Читать книгу Listy zza grobu - Remigiusz Mróz - Страница 3
ROZDZIAŁ 1
1
ОглавлениеDzień powoli zabarwiał się realnością, ale Seweryn Zaorski jeszcze tego nie dostrzegał. Niemal całą noc spędził w przydomowym garażu – jedynym miejscu, którego jeszcze nie zdążył wyremontować. Początkowo zajął się skuwaniem posadzki, rankiem jednak całą uwagę poświęcał już tylko temu, co odnalazł w skrytce pod podłogą.
Była w złym stanie, bo poprzedni właściciel kilkadziesiąt lat temu popełnił parę błędów przy wylewce. Cement prawdopodobnie był zleżały, a proporcje mieszanki źle dobrane. A przynajmniej tak wstępnie założył Seweryn. Teraz stało się jasne, że górna warstwa stanowiła jedynie izolację mającą zamaskować schowek.
Odnowienie garażu Zaorski zostawił na sam koniec. Wcześniej wyremontował cały dom, przekopał zachwaszczony ogród i praktycznie zrównał z ziemią spaloną szopę. Chciał jak najszybciej postawić kropkę nad i, kończąc z przybudówką.
Ostatni etap renowacji będzie musiał jednak poczekać. W metalowej skrzynce, którą Seweryn wyjął spod podłogi, znajdowało się kilkanaście starych dyskietek, które całkowicie go zaabsorbowały.
Były to trzyipółcalowe verbatimy o zawrotnej pojemności jeden przecinek czterdzieści cztery megabajta. Kiedyś pozwalało to na przeniesienie przynajmniej kilku istotnych rzeczy, teraz nie wystarczyłoby nawet na miniaturkę zdjęcia. Mimo to Zaorski miał wrażenie, że trafił na prawdziwy skarb.
Po co ktokolwiek miałby zamurowywać te dyskietki w garażu? Co mogło się na nich znajdować? I co byłoby na tyle istotne, że zamiast je zniszczyć, ktoś tak skrzętnie je ukrył?
Zanim Zaorski zdążył zastanowić się nad którymkolwiek z tych pytań, zorientował się, że na dworze jest już jasno. Zaklął pod nosem, natychmiast zerwał się z podłogi i wybiegł z garażu. Przelotne zerknięcie na zegar kuchenny potwierdziło to, czego się obawiał – tylko cud sprawi, że dziewczyny dotrą w porę do szkoły.
Wpadł do pokoju starszej, dziewięcioletniej córki, przekonany, że to z nią upora się szybciej.
– Ada! – krzyknął. – Wstawaj!
Usłyszał ciche protesty, ale zignorował je i popędził do drugiego pokoju. Młodsza z córek, Lidka, siedziała na łóżku, bacznie mu się przyglądając.
– Czemu krzyczysz, tato?
Nabrał głęboko tchu i obejrzał się przez ramię. Źle ocenił sytuację – więcej wysiłku będzie kosztowało go wyciągnięcie z łóżka dziewięciolatki.
– Ada! – ryknął.
– Ona jeszcze śpi – zauważyła Lidka.
Seweryn popatrzył na córkę, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Mimo że była dwa lata młodsza od siostry, zazwyczaj to ona zachowywała się dojrzalej. Czasem może nawet zbyt dojrzale jak na swój wiek.
– Wiem, że śpi – odparł. – Dlatego krzyczę.
– Nie możesz obudzić jej bez krzyczenia?
– Nie.
– Czemu?
– Bo jesteście już spóźnione.
– Czemu?
Zaczyna się, pomyślał Zaorski i przesunął nerwowo dłonią po karku. Córka wpadła w Spiralę Czemulności, którą doskonale znał każdy rodzic.
– Bo tata się zagapił – odburknął, ruszając z powrotem do pokoju starszej z sióstr.
Lidka natychmiast zaczęła dreptać za nim, ciągnąc za sobą kołdrę.
– Czemu? – zapytała.
– Bo tata znalazł coś w garażu.
– Czemu?
– Bo chciał wyremontować podłogę i… – Urwał, po czym machnął ręką. – Lidka, ubieraj się.
