Читать книгу Zerwa - Remigiusz Mróz - Страница 10
CZĘŚĆ PIERWSZA
TERAZ
Środkowy wierzchołek Rysów, 2503 m n.p.m
8
ОглавлениеDominika schowała telefon do kieszeni, ale nie przestała patrzeć na Forsta. W linii prostej wciąż znajdował się najdalej dwadzieścia pięć metrów od niej, ale Wadryś-Hansen miała wrażenie, że nagle zaczęło dzielić ich znacznie więcej.
Co miała oznaczać ta żółta kartka i ostrzeżenie? Gdyby jego autorem był Gjord, Dominika nie miałaby problemu z rozpoznaniem jego stylu pisma. To jednak niewątpliwie należało do Wiktora. Kiedy zaczęła związane z nim śledztwo, zaznajomiła się z niejednym sporządzonym odręcznie dokumentem czy podpisanym oświadczeniem – dotarła nawet do notatek służbowych, które Forst składał do akt, zanim wszystko scyfryzowano. Dzięki temu teraz nie miała najmniejszych wątpliwości.
Jeszcze przez moment patrzyli na siebie z oddali, po czym Wadryś-Hansen w końcu odwróciła się i ruszyła z powrotem na wierzchołek graniczny. Gašpar Barát nie opuszczał jej na krok.
– Jak się pani domyśla, musimy przesłuchać Wiktora Forsta.
– Domyślam się, że tego oczekują pańscy przełożeni. I że oczekiwaliby tego, nawet gdybyście nie znaleźli tej kartki.
Nie odezwał się, co właściwie stanowiło najlepsze potwierdzenie jej spostrzeżenia. Słowacy doskonale pamiętali, co Wiktor robił w Štrbskim Plesie, a potem na Skrajnym Solisku. Do dziś musieli czuć zadrę.
– Wydanie go nam to pierwsza rzecz, jaką powinni państwo teraz zrobić – dodał Barát. – Szczególnie po tym skandalu z ciałem.
– Nie słyszałam o żadnym skandalu.
– Usłyszy pani za kilka godzin, kiedy tylko dowiedzą się o tym media. I kiedy politycy wyczują okazję do zrobienia szumu.
Dominika spojrzała przelotnie na rozmówcę. Chciała uświadomić mu, że w tej chwili nikomu nie będzie zależało na szumie, ale wręcz przeciwnie. Ostatecznie uznała, że nie ma to sensu.
W milczeniu wrócili na granicę, gdzie czekał już na nich Forst. Jego uwagę natychmiast przykuł foliowy woreczek niesiony przez Słowaka. Żółta kartka, nieco zamoknięta, była dobrze widoczna.
Wadryś-Hansen wyciągnęła po nią rękę, ale musiała chwilę odczekać, nim Gašpar ją podał.
– To dowód rzeczowy – zastrzegł. – Nie może…
– Zostanie po waszej stronie – ucięła, a potem podniosła kartkę tak, jakby między nią a Forstem wyrosła niewidzialna bariera.
Były komisarz przebiegł wzrokiem tekst i zmarszczył czoło.
– „Do Wiktora Forsta. Zejdź na polską stronę, a ludzie w górach zaczną ginąć” – odczytał i rozłożył ręce. – Co to ma znaczyć? Po co miałbym coś takiego pisać?
– Pan? – odezwał się Słowak.
– To moje pismo.
Dominika spuściła wzrok. Nie miała zamiaru dzielić się tym z Barátem, przynajmniej dopóty, dopóki nie powołano by międzynarodowego zespołu śledczych. W końcu musiało do tego dojść, bo stanowiło to jedyne sensowne rozwiązanie – w tej chwili nie było jednak powodu, by dobrowolnie przekazywać Słowakom cokolwiek. W szczególności fakty związane z Forstem.
– Miałbym samego siebie ostrzegać przed zejściem? – dodał Wiktor, wlepiając wzrok w kartkę.
Dominika mimowolnie pomyślała o jego mieszkaniu przy Piaseckiego, które swego czasu było obklejone podobnymi, a może nawet takimi samymi kartkami.
– To nie ma sensu – dorzucił jeszcze Forst, kręcąc głową.
Gašpar namyślał się przez chwilę, a na jego twarzy rysowało się wyraźne niedowierzanie.
– Ma taki sens, że nie może pan zejść – oznajmił w końcu. – Przynajmniej nie na waszą stronę. Nie warto ryzykować.
