. Kiedy w 2007 roku berlińskie korespondencje „hrabiego Tonia” opublikowane zostały w Niemczech, recenzent „Die Tageszeitung” napisał:
„[j]ego reportaże wywołują wstyd u tych, których dziadkowie byli współsprawcami opisywanych wydarzeń udającymi, że o niczym rzekomo nie wiedzieli, podczas gdy Sobański już w 1933 r. wiedział, a w 1936 r. był pewien”142. Rzeczywiście, Antoni Sobański wie, że narodowy socjalizm nierozłącznie wiąże się z kultem siły, brutalnością, militaryzmem, bezprawiem, kłamstwem, bezwzględnością, destrukcją kultury, wreszcie pogardą dla indywidualności, przywodzącą na myśl społeczeństwo termitów. Nie całkiem rozumie jednak awangardowy charakter nazizmu, stawiającego sobie za cel – jak pisze Modris Eksteins – „ukształtowanie nowego typu istoty ludzkiej, która stworzy nową moralność, nowy system społeczny, a ostatecznie nowy porządek międzynarodowy”143. Dla Sobańskiego narodowy socjalizm – pomimo całej jego odrębności – nie jest „pragnieniem stworzenia ludzkości na nowo”144, zapewne dlatego, że reporter przyjmuje perspektywę mikroskopową, jego oko skupia się przede wszystkim na szczegółach. Na kartach Cywila w Berlinie słabo widoczny jest faszyzm jako ideologia, jako rodzaj (także intelektualnej) rewolty ustanawiającej nowy porządek. Więcej znajdziemy scen rodzajowych, za pomocą których reporter usiłował uchwycić płynną rzeczywistość hitlerowskich Niemiec. Skupienie uwagi na detalach – znamiennych, wszechobecnych, ale nierzadko wtórnych przejawach faszyzmu – prowokowało zarzuty o powierzchowność, której zresztą obawiał się sam autor (w liście do Jarosława Iwaszkiewicza zwierzał się: „wszystko, co piszę, wydaje mi się bardzo powierzchowne”145). Sobański koncentruje się częstokroć na drugorzędnych, choć łatwo dostrzegalnych, przejawach nowej rzeczywistości (np. militaryzacja). Jego nastawienie jest jeszcze dodatkowo wzmacniane przez postawę zajmowaną wówczas przez macierzysty tygodnik. Bogato ilustrowana korespondencja Sobańskiego Ikonografia i święto pracy (z cyklu Niemcy hitlerowskie po roku)146, opublikowana w lipcu 1934 roku, zawierała serię sześciu fotografii Hitlera (eksponujących charakterystyczną gestykulację przemawiającego Führera). Znamienne, że tuż pod nimi redaktor Grydzewski opublikował również sześć zdjęć opatrzonych wspólnym tytułem Aktor rosyjski K. A. Szapiro odtwarza główną postać „Zapisków obłąkanego” Gogola. Nie trzeba wnikliwie przypatrywać się fotografiom, by dostrzec podobieństwo ekspresji obu postaci. W tym czasie Antoni Słonimski postrzegał jeszcze Hitlera przede wszystkim jako „śmiesznego pana z wąsikiem”… Cóż można zrozumieć z masowego ruchu politycznego, jeżeli widzi się w jego przywódcy tylko szaleńca, błazna lub kabotyna?