– Ale ja tylko…
– Wiem – uciął. – Chciałaś dowiedzieć się, czemu czarne jest czarne, białe jest białe, czemu deszcz pada z góry, a nie z dołu, i czemu psy szczekają, a koty miauczą. – Wyrzucił na jednym oddechu, a potem zerwał kołdrę z łóżka starszej córki. – Ale nie mamy teraz czasu. To wasz pierwszy dzień w szkole i…
– I jutro będzie drugi, a pojutrze trzeci.
– Brawo.
Seweryn pochylił się nad Adą i wisiał nad nią dopóty, dopóki nie otworzyła oczu. Kiedy spojrzała na niego z rozbawieniem, jakby właśnie wycięła mu wyjątkowo wyrafinowany numer, zaklął w duchu. Przyszło mu wychowywać dwie małe diablice. Nic nowego.
– A popojutrze czwarty – ciągnęła Lidka. – Czemu ten pierwszy jest taki ważny?
Ściągnął drugą córkę z łóżka, posłał jej srogie spojrzenie i podniósł kołdrę z podłogi. Mógł udzielić długiej, wyczerpującej odpowiedzi, podkreślając wagę pierwszego wrażenia nauczycielki i tego, jak inne dzieciaki w klasach będą je postrzegały. Uznał jednak, że ten sam efekt może osiągnąć w inny sposób.
– Bo tak – odparł.
– Ale…
– Ubierać się – rzucił. – No już!
Chwilę później gorączkowo przygotowywał im tosty z nutellą, choć obiecywał sobie, że nowe miejsce będzie oznaczało nowy start także w kwestii jedzenia. Dziś jednak nie miał czasu na wprowadzanie zmian.
Udało mu się uwinąć się z jedzeniem, ubieraniem i poranną toaletą w pół godziny, co przy dzieciakach takich jak Lidka i Ada sprawiało, że powinien w przyszłym roku ubiegać się o pokojowego Nobla.
Założył swoją wysłużoną czarną czapkę z daszkiem, narzucił skórzaną kurtkę i szybko zapakował córki do bordowej hondy accord combi. Natychmiast ruszył w kierunku szkoły. Włączył radio, rezygnując z jednej ze swoich płyt, mimo że znajome dźwięki pewnie ukoiłyby nieco jego nerwy. Pożałował tej decyzji, kiedy tylko na antenie zaczęły się reklamy produktów na suchość pochwy.
Szybko zmienił stację. Mleko już się jednak rozlało.
– Taateeł… – zaczęła Lidka.
– Musisz tak na mnie mówić?
– Już nie będę. Ale powiesz mi, po co jest nawilżenie intymne?
Spodziewał się, że reklama nie przejdzie bez echa, ale nie bardzo wiedział, jak odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Tak czy owak, miał szczęście, że nie trafił na lektora zachwalającego leki na erekcję.
– Cóż… – zaczął. – To po prostu…
– Tak?
– Podobnie jak wtedy, kiedy masz suche ręce… czasem…
Urwał i zerknął w lusterko. Siedzące z tyłu córki wpatrywały się w niego z ciekawością, ale właściwie nie miał nic więcej do dodania. Na tym kończyła się cała jego dzisiejsza inwencja.
– Mamy zapytać w szkole?
– Nie – odparł czym prędzej. – Pod żadnym pozorem, nie.
– No to o co chodzi?
Przez moment trwała niewygodna cisza.
– Nieważne – rzucił w końcu pod nosem. – Prędzej czy później i tak się dowiecie.
– Ale…
– Raczej później – uciął.
Po kilku minutach zaparkował pod jedną z dwóch szkół podstawowych w Żeromicach. Udało mu się wyrobić w samą porę – co z pewnością byłoby niemożliwe, gdyby nadal mieszkali w Krakowie. Nie potrafił zliczyć godzin spędzonych w korkach między Rynkiem Podgórskim a rondem Matecznego, nie wspominając już o innych wąskich gardłach.