Wadryś-Hansen oddała Słowakowi kartkę i podeszła do Forsta. Znała go dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że pod wpływem chwili może zrobić coś, czego później będzie żałował.
– Albo zejdzie pan z nami, albo proponuję się rozgościć na szczycie.
Wiktor najwyraźniej nie miał nastroju do dyskusji. Ignorując Baráta, odwrócił się i odszedł kawałek. Osłaniając płomień zapalniczki dłonią, zapalił papierosa od Osicy i zaciągnął się głęboko.
– Pomogło? – zapytała Dominika, stając obok niego.
– Niespecjalnie, ale zawsze warto spróbować.
– O ile nie ma się nic przeciwko rakowi płuc.
Forst wypuścił dym nosem.
– Jeśli się nie mylę, swojego czasu nosiłaś przy sobie paczkę vogue’ów.
– I pewnie nadal bym to robiła, gdybym w pewnym momencie nie uświadomiła sobie, że…
– Że są szybsze sposoby, żeby się zabić?
– Raczej że palenie stało się kompletnie passé. Właściwie kojarzy się ludziom w najlepszym przypadku z dzieciństwem, w najgorszym z żulami.
Forst obrócił papierosa między palcami, a potem włożył go do ust.
– Dla mnie to po prostu lekarstwo na chorobę zwaną dożywaniem sędziwego wieku – powiedział niewyraźnie.
– To ci tak czy inaczej nie grozi.
– Mhm – potaknął, a smużka dymu rozmyła się w powietrzu. – Ani mnie, ani turystom na szlakach, jeśli ten szaleniec naprawdę przeżył upadek z Orlej.
Wadryś-Hansen przysiadła na kamieniu obok, wyjątkowo nie myśląc o tym, co mokra skała pozostawi na jej spodniach.
Spojrzała na Forsta i odniosła wrażenie, że oboje coraz bardziej oswajają się z możliwością, że to Gjord Hansen stoi za tym, co się działo. Była to najgorsza możliwość, jaką mogli przyjąć, znacznie niebezpieczniejsza od wersji z naśladowcą – i być może właśnie dlatego wydawała im się najbardziej prawdopodobna. Strach robił swoje. W ciemności zawsze łatwiej wziąć niewyraźny kształt za demona, a cichy szelest za szept zmarłych.
Z oddali dobiegł Dominikę dźwięk wirnika, wyrywając ją z zamyślenia.
– Traktujesz to ostrzeżenie poważnie? – spytała.
– Nie.
Oparła się na kolanie i spojrzała na niego z ukosa.
– Nie? Tak po prostu?
– Nawet jeśli sam je napisałem, to nie ma znaczenia – odparł, a potem zgasił chesterfielda między skałami. – Turyści i tak są zagrożeni. Nie ma znaczenia, czy zejdę na słowacką stronę i dam się zatrzymać, czy wrócę na polską.
– Tyle że to twoje pismo, Forst.
– Bazgrzę jak kura pazurem – odparł, wzruszając ramionami. – Wystarczy wypić kilka piw i można pisać niemal identycznie. A ja ani ty nie jesteśmy grafologami.
– To wciąż za mało, żebyś tak po prostu zignorował groźbę.
– Dla mnie wystarczająco dużo.
– Tu chodzi o ludzkie życie, Forst.
– I dlatego muszę działać – rzucił stanowczo, wypatrując nadlatującego po zwłoki ofiary helikoptera. – A nie siedzieć bezczynnie w słowackim areszcie śledczym.
Wadryś-Hansen dała mu chwilę do namysłu, ale właściwie mogła z tego zrezygnować. Zdawała sobie sprawę, że jeśli raz w jego głosie zabrzmiała pewność, nie powinna spodziewać się, że ta zniknie.
– Naprawdę jesteś gotów zaryzykować?
– Znajdę go, zanim komukolwiek zagrozi.
– Tyle że jeśli to naprawdę on…
– Nie ucieknie mi. Nie po raz kolejny.
Na dłużej zawiesiła na nim wzrok i nie mogła opędzić się od myśli, że patrzy na tego samego Wiktora, którego niegdyś poznała pod budynkiem prokuratury. Wówczas jawił się jako desperat i gotowy na wszystko buntownik. Człowiek potrafiący posunąć się znacznie dalej niż inni w jego sytuacji. Wymownie dowodziły tego grzechy z jego przeszłości. Grzechy, które popełnił na Ukrainie.