Stosowana niekiedy przez Sobańskiego (a przez redakcję „Wiadomości” dodatkowo wyostrzana) taktyka wykpiwania uniemożliwia odczucie prawdziwej grozy. Reporterowi wydaje się, że niektóre spośród obserwowanych zdarzeń są na tyle osobliwe i niepoważne, że nie będą mogły wpłynąć na losy kraju. Lekceważy więc choćby „śmieszną, pseudonaukową «wystawę rasową»”, której celem było udowodnienie, iż „«najstarszą» swastykę w Europie, wykutą w kamieniu, znaleziono gdzieś w Norwegii, w okolicach kręgu polarnego, i że schodząc na południe rasa się zdegenerowała” [CwB, s. 106]. Sobański doskonale zdaje sobie sprawę z naukowej nieścisłości teorii rasistowskich, wydaje mu się jednak, że krytyczna analiza wystarczy do ich unieszkodliwienia. A przecież już fundamentalne dzieło konstytuujące doktrynę nowoczesnego rasizmu, Szkice o nierówności ras ludzkich Gobineau, przepełnione było niemal wszelkimi możliwymi błędami logicznymi. Jednak arbitralne traktowanie faktów, naginanie ich do własnych teorii, założenia aprioryczne, nieumotywowane przypuszczenia, a czasem zwyczajne wymysły (choćby pogląd głoszący, iż kulturę chińską stworzyły aryjskie plemiona przybyłe z Indii)147 nie przeszkodziły bynajmniej w rozprzestrzenianiu się idei głoszonych przez francuskiego hrabiego. Sobański chyba nie docenia mocy oglądanych przez siebie rasistowskich „kramików nienawiści”, odwołujących się do pojęcia wyższości rasowej, stanowiącego wszak przez cały wiek dziewiętnasty (co najmniej od czasów Fichtego) znaczącą część niemieckiej tradycji intelektualnej148. Dla niego – liberała i Europejczyka – mogą one nie mieć znaczenia, ale sposób opisu nie przyczynia się raczej do zdiagnozowania przyczyn choroby i zapobieżenia wystąpieniu jej symptomów także w Polsce. Prostactwo i niska kultura budzi niesmak w subtelnym intelektualiście (tak jak odstręczały Thomasa Manna, uczucia te autor Czarodziejskiej góry uzewnętrzniał na kartach pisanego w tym czasie dziennika149), ale niekoniecznie już masy, do których przekaz został skierowany. Oczywiście niemożliwe było wykrycie wszystkich zagrożeń związanych z faszyzmem już latem 1933 roku, niemniej wydaje się, że można by oczekiwać od hrabiego Sobańskiego jeszcze więcej przenikliwości. Właśnie on – wiążący doświadczenia arystokracji oraz liberalnej inteligencji, poliglota, bywalec i erudyta150 – mógł być człowiekiem, który dostrzeże całą potworność narodowego socjalizmu. Tymczasem widział wiele, ale z pewnością nie wszystko. Być może Sobański podświadomie zawężał perspektywę poznawczą, aby ochronić własne sentymenty. Pisze o nich całkiem otwarcie, gdy powoli kończy już swój pobyt w Trzeciej Rzeszy.
Trzeba jechać – a człowiekowi się nie chce […]. Zachód nigdy nie wydał mi się tak zgniły jak Wschód. Wsiadanie do pociągu jadącego w kierunku wschodnim jest dla mnie zawsze prawdziwą przykrością. Więc choć w Niemczech widziałem bezsprzeczne objawy zdziczenia, położenie geograficzne Berlina i warunki życia robią z tego miasta coś jednakże bardziej europejskiego od Warszawy. A poza tym od Berlina zaczyna się „mój koniec świata”. Gdyby moje pojęcie o geografii sięgało czasów przedkopernikańskich, nie wątpiłbym po przejechaniu wschodnich przedmieść Berlina, że tu zbliżam się do krańca świata151 [CwB, s. 135–136].
Antoniego Sobańskiego urzeka w Niemczech zachodniość, której nie zmazał jeszcze w jego oczach nazizm. Reporter mógłby może wypowiedzieć słowa, których kilka miesięcy później użyje Emil Cioran: „Jednak czuję się bardzo dobrze w Berlinie”, choć z pewnością nie kontynuowałby frazy, tak jak autor Na szczytach rozpaczy („napełnia mnie entuzjazmem panujący tu porządek polityczny”152). Wydaje się, że Sobański nie był intelektualnie – ale także psychicznie – przygotowany na uświadomienie sobie, iż totalitarne zagrożenie przychodzi z Zachodu, z bliskich mu Niemiec. Pomimo wszelkich okropieństw, które dane mu było poznać, reporter przekonuje o swojej „życzliwości a priori” [Nh, s. 148], wspomina wciąż o niesłabnącym „uroku Niemców” [ibidem, s. 149]153. Przedmiotem refleksji autora nie stała się także ideowa geneza faszyzmu oraz związane z nią ambiwalencje. Ideologia faszystowska była nie tylko postulującą stworzenie nowego ładu reakcją przeciw wartościom Oświecenia (indywidualizmowi, ograniczonemu państwu, konkurencyjnej gospodarce), ale także sama bezpośrednio z idei oświeceniowych się wywodziła (projekt polityki masowej, usunięcie istniejącego porządku politycznego przemocą)154. Oglądany w tej perspektywie faszyzm staje się dziedzictwem Oświecenia – wyrazem urządzającego świat panującego rozumu – i zawdzięcza swoje istnienie po części tym samym ideom, które ufundowały, tak Sobańskiemu bliską, nowoczesną liberalną demokrację.
