Читать книгу Zerwa - Remigiusz Mróz - Страница 4
CZĘŚĆ PIERWSZA
TERAZ
Szpital Powiatowy im. dr. Tytusa Chałubińskiego, Zakopane
2
ОглавлениеZ wypisaniem Forsta nie było najmniejszego problemu. Lekarze wprawdzie zaznaczyli, że przez jakiś czas ktoś powinien mieć na niego oko, a on sam musi zgłaszać się regularnie na kontrole, ale nie widzieli powodu, by zajmował jedno ze szpitalnych łóżek.
Niedługo po tym, jak Wiktor pokazał Wadryś-Hansen książeczkę z cytatem, opuścili gmach głównym wejściem. Dominika skinęła na niego i poprowadziła go w lewo, mimo że samochód zaparkowała po przeciwnej stronie.
– To nie może być przypadek – mruknął Forst.
Myślami musiał był gdzie indziej. W przeciwnym wypadku nie obwieszczałby jej tego, co zupełnie oczywiste.
– Te słowa nie różnią się nawet odmianą…
Spojrzał na nią, a ona uniosła pytająco brwi.
– Odmianą?
– Wszystkie łacińskie wersje Biblii różnią się pewnymi detalami – powiedział, potrząsając głową. – Właściwie nie zdarza się, żeby jakaś fraza brzmiała tak samo. To, co ktoś wyrył na ciele, i to, co miałem w plecaku, pochodzi z tego samego źródła. Nowej Wulgaty.
Dominika skinęła niepewnie głową.
– Promulgował ją Jan Paweł II w latach siedemdziesiątych albo osiemdziesiątych, nie pamiętam dokładnie – dodał Wiktor.
– I skąd wzięła się u ciebie w plecaku?
– Nie mam pojęcia.
– Nigdy wcześniej jej nie widziałeś?
– Tego konkretnego wydania nie – odparł, nagle się zatrzymując. Rozejrzał się i ściągnął brwi. – Twój samochód stoi po drugiej stronie.
– Nie idziemy do samochodu.
– A dokąd?
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Nie zamierzałeś chyba wchodzić na Rysy z naderwanym więzadłem?
– Dlaczego nie?
Pokręciła bezradnie głową, jakby miała do czynienia z młodym aplikantem prokuratorskim, a nie doświadczonym śledczym. Wskazała mu przyszpitalne lądowisko dla helikopterów, a Forst w mig zrozumiał, że tego dnia nie czeka go wspinaczka.
Ruszyli w stronę policyjnego śmigłowca, który od TOPR-owskiego Sokoła różnił się właściwie tylko barwami i wyposażeniem. Model był ten sam, co bynajmniej nie nastrajało optymistycznie Wadryś-Hansen. Miała w pamięci długą listę awarii i usterek, którym maszyny ulegały na przestrzeni lat.
Dostrzegłszy ją z oddali, pilot uruchomił wirnik. Płaty zaczęły leniwie się obracać.
– Pierwszy raz specjalnie po mnie przylatuje śmigło – zauważył Forst. – Pomijając pewien incydent na Solisku…
– Jest tu po mnie, ty zabierasz się przy okazji.
– Może nie powinienem.
– Dlaczego?
Zatrzymali się kawałek przed niebiesko-białą maszyną.
– Bo żadne z nas nie wie, co robiłem w ostatnim czasie. Ani jak trafiłem do szpitala.
– Znaleziono cię nieprzytomnego…
– Przy Wielkiej Krokwi – przerwał jej. – Tak, lekarze mi mówili. Ale co działo się ze mną wcześniej? Co robiłem? Gdzie byłem? Skąd ta Neowulgata?
– Sugerujesz, że mogłeś być w górach?
Wiktor odchrząknął niepewnie.
– To dość delikatny sposób, by zapytać, czy mam coś wspólnego z tym trupem na Rysach.
– A sądzisz, że masz?
Wzruszył ramionami, a Dominika głęboko nabrała tchu. Widziała, że chciał udzielić jej jednoznacznej odpowiedzi, ale nie mógł tego zrobić. Miał absolutną rację, na tym etapie wszystko było możliwe, a Forst nieraz udowodnił, że gotów jest posunąć się dalej, niż powinien.
Zbliżyła się do niego o krok i spojrzała mu głęboko w oczy.
