Читать книгу Listy zza grobu - Remigiusz Mróz - Страница 7

ROZDZIAŁ 1
5

Оглавление

Seweryn zdążył przejechać może kilometr, zanim zmienił plany.

Dyskietki nie dawały mu spokoju, jakby rozwiązanie ich tajemnicy stanowiło być albo nie być całego wszechświata. Wciąż nie potrafił zrozumieć, co tak istotnego mogłoby się na nich znajdować, że Burzyński je zamurował i zabezpieczył matematycznym szyfrem.

– Taatkuu… – jęknęła Lidka.

Dopiero teraz uświadomił sobie, że od kiedy ruszył spod szkoły, prowadził z córkami jakąś rozmowę. Opanował do perfekcji sztukę nieświadomej konwersacji, dzięki czemu wciąż mógł cieszyć się resztkami zdrowia psychicznego.

– Jeść mi się chce – dodała młodsza córka.

– Mi też – poparła ją Ada.

– Mnie – rzucił Zaorski.

– Coo?

– Mówi się: mnie.

– Czemu?

Chryste, na co mu to było? Czy naprawdę nie uczył się na własnych błędach? Wiedział przecież doskonale, do czego ta krótka uwaga doprowadzi. A ostatnim, czego teraz potrzebował, była Spirala Czemulności i próba wytłumaczenia dziewczynkom, dlaczego zasady języka polskiego są takie, a nie inne.

– Bo ktoś ustalił, że na początku zdania musi być „mnie” – dodał szybko. – Nie wiem kto, nie wiem dlaczego, nie wiem po co. Nic nie wiem. Jasne?

– Ale…

– Mam zerową wiedzę. Nie potrafię odpowiedzieć na żadne pytanie, które mi zadacie.

Zerknął w lusterko i zobaczył, jak skonsternowana Lidka drapie się po głowie.

– Czemu? – spytała.

– Bo nie uważałem w szkole.

– Cze…

– Bo byłem bumelantem. A teraz też jestem głodny – rzucił czym prędzej, byleby uciąć temat, a potem zawrócił na jednym z dwóch rond w Żeromicach. – Ale mam pewien pomysł, dzięki któremu szybko dostaniemy coś do jedzenia.

– Pizza Hut? – zapytała Ada.

– Tu nie ma Pizzy Hut.

– Ale na pewno jest jakaś pizzernia.

Tym razem nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby poprawić córkę. Skierował się z powrotem w stronę domu Burzyńskich, jednocześnie sięgając po telefon. Wybrał numer Kai i przez moment czekał, aż odbierze.

Kiedy to zrobiła, nie miał zamiaru owijać w bawełnę.

– Masz w domu coś do jedzenia? – spytał.

– Co takiego?

– Właśnie zawracamy i jedziemy do was.

Odpowiedziało mu chwilowe milczenie.

– To awaryjna sytuacja – dodał. – Mam w samochodzie dwa głodomory, które zaraz zeżrą własnego ojca, jeśli nie dostarczy im jakiegoś pożywienia.

– Tateł! – zaoponowała Lidka i zrobiła naburmuszoną minę.

Zaorski minął stację benzynową, przelotnie myśląc o spotkaniu, które czekało go dzisiejszej nocy. Może właśnie po to, by uniknąć rozważań o nim, starał się zająć tajemnicą Burzyńskiego? A może po prostu szukał okazji, by odnowić kontakt z Kają? Nie, nie, to raczej czysta ciekawość. Wszystko zaczęło się od tego, że to on znalazł dyskietki, więc chciał, by sprawa zakończyła się także z jego udziałem.

– Jesteś już w domu, tak? – spytał.

– Zaraz będę – odparła Kaja. – Zastanawiam się, czy moje zasoby lodówkowe wystarczą do wykarmienia tylu osób. I czy nie powinieneś najpierw zapytać, czy nie mam nic przeciwko, że przyjedziecie. I czy…

– Zawsze snujesz tyle rozważań?

– Zazwyczaj – przyznała. – A ty zawsze narzucasz się prawie obcym ludziom?

– Czasem.

– Więc chcesz zobaczyć, co jest na dyskietkach?

– Mhm – potwierdził cichym mruknięciem.

Cisza na dobrą sprawę mogłaby świadczyć o tym, że Burza zastanawia się, czy nic nie stoi temu na przeszkodzie, ale Zaorski miał wrażenie, że decyzję podjęła już na samym początku. Też chciała dokończyć tę sprawę w zespole, który się jej podjął.

– Spaghetti może być? – zapytała.

– Tak. Głodomory wsuną wszystko.

– Tateł…

– Będziemy za parę minut – powiedział, po czym odłożył komórkę do schowka przy podłokietniku.

Kiedy dotarli na miejsce, w domu rozchodził się już zapach makaronu. Chwilę później Lidka i Ada usiadły obok Dominika na kanapie w salonie, a Zaorski odniósł wrażenie, że za punkt honoru postawiły sobie, by jak najwięcej kawałków spaghetti spadło im na ubranie.

– Próbowałaś już wpisać hasło? – spytał, przechodząc za Burzą do kuchni.

– Nie.

Wskazała mu miejsce przed komputerem, a on usiadł i szybko włączył starego peceta, którego Kaja kablem podłączyła do sieci. Kiedy jedna z dyskietek znalazła się w stacji, znów rozległ się charakterystyczny dźwięk. Seweryn kliknął dwukrotnie w jedyny plik i wpisał hasło. Potem wskazał Kai enter.

– Postaw kropkę nad i – powiedział.

Zerknęła na niego jak na dzieciaka, ale wcisnęła klawisz. Na ekranie pojawiło się okienko z informacją, że brakuje części archiwum lub że zostało ono uszkodzone. Zaorski zaklął w duchu.

– Nie żartuj… – jęknęła Burzyńska. – Tyle zachodu na nic?

– Przynajmniej hasło dobre.

– I co z tego, jeśli plik jest zepsuty?

Seweryn spojrzał na ułożone jedna na drugiej dyskietki.

– Niekoniecznie – odparł.

– Nie?

Zamiast odpowiadać