Dominika podniosła się i zadarła głowę. Śmigłowiec był już blisko, a wiatr zelżał na tyle, że nie powinno być problemów z przetransportowaniem ciała bezpośrednio ze szczytu.
Przez chwilę prokurator zastanawiała się nad egzekucją, którą Forst niegdyś wykonał. Nad tym, co mogło to za sobą pociągać. I czy dało się to połączyć z monetą, którą odnaleźli na szczycie.
Związek musiał istnieć. A kluczem do jego odkrycia było zrozumienie, dlaczego na numizmacie znalazł się rok tysiąc dziewięćset czterdziesty siódmy, prawosławny krzyż i trzy litery. COP.
Wadryś-Hansen przypatrywała się, jak grupa funkcjonariuszy przygotowuje ciało do transportu, a potem mocuje je na pokładzie śmigłowca. Pierwsze informacje nadejdą niebawem, zapewniła się w duchu.
– Niech Forst dołączy do trupa – rozległ się męski, mrukliwy głos.
Odwróciła się do Osicy. Komendant był wyraźnie zmęczony, a ubranie miał przemoknięte do suchej nitki. Mimo to zmusił się do bladego uśmiechu.
– Nie mam na myśli, żeby kopnął w kalendarz. Chociaż…
– Nie zgodzi się na transport śmigłem, panie inspektorze.
Edmund machnął ręką.
– Bardziej obchodzą mnie wyniki Światowych Igrzysk Koczowników w Kirgistanie niż to, na co Forst się zgadza lub nie.
Wadryś-Hansen uniosła lekko kąciki ust, przypominając sobie materiał, który kiedyś widziała na antenie TVN24. Zapadł jej w pamięć tylko dlatego, że ceremonię otwierał siedzący na koniu Steven Seagal w rycerskiej zbroi.
– Przypuszczam, że nie jest pan ich fanem.
– Ani zawodów, ani Forsta – odburknął Osica. – Wsiądzie do tego helikoptera, czy mu się to podoba, czy nie.
– To roztropne?
– W powietrzu robi mniej szkód niż na lądzie. Przynajmniej tak było dotychczas.
– Chodziło mi raczej o…
– Tę zasraną kartkę, tak, tak – uciął inspektor. – Mam na uwadze tę groźbę.
– Na pewno?
– Postąpimy dokładnie tak, jak powinniśmy. Forst nie zejdzie na polską stronę, przynajmniej nie dosłownie.
– Taki wybieg chyba niespecjalnie przemówi do zabójcy.
Komendant strzepnął z irytacją wodę z rękawa i mruknął coś niezrozumiałego.
– Przemówią do niego środki ostrożności – zapewnił.
– A więc zamykamy szlaki?
– Jeszcze nie. Próbowałem to załatwić, ale góra nie chce wywoływać paniki. Zamiast tego wyśle dodatkowe patrole, zjeżdżają się już policjanci z całej Polski – odparł Osica i spojrzał w stronę dolin. – Części z nich kondycja pozwoli na dojście najwyżej na Rusinową Polanę, ale… cóż, minister przemówił.
Dominika wyobraziła sobie, co dzieje się teraz przy kasach biletowych TPN. Umundurowani policjanci zapewne skrupulatnie sprawdzali każdego, kto opuszczał park, a atmosfera niepokoju musiała osiadać jak gęsta poranna mgła.
Czy Gjord mógłby jakoś się przemknąć? Z pewnością, udowodnił to już nieraz. Ale równie dobrze mógł schronić się w górach. Tatry zapewniały wiele miejsc, w których mógłby pozostawać niezauważony.
– Grupa ratowników przeczesuje też teren pod Orlą Percią – dodał Osica. – A konkretnie okolicę, gdzie runął ten kutafon.
Wadryś-Hansen nie pamiętała, który to już raz organizowana jest podobna akcja. Na Tatromaniaku przez jakiś czas liczono kolejne próby, także te podejmowane nieformalnie. W pewnym momencie wszyscy za punkt honoru postawili sobie, by odnaleźć ciało Bestii z Giewontu. Nikomu jednak się to nie udało.
– Nie znajdą go – powiedziała cicho. – Szukali już dostatecznie długo.
– W tej kwestii polegam na Świętym Mateuszu – zastrzegł Edmund. – Szukajcie, a znajdziecie.
– Nie wątpię. Ale pytanie brzmi: co znajdziemy? Bo z pewnością nie to, czego szukaliśmy. Ciała tam nie ma.
