Читать книгу Zerwa - Remigiusz Mróz - Страница 6

CZĘŚĆ PIERWSZA
PRZEDTEM
Port lotniczy Alicante-Elche, Walencja
4

Оглавление

Przelot boeingiem 737-8AS z Modlina do Alicante trwał trzy godziny i dwadzieścia minut. Forst miał wystarczająco dużo czasu, by się rozmyślić – ale nawet gdyby to zrobił, byłoby już za późno, by zawrócić.

Gdzieś nad Morzem Liguryjskim, mniej więcej półtorej godziny po starcie, Wiktor zyskał pewność, że będzie żałował tej wyprawy.

Musiał się jednak na nią zdecydować. Klamka zapadła właściwie już w momencie, kiedy odebrał maila od Dolly. Wysyłając go, sama musiała doskonale zdawać sobie sprawę, że Wiktor wsiądzie w pierwszy samolot do Alicante.

Mimo to po opuszczeniu hali przylotów Forst nie dostrzegł nigdzie krótko ostrzyżonej trzydziestolatki, przywodzącej na myśl żeńską wersję Dolpha Lundgrena.

Ukradkowo powiódł wzrokiem po wszystkich, którzy czekali na podróżnych w długim korytarzu. Obawiał się, że nie tylko Dolly spodziewała się jego powrotu – ale dybiących na niego Rosjan także nigdzie nie dostrzegł.

Z pewnością jednak ruszą jego tropem, gdy tylko go wywęszą. Siergiej Wasiljewicz Bałajew za punkt honoru postawi sobie, by wymierzyć mu sprawiedliwość. Forst wprawdzie oszczędził mu życie, uciekając z rezydencji nieopodal Torrevieja, ale upokorzył mafijnego bossa jak nikt do tej pory. Ani Bałajew, ani jego partnerka, Jola Wajerska, nie zapomną o stratach, jakie przez niego ponieśli.

Forst opuścił lotnisko i nabrał głęboko tchu. Nie czuł jeszcze charakterystycznego, solnego zapachu, który wypełni jego nozdrza, kiedy tylko znajdzie się w pobliżu Torrevieja. Pamiętał go dobrze. A jeszcze bardziej zapadły mu w pamięci widoki nad Salinas.

Wzdrygnął się na samą myśl, że dobrowolnie tutaj wrócił.

Ale czy aby na pewno? Na dobrą sprawę nie miał innego wyjścia – wiadomość od Dolly była krótka, ale znacząca. Dziewczyna pytała, kim jest Olga Szrebska.

Oględne informacje mogła odnaleźć już na pierwszej stronie wyników w wyszukiwarce. Te bardziej szczegółowe wymagały tylko kilku kliknięć więcej. Postać dziennikarki NSI była dobrze znana opinii publicznej i chyba każdy portal w Polsce rozpisywał się na temat udziału Olgi w śledztwie Forsta, jej zaginięciu, porwaniu i śmierci.

Śmierci, na którą wciąż nie było dowodów. Ślady odkryte przez Wiktora w domu na obrzeżach Rabki-Zdroju dowodziły tylko, że Szrebska w pewnym momencie tam była. Wszystko inne znajdowało się w sferze domysłów – a przynajmniej tak powtarzał sobie Forst, zupełnie ignorując to, co usłyszał od Bestii z Giewontu.

Pamiętnego dnia na Orlej Perci zabójca przyznał się do zabicia Olgi. Ale Wiktor nigdy do końca w to nie uwierzył. Nie chciał wierzyć.

Dlaczego teraz, po tak długim czasie, o Szrebską pytała Dolly? Z pewnością nie po to, by dowiedzieć się tego, co łatwo mogła znaleźć w sieci. Pytanie w istocie powinno brzmieć: kim jest dla ciebie Olga Szrebska?

Na nie jednak Forst nie miał dobrej odpowiedzi.

Ruszył przed siebie, wypatrując taksówki bądź osób, które bez licencji czy zezwolenia woziły turystów do oddalonego o mniej więcej dziesięć kilometrów Alicante. Dostrzegłszy jednego z tych kierowców, natychmiast skierował się ku niemu.

– Torrevieja? – zapytał, skinąwszy głową do mężczyzny.

– Fifty euro.

– Thirty.

Kierowca zaśmiał się pobłażliwie.

– No, no, my friend. Fifty.

