Читать книгу Księga M - Peng Shepherd - Страница 13

MAHNAZ AHMADI

Оглавление

Kiedy przychodziło lato, Naz zaczynała treningi łucznicze bardzo wcześnie rano, póki poziom wilgotności powietrza był jeszcze do zniesienia. Od czerwca do sierpnia w Bostonie miała wrażenie, jakby znalazła się we wnętrzu glinianego tadżinu. Było niemal gorzej niż w Teheranie. Musiała wstawać o czwartej nad ranem, wciąż jednak, ubierając się po ciemku, oglądała wiadomości, by być na bieżąco z sytuacją Hemu Joshiego.

A sytuacja się pogarszała. Przed upływem trzech tygodni Hemu zapomniał niemal wszystko, co miało związek z jego życiem. Nie poznawał matki, a gdy pytano go o rodzeństwo, nie był w stanie wymienić imion braci. Potrafił podać swój numer telefonu, ale nie adres. Wiedział, że urodził się i wychował w Pune, nie wiedział jednak, że Pune leży w Indiach ani że Indie są krajem. Potem zapomniał, czym jest krykiet.

Na torze łuczniczym Naz usiłowała się skoncentrować, ale myślami była gdzie indziej. Zastanawiała się, czy powinna wrócić. Indie były przerażająco blisko domu. Siostra przysłała jej maila, w którym pisała, by Naz została i nie rezygnowała z treningów, że w Iranie i tak w niczym nie pomoże. Między kolejnymi strzałami Naz chowała telefon w sportowym biustonoszu, a potem pochylała się, tak by nikt nie widział jej rąk, i pisała SMS-y. Pisała do sąsiadki, do przyjaciółki w Teheranie, do każdego, do kogo się dało. Wszyscy dyskutowali o tym samym. „Widziałaś to badanie, po którym okazało się, że Hemu Joshi pamięta nazwy tylko czterech dni tygodnia?” Albo: „Hemu Joshi właśnie próbował wymienić wszystkie ulice w swojej okolicy, oglądałaś?”.

„Tak, a widziałaś, jak pokazali mu zdjęcia kolegów z klasy w liceum i próbował podać ich imiona?”, brzmiała jedna z odpowiedzi. I tak bez przerwy. Po kilku dniach Naz zaczęła się obawiać, że zostanie wyrzucona z drużyny, kiedy jednak zerkała na pozostałe stanowiska, okazywało się, że pozostałe łuczniczki robią dokładnie to samo co ona. „Włącz stream z CNN, właśnie podają najnowsze wiadomości”.

Ciągle czekała na dobre wieści, lecz te nie nadchodziły. Wciąż tylko złe i gorsze. A potem Anioły z Bombaju, podobnie jak Cherubiny z Nashik, spotkał ten sam los co Hemu. Wszyscy cierpieli na amnezję w różnym stopniu, nie dostrzegano jednak żadnych prawidłowości związanych z wiekiem, płcią, wykształceniem czy lokalizacją. Jednej z kobiet z Bombaju pogarszało się najwolniej, natomiast jeden z nastolatków z Nashik w ciągu pięciu dni zupełnie zapomniał wszelkie fakty z dzieciństwa i nie potrafił już mówić w języku marathi, będącym miejscowym dialektem.

Kanały telewizyjne przejęli naukowcy ze wszystkich krajów uzbrojeni w hipotezy i pomysły na eksperymenty mające wyjaśnić, dlaczego cienie nie wróciły albo dlaczego bez cienia umysł zaczyna się łuszczyć niczym popiół ze zwęglonego kawałka drewna. W Indiach lekarze badali Hemu, starając się udowodnić, że cierpi na wczesną postać alzheimera, amnezję wywołaną urazem po licznych uderzeniach piłki krykietowej w głowę, stresem z powodu rozgłosu, uszkodzeniem hipokampu na skutek alkoholizmu, na który nie cierpiał, lub na cokolwiek innego. W USA jednemu z pacjentów wykonano skan mózgu – był to mężczyzna w średnim wieku, który właśnie przechodził całkowitą i trwałą amnezję wsteczną po wypadku samochodowym, do jakiego doszło kilka tygodni przed pojawieniem się przypadku Hemu Joshiego – a potem porównano jego wynik z wynikiem Hemu. Aby ochronić prywatność mężczyzny, media ochrzciły go mianem pacjenta AW. O dziwo, w wynikach Hemu nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości. W wiadomościach podano, że obaj mężczyźni nawet się spotkali. Pacjenta AW przewieziono na tydzień z Nowego Orleanu do Pune, aby sprawdzić, czy rozmowa z drugą osobą cierpiącą na podobną przypadłość coś zmieni.

Nie zmieniła. Pacjent AW wraz ze świtą swoich lekarzy wrócił do kraju, do placówki opiekuńczej. Później Hemu już nie pojawiał się w telewizji. Naz nie wiedziała, co to znaczy.