Antoni Sobański usilnie stara się oddzielić system polityczny od społeczeństwa, podkreślać obcość niemieckich elit [Wn, s. 193], tak jakby narodowy socjalizm stawał się jedynie ekscesem, okolicznością zewnętrzną niezmieniającą gruntownie świadomości narodu. Reporter nie obciąża Niemców pełną odpowiedzialnością za przemianę ich kraju, postępuje tak również dlatego, że rozumie, iż faszyzm nie jest szczelnie zamknięty w granicach Trzeciej Rzeszy. Niebezpieczeństwo dla cenionych przez Sobańskiego wartości liberalnych nie musi przyjść z zewnątrz. Granica polsko-niemiecka nie jest żadną przeszkodą, skoro te same mechanizmy oddziałują na ludzi po obu jej stronach.
Jednaki instynkt każe im popełniać te same absurdy, poddawać się tej samej zabobonnej ucieczce przed własnym zdaniem i zdrowym rozsądkiem, zmusza do szukania ukojenia w ślepym zdaniu się na „władzę”. Przychodzi na myśl – po co właściwie ta granica, skoro cała ludzkość w jednakowym stopniu zdaje się podlegać bezpośredniemu wpływowi złowieszczych gwiazd? [Wn, s. 187]
Na „wpływ złowieszczych gwiazd” najbardziej podatni okazali się jednak Niemcy – ci sami, których autor Cywila w Berlinie dobrze znał, wśród których zawsze czuł się doskonale, do których uciekał rozczarowany sytuacją w Polsce155. Zrozumienie tej okoliczności oznaczałoby osobisty dramat reportera, musiałoby być równoznaczne z uświadomieniem sobie ostatecznej klęski własnych ideałów. Skutkowałoby także być może refleksją nad własnym światopoglądem, zaś dostrzeżenie wspólnych ideowych korzeni nowoczesnej demokracji i faszyzmu pomogłoby Sobańskiemu wprowadzić do swego tekstu odmienną perspektywę postrzegania narodowego socjalizmu. Nie dostrzega on bowiem w faszyzmie skrajnej konsekwencji przewrotu oświeceniowego; nie widzi alternatywnego modernizmu, który – aby zrealizować cele panowania i kontroli – znakomicie wykorzystuje warunki funkcjonowania nowoczesnego społeczeństwa156. Dlatego też Trzecia Rzesza jawi się autorowi Cywila w Berlinie przede wszystkim jako niezrozumiały, nieco ekstrawagancki eksces, nie zaś ponadhistoryczne zagrożenie przychodzące z samego centrum nowoczesności.
128
V. Klemperer, LTI [Lingua Tertii Imperii]: notatnik filologa, tł. J. Zychowicz, Warszawa 1989, s. 151.
129
T. Mann, O Niemczech i Niemcach, [w:] Wobec faszyzmu, red. H. Orłowski, Warszawa 1987, s. 294.
130
Por. D. Diringer, Alfabet, tł. W. Hensel, Warszawa 1972, s. 524.
131
Niemiecka Partia Centrum (Deutsche Zentrumspartei, Zentrum) poparła w Reichstagu Ustawę o Pełnomocnictwach (Ermächtigungsgesetz) przyznającą rządowi Hitlera pełnię władzy na kolejne lata, następnie rozwiązała się w lipcu 1933 roku. Lider Centrum Franz von Papen po opuszczeniu swej partii mianowany został wicekanclerzem, właśnie on w imieniu Trzeciej Rzeszy wynegocjował i podpisał konkordat z Watykanem. Kiedy w roku 1934 znalazł się w niełasce i utracił stanowisko rządowe, mianowany został ambasadorem w Austrii, zaś po Anschlussie otrzymał podobne stanowisko w Turcji (karierze tego polityka poświęcona jest książka węgierskiego dziennikarza Tibora Kövèsa zatytułowana znamiennie Satan in Top Hat − The Biography of Franz von Papen, opublikowana w Nowym Jorku w 1941 roku).
