Читать книгу Zerwa - Remigiusz Mróz - Страница 8
CZĘŚĆ PIERWSZA
TERAZ
Północny wierzchołek Rysów, 2499 m n.p.m
6
ОглавлениеObejrzawszy dokładnie wiadomość od zabójcy, Forst oddalił się od ciała i stanął na skraju szczytu, skąd rozpościerał się widok na Morskie Oko i Dolinę Rybiego Potoku. W takich miejscach czuł się dobrze, niemal fizycznie odczuwając obecność przepaści wokół. Nie opuszczała go świadomość, że pół kroku wystarczy, by wszystko się skończyło. Kilkadziesiąt centymetrów. Sekunda lub dwie. Tak kruche było ludzkie życie.
– Forst?
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że Dominika stanęła obok. Wyjął gumę z ust, a potem cisnął nią w dół. Ciemne chmury nadal wisiały nad Mięguszowieckimi Szczytami, widać było jedynie najbliższy ze strzelistych wierzchołków, Czarny – pozostałe dwa chowały się w skłębionych obłokach. O dostrzeżeniu odległej Orlej Perci nie było mowy.
Wiktor oderwał wzrok od ponurego widoku i spojrzał na Wadryś-Hansen.
– To jeszcze nic nie znaczy – powiedziała.
– Znaczy bardzo wiele.
– Co konkretnie? – odparła z powątpiewaniem. – Czytałeś o czymś, co ma związek z monetą. Byłeś w okolicy. To jedyne dwa fakty, które znamy.
– Mówią dość dużo.
– Nie. Wyrwane z kontekstu nie mówią nic.
Forst wyciągnął kolejną gumę, ale wypadła mu z ręki, jakby dłonie miał tak zgrabiałe, że stracił w nich czucie.
– Może się okazać, że to ja zabiłem tego człowieka.
– Nie żartuj sobie.
Przez moment Wiktor przeżuwał następny listek big redów w milczeniu. Nie wiedział, co powiedzieć – i czy właściwie powinien mówić cokolwiek. Wnioski nasuwały się same.
– Już ci mówiłam, że mogłeś też ścigać tego człowieka.
– Z tabletem w ręku? Nad Morskim Okiem?
– Może go tropiłeś.
Pokręcił głową i nerwowo potarł się w zgięciu łokcia. Dominika spojrzała w to miejsce wymownie, jakby chciała zasugerować, by podciągnął rękaw i pokazał, czy nie ma świeżych śladów po wkłuciach. Nie zająknęła się jednak na ten temat słowem.
– Może trafiłeś na jakąś poszlakę związaną z czterdziestym siódmym – dodała. – Niczego sobie nie przypominasz?
– O akcji „Wisła”?
– Co? Nie, miałam na myśli…
– O wydarzeniach z ostatnich tygodni siłą rzeczy nie pogadamy – uciął Wiktor. – Ale o tym, co działo się tuż po wojnie, jak najbardziej możemy.
Wadryś-Hansen popatrzyła na techników, którzy pakowali monetę i wszystkie inne dowody do torebek.
– Data na rewersie ma związek z akcją „Wisła”? – zapytała.
– Tak myślę. W kwietniu tamtego roku podjęto uchwałę o rozpoczęciu działań. Całkiem możliwe, że właśnie dwudziestego czwartego.
Dominika się nie odzywała.
– Potem wysiedlono niemal sto pięćdziesiąt tysięcy Ukraińców, najwięcej z Rzeszowszczyzny. I starczy powiedzieć, że…
– Nie mieli z nami łatwo.
– Po tym, jak wyrżnęli setki tysięcy Polaków na Kresach Wschodnich? Nie, przypuszczam, że nie. I nie powinni mieć.
– O tak, bo zemsta to doprawdy…
– Nie chodziło o zemstę, tylko o sprawiedliwość.
– To, jak potraktowaliśmy tych ludzi, nie miało nic wspólnego ze sprawiedliwością, Forst.
Wiktor nabrał tchu.
– Ludzi? – spytał. – To określenie mocno na wyrost.
Wadryś-Hansen odwróciła się i patrzyła na niego odpowiednio długo, by Wiktor w końcu również na nią spojrzał. W jej oczach widział wyraźnie, że nie chce kontynuować tej dyskusji, ale on nie miał zamiaru odpuszczać.
– To, co zrobiliśmy Ukraińcom, nie było nawet namiastką tego, co oni zrobili nam.