– Nawet jeśli, to żaden dowód. Mógł je zabrać naśladowca.
– Nie ma żadnego naśladowcy, panie inspektorze.
– Na Boga… – jęknął Osica i szarpnął za poły kurtki. – Naprawdę jako jedyny zachowuję tutaj resztki rozsądku?
– Wydaje mi się, że…
– Wszyscy inni najwyraźniej zakładają, że Bestia wróciła – ciągnął inspektor. – A tymczasem mógł uaktywnić się cały ten jego kult. Już o nim zapomnieliście, do cholery? Może truchło zabrali ci, którzy wcześniej gotowi byli rzucić się za nim w ogień. Nie pomyślała pani o tym?
– Pomyślałam. Nie tylko o tym.
Edmund nie miał zamiaru dopytywać o inne scenariusze, które przyszły jej do głowy. Znał je zresztą wystarczająco dobrze. I podobnie jak Dominika w głębi duszy musiał wiedzieć, że działania policji na dole czy TOPR-u u stóp Orlej Perci niczego nie dadzą.
Część odpowiedzi znajdowała się tutaj, w górach. Pozostałe zostały zapisane w wiadomości od mordercy.
Dominika spojrzała w stronę unoszącego się nad wierzchołkiem helikoptera. Na pokładzie znalazło się już niemal wszystko, co mogło mieć znaczenie dla śledztwa.
– Lecę z nimi – powiedziała.
– Byłem pewien, że będzie pani wolała przejść się ze mną. Taka ładna pogoda.
Chętnie odstąpiłaby mu miejsce w policyjnym Sokole, ale nie miała zamiaru tracić ani minuty więcej. I bez tego zabójca zyskał stanowczo zbyt wiele czasu. Przeszło jej też przez myśl, że tego argumentu użyje, przekonując Forsta, by wsiadł z nią na pokład.
Okazało się, że nie musiała tego robić. Wiktor nie protestował, przeciwnie, ochoczo skorzystał z okazji. Wątpiła jednak, by kierował się troską o kolano – jego pobudki zapewne były tożsame z jej.
– Jesteś pewna? – zapytał tylko.
– Nie. Ale alternatywą jest to, że rozbijesz obóz i zadomowisz się tu na dobre.
– Mogę też zejść na słowacką stronę.
– Nie możesz – odparła na tyle stanowczo, że udało jej się zamknąć temat.
Żadne z nich nie było pewne, jak zabójca zareaguje na zignorowanie jego ostrzeżenia – ale żadne nie miało także zamiaru pozwolić mu na szantaż.
Obserwowała, jak policjanci wciągają Forsta w górę, a po chwili sama zaczęła zakładać uprząż. W ostatniej chwili zauważyła Gašpara Baráta, który machał do niej nerwowo. Tym razem Słowak nie miał oporów, by przejść na polską stronę.
Podbiegł do Dominiki, a potem wyjął smartfon i pokazał jej wyświetlone na ekranie zdjęcie.
– Kojarzy to pani?
Wadryś-Hansen nie musiała długo przyglądać się dokumentowi widocznemu na zdjęciu, by wiedzieć, czym jest.
– To legitymacja służbowa prokuratora.
– Polska legitymacja.
– Oczywiście. Widzi pan przecież, że…
– Znaleziono ją na szlaku prowadzącym na Koprowy Wierch.
W głosie Baráta słychać było wyraźne pobudzenie – i właściwie Dominika mu się nie dziwiła. Każdy oryginalny dokument był pilnie strzeżony, a sfałszowanie go nastręczało niemałych trudności – jakiś czas temu polskie sądy uznały, że nawet skanowanie go stanowi przestępstwo. W rezultacie z sieci zniknęły wszystkie zdjęcia przedstawiające legitymacje.
Fakt, że jedna z nich znalazła się na słowackim szlaku, w dodatku akurat teraz, był niepokojący.
Wadryś-Hansen ruchem ręki pokazała czekającym na górze policjantom, by na moment się wstrzymali. Wzięła od Gašpara telefon i rozsunęła dwa palce na wyświetlaczu. Zdjęcie się powiększyło, a ona zamarła.
– Poznaje pani tego człowieka? – zapytał Barát.
Aleks.
Co jego legitymacja robiła w słowackiej części Tatr?
Dominika odniosła wrażenie, jakby krople deszczu przenikały przez jej kurtkę i spływały bezpośrednio po plecach. Wzdrygnęła się.