132
Podziw wobec działaczy komunistycznych (tym razem czeskich) znajdziemy także w reportażu Mileny Jesenskiej: „Byli wszędzie, gdzie trzeba było stawić czoło faszyzmowi, działali ze stanowczością prawdziwie nieugiętą. Są to twardzi i odważni ludzie. […] Mają waleczne serca i nie są skłonni do wahań”. Autorka podkreśla jednak, że Komunistyczna Partia Czech zawiodła swoich sympatyków, gdy stała się narzędziem realizującym politykę zagraniczną Związku Radzieckiego, zaś przymioty jej członków jawią się jej jako „dziedzictwo niedobrowolne, którego nie można uznać za zasługę partii komunistycznej” (M. Jesenská, Co zostało z KPCz?, [w:] eadem, Ponad nasze siły. Czesi, Żydzi i Niemcy…, s. 151).
133
E. Fromm, Ucieczka od wolności, s. 200–201.
134
P. Sloterdijk, Krytyka cynicznego rozumu, s. 550–551.
135
Ibidem, s. 345.
136
Michael Burleigh zauważa, że „polityczne osierocenie niemieckich protestantów miało dobiec końca po 1930 roku, gdy coraz liczniej głosowali oni na partię, obiecującą silne rządy, ład i szacunek dla religii” (Święta racja. „Świeckie religie” XX wieku, tł. M. Jatczak, Warszawa 2011, s. 52). Zdaniem angielskiego historyka „naziści nie zwalczali «politycznego protestantyzmu» w taki sposób, w jaki usiłowali zniszczyć «polityczny katolicyzm», to znaczy niedobitki partii Centrum i Akcji Katolickiej, ponieważ protestanci zaangażowani w politykę przeważnie byli nazistami bądź konserwatystami” (ibidem, s. 204). Jednym z najważniejszych przejawów takiego zaangażowania była działalność ruchu Niemieckich Chrześcijan (Deutsche Christen), który usiłował „propagować eklezjologię opartą bardziej na teorii rasowej niż na pojęciu łaski, łącząc «tradycyjny» antyjudaizm z nowomodnym rasizmem naukowym w celu ustanowienia nowego «Kościoła krwi»” (ibidem, s. 206). Symbolem Niemieckich Chrześcijan, starających się przejąć kontrolę nad Kościołami protestanckimi, stał się sztandar, na którym widniał krzyż, inicjały DC oraz swastyka. O ruchu Niemieckich Chrześcijan pisze także A. Kmak-Pamirska, op. cit., s. 61–67.
137
Pius XI potępił ideologię nazizmu i wezwał katolików do sprzeciwu wobec niej w marcu 1937 roku, kiedy ogłosił encyklikę Mit brennender Sorge. W jej tekście znalazła się między innymi krytyka naruszania przez Trzecią Rzeszę postanowień konkordatu z lipca 1933. Por. M. Burleigh, op. cit., s. 193–196.
138
W ideologii nazizmu motywy chrześcijańskie traktowane były instrumentalnie, zaś sam Führer wykorzystywał rytualne formy religijne, nasycając je narodowosocjalistyczną treścią (por. R. Grunberger, Historia społeczna III Rzeszy, tł. W. Kalinowski, t. 1, Wrocław 1987, s. 121). Odrębną kwestią pozostaje osobisty stosunek Adolfa Hitlera do chrześcijaństwa, opublikowane wspomnienia jego sekretarki i adiutanta (C. Schroeder, Byłam sekretarką Adolfa Hitlera, tł. M. Podwysocka, Warszawa 2000 oraz N. von Below, Byłem adiutantem Hitlera, tł. Z. Rybicka, Warszawa 2003) sugerują religijny indyferentyzm wodza Trzeciej Rzeszy. Sporo miejsca temu problemowi poświęca Michael Burleigh; zdaniem brytyjskiego historyka „Hitler wierzył w Boga, chociaż jako nastolatek w Austrii odszedł od wiary katolickiej, rzekomo po niezliczonych awanturach z katechetą. Dość często odwoływał się do Boga, czy to w spontanicznych zwrotach jak «z łaski Boga» i «Bóg jeden wie», czy to posługując się powiedzeniami, takimi jak «Bóg pomaga tym, którzy sami sobie pomagają»” (M. Burleigh, op. cit., s. 110). Autor podkreśla jednak, iż „Bóg Hitlera nie był Bogiem chrześcijańskim w powszechnym rozumieniu”, zaznacza, że przywódca Trzeciej Rzeszy „wierzył, że Jezus był Aryjczykiem o blond włosach, a nie jakimś żydem”, zaś niebo „nie było stosownym miejscem dla niemieckiego wodza” (ibidem, s. 110–111).
