Читать книгу Księga M - Peng Shepherd - Страница 12

ORLANDO ZHANG

Оглавление

Ory zdjął notatkę z Remingtona. 4 – Max nie wolno dotykać broni.

Naboje były w pudełku na dnie szafy, leżały tam niczym niepotrzebne części ciała. Naładował broń, a potem upychał pozostałe naboje parami do kieszeni spodni, póki pudełko nie opustoszało. Później wziął wszystkie trzy swoje poniszczone przez mole swetry i włożył jeden na drugi, a na wierzch narzucił pracowniczą wiatrówkę z logo Elk Cliffs, którą znalazł w biurze porządkowym. Ubrania Max wciąż leżały starannie poskładane, wyglądało jednak na to, że kilku brakuje. Jednej czy dwóch koszul. Może, wychodząc, zauważyła ten stosik i myślała jeszcze na tyle jasno, że coś z niego wzięła. Ory miał nadzieję, że tak właśnie było. Nigdzie nie zauważył krwi ani śladów walki, musiał zatem wierzyć, że odeszła z własnej inicjatywy, a nie została zabrana jako zakładniczka. W takiej sytuacji wystarczyło ją znaleźć. I to szybko.

Jeszcze zapasy. Zapałki, apteczka, latarka. W tym wypadku niektórych rzeczy też jakby brakowało. Był pewien, że uzbierali większą liczbę pudełek z zapałkami, niż znalazł w szufladzie. A może nie? A może Max zapomniała, ile dokładnie mieli, i dlatego ich liczba się zmieniła, podobnie jak kolor rękojeści noża. Ory stał przy bezużytecznym zlewie nad otwartą szufladą i wpatrywał się w nożyczki i puste miejsce obok nich – mógłby przysiąc, że wcześniej leżały tam zapasowe. Ale trudno było to stwierdzić.

I na koniec zdjęcie Max.

W klepkach podłogowych po swojej stronie łóżka wyciął małą skrytkę. Wyjął z niej swój stary portfel i delikatnie otarł go z kurzu. Jedna karta debetowa, jedna kredytowa, cztery banknoty jednodolarowe, karnet na siłownię i prawo jazdy.

Ory wyjął prawo jazdy z przezroczystej kieszonki. Stwierdził, że stanie się jego dyktafonem, jeżeli dopadnie go Zapomnienie. Imię i nazwisko, data urodzenia, wzrost, waga i maleńka fotografia. Nie podpowie mu niczego, co tak naprawdę się liczyło, czyli że Max jest jego żoną i dla niej dałby się potrącić przez autobus, że nie mają dzieci, że poznali się na meczu futbolowym, na który nieomal w ogóle nie poszedł i z którego o mały włos nie wyszedł przed czasem, że świetnie jeździ na nartach albo że skrycie boi się pszczół. Ale przynajmniej sprawdzi swoje imię i nazwisko. Poza tym za prawem jazdy ukrywał to, co naprawdę ważne. Zdjęcie Max, mające rozmiar zbliżony do rozmiarów portfela.

Zrobił je dzień przed ślubem Paula i Imanuela – po tym, jak cienie zniknęły w Indiach, Brazylii i Panamie, ale zanim jeszcze zjawisko bardziej się rozprzestrzeniło. Tamtego wieczoru wszyscy goście jedli czekoladki i pili szampana w sali balowej zaledwie piętro niżej niż miejsce, w którym w tej chwili stał Ory. Paul i Imanuel z wyprzedzeniem otworzyli część prezentów i jednym z nich okazał się polaroid, który od razu drukował maleńkie zdjęcia wielkości magnesów na lodówkę.

Aparat przekazywano sobie z rąk do rąk podczas rozkręcającej się imprezy. Gdy dotarł do Ory’ego, ten zrobił zdjęcie Max. Stała przy otwartych oszklonych drzwiach prowadzących na zewnątrz, lecz światło w sali było na tyle jaskrawe, że kiedy zagadnął: „Przepraszam panią” i odwróciła się w jego stronę, jej twarz skąpana była w żółtym blasku, pod wpływem którego jej oczy zalśniły. „Niebieski”, powiedział. Pstryknął idealnie, gdy jej usta zaczęły rozciągać się w uśmiechu.

Nim zdjęcie się wywołało, jedna z kobiet odciągnęła ją na plotki, więc Ory przez pewien czas stał w wieczornym powietrzu tuż za drzwiami i lekko potrząsał fotografią, zerkając na nią co chwilę, by sprawdzić, czy jest już gotowa. Kiedy z powrotem znalazł Max, wcisnęła mu w dłoń kolejny kieliszek Dom Pérignon, a potem, chuchając mu ciepłym oddechem do ucha, wyszeptała beztrosko: „Nie uwierzysz, co właśnie powiedział mi Imanuel o drugim drużbie”; zupełnie wypadło mu z głowy, że zrobił zdjęcie.