Natychmiast oddała smartfon Słowakowi, a potem wyciągnęła swój. Wybrała numer Gerca, ale automat poinformował ją, że abonent jest niedostępny.
Nie potrafiła przypomnieć sobie, kiedy ostatnio z nim rozmawiała. Widzieli się przy sprawie dziewczyn ze zbocza Giewontu, ale później…
Aleksander wziął zaległy urlop. Głównie dlatego, że miały zmienić się przepisy, w myśl których przepadłyby mu wszystkie odkładane dni. Nie kontaktowali się ze sobą, bo ich relacje już jakiś czas temu wyraźnie się ochłodziły.
W pewnym momencie Gerc stał się ostatnią osobą, z którą chciałaby współpracować, a co dopiero utrzymywać osobiste stosunki.
Wadryś-Hansen potarła skronie, jakby to jej zazwyczaj doskwierały przemożne migreny. Zastanawiała się przez moment, czy w takiej sytuacji nie powinna zostać w górach. Sprawdzić trop, przesłuchać świadków i spróbować dowiedzieć się, skąd wzięła się legitymacja.
Nie. Miała swoje zadania. Tym zajmą się Słowacy.
– Znaleźliście jeszcze coś? – zapytała.
– Paragon z sieci K-Market. A raczej jego kawałek, bo jest tylko logo. Ktoś oderwał listę produktów i ceny.
Nie znała sieci, wydawało jej się, że pierwszy raz o niej słyszała. Przypuszczała też, że niczego więcej się od Słowaka nie dowie, przynajmniej dopóty, dopóki sama nie zacznie dzielić się z nim informacjami.
– Będziemy w kontakcie – powiedziała.
– Zaraz, zaraz – odparł Barát, chowając smartfon. – Poznaje pani tego człowieka?
– O wszystkim porozmawiamy, jak tylko sformuje się grupa robocza.
– Chwila…
Nie dała Gašparowi okazji, by zgłosił obiekcje. Zaraz po tym, jak skinęła dłonią na policjantów, ci zaczęli szybko ją podciągać. Wirnik działał głośno, ale nawet jego dźwięk nie potrafi zagłuszyć myśli kłębiących się w głowie Dominiki.
Niepamięć Forsta. Kolejna ofiara Bestii. Moneta, trzyliterowy skrót i data. A do tego wszystkiego Gerc.
Zapowiadało się na to, że czeka ją trudna przeprawa.
Niełatwy lot do miasta zdawał się to potwierdzać. Po zmaganiach z silnym wiatrem śmigłowiec wylądował jednak w końcu bezpiecznie przy szpitalu na Kamieńcu. Chwilę potem oderwał się od ziemi, by przetransportować ciało ofiary do Krakowa. Wszyscy działali w pośpiechu, o co z pewnością zadbali ministerialni urzędnicy.
Sprawa była priorytetowa. W przeciwieństwie do tego, co działo się przy pierwszych działaniach Bestii z Giewontu, teraz nikt nie zamierzał pozwolić na jakiekolwiek opóźnienia.
Przed wejściem do szpitala Forst zapalił papierosa i spojrzał na Wadryś-Hansen pytająco. Milczała przez większość czasu, podczas lotu odezwała się może dwa lub trzy razy. Skupiała się na legitymacji Gerca i na tym, co mogło oznaczać jej odnalezienie.
Najbardziej niepokojące wnioski starała się od siebie odsuwać. Wiedziała jednak, że to one są zarazem najbardziej prawdopodobnymi.
Długo patrzyła na Forsta, który zdawał się całkowicie koncentrować na trzymanym między palcami papierosie. W pewnym momencie ten wypadł mu z ręki, a Wiktor zaklął pod nosem i odpalił kolejnego.
Wadryś-Hansen w końcu postanowiła, że nie ma sensu niczego przed nim ukrywać. Powiedziała mu o legitymacji, obserwując jego reakcję. Wydawał się równie zdezorientowany jak ona.
Jeszcze raz spróbowała skontaktować się z Gercem, ale i tym razem usłyszała jedynie mechaniczny komunikat.
– Kiedy ostatnim razem go widziałeś? – zapytała.
W jej głosie zadrgała oskarżycielska nuta, ale Wiktor ją zignorował.
– Tak dawno, że nawet tego nie pamiętam.
– Nie mieliście żadnego kontaktu od tamtej pory?
– Nie – odparł bez zastanowienia Forst, po czym się skrzywił. – Chyba że doszło do niego w ostatnich kilku tygodniach, których nie pamiętam.