– A więc zbrodnia za zbrodnię jest w porządku?
– Nic na tym świecie nie jest w porządku – odparł Forst, przesuwając gumę za zęby. – Poza tym to oni dopuścili się zbrodni. My w najgorszym razie występku.
Dominika machnęła ręką.
– Mniejsza z twoimi ocenami.
– To ocena historii.
– Skupmy się na awersie. Co oznacza ten skrót? COP?
– Centralny Okręg Przemysłowy.
Wadryś-Hansen się skrzywiła.
– Może też chodzić o Centrum Operacji Powietrznych – dodał Wiktor.
– Forst…
– To bardzo istotna jednostka dowodzenia taktycznego.
– O którą z pewnością nie chodziło zabójcy.
– Nie, pewnie nie – przyznał. – Ale oprócz tego nie wiem, co mógłby oznaczać ten skrót.
Prokurator potarła dłonie, a potem schowała je do kieszeni kurtki i ściągnęła lekko ramiona. Wiatr wprawdzie nieco zelżał, ale wilgoć zdawała się wżerać w ciało jak choroba.
– A krzyż? – spytała Wadryś-Hansen. – To jakieś nawiązanie do Krywania?
– Nie. Tamten ma dwie belki, a ten odnosi się raczej do symboli na tablicach upamiętniających powojenne przesiedlenia i ofiary akcji „Wisła”.
– Są takie?
– Symbole?
– Nie, tablice – odparła Dominika. – Sądziłam, że po tym, jak wyrzuciliśmy z domów ponad sto tysięcy ludzi, zabiliśmy Bóg wie ilu i dopuściliśmy się właściwie czystki etnicznej, zamietliśmy wszystko pod dywan.
– Znajdzie się tego trochę – powiedział Wiktor, ignorując uwagę. – Tak czy inaczej, nawiązanie jest jasne. Końcówki ramion mają trójliście, które najczęściej znajdują się na greckokatolickich krzyżach.
Patrzyli na siebie w milczeniu, słysząc cichy szum kropli bębniących o kaptury ich kurtek. Opady znów zdawały się nasilać.
– Nie niepokoi cię to? – odezwał się Forst. – Że co nieco wiem na ten temat?
– Nie.
– I nie przeszło ci przez myśl, że tę wiedzę mogłem wykorzystać tutaj, na miejscu przestępstwa?
Pokręciła głową z nonszalancją, jakby pytał o to, czy sprawdziła rano prognozę pogody.
– Miejmy nadzieję, że twój instynkt śledczy cię nie zwodzi – dodał pod nosem, a potem w końcu się odwrócił.
Przez chwilę przyglądał się pakującym sprzęt technikom. Za kilka godzin będą mieli pierwsze odpowiedzi. Za kilkanaście z pewnością dostarczą bardziej szczegółowych informacji na temat ofiary, sposobu śmierci i czasu zgonu. Być może za parę dni uda im się rozstrzygnąć, czy mają do czynienia z naśladowcą.
Ale co stanie się do tego czasu? Jeśli modus operandi się powtórzy, sprawca nie poprzestanie na tym jednym mężczyźnie.
Forst na dłużej zawiesił wzrok na Słowakach. Wszyscy nadal trzymali się swojej strony, jakby przeciągnięcie ciała przez Dominikę nagle zniosło układ z Schengen. Raz po raz któryś z nich zerkał na Wiktora. Kilku wymieniło się między sobą cichymi uwagami.
– Dziwnie się zachowują – odezwał się Forst.
– Może – przyznała Wadryś-Hansen. – A jeśli nawet, to stosownie do sytuacji.
– Nie to mam na myśli. Dlaczego stoją po swojej stronie?
Dominika odpowiedziała delikatnym wzruszeniem ramion.
– Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tu przeszli – dodał. – Właściwie nawet powinni to zrobić, choćby po to, żeby ci wygarnąć.
– Przypuszczam, że Osica nie dałby im okazji.
Trudno było temu zaprzeczyć, co nie zmieniało faktu, że kolejna odsłona słownych przepychanek dawno powinna się rozpocząć. Tymczasem słowaccy śledczy sprawiali wrażenie, jakby bali się choćby zbliżyć do granicy. A przynajmniej ci na tym wierzchołku – niewielka grupa krzątała się bowiem też na drugim, wyższym, znajdującym się w całości po słowackiej stronie.
– Coś jest nie tak.
– Co konkretnie?