Ory wsunął fotografię z powrotem na miejsce i bezpiecznie przykrył ją prawem jazdy. Choć Max była na niej wystrojona, umalowana i włosy miała związane w luźny kok, do dnia obecnego niemal się nie zmieniła, więc mógłby pokazywać jej zdjęcie napotkanym osobom – o ile w ogóle kogoś spotka – i pytać, czy ją widziały. Zakładając, że pamiętałyby, jak się mówi albo co widziały.

Kiedy wrócił do salonu, jego wzrok przykuła kartka od początku przyklejona do wewnętrznej strony drzwi. Spisali na niej pewną zasadę ustaloną wspólnie na długo przed utratą cienia przez Max i ustaleniem pozostałych. Kiedy stworzyli całą listę, ten punkt zaczęli nazywać Zasadą Zero. Zdjął kartkę i zmiął. Max na pewno zauważyła ją, gdy wychodziła. Co to znaczyło? Ile już zapomniała?

Zasadę Zero spisali, kiedy zostali w hotelu sami. Przez wiele miesięcy nie było prądu, bieżącej wody, potem jeszcze radia. W końcu zniknęli także goście. Nie można było dłużej unikać tego tematu.

– To nie fair – powiedziała wówczas Max. – Gdybym to ja zaginęła, poszedłbyś mnie szukać.

– Nie poszedłbym – odparł Ory. Nawet dla niego samego te słowa nie zabrzmiały wiarygodnie.

– Właśnie, że byś poszedł – upierała się Max. – Poza tym to co innego. Ty wychodzisz na całe dnie, a ja spędzam tu większość czasu. Gdybym zniknęła, to dlatego, że straciłabym cień i zapomniała, że mam zostać, więc to oczywiste, że nie powinieneś za mną iść!

– Nawet nie… – Przez jego twarz przebiegł grymas. Samo wspominanie o tym, że któremuś z nich mogłoby się to przytrafić, było jak kuszenie losu.

– Chodziło mi tylko o to, że gdybyś to ty nie wrócił do domu, to prawdopodobnie dlatego, że byłbyś ranny i potrzebowałbyś mojej pomocy.

– W takim razie dopilnuję, żeby nikt mnie nie zabił. Nie będziesz musiała przychodzić z pomocą.

– Ory – powiedziała przerażająco cichym głosem.

Zawisła między nimi pełna napięcia cisza.

– Przepraszam – mruknął w końcu.

Spuścili wzrok i popatrzyli na swoją kolację: paczkę frytek. Efekt jego ostatniej wyprawy.

– Po prostu nie potrafię – powiedziała. – Zapomnienie dopadające któreś z nas to jedno. Ale gdybyś zaginął podczas wyprawy w poszukiwaniu jedzenia, poszłabym tam, dokąd się wybrałeś, i próbowałabym cię znaleźć.

– Nie idę na taki układ – rzekł Ory.

– Lepszego nie wynegocjujesz – odgryzła się. – Mogę najwyżej zgodzić się na to, że jeśli jedno z nas zapomni, drugie za nim nie pójdzie. Na więcej się nie zgodzę. Okej?

– Okej – odpowiedział w końcu. Wykorzystał papier z hotelowej księgi pamiątkowej, w milczeniu spisał zasadę i ją powiesił. „Jeżeli jedno zapomni, drugie za nim nie pójdzie”. Przez resztę wieczoru nie zamienili ze sobą słowa.

Nie zdołali obmyślić niczego lepszego, choć to i tak było za mało. Przez kilka kolejnych tygodni Ory przestał mówić Max, dokąd chodzi na poszukiwania, a jeśli nie chciała wypuścić go za drzwi bez odpowiedzi, kłamał jej w żywe oczy, choć oczywiście zdawała sobie z tego sprawę. W końcu przestała pytać, bo i tak wiedziała, co robił.

Tamtego wieczoru, kiedy spisali Zasadę Zero, Ory skorzystał z cennej resztki mydła, jaka im została. Kiedy ich schronienie było jeszcze ośrodkiem Elk Cliffs, składowano tam mnóstwo zapasów i z początku je trwonili. Kąpali się, gdy chcieli, i co najmniej raz dziennie myli głowy. Dzięki temu mogli się czuć względnie normalnie. Zbyt późno zdali sobie sprawę, że zapasy środków czystości, które z początku wydawały się nieograniczone, jednak się kończą. Mieli dwieście zapasowych szczoteczek do zębów, ale nie było już pasty. Dziewięćset ręczników, ale prawie żadnych środków do mycia ciała. Starali się jak najdłużej zachować to, co zostało, i kąpali się co kilka dni, myjąc tylko to, co konieczne. Ory zanurzył palec w plastikowym pojemniku, starając się zeskrobać z powrotem choćby najmniejszą odrobinę mydła, która nie była niezbędna. Tylko tyle, ile trzeba. Sięgnął w dół, nie do twarzy czy włosów, i zaczął wcierać śliską substancję w jądra. Odciągnął napletek, starając się rozetrzeć mydło ku górze, skrupulatnie usuwając nieuchronnie zbierającą się tam wydzielinę.