Dominika wątpiła, by Aleks rzeczywiście nawiązał z nim jakikolwiek kontakt, ale niczego nie mogła na tym etapie wykluczyć.
– Choć gdyby tak się stało, pewnie nie skończyłoby się to dobrze dla żadnego z nas.
– Nie, pewnie nie – przyznała.
Poczekała, aż Wiktor wypali, a potem oboje weszli do budynku. Forst chciał zabrać swoje rzeczy i czym prędzej opuścić to miejsce, ale udało jej się przekonać go, by dał się zbadać. Zgrabnie ominęła szczegóły, nie precyzując, czy chodzi jej o kolano, czy utratę pamięci. Uznała, że najlepiej będzie, jeśli zrobią to lekarze.
Sama kupiła kilka batonów w automacie stojącym nieopodal rejestracji, a potem usiadła w poczekalni. Odpakowała marsa, nabrała tchu i wyjęła telefon. Wiedziała, że ma sporo osób do obdzwonienia.
Forst wrócił po nieco ponad godzinie. Usiadł na krześle obok i spojrzał pytająco na puste opakowania po batonikach.
– Raz na jakiś czas sobie pozwalam – odezwała się Wadryś-Hansen. – Wiesz, co mawiał Melchior Wańkowicz.
– Że mars krzepi?
– Niezupełnie, ale mniejsza z tym.
– Zawsze mogłaś wybrać się na stołówkę. Serwują tutaj wyśmienite kromki suchego chleba z masłem.
– Nie wątpię – odparła cicho Dominika, osuwając się nieco na krześle.
Spojrzała na telefon jak na największego wroga, a potem westchnęła.
– Nie próżnowałaś – ocenił Forst. – Coś z tego wynikło?
Wadryś-Hansen podała komórkę Wiktorowi, a potem podniosła się i podeszła do automatu. Miała wrażenie, że wyjadła niemal cały asortyment. Powiódłszy wzrokiem po batonach, wybrała kitkata dla siebie i liona dla Forsta.
– Niewiele – oznajmiła. – Nikt nie wie, gdzie jest Gerc. Wszyscy twierdzą, że wziął rekordowo długi urlop. Początkowo miał wynosić kilka dni, ale znacznie się przeciągnął.
Obróciła się i rzuciła mu liona.
– Nie kontaktował się z nikim od tamtego czasu?
– Raz – odparła, opierając się plecami o automat. – Parę tygodni temu zadzwonił do jednego z warszawskich prokuratorów, bo chciał dowiedzieć się czegoś w sprawie rosyjskiego przemytu broni w Europie.
Odpakowała batonika i poczuła, że znacznie przesadziła ze słodkościami. Mimo to ugryzła kawałek.
– Jakieś szczegóły? – spytał Forst.
– Nie, Aleks pytał ogólnie.
– I czego się dowiedział?
– Samych ogólników o tym, gdzie i kiedy w ostatnim czasie namierzono ruskich. Właściwie zatrzymania były rozsiane po całej Europie, przypuszczam, że niewiele konkretów Gerc z tego wyciągnął.
– Ale może dostał kontakt do kogoś, kto orientował się lepiej?
– Raczej nie, powiedzieliby mi o tym. Ale sprawdzę jeszcze.
Rozmowę przerwał dzwonek komórki Wadryś-Hansen. Forst zerknął na wyświetlacz i zmarszczył brwi.
– Osica – oświadczył.
– Odbieraj śmiało. Komendant i tak z pewnością chce rozmawiać z tobą.
Wiktor skrzywił się, jakby stanął przed wyjątkowo przykrą koniecznością zrobienia czegoś, na co nie był gotowy. Mimo to przesunął palcem po ekranie, a potem przyłożył telefon do ucha.
– Pański głos to miód na moje…
Forst nagle urwał, a na jego twarzy odmalował się wyraźny niepokój. Dominika widziała, jak pogłębia się z każdym kolejnym słowem wypowiadanym przez Osicę. Po chwili Wiktor powoli opuścił komórkę jak w transie.
– Forst? – spytała Wadryś-Hansen.
Nie odpowiadał. Nie poruszył nawet oczami. Wpatrywał się pustym spojrzeniem w jakiś punkt przed sobą i sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, gdzie się znajduje.
– O co chodzi? – zapytała.
Kiedy w końcu skierował na nią wzrok, odniosła wrażenie, że nigdy nie widziała go tak przerażonego.