139
W innym miejscu zaznacza jednak, że czuje się reporterem niezależnym, którego zadaniem jest uczciwe, nieskrępowane politycznymi uwarunkowaniami, przekazanie informacji: „Rozumiem, że obecny rząd w Polsce zwalcza przede wszystkim skłonność do hecy w społeczeństwie i w wewnętrznym życiu politycznym. Spokój opinii polskiej stał się dziś najsilniejszą kartą w trudnej grze, jaka przypadła polskiemu ministerstwu spraw zagranicznych […]. To, co dalej napiszę, może nie będzie zupełnie w duchu tej polityki. Martwi mnie to. Pisać będę z poczucia uczciwości reportażysty, a nie z lojalności dla «europejskiej racji stanu»” [CwB, s. 65].
140
A. Sobański, Wrażenia norymberskie, [w:] idem, Cywil w Berlinie, s. 185. Dalsze cytaty z tego tekstu opatrzone będą skrótem Wn.
141
B. Dudziński, Składanek literackich część druga. Cyt.: A. Augustyniak, op. cit., s. 206.
142
Cyt.: A. Augustyniak, op. cit., s. 146.
143
M. Eksteins, op. cit., s. 339.
144
Pomimo że pojawiają się wzmianki o odmianie, którą przeszli neoficcy zwolennicy Hitlera „nie pamiętający już prawie, że byli kiedykolwiek inni, że myśleli za siebie” (Wn, s. 205). Najbliżej dostrzeżenia totalitarnego „nowego człowieka” Sobański był chyba wtedy, gdy pisał o dehumanizującym aspekcie życia w społeczeństwie niemieckim: „Każda znienacka zaczepiona osoba zareaguje zawsze jednakowo na dane pytanie, każdy Niemiec przedstawia dziś groźny obraz robota, którego twarz została zeszlifowana przez obrabiarkę ustrojową” (ibidem, s. 206).
145
List Antoniego Sobańskiego do Jarosława Iwaszkiewicza z 14 czerwca 1933 roku. Cyt.: A. Augustyniak, op. cit., s. 105. Także przy okazji swoistego rachunku sumienia, wieńczącego drugi pobyt w nazistowskich Niemczech, Sobański przyznaje: „Przyjechałem do Berlina podszyty jakąś niezwyciężalną lekkomyślnością, jakimś czysto zmysłowym nastawieniem. Obserwowałem i upajałem się powierzchowną stroną zdarzeń i obrazów, a nie chciało mi się wniknąć w ich głęboki sens” [Nh, s. 148].
146
A. Sobański, Niemcy hitlerowskie po roku. Ikonografia i święto pracy, „Wiadomości Literackie” 1934, nr 31, s. 2.
147
Por. E. Cassirer, Od kultu bohaterów do kultu rasy, [w:] idem, Mit państwa, tł. A. Staniewska, s. 252–256.
148
Historię tego przekonania w niemieckiej (i nie tylko) filozofii, literaturze, kulturze itp. prezentuje Paul M. Hayes, Mit rasy, [w:] Faszyzmy europejskie (1922–1945) w oczach współczesnych historyków, oprac. J. W. Borejsza, Wrocław 1979, s. 723–726. Badacz podkreśla siłę, z jaką pogląd o wyższości rasowej Niemców wpajany był w szkołach, na uniwersytetach, czy w armii (ibidem, s. 723).