Ale o bezcienistych z Bombaju i Nashik wciąż było głośno we wszystkich mediach. Naukowcy byli coraz bardziej zdesperowani, przez co eksperymenty stawały się coraz bardziej absurdalne. Chorych poddawano elektrowstrząsom, hipnozie, pozbawiano ich snu, a potem, gdy wręcz majaczyli, próbowano zaszczepić w nich wspomnienia, a nawet rozcinano im mózgi. Nic nie podziałało. Naz wiedziała, że to głupie, ale można było stwierdzić tylko jedno. Pomijając ruch obrotowy Ziemi, to, co działo się z tymi ludźmi, nie miało nic wspólnego z nauką. To była magia.

Mimo to nie potrafiła się oderwać od ekranu, kiedy nadawano wywiady z naukowcami, którzy wciąż ich rozpracowywali. Cały świat chciał być na bieżąco. Wszyscy liczyli na to, że tym ludziom się poprawi. Że przypomną sobie, kim są, że znów rozpoznają swoich krewnych. Ale tak się nie stało.

Gdyby mogła, nieustannie oglądałaby telewizję, trzymając za nich kciuki, w końcu jednak musiała przerwać. Nie było już czego oglądać. Informacje o bezcienistych przestały się pojawiać, nawet najważniejsze ekipy wycofały się ze swoich stanowisk i ostatecznie ucichły wszelkie doniesienia. Wyglądało na to, że wszystko się skończyło.

Lecz osiem dni później w Brazylii pewien chłopak o kręconych włosach spojrzał w dół podczas przerwy obiadowej i zdał sobie sprawę, że nie ma cienia. A dwa dni później nie pamiętał już własnego imienia.

Prezydent Brazylii pojawił się w telewizji mniej więcej pięć godzin po podaniu tej informacji, oznajmiając, że zamknął granice kraju, by powstrzymać rozprzestrzenianie się tego niewyjaśnionego zjawiska. Brazylijczycy, którzy przebywali za granicą, nie mogli wrócić do domów, a obcokrajowcy w Brazylii mogli udać się najwyżej do swoich ambasad. To rozporządzenie wzbudziło powszechne oburzenie na całym świecie, lecz żadne z państw nie próbowało odpłacić się tym samym ani siłą ratować swoich obywateli – musiałyby w tym celu wysłać wojska. Wysłać je w miejsca, gdzie znikały cienie.

Rodzina chłopca zniknęła. W wiadomościach pokazano jej dom, wokół którego rozpięto taśmę z napisem „POLICIA – NAO SE CRUZAM”, a brazylijski rząd wydał oświadczenie, że objął rodzinę opieką, by zapewnić jej „jak najlepsze warunki terapii”. To stwierdzenie zmroziło Naz. Sąsiedzi tych ludzi dobrowolnie poddali się kwarantannie. Żadne z nich nie straciło cienia. Rozgniewani Amerykanie okupowali biuro konsularne w ambasadzie USA w São Paulo. Australijczycy skonstruowali wielkiego grilla na trawniku przed swoją ambasadą. W mailu Naz ponownie pisała do Rojan o powrocie do domu, lecz ceny biletów podskoczyły do piętnastu tysięcy dolarów. Wszystkie lotniska z wyjątkiem brazylijskich pełne były zrozpaczonych podróżnych usiłujących dokądś dotrzeć lub skądś uciec. Naz czekała więc z zapartym tchem, licząc na to, że to tylko sytuacja przejściowa.

Ale było inaczej. Kolejny, zupełnie odrębny przypadek pojawił się na drugim krańcu Brazylii, w pobliżu granicy z Peru. Tydzień później w Panamie w jednej chwili zniknęły wszystkie cienie.


Nie zostawiłam wiadomości, bo pomyślałam sobie, że to mogłoby pogorszyć sprawę. Gdybyś uznał, że po prostu o tobie zapomniałam i odeszłam, może w końcu byłbyś w stanie sobie wybaczyć. Przynajmniej taką mam nadzieję. Dostosowałbyś się do zasady, którą spisaliśmy przed wszystkimi pozostałymi. Do jedynej zasady, która ma teraz znaczenie. Że nie pójdziesz mnie szukać.

Wiem, wiem, Ory. Wiem, że ta zasada miała mnie chronić. Nie pomyślałeś, że pewnego dnia to ja mogę nie wrócić. Nie rozumiesz? Właśnie dlatego musiało się tak stać. Jakbym już o tobie zapomniała. Żebyś za mną nie poszedł. Zrobiłam to, by cię chronić, Ory. Nie, żeby cię zranić. Gdybyś miał świadomość, że odeszłam, w dodatku celowo, kiedy wciąż o tobie pamiętałam… nie zrozumiałbyś. Wciąż masz cień… nie jesteś w stanie zrozumieć. Nieważne, jaką wiadomość bym zostawiła, i tak bym cię nie przekonała, żebyś mnie nie szukał… że odeszłam, bo musiałam. Musiałam. Żeby cię ocalić.