– Wszystkiego się dowiemy – zapewniła.
– Właśnie tego się obawiam.
Pozwoliła sobie na niewyraźny uśmiech, a potem skinęła głową w stronę helikoptera. Po chwili oboje weszli na pokład po niewielkiej drabince, a jeden z policjantów zasunął za nimi boczne drzwi.
Wiktor zerknął kątem oka na nogę w ortezie, jakby żałował, że w ogóle zgodził się na jej unieruchomienie. Lekarze wprawdzie upierali się przy szynie, ale udało mu się przekonać ich, że nie jest konieczna.
Oboje założyli słuchawki, a Wadryś-Hansen znacząco wskazała mikrofon. Forst poprawił go, a potem przypiął się pasem.
– W plecaku miałem naręcze batonów – rozległ się głos Wiktora w słuchawkach. – Wystarczająco dużo, żeby nie paść po drodze na Rysy i z powrotem.
– Sprawdzimy twoje ubranie, buty i…
– Na to już za późno – zaoponował. – Jeśli nawet jakiś kamyk ze szczytu wszedł w podeszwę, do tej pory dawno nie ma po nim śladu.
– Są inne sposoby ustalenia, co się z tobą działo, Forst.
– Jakie?
– Dobrze wiesz jakie – odparła trochę głośniej. – Przepytanie turystów, pracowników TPN-u, sprawdzenie sygnału z twojej komórki i…
– I to wszystko wziąłbym pod uwagę, gdybym planował zabójstwo na Rysach.
Przez coraz szybciej obracające się płaty wirnika słyszała go nieco gorzej, ale ostatnie słowa wybrzmiały w jej uszach wyjątkowo donośnie.
– Naprawdę bierzesz pod uwagę, że możesz mieć z tym cokolwiek wspólnego?
– W jakimś sensie na pewno miałem. Te słowa nie pojawiły się na zwłokach przez przypadek.
– Może ścigałeś sprawcę – zauważyła. – Może prowadziłeś własne dochodzenie i trafiłeś na jakiś trop. W tej chwili możliwości jest zbyt wiele, żebyśmy postawili jakąkolwiek hipotezę.
Wiktor nie odpowiedział, a ona poczuła szarpnięcie, kiedy maszyna oderwała się od lądowiska. Szum zdawał się wszechogarniający i Dominika miała wrażenie, że słuchawki nie tłumią nawet połowy hałasu.
– Więc co proponujesz? – zapytał Forst.
– Skupić się na tym, co czeka na nas na Rysach. Wszystko inne to sprawa drugorzędna.
Przez chwilę przyglądał jej się uważnie, jakby zobaczył znajomą sprzed lat, ale nie potrafił stwierdzić, skąd tak naprawdę ją zna.
– Podeszłabyś do tego tak samo w przypadku kogoś innego? – odezwał się.
– Co masz na myśli?
– To, że powinnaś traktować mnie jak potencjalnego sprawcę.
– Już raz to zrobiłam – odparła nieco za cicho. – I pamiętasz chyba, jak to się skończyło.
– Aż za dobrze.
– Ja też. A nie należę do osób, które popełniają ten sam błąd dwa razy.
Nie wyglądał na przekonanego, a Wadryś-Hansen to specjalnie nie dziwiło. Nie od dziś oczywiste było dla niej, że największym krytykiem Wiktora Forsta jest sam Wiktor Forst. Nie było drugiego takiego człowieka, który postrzegałby go równie niekorzystnie – choć przeciwników i krytyków bynajmniej mu nie brakowało.
– Zajmijmy się tym, co możemy ustalić – dodała. – Przynajmniej na razie.
– W porządku.
– Wiesz, co znaczą te słowa z Neowulgaty?
Forst przysunął mikrofon do ust i pochylił się lekko, kiedy śmigłowiec wykonywał zwrot w kierunku górujących nad Zakopanem pasm.
– A ty nie? – zapytał.
– Nie.
– Za rzadko bywasz w kościele.
– A ty zbyt często, skoro kojarzysz łaciński przekład Biblii.
– Sprawdziłem to, jak tylko znalazłem tę książkę w plecaku.
– I czego się dowiedziałeś?
– Że to fragment Księgi Zachariasza, który w tłumaczeniu z Biblii Tysiąclecia brzmi: „Ze zmiłowaniem wracam do Jeruzalem”.