Wiktor wprawdzie nie musiał się targować, wciąż mając w zanadrzu pieniądze zarobione u Bałajewa, ale w końcu udało mu się zbić wyjściową stawkę o dziesięć euro. Na miejsce dotarł już po czterdziestu minutach, co było niezłym wynikiem, biorąc pod uwagę, że autobusem jechałby godzinę dłużej.

Wysiadł przy oddziale banku, o którym w mailu pisała Dolly. To przy calle Ramon Galud miała znajdować się skrytka depozytowa – to, co było w środku, pozostawało jednak dla Forsta tajemnicą. Dziewczyna nie zdradziła tego w wiadomości, a na jego zwrotnego maila już nie odpowiedziała.

Przesadnie go to nie dziwiło. Większość czasu spędzała na jachtach z arabskimi magnatami, odcięta od świata. Skupiała się wyłącznie na pilnowaniu, by dziewczyny Bałajewa robiły to, za co płacono im niemałe pieniądze.

Forst był zdany na siebie, przynajmniej w tej chwili. Powiódł wzrokiem po froncie budynku, zastanawiając się, w jaki sposób dostać się do skrytki depozytowej. Zasady w tym banku były zapewne takie same jak w każdym innym – jeden kluczyk miał właściciel, drugi pracownik. Należało przedstawić jakiś dokument tożsamości, a potem udać się do niewielkiego pokoju, w którym klientowi zapewniano odpowiednią prywatność.

Wiktor wciągnął nosem powietrze, starając się zignorować słony zapach, który działał na niego alarmistycznie.

Wszedł do banku, skierował się do pierwszego wolnego stanowiska, a potem powitał pracownika zdawkowym uśmiechem.

Młody mężczyzna pod krawatem odpowiedział znacznie bardziej uprzejmym i lepiej wytrenowanym grymasem.

– Jak mogę pomóc? – zapytał.

– Mam tutaj coś do odebrania.

Pracownik skinął głową, czekając na więcej informacji. Blada skóra Forsta świadczyła jednoznacznie, że dopiero przyleciał i nie ma co liczyć na to, że stanie się stałym klientem.

– Znajoma zostawiła dla mnie przesyłkę w jednej ze skrytek.

– Mogę poprosić o numer, imię i nazwisko?

Wiktor podał to pierwsze, a potem się zawahał. Nie miał nawet pojęcia, jak dziewczyna miała na imię.

– Dolly – oznajmił.

– Słucham?

– Tak się nazywa.

Mężczyzna przez chwilę się zastanawiał, ale w jego oczach nie było cienia podejrzliwości. Musiał spotykać się ze znacznie dziwniejszymi przypadkami – tajemnicą poliszynela było, jak wielu Rosjan załatwia w okolicy szemrane interesy. A skrytki bankowe wciąż były idealnymi miejscami do przechowywania kruszców i twardej waluty z niepewnych źródeł.

– Dolly? – upewnił się pracownik.

Były komisarz pokiwał głową z powagą.

– Pańska godność?

– Wiktor Forst.

Mężczyzna wydał z siebie cichy pomruk, który trudno było rozszyfrować. Przez moment przesuwał nerwowo myszką po blacie, powodując tym samym nieprzyjemny dźwięk. W końcu oderwał wzrok od ekranu.

– Hm.

– Coś nie tak? – zapytał Wiktor.

– W przypadku skrytki, której numer pan podał, rzeczywiście jest dyspozycja wydania zawartości.

Oczywiście. Forst mógł spodziewać się, że Dolly nie ograniczyła się wyłącznie do wysłania maila. Musiała zadbać o to, by otrzymał zawartość.

– Świetnie – powiedział.

– Ale imię i nazwisko osoby upoważnionej się nie zgadza.

– Trudno.

Pracownik otworzył szeroko oczy.

– Słucham?

– Przecież nie przyszedłbym tu i nie podał tego numeru na chybił trafił, licząc na to, że akurat trafię w skrytkę, której zawartość ma być wydana, prawda?

– Tak, ale…

– Więc proszę mi tego nie komplikować. To ważne.

– Chciałbym pomóc, ale…

– Czas nagli.

– Ale zasady są zasadami – dokończył pracownik banku. – Niestety nie mogę ich w żaden sposób obejść. Gdyby był pan uprzejmy skontaktować się z właścicielem depozytu, znacznie ułatwiłoby to…

– Jest teraz niedostępny.