Tam zatory drogowe były problemem o randze cywilizacyjnej, ale w liczących siedem tysięcy mieszkańców Żeromicach stanowiły raczej abstrakcyjny temat, znany głównie z relacji telewizyjnych. O ile Seweryn zdążył się zorientować, największy korek powstawał rano właśnie pod podstawówką – na wąskiej uliczce nie było miejsca na parking, więc rodzice podjeżdżali z dziećmi pod samo wejście, pozbywali się pociech i czym prędzej ustępowali kolejnemu samochodowi.
Zaorski odblokował drzwi i dał dziewczynkom znak, by wysiadły.
– Akcja: ewakuacja – oznajmił.
– Tak jest – odparła rezolutnie Lidka i chwyciła za klamkę.
– Pamiętajcie, żeby słuchać się…
Nie dokończył, bo nie było sensu. Ada i Lidka wyskoczyły z samochodu, taszcząc ciężkie tornistry, a potem jak jeden mąż trzasnęły drzwiczkami. Seweryn odprowadził córki wzrokiem i głęboko odetchnął. Zanim ponownie wbił jedynkę, ze stojącego za nim auta doszedł dźwięk klaksonu.
– Pocałuj mnie w dupę – mruknął Zaorski i zerknąwszy w lusterko, ruszył powoli przed siebie. – Postałbyś sobie trochę pod Koroną, to zobaczyłbyś, jak wygląda korek.
W drodze powrotnej nie zamierzał słuchać o problemach z erekcją, o suchości narządów płciowych ani o upławach, grzybicy i hemoroidach. Włączył jedną z płyt, które katował właściwie w kółko.
Tym razem padło na autorską składankę Bachman–Turner Overdrive, która zaczynała się od „You Ain’t Seen Nothing Yet”. Seweryn miał tylko trzy zasady, jeśli chodziło o muzykę: po pierwsze, zespół musiał już nie istnieć, po drugie, musiał grać szeroko pojętego rocka, a po trzecie – powstać w latach siedemdziesiątych. Wszystko inne miało drugorzędne znaczenie.
Zaorski wodził wzrokiem po okolicy, starając się przypomnieć sobie, czy Żeromice zawsze wyglądały tak, jakby bieda tu aż piszczała. Podupadłe budynki, brudne, stare samochody, pękający asfalt i chylące się ku upadkowi płoty rysowały rozpaczliwy obraz. Nie była to najbiedniejsza gmina w Polsce, ale z pewnością znajdowała się w dolnej części każdego zestawienia statystycznego.
Zanim skończył się kawałek BTO, Zaorski zorientował się, że dojeżdża do jedynej stacji benzynowej w miasteczku. Do rezerwy jeszcze trochę brakowało, mimo to szybko włączył kierunkowskaz i bez wahania skręcił w prawo.
To, że podążający za nim samochód również zjechał z drogi, zauważył, dopiero kiedy zatrzymał się przy dystrybutorze.
Natychmiast poznał człowieka, który wysiadł z auta. Michał Ozga, aktualny burmistrz Żeromic i jego najlepszy przyjaciel z młodości. Gdyby Seweryn chciał zliczyć hektolitry piwa, które razem wyżłopali, prawdopodobnie musiałby opracować zupełnie nową miarę.
To z nim załatwiał formalności związane z kupnem domu. Liczył na to, że dawny znajomy zaproponuje pomoc przy remoncie, ale Michał najwyraźniej już dostatecznie ubrudził sobie ręce w lokalnej polityce i nie potrzebował tego robić gdziekolwiek indziej.
Przywitali się i odbębnili krótką, zwyczajową rozmowę o problemach Pierwszego Świata, narzekając na zator drogowy pod szkołą i udając, że uporanie się z tym kłopotem jest poza zasięgiem burmistrza. Potem Michał otaksował wzrokiem starego przyjaciela.
– Nic się nie zmieniasz – rzucił.
Seweryn uznał, że trwa festiwal wyświechtanych frazesów. Nie miał ochoty brać w nim udziału, zresztą po ponad dwudziestu latach braku kontaktu dwóch niegdyś bliskich przyjaciół więcej dzieliło, niż łączyło.