Wadryś-Hansen czekała na więcej, ale najwyraźniej było to wszystko, co Wiktor miał do powiedzenia.
– Tylko tyle?
– W krótkim przekazie zazwyczaj jest najwięcej treści – odparł, spoglądając w kierunku trzech członków załogi siedzących w kokpicie. Zadawali się zupełnie pochłonięci swoimi sprawami. – Jak w przypadku Hemingwaya.
– Znowu do niego wracasz?
– Tak. Grupa kumpli podjudzała go kiedyś do stworzenia najkrótszego opowiadania w historii literatury. Przyjął wyzwanie i napisał je w formie ogłoszenia w gazecie. „Na sprzedaż: para bucików dziecięcych. Nigdy nienoszonych”.
Dominika uniosła wzrok.
– To rzekomo nie on był autorem – zauważyła. – Ale mniejsza z Ernestem, wróćmy do Zachariasza.
Forst sięgnął do kieszeni i wyjął paczkę big redów. Wadryś-Hansen pokręciła głową, a on złożył jeden z listków na pół i wrzucił do ust jak tabletkę na migrenę.
– To część wizji o odnowie Izraela – podjął. – Ten fragment jest zapowiedzią, którą anioł skierował do proroka.
– Zapowiedzią czego?
– Wybaczenia. Bóg zapewniał, że to koniec okresu gniewu, że wraca, by wybaczyć. Generalnie chodziło o nowy początek, nadejście nowej ery i duże zmiany.
Gdyby ktokolwiek inny przedstawił jej te wyjaśnienia, słuchałaby ich z podejrzliwością. Forst mówił bowiem, jakby był gruntownie zaznajomiony z tematem. Po raz kolejny jednak Dominika powtórzyła sobie w duchu, że powinna trzymać typowe zapędy śledczego na wodzy – jeśli kogoś mogła wyjąć z kręgu podejrzeń, to właśnie Wiktora.
– Więc zabójca chce nam powiedzieć, że to nowy początek – odezwała się.
– Chodzi raczej o ten pierwszy wątek.
– Czyli?
– Że wrócił.
Wadryś-Hansen jednak sięgnęła po gumę. Poczuła w ustach cynamonowy smak, który znikł niemal natychmiast.
– Nie zabrzmiało to najlepiej – odezwała się po chwili.
– Bo sytuacja nie jest najlepsza – odburknął Forst, wyglądając w stronę zasnutych chmurami szczytów. – Kto znalazł ofiarę?
– Dwójka słowackich fotografów, którzy nocowali na Buli pod Rysami. Z samego rana weszli na szczyt i zadzwonili do Horskej Záchrannej Služby. Stamtąd informacja dotarła do TOPR-u, a potem na Jagiellońską.
– Słowacy ruszali trupa? Sprawdzali puls?
– Twierdzą, że nie.
– Normalnie powiedziałbym, że ufam im jak przypadkowemu fryzjerowi, u którego znalazłem się po raz pierwszy, ale…
– Ty nie ufasz żadnej innej nacji, Forst.
– Nie bez powodu – zastrzegł. – Nasza historia jest bogata w zagraniczne zdrady.
– Tak czy inaczej, w tym wypadku Słowakom można wierzyć. Widok musiał mówić sam za siebie.
Mimo woli wyobraziła sobie, jak dwójka fotografów o poranku odkrywa rozciągnięte na szczycie, zakrwawione ciało. Dominika miała tylko nadzieję, że nie sięgnęli po aparaty, bo ostatnim, czego teraz potrzebowała, byłby wybuch paniki w górach.
Helikopter przemknął nad Antałówką i skierował się ku Nosalowi. Wadryś-Hansen przez moment zawieszała wzrok na widocznej po prawej skoczni, która w lecie zdawała się chować w zalesionych stokach. Gdzieś poniżej kilka godzin wcześniej przypadkowi turyści odnaleźli Forsta. Nieprzytomnego, rannego i bez dokumentów.
Prokurator oderwała wzrok od wzniesień i spojrzała na Wiktora. Zdawał się zupełnie nie przejmować dziurą w pamięci. Nic nowego, uznała w duchu Dominika.
– Cała ta sprawa z dziewczynami Bałajewa mogła wywołać wilka z lasu – odezwała się.
– Hm?