149
T. Mann, Dzienniki 1933–1934, tł. I. i E. Naganowscy, Poznań 1995.
150
Dzienniczek lektur (Books I have read), prowadzony przez Antoniego Sobańskiego w latach 1912–1925 (obecnie znajdujący się w dziale rękopisów Biblioteki Narodowej) wskazuje na jego duże oczytanie i znajomość wybitnych dzieł literatury światowej, przede wszystkim angielskiej (m.in. książki Yeatsa, Huxleya, Chestertona, ale także Voltaire’a, Moranda czy Tomasza Manna)
151
Podobne deklaracje składał Sobański także rok później: „Cieszyłem się, że dane mi jest wejść znowu w kontakt z Zachodem, inaczej jak via księgarnia. Berlin pozostaje bowiem nadal najbardziej wschodnią stolicą Zachodu” [Nh, s. 148]. Dodatkowo stolica Niemiec (a przynajmniej jej część) ożywiała w nim zmysłową pamięć rodzinnych stron: „Tiergarten, ten las dębowy przetykany kępami rododendronów, pachniał, jak nie pachnie żaden las, odkąd przed siedemnastu laty wyjechałem z Podola. Każdy przejazd taksówką przez tę centralę świeżego powietrza to był powrót do najczarowniejszego, najzmysłowszego dzieciństwa” (ibidem). Warto dodać, że podobne wrażenia będą trzydzieści lat później udziałem spacerującego po Tiergarten Gombrowicza.
152
List Emila Ciorana do Mircei Eliadego datowany (według stempla pocztowego) na 15 listopada 1933 roku. Cyt.: A. Laignel-Lavastine, Cioran, Eliade, Ionesco: o zapominaniu faszyzmu. Trzech intelektualistów rumuńskich w dziejowej zawierusze, tł. I. Kania, Kraków 2010, s. 107.
153
Ciekawe, że w opinii Sobańskiego zupełnie pozbawieni owego uroku są Szwajcarzy, mimo to (a może właśnie dlatego) okazali się oni odporni na ideologię faszystowską: „[…] Choć naród wysoce nieatrakcyjny, ale w głowie ma dobrze. Nienawiść do regimu totalnego jest fantastyczna, oburzenie na obecny antysemityzm ogólne i druzgocące. O Anschlussie mowy tu nie ma” (list Antoniego Sobańskiego do Jarosława Iwaszkiewicza pisany z Sankt Moritz 14 listopada 1938 roku, cyt.: A. Augustyniak, op. cit., s. 148). Całkowicie odmienny pogląd na temat mieszkańców Trzeciej Rzeszy wyraził kilka lat później sympatyzujący z totalizmem Jan Emil Skiwski, kiedy ubolewał, iż „naród, który się tak imponująco zorganizował, jest tak mało pociągający”. Krytyk postrzega Niemców jako „ludzi bez wdzięku, kwadratowych jakby”, „naród bez wdzięku, stary, niezdarny” (J. E. Skiwski, Kierunek na Północ (Z podróży do Norwegii), „Kronika Polski i Świata” 1938, nr 32. Cyt.: M. Urbanowski, Człowiek z głębszego podziemia. Życie i twórczość Jana Emila Skiwskiego, Kraków 2003, s. 293–294).
154
Por. R. Eatwell, Faszyzm. Historia, przeł. T. Oljasz, Poznań 1999, s. 41–42.
155
Negatywny stosunek Antoniego Sobańskiego do sytuacji politycznej w Polsce niejednokrotnie dostrzegalny jest w jego tekstach, zarazem jednak reporter mityguje się, biorąc pod uwagę wymogi „racji stanu”. Do stosowania tej strategii Sobański przyznał się w jednym z ostatnich tekstów, powstałych już na emigracji: „Kiedy istniało państwo polskie, pewne racje stanu mogły czasami zmuszać do milczenia, czasem konieczność takiego milczenia wywoływała w nas głębokie uczucie wstydu, gdyż nigdy nie byliśmy pewni, czy to nie przypadkiem brak odwagi cywilnej, tak chętnie zwany karnością społeczną” (A. Sobański, Charakter przyszłej Polski nie jest mi obojętny, [w:] Korespondencja, „Wiadomości Polskie, Polityczne i Literackie” 1940, nr 36, s. 6).
156
Por. koncepcję faszyzmu jako „modernizmu alternatywnego” (opanowanie i podbicie nowoczesności), czy też nowego autorytaryzmu, wynikającego z procesów modernizacyjnych, która została przedstawiona w książce Emilia Gentile, Początki ideologii faszystowskiej (1918–1925), przeł. T. Wituch, Warszawa 2011.