– Po prostu nie lubię zmian – odparł, zerkając na licznik na dystrybutorze.
– Ale garderobę naprawdę mógłbyś odświeżyć – zauważył Michał, wskazując ręką jego ubiór. – Cały czas ten sam zestaw. Czapka, rockowy T-shirt i skórzana kurtka.
– Jak się ostatnio widzieliśmy, założyłem koszulę.
– Do notariusza – odbąknął Ozga. – Ale na co dzień też by ci nie zawadziła.
Zaorski dolał do pełnej kwoty i wyjął pistolet z baku, starając się nie uronić ani kropli. Nie uszło to uwadze rozmówcy, ale Michał powstrzymał się od komentarzy o nadmiernej oszczędności lub skrupulatności.
– Jestem w trakcie remontu, więc sam rozumiesz – odparł Seweryn i przesunął dłonią po koszulce z logo albumu Fly by Night z dorobku Rush. Prawda była taka, że nigdy nie założyłby tego T-shirtu do roboty, należał do jednych z najbardziej wyjściowych.
– Jasne, rozumiem.
Zaorski zamknął bak i spojrzał na burmistrza.
– Swoją drogą, natknąłem się na coś w garażu.
– Na co?
– Metalową skrzynkę ze starymi dyskietkami, która…
– Możesz to wywalić – uciął Michał. – Zabraliśmy z tamtego przeklętego domu wszystko, co nadawało się do wzięcia. Reszta nam niepotrzebna.
Seweryn nie pamiętał, by kiedykolwiek w trakcie ich długiej przyjaźni Ozga działał mu na nerwy. Być może on rzeczywiście się nie zmienił, ale Michał z pewnością tak.
– Więc sprawdziliście wszystko? – spytał Zaorski.
– Taaa…
– Skrytkę pod podłogą też?
Rozmówca potrząsnął głową, jakby właśnie ktoś wymierzył mu policzek.
– Jaką skrytkę?
Chwilę zajęło Sewerynowi wytłumaczenie, co znalazł. Nie mógł opędzić się od wrażenia, że Michał jest zaskoczony nie tyle istnieniem samej skrytki, ile tym, że ktoś ją odkrył. Coś wydawało się nie w porządku, ale Zaorski nie potrafił sprecyzować co.
– Te dyskietki są jakoś podpisane? Wiesz, do kogo należą?
Seweryn zmierzył go wzrokiem, jakby to burmistrz miał niecodzienny strój.
– Przypuszczam, że nie zamurował ich tam przypadkowy przechodzień – powiedział.
Ozga sprawiał wrażenie, jakby sam dopuszczał taką możliwość.
– Cóż… – dodał Zaorski. – Trochę mnie tu nie było, ale chyba po Żeromicach nie krąży gang podkładający takie niespodzianki ludziom w garażach.
– No tak… – przyznał w końcu Michał.
– Musiał to zrobić ojciec twojej żony. I przypuszczam, że cokolwiek znajduje się na tych dyskietkach, Burza chciałaby to zobaczyć.
Dawny przyjaciel znów zamilkł, a wrażenie Seweryna, że coś jest nie w porządku, wzrosło.
– To znaczy Kaja – dorzucił, byleby pociągnąć rozmowę. – Pewnie nikt już nie mówi na nią Burza?
– Nie, nie, ludzie dalej tak mówią. Została zresztą przy panieńskim nazwisku.
Michał zawiesił głos i dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że Zaorski przygląda mu się uważnie i czeka na więcej.
– Wybacz – odezwał się Ozga. – Zastanawiam się po prostu, co może być na tych dyskietkach i dlaczego stary Burzyński miałby to ukrywać. I czy Kaja powinna akurat dzisiaj dodatkowo rozdrapywać tę ranę…
– Akurat dzisiaj?
– Dziewiąty września – oznajmił burmistrz, jakby to miało kluczowe znaczenie. – Co roku tego dnia przychodzi do niej list od ojca.
– List? Jaki list? Z zaświatów?