Więc nie zostawiłam wiadomości. Po prostu zniknęłam.


Wszystko wygląda zupełnie inaczej i trudno mi się zorientować, gdzie jestem. Myślałam, że dobrze się przygotowałam. Wiesz, byłam na tyłach schronienia, tam, gdzie zastawiłeś sidła, odwiedziłam pobliskie porośnięte wzgórza. Ale okolica tego ośrodka zawsze była porośnięta trawami i drzewami. Poza tym terenem ostatni raz byłam chyba jeszcze wtedy, kiedy wciąż byli z nami goście weselni. Więc gdy zeszłam do podnóża góry i rozejrzałam się w lewo i w prawo, starając się zorientować w swoim położeniu, nigdy bym nie powiedziała, że jestem na drodze do Elk Cliffs. Musiałam zamknąć oczy i przypomnieć sobie, jak to miejsce wyglądało kiedyś, jak dotrzeć tam, dokąd chciałam – z pamięci. Co w zasadzie jest zabawne. Cholernie zabawne.

Kiepski żart, wybacz. Chyba denerwuję się bardziej, niż powinnam, bo jestem tu sama.

Minęło zaledwie kilka dni, ale nie jestem aż tak głodna, jak się spodziewałam. Pamiętasz, co na początku mówili naukowcy – że kiedy bezcienisty wszystko zapomni, nie będzie pamiętał też o głodzie i pragnieniu ani o potrzebie oddychania. Boże, mam nadzieję, że zapomnę o jedzeniu i piciu, zanim zapomnę o oddychaniu. Sto razy bardziej wolałabym umrzeć z głodu, niż się udusić. Wyobrażasz to sobie? Ten ból, pieczenie w płucach, powolny, ciemniejący bezruch? A gdyby tylko pamiętało się, że ciało potrafi nabrać powietrza, wystarczyłoby wziąć wdech.

Przepraszam, Ory. Na pewno nie masz ochoty tego słuchać. Łapię się na tym, że myślę o coraz dziwniejszych rzeczach. Może to jeden z efektów.

Jakaś cząstka mnie wciąż nie wierzy w to, co zrobiłam. W to, że naprawdę od ciebie odeszłam. Kiedy o tym myślę, czuję się niemal tak, jakbym miała wspomnienia innej osoby – póki jeszcze w ogóle jakieś mam – jakbym oglądała kogoś, kto wygląda jak ja, ale mną nie jest.

Rankiem siódmego dnia, kiedy w końcu wyszedłeś do miasta, żeby znaleźć coś do jedzenia, z lękiem spojrzałeś na mnie po raz ostatni, a potem zamknąłeś za sobą drzwi. Klucz obrócił się w zamku. Czekałam, aż ucichnie odgłos twoich kroków. Gdyby na stronę, w którą poszedłeś, wychodziło jakieś niezasłonięte okno, do końca obserwowałabym, jak idziesz przez te splątane chaszcze. Tymczasem policzyłam do pięciuset.

Później podeszłam do szafy, zdjęłam z górnej półki torbę ze swetrami, a do torebki, którą kupiłam na ślub Paula i Imanuela, włożyłam najważniejsze rzeczy: bieliznę, kilka drobiazgów z apteczki, latarkę i zapasowy nóż myśliwski. I dyktafon.

Celowo się śpieszyłam. Śpieszyłam się tak bardzo, że nawet nie pomyślałam, co robię. W przeciwnym razie moja determinacja by osłabła. Zamknęłam na suwak wewnętrzną kieszeń torebki, zarzuciłam ją sobie na ramię, pomaszerowałam do drzwi, otworzyłam je, wyszłam i zamknęłam je za sobą. Pstryk.

Dopiero wtedy przystanęłam.

Dotarła do mnie ostateczność mojej decyzji. Zrozumiałam, że gdy tylko odejdę od tych drzwi, już nigdy ich nie znajdę. Albo zapomnę o nich, albo zapomnę, jak wrócić. To było już zupełnie na serio.

Jedynym impulsem, jaki pchnął mnie naprzód, była myśl, która dotarła do mnie właśnie w tamtej chwili. Wcześniej planowałam iść na wschód, dotrzeć do naszego domu w D.C. Zobaczyć go po raz ostatni, zanim zapomnę, jak wyglądał. Zanim zapomnę ciebie. Ale pewnie domyśliłbyś się, że będę próbowała się tam dostać… i że pewnie zabłądzę, a potem… Sam wiesz.

Pomyślałam jednak: Dlaczego? Dlaczego nie zrobić na odwrót? Dlaczego podczas tych swoich ostatnich dni przeżytych jako Max nie zobaczyć czegoś zupełnie nowego?

Więc ruszyłam na zachód.

Księga M

Подняться наверх