Mężczyzna przyjął najbardziej przepraszający wyraz twarzy, na jaki było go stać, ale na Oscara ani Emmy nie mógłby liczyć. Po chwilowym namyśle Wiktor uznał, że Dolly musiała wpaść na jakiegoś rodzaju zabezpieczenie – na tyle oczywiste, by Forst mógł je obejść, ale jednocześnie odpowiednio pewne, aby nie ryzykować, że ktoś inny uzyska dostęp do skrytki.

– W porządku… – mruknął. – Niech pan mi powie, jak bardzo się pomyliłem w imieniu i nazwisku?

Bankowiec nie kwapił się, by odpowiedzieć.

– Albo nie. Wie pan co, spróbujmy inaczej. Robert Krieger.

– Obawiam się, że…

– Wiktor Krieger Forst.

Rozmówca spojrzał na niego jak na idiotę, a potem lekko rozłożył ręce w bezradnym geście.

– Najlepiej będzie, jeśli porozmawia pan z deponentem.

– Mówiłem już, że jest nieosiągalny. A ja naprawdę muszę dostać się do tej skrytki.

Pracownik nie odpowiadał, zapewne zastanawiając się, czy aby nie trafił mu się kłopotliwy natręt. Forst planował zrobić wszystko, by mężczyzna chciał mieć go jak najszybciej z głowy, ale przypuszczał, że ostatecznie to nie wystarczy.

Jak Dolly mogła upewnić się, że tylko on będzie w stanie otworzyć skrytkę?

Wiktor zaczął przypominać sobie wszystkie rejsy na luksusowych jachtach, które odbyli. Podczas pierwszych właściwie nie nawiązywał z nią kontaktu. Dopiero po czasie uległ i stopniowo ucinał sobie z Dolly coraz dłuższe rozmowy. Pierwsza miała miejsce podczas rejsu z grupą portugalskich biznesmenów.

– Super bock – rzucił.

– Co proszę?

Najwyraźniej piwo, dzięki którym przełamali lody, nie było celnym strzałem. Forst pokręcił głową z irytacją.

– Red horse – spróbował jeszcze raz, tym razem wymieniając nazwę dubajskiego trunku, którym swojego czasu raczył się z Dolly w mesie.

Mimo woli przypomniał sobie rejsy po Zatoce Perskiej, kiedy wrócił do heroiny. Na samą myśl o strzykawce przeszły go dreszcze. Wyobraził sobie, jak zaciska opaskę na ramieniu, wypatruje coraz mniej widocznych żył, a potem wkłuwa się w jedną z nich.

– Naprawdę nie wiem, jak mógłbym panu pomóc – odezwał się niepewnie bankowiec.

– Niech mi pan po prostu powie, jak bardzo pomyliłem się w imieniu i nazwisku.

– Nie mogę tego zrobić.

– Brakuje drugiego imienia? Jakiegoś członu nazwiska?

Rozmówca milczał.

– Naprawdę wiele zależy od tego, czy dostanę się do tej skrytki, czy nie – dodał Forst.

Przypuszczał, że drugiej szansy mieć nie będzie. Mógł pozostać poza radarem Rosjan przez kilka, może kilkanaście godzin. Kontrolowali właściwie wszystko, co tutaj się działo, a obecność Wiktora z pewnością zostanie odnotowana. Na długo przed tym, jak Dolly wróci z zagranicy.

– Podał pan nieprawidłowe dane – oznajmił w końcu mężczyzna. – Tylko tyle mogę powiedzieć.

Wiktor jeszcze raz przywołał w pamięci wszystkie rejsy. Naraz jednak uświadomił sobie, że to błąd. Powinien skupić się na tym najważniejszym – tym, który wszystko zmienił. To w jego trakcie uratował jedną z dziewczyn, a potem wszystkie zaczęły darzyć go sympatią.

Robiły zakłady o to, która w końcu rozwiąże mu język. Odnosiły się do niego jak do dobroczyńcy. Plotkowały na jego temat i…

I porównywały go jednego z polskich aktorów, o czym Dolly powiedziała mu podczas tamtego pamiętnego rejsu.

Wiktor uśmiechnął się pod nosem.

– Piotr Stramowski – powiedział.