Kiedy wytarł się po tej kąpieli w wiadrze i wślizgnął do ciemnej sypialni, Max była już w łóżku. Nieśmiało ułożył się nago obok niej. W ciemności słyszał jej łagodny oddech. Kiedy mieli jeszcze ogromne zapasy mydła, kąpiel nie była niczym znaczącym. Nie była manifestacją pragnień, których nie chciało się w zbyt oczywisty sposób wypowiadać. Lecz teraz, gdy mieli już tak niewiele i kąpali się w deszczówce zbieranej do wiader poustawianych na dachu, wzbudzała pewne zażenowanie. W świecie bez mydła nie było miejsca na subtelność. Na udawanie, że nawet jeśli czegoś się rozpaczliwie pragnie, „nic się nie dzieje, jeżeli ty akurat nie masz ochoty”.

Ory dotknął jej pleców tuż pod łaskoczącym puchem jej włosów i wyczuł pod palcami T-shirt. Max obróciła się i leniwie go objęła, on zaś poczuł, jak żona uświadamia sobie, że jest nagi i wciąż nieco mokry – na moment zatrzymała ręce i nie do końca oplotła go nogami, dostosowując pozycję ciała do sytuacji, w jakiej się znalazła. Ory zwiądł, lecz i tak niezdarnie odszukał brzeg jej koszulki i dłońmi podążył w górę, aż poczuł jedwabistą, obfitą krągłość jej piersi.

Przyciągnęła go bliżej i ujęła jego opadającą męskość. Uchwyt jej palców był stanowczy, drugą zaś ręką przez materiał chwyciła jego dłoń, która spoczywała na jej piersi.

Starał się zapomnieć. O mydle. O tym, że zostali już tylko oni. O Zasadzie Zero. O wszystkim. Jej dłonie poruszały się, dając ciepło i przyciągając go do siebie.

Nie zdołał.

Przed wschodem słońca Ory był spakowany i gotowy do poszukiwania Max. Rana na głowie już nie krwawiła. Usiadł na brzegu łóżka, czekając na brzask, był bowiem zbyt spięty, żeby zasnąć. Co by było gdyby?, pomyślał. Co by było? Gdyby tylko wrócił trzy godziny wcześniej. Gdyby tylko nie popędził za królikiem. Gdyby tylko znów nie poszedł na Broad Street. Gdyby tylko. Max wciąż by tu była.

Podniósł z podłogi zgniecioną kartkę z Zasadą Zero i zmiął ją jeszcze bardziej; miażdżył i ściskał, póki nie skurczyła się do rozmiarów orzecha włoskiego. Kiedy ją zapisywał, wyglądała tak samo jak pozostałe, wiszące bezgłośnie w odpowiednich miejscach w tym opuszczonym hotelu. „Jeżeli jedno zapomni, drugie za nim nie pójdzie”. Ale ta zasada od początku miała dotyczyć tylko Ory’ego. W drugą stronę nie działała. Jednak w obecnej sytuacji… przecież nie tak miało być. Ta zasada nie miała dotyczyć takiego obrotu spraw. Nie przytrafił mu się nieszczęśliwy wypadek podczas wyprawy. To była jego wina. Z własnej winy nie wrócił do domu na czas, by powstrzymać Max przed odejściem, kiedy zapomniała, że powinna zostać.

Ory po raz ostatni rozejrzał się po schronieniu. Im dłużej się zastanawiał, tym bardziej był przekonany, że to wszystko nie ma sensu. Max wiedziała, jak niebezpiecznie jest na zewnątrz, skoro więc wyszła, Zapomnienie prawdopodobnie postępowało, wspomnienia zaczęły jej umykać niczym piasek przesypujący się przez sito. Przynajmniej to było jasne. Lecz zanim padły sieci telewizyjne i internet, zdążyli się dowiedzieć, że ofiary zazwyczaj są przerażone. Wpadały w panikę, niekiedy stawały się agresywne, bo nie rozumiały, co się dzieje i gdzie się znajdują albo nawet kim są, wciąż jednak panowały nad odleglejszymi zakamarkami umysłu.

Max przyjęła to ze względnym spokojem i nie przetrząsała wszystkiego w poszukiwaniu wskazówek, dzięki którym mogłaby poukładać sobie w głowie związane z nią fakty. Mimo wszystko, wychodząc, zamknęła drzwi i może nawet zabrała ze sobą nieco żywności i innych zapasów. To było przedziwne.

W dodatku zabrała dyktafon. Ory był tego pewien, bo przeszukał całe schronienie. Nie znalazł go.

Księga M

Подняться наверх