Seweryn starał się złapać rozbiegane spojrzenie rozmówcy, kiedy ten zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Burzyński przed śmiercią przygotował dla niej listy i zlecił coroczną wysyłkę. Zupełnie jakby spodziewał się tego, co się wydarzyło, i chciał zadbać o to, by jakoś pozostać obecny w życiu córki. Rozumiesz.
Zaorski niewiele z tego rozumiał, ale zachował tę uwagę dla siebie.
– Przywykła do tego, bo wiadomości przychodzą od dwudziestu lat – ciągnął Michał. – Czasem to jakieś wspomnienia, czasem nadzieje Burzyńskiego na przyszłość, do tego zawsze jakieś złote myśli. W sumie nic wielkiego, ale zawsze coś. Na tych dyskietkach pewnie są podobne rzeczy.
Równie dobrze mógłby strzelić, że na jednym z księżyców krążącej w Pasie Kuipera Haumei jest tlen.
– To był dziwny facet – dodał Ozga.
– Tym bardziej powinna sprawdzić te dyskietki.
– Tym bardziej?
– Może pozwolą jej lepiej go zrozumieć albo…
– Daj spokój – przerwał mu Michał. – Doceniam, że chcesz pomóc, ale ona już dawno sobie wszystko poukładała.
Uśmiechał się, ale z wyraźną nerwowością. Zaorski nie mógł przesądzić, czy to dlatego, że faktycznie obawiał się o równowagę psychiczną żony, czy może ze względu na to, że coś ukrywał.
Tak czy inaczej, zbagatelizował fakt odkrycia zamurowanej skrytki na tyle, by wydało się to podejrzane.
– Wiesz, że to nie była zwyczajna śmierć… – zaczął Ozga.
– Żadna nie jest.
– Ale Kai sporo czasu zajęło dojście do siebie – podkreślił. – Początkowo te listy były jak ciosy zza grobu. Teraz są już tylko tłem egzystencji, ale…
– Ale boisz się, że znów wyjdą na pierwszy plan.
– Zgadza się – odparł Michał, wbijając wzrok w oczy Zaorskiego.
Może przesadzał. Może miał przed sobą jedynie zaniepokojonego, kochającego męża, a nie przebiegłego polityka ukrywającego jakąś dawno zapomnianą tajemnicę.
Chryste, przecież to kiedyś był jego najlepszy przyjaciel – porządny gość, ze znanej, szanowanej rodziny. Seweryn nie miał powodu podejrzewać go o jakiekolwiek złe intencje. Najwyraźniej jednak zbyt bliskie obcowanie ze zbrodnią położyło się cieniem na tym, jak Zaorski postrzegał innych.
– Jasne, rozumiem – odezwał się Seweryn. – Pozbędę się tego.
Na twarzy burmistrza pojawiła się wyraźna ulga. Uścisnął Zaorskiemu rękę, rzucił luźną uwagę o tym, że powinien kiedyś wpaść do nich z córkami, a potem się oddalił.
Seweryn rozejrzał się ukradkiem. Nie dostrzegłszy nikogo, wyjął ze stojącego obok wiadra ściągaczkę z gąbką i zaczął myć przednią szybę. Była czysta, ale potrzebował wymówki, by zostać tu jeszcze przez chwilę.
W końcu dostrzegł człowieka, na którego czekał. Mężczyzna zapłacił w kasie, po czym wrócił do samochodu stojącego przy dystrybutorze obok.
– Kto to był? – mruknął, obrócony tyłem do Zaorskiego.
– Stary znajomy.
– Coś kombinujesz?
– Nie – odparł Seweryn. – To przypadkowe spotkanie. I przypadkowy gość.
– W takim razie zajmij się tym, po co tu przyjechałeś.
– Jasne.
Uwadze Zaorskiego nie uszło, że rozmówca przez cały czas ustawiał się tak, by kamera wymierzona w kierunku samochodów nie złapała jego twarzy.
– Dziś. Dwudziesta trzecia – rzucił mężczyzna, otwierając drzwiczki. – Za starym kościołem Adwentystów Dnia Siódmego. Przyjdź sam.