– Spójrz, jak na mnie łypią.
Dominika przez krótką chwilę przyglądała się najbliższej grupie.
– Z podejrzliwością – oceniła. – Jak każdy, Forst.
Tkwiło w tym ziarno prawdy, ale kiedy spojrzenia Słowaków stały się jeszcze bardziej ukradkowe, Wiktor zrozumiał, że coś więcej jest na rzeczy. I nie musiał długo się namyślać, by ustalić, co konkretnie.
– Któryś z nich musiał mnie tu wcześniej widzieć – oświadczył. – Może przed tym, jak spotkałem TOPR-owca, może później.
Wadryś-Hansen ściągnęła brwi.
– Skąd ta myśl?
– Stąd, że to jedyny powód, dla którego zdecydowaliby się nie podchodzić.
– Chyba umknęła mi logika twojego toku rozumowania.
Forst uśmiechnął się półgębkiem, słysząc tak sformułowaną myśl. Tylko Dominika potrafiła z podobną gracją oznajmić, że czegoś nie łapie.
– Wiedzą, że w końcu musimy się rozmówić – zaczął Wiktor. – I że nie możemy tak tego zostawić. Spór kompetencyjny będzie problematyczny dla obu stron.
– I?
– I nie przychodzą tutaj, bo oczekują, że to my podejdziemy do nich.
– Wciąż niespecjalnie widzę sens w twoim rozumowaniu.
– Sens jest taki, żebym znalazł się po tamtej stronie.
– Ty?
– Widzisz przecież, jak się zachowują – odparł Forst, jakby oczywiste było, że z pewnego powodu to właśnie on stał się obiektem ich zainteresowania.
Jeszcze przed momentem nie było to tak widoczne. Teraz jednak przestało ulegać wątpliwości. Zdawkowe skinienie głową przez Dominikę utwierdziło go w tym przekonaniu.
– Chcą mnie zatrzymać – oznajmił Forst.
– Zaraz…
– To jedyne logiczne wytłumaczenie. Któryś musiał mnie widzieć wieczorem, nocą lub rankiem po ich stronie. A teraz czekają, żebym tam wrócił, bo chcą mnie zakajdankować i wtrącić do starej policyjnej suki.
Obawiał się, że usłyszy jedno słowo, które sprawi, że będzie zmuszony dwukrotnie zastanowić się nad tym, co przyjął za pewnik. Wadryś-Hansen nie wyglądała jednak, jakby zamierzała sugerować, że przesadza.
Przeciwnie, powiodła wzrokiem po stojących w rzędzie Słowakach, jakby zobaczyła ich w zupełnie innym świetle.
– Unikają patrzenia na ciebie.
– Teraz tak.
– Ale nie unikną rozmowy ze mną – zadeklarowała.
Zanim Forst zdążył zapytać, co konkretnie zamierza, ruszyła w kierunku swojego odpowiednika po drugiej stronie. Kiedy stanęli naprzeciwko siebie przy słupku granicznym, zdawało się, jakby dzieliła ich przepaść.
Nie tylko jeśli chodziło o spory kompetencyjne, narodowość czy płeć. Gašpar Barát wykonywał wprawdzie u siebie niemal te same obowiązki co Dominika w Polsce, ale nosił broń. Stanowiło to namacalny dowód na to, że podejście słowackiego śledczego będzie zgoła inne.
Kiedy Wiktor stanął obok prokurator, Barát zupełnie go zignorował. Ostentacyjność tego zachowania sprawiła, że nie uszło to niczyjej uwadze.
– Zapraszamy do nas – odezwała się Dominika.
– Jest nam dobrze tu, gdzie jesteśmy.
– Nalegam.
– Więc niech pani spróbuje przeciągnąć mnie siłą, jest pani w tym dobra.
Wadryś-Hansen już otwierała usta, by odparować, ale Gašpar nie dał jej czasu.
– Jak się pani domyśla, powiadomiłem już przełożonych o tym, co zaszło.
Forst postąpił krok do przodu, uważając jednak, by nie zbliżyć się nadto do granicy.
– Byli wniebowzięci? – zapytał.
Słowak w końcu przestał traktować go jak powietrze. Przekrzywił nieco głowę i zacisnął usta, jakby patrzył na zabójcę, a nie osobę, która miała ruszyć jego tropem.
– Chyba są jeszcze na etapie zaprzeczenia – odpowiedział Barát. – W głowie im się nie mieści, że mogła zrobić pani coś takiego.
– Ktoś musiał w końcu wykazać się inicjatywą, inaczej do tej pory wciąż niczego byśmy się nie dowiedzieli.
– To nie do końca prawda.
– Nie? A mnie się wydaje, że jednak…
– Znaleźliśmy ślady na drugim wierzchołku.
Dominika i Forst wymienili się krótkimi spojrzeniami.
– Cały czas pracuje tam grupa techników, ale w imię dobrej współpracy mogę państwa dopuścić – oznajmił dobrodusznym tonem Gašpar, po czym cofnął się i skinął ręką na dwójkę Polaków. – Zapraszam.
Żadne z nich ani drgnęło.
– Jest jakiś problem? – spytał Barát.
– To zależy, co znaleźliście.
– Wolę to pokazać, niż o tym mówić.
– A jednak chciałabym wiedzieć zawczasu.
Uniósł bezradnie spojrzenie.
– To może okazać się istotne – zastrzegł. – O ile nie jest żartem.
– Żartem? Ta sytuacja do zabawnych raczej nie należy.
– Tym bardziej nalegam.
Słowak znów zaprosił ich ruchem ręki, niczym dobry gospodarz, który nie dopuszcza możliwości, by goście nie skorzystali z zaproszenia. Forst zastanawiał się, czy naprawdę coś znaleźli, czy to wyjątkowo nędzny wybieg, by sprawić, że znajdzie się pod jurysdykcją tych ludzi. Ostatecznie nie mógł przesądzić.
– Zaczekaj tutaj – odezwała się do niego Wadryś-Hansen. – Sprawdzę, o co chodzi.
Gašpar Barát był wyraźnie niezadowolony, ale nie protestował. Wiktor obserwował, jak oboje schodzą z wierzchołka granicznego, a potem wspinają się na słowacki. Wszyscy obecni tam technicy wyprostowali się jak struny, kiedy tylko detektyw znalazł się na miejscu.
Dominika przez moment pochylała się nad jednym z głazów, przyglądając się czemuś, a potem zamarła. Wyprostowała się powoli, oszołomiona. Podeszła na skraj szczytu, spojrzała w stronę Forsta i wyjęła telefon.
Wiktor również wyciągnął swoją komórkę i przyłożył ją do ucha, zanim rozległ się dzwonek.
– Co tam znaleźli? – zapytał.
– Żółtą kartkę samoprzylepną. Była pod jednym z kamieni.
Forst sięgnął po kolejną gumę, ale w tym momencie najchętniej zamieniłby ją na strzykawkę z solidną dawką kompotu. Natychmiast odsunął od siebie tę myśl.
– To wiadomość od niego? – odezwał się.
– Na to wygląda.
– Co na niej jest?
– Ostrzeżenie, żebyś nie schodził na polską stronę.
– Ja?
– Wymieniony z imienia, nazwiska i dawnego stopnia służbowego.
Forst nadaremno szukał odpowiednich słów.
– Jeśli się nie dostosujesz, w górach zaczną ginąć ludzie – dodała Dominika.
Wiktor opuścił dłoń, w której trzymał telefon. Rozejrzał się, mając wrażenie, że ołowiane chmury wokół spowijają nie tylko szczyty, ale całe jego jestestwo. Na powrót podniósł komórkę.
– On gdzieś tu jest – powiedział.
Tym razem to Wadryś-Hansen nie odpowiadała. Zbliżyła się jeszcze bardziej do urwiska, a potem kontrolnie objęła spojrzeniem stojących za nią Słowaków. Forst zerknął na telefon. Zasięg miał niewielki, ale wystarczający.
– Słyszysz mnie? – zapytał.
Widział, jak Dominika lekko skinęła głową.
– Więc dlaczego nie…
– Miałeś rację – przerwała mu. – Ci ludzie chcą cię zatrzymać. Ale nie dlatego, że ktoś widział cię na szlaku, tylko ze względu na tę wiadomość.
Żółta kartka była swoistym mrugnięciem okiem, potencjalnym dowodem na to, że to rzeczywiście Bestia z Giewontu za tym stoi.
– Jest jeszcze coś – dodała niepewnie Dominika.
– Co konkretnie?
Prokurator znów obejrzała się na stojących za nią mężczyzn.
– Poznaję ten styl pisma, Forst – powiedziała ciężko.
Wiktor z trudem przełknął ślinę.
– Należy do ciebie – dodała Wadryś-Hansen.