– Naśladowcę – sprecyzowała Wadryś-Hansen. – Możliwe, że od pewnego czasu przymierzał się do skopiowania modus operandi Bestii, ale potrzebował katalizatora.
– I myślisz, że tamte dziewczyny mogły nim być?
– Dlaczego nie? Jeśli chciał kopiować Bestię, musiał kierować się jakąś chorą ambicją. Mogła zostać urażona tym, że ktoś inny próbował robić to samo.
– Tyle że nikt nie próbował.
– Wtedy nie – zauważyła Dominika. – Teraz być może tak.
Forst nie skomentował, ale właściwie nie musiał. Pojawienie się kopisty było najbardziej logicznym założeniem.
– Dla naśladowcy to wprost idealna sytuacja – ciągnęła Wadryś-Hansen. – Ciała Bestii nie odnaleziono, modus jest stosunkowo łatwy do powtórzenia, klucz doboru ofiar może być niemalże przypadkowy. Zupełnie jak z Kubą Rozpruwaczem.
Wiktor spojrzał na nią bez przekonania.
– Nie mów, że jesteś jednym z tych, którzy łudzą się, że to był jeden człowiek – mruknęła.
– Nie. W tym wypadku z pewnością działali imitatorzy.
– Jak Derek Brown, który sto dwadzieścia lat później atakował identycznie jak rzekomy Rozpruwacz – odparła, znów wyglądając za okno. – Ale to nieodosobniony przypadek. Weź Heriberta Sedę, który kopiował nigdy niezidentyfikowanego Zodiaka dwadzieścia lat po oryginalnych zabójstwach. Albo zabójstwa tylenolem w Chicago na początku lat osiemdziesiątych. Nie wspominając już o…
– Breaking Bad ?
Dominika zmarszczyła czoło.
– Jason Hurt, fan serialu ze stanu Waszyngton, rozpuścił ciało swojej ofiary w kwasie siarkowym – wyjaśnił Wiktor.
Wadryś-Hansen wciąż milczała, kiwając się na boki wraz z maszyną.
– Naprawdę ze wszystkich seriali oglądałaś tylko Downton Abbey?
– To jedna teoria.
– A jaka jest druga?
– Taka, że na żywo naoglądałam się za dużo rozpuszczanych w wannach zwłok, by jeszcze chcieć przyglądać się, jak ktoś robi to na ekranie. Nawet jeśli tym kimś jest Bryan Cranston.
Forst uśmiechnął się półgębkiem.
– W tym wypadku ci to nie grozi – rzekł. – Nie licząc kilku brakujących centymetrów naskórka, ciało z pewnością jest nietknięte.
Dominika musiała przyznać mu rację. Przypuszczała, że nie ruszył go nawet żaden z techników i policjantów, bo wszyscy czekali, aż ona zjawi się na miejscu. Ich cierpliwość z pewnością była na wyczerpaniu, a wierzchołek Rysów musiał być już oblężony przez ludzi chcących rozpocząć czynności na miejscu zdarzenia. Piloci zdawali się mieć tego świadomość, bo gnali jak na złamanie karku.
A przynajmniej takie wrażenie odnosiła prokurator, słysząc niemal przedagonalne wycie silnika. Maszyna nie wzbudzała jej zaufania, ale z pewnością można było na niej polegać bardziej niż na Kaniach, którymi do niedawna dysponowała Komenda Wojewódzka Policji w Krakowie.
Przez moment Dominika zastanawiała się nad tym, jak cały korowód techników, policjantów i śledczych dostał się o poranku na najwyższy szczyt w polskich Tatrach. Na przelot nie mogli liczyć, zostawała im wspinaczka po skałach, jeszcze mokrych i śliskich od osiadającej mgły.
Kiedy policyjny Sokół minął Czarny Staw pod Rysami, spodziewała się zobaczyć na szczycie liczną grupę zniecierpliwionych i przemoczonych osób. Tymczasem nie dostrzegła żywej duszy.
Na Rysach nikogo nie było. Nikogo oprócz ułożonej na słupku granicznym ofiary.
– Co to ma znaczyć? – rzucił Forst, odpinając pas. – Gdzie oni wszyscy są?
Wadryś-Hansen nie odpowiedziała, a helikopter obniżył lot, podchodząc powoli do lądowania na Buli pod Rysami.