Lekki uśmiech na twarzy mężczyzny kazał Forstowi sądzić, że trafił. Przez moment obawiał się, że bankowiec poprosi o dokument tożsamości, ale ten zamiast tego podniósł się i wskazał korytarz.

– Proszę tędy.

– Nie potrzebuje pan dowodu? Paszportu?

– Dyspozycja mówi jasno, aby tego nie wymagać.

Ton głosu pracownika świadczył o tym, że nie spodziewa się, by w skrytce znajdowało się cokolwiek wartościowego. Mimo to, kiedy wprowadził Wiktora do niewielkiego pokoju i położył na stole kasetkę, odwrócił wzrok, jakby był niegodzien choćby krótkiego zerknięcia. Przekręcił kluczyk, a potem oddalił się bez słowa.

Forst dotknął wieka i przez chwilę trwał w bezruchu. Potem potrząsnął głową i podniósł je. W środku rzeczywiście nie znajdowało się nic, co wymagałoby przesadnej ochrony. Jedynym przedmiotem była złożona wpół kartka.

Wiktor sięgnął po nią drżącą ręką. Czuł się, jakby był na heroinowym głodzie – nie tylko dlatego, że od dawna nie dał sobie w żyłę.

Rozłożył kartkę, spodziewając się listu od Dolly. Szybko przekonał się, jak bardzo się mylił.

Na nieskazitelnie białym papierze znajdowały się jedynie dwa napisy.

José Martínez. Ruiz Azorín.

Forst zaklął pod nosem. Imiona ani nazwiska nic mu nie mówiły. Spojrzał do środka kasetki, szukając drugiego dna, ale od razu wiedział, że to bezcelowe. Nic więcej na niego nie czekało.

Opuścił bank z poczuciem, że coś mu umknęło. Dolly nie zadała sobie tyle trudu po to, żeby trop w tym momencie się urwał. Ale po co w ogóle te podchody? Co chciała w ten sposób osiągnąć?

Forst zapalił czerwonego westa i przez chwilę się rozglądał. Spojrzał na trzymaną w dłoni kartkę, a potem ruszył w stronę najbliższego punktu informacji turystycznej. Uznał, że nie zaszkodzi sprawdzić.

W klimatyzowanym pomieszczeniu za ladą siedziała młoda dziewczyna, która powitała go wesołym „hello”. Forst bez słowa położył przed nią kartkę.

– Może mi pani pomóc?

Zerknęła na napis i uśmiechnęła się.

– Polecić panu którąś z książek jego autorstwa?

– Słucham?

– Azorína.

– To jakiś pisarz?

Skinęła głową, wyraźnie zdziwiona pytaniem.

– José Martínez Ruiz – oświadczyła. – Sam często określał się jako Azorín. Zupełnie tak jak bohater jednej z jego książek.

Wiktor podrapał się po głowie. Jakie to mogło mieć znaczenie? Nigdy nie ucinał sobie z Dolly pogawędek na temat literatury, właściwie najbliżej tego tematu znaleźli się, kiedy wspomniała o koktajlach Chodakowskiej, a on zbył to milczeniem.

– Urodził się niedaleko Alicante – dodała dziewczyna, dostrzegając, że rozmówca nie ma pojęcia, o kim mowa. – Najgłośniejsze powieści publikował na początku dwudziestego wieku. To raczej smętne historie, ale pan mi wygląda na kogoś, kto takie lubi.

Forst skinął głową. Nie chodziło o żadne książki. Ale jeśli Ruiz urodził się nieopodal, to z pewnością został w jakiś sposób upamiętniony w mieście.

– Są tu jakieś jego pomniki? – spytał. – Place?

– Jest przede wszystkim ulica.

Wiktor nagle się ożywił.

– Gdzie?

– To jedna z najdłuższych w Torrevieja. Zaczyna się przy marinie, a kończy dopiero przy San Emigdio, niedaleko meczetu.

– Ile ma? Kilometr, dwa?

– Pewnie koło kilometra.

Sporo. O wiele za dużo, żeby trafić w miejsce, do którego mogła kierować go Dolly. Czy to możliwe, że mieszkała gdzieś przy tej ulicy? Nie, raczej nie. Siergiej Bałajew zapewniał swoim dziewczynom mieszkania na obrzeżach miasta, a ludziom tak zaufanym jak Dolly z pewnością nawet niewielkie wille.

– Jeśli chce pan zwiedzać, polecam nie iść dalej niż za skrzyżowanie z la Paz. Nie ma tam nic ciekawego.

– To podejrzana dzielnica?

– U nas nie ma już podejrzanych dzielnic.

Nie zabrzmiało to przekonująco.

– Kręci się tam trochę imigrantów, powoli zaczyna się mniej ciekawa zabudowa – dodała oględnie dziewczyna.

Forst ochoczo skinął głową.

– Jak tam trafię? – zapytał.

Po chwili opuścił punkt informacji i udał się we wskazanym kierunku. Miał zamiar w końcu dowiedzieć się, jaki był powód, dla którego się tutaj pojawił.

Im dalej na północ się zapuszczał, tym bardziej zmieniał się miejski krajobraz. Zadbana zabudowa o odświeżonych fasadach powoli ustępowała miejsca zwyczajnym, niczym niewyróżniającym się budynkom.

Spadek poziomu zamożności mieszkańców był prawie namacalny i zwiększał się z każdą kolejną przecznicą. Na ścianach zaczynały pojawiać się graffiti, tagi i nieudolne bohomazy, turystyczne knajpki powoli zanikały, a zamiast nich pojawiały się lokalne niewielkie bary.

Wypatrzywszy churreríę na rogu jednej z wąskich uliczek, Forst zaopatrzył się w niewielki posiłek na wynos. Ciepłe churros smakowały właściwie jak polskie pączki, choć kształtem przypominały pręty z głębokimi żłobieniami. Były tłuste i słodkie, Wiktor zdołał zjeść tylko kilka, a resztę wyrzucił do kontenera przy jednym z budynków.

Przeszedł do końca ulicy, którą wskazała Dolly, a potem zatrzymał się na skrzyżowaniu z calle San Emigdio. Okolica rzeczywiście różniła się nieco od przybrzeżnej części Torrevieja, ale Forst spodziewał się większej biedy.

Jeszcze kilkanaście lat temu może było ją tutaj widać. Miasto było wówczas najniebezpieczniejszym w całej Hiszpanii. Statystyki mówiły o ponad trzystu przestępstwach na każde dziesięć tysięcy obywateli. Torrevieja biła na głowę nawet opanowany przez mafię Benidorm.

Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Zabudowa wprawdzie była ciaśniejsza, nie tak zadbana, ale Forst nie spodziewał się problemów. Mógł do woli przechadzać się calle José Martínez Ruiz Azorín – nie wiedział tylko, co ma w ten sposób osiągnąć.

Znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Nie miał żadnej wskazówki, a nawet jeśli jakaś na niego czekała, nie sposób było ustalić, gdzie się znajduje. Ani czym w istocie jest.

Rozładowując emocje za pomocą burkliwych przekleństw, chodził w jedną i w drugą stronę. Przypuszczał, że to daremne, ale nie miał alternatywy.

Zrozumiał, jak bardzo się pomylił, już po chwili.

Zawrócił przy końcu ulicy, a potem skierował się ku sennej, niemal wymarłej o tej porze dnia calle San José. Toczył wzrokiem po oknach, starając się wypatrzeć jakąkolwiek oznakę, że w tych domach rzeczywiście ktoś mieszka.

Kawałek przed skrzyżowaniem stanął jak rażony piorunem. W jednym z okien wisiała fotografia, która wszystko zmieniła.

Mimo że widoczna na niej kobieta miała przefarbowane włosy i fryzurę zupełnie inną, niż pamiętał, rozpoznał ją natychmiast. Na zdjęciu widniała Olga Szrebska.

Forst wbijał wzrok w fotografię, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Olga wyraźnie się zmieniła, nie tylko jeśli chodziło o włosy. Sprawiała wrażenie, jakby postarzała się o kilka dobrych lat.

Wiktor zamrugał nerwowo i łapczywie nabrał tchu, jakby ktoś nagle podał mu tlen na szczycie tak wysokim, że rozrzedzone powietrze niemal uniemożliwiało tam oddychanie. Wciąż nie potrafił oderwać spojrzenia od zdjęcia, ale kątem oka dostrzegł czyjeś odbicie w szybie.

Rozpoznał mężczyznę natychmiast.

Mimo że człowiek ten nie miał prawa tu być.

– Nieźle, Forst.

Wiktor odwrócił się i powoli przeniósł wzrok na Aleksandra Gerca.

Zerwa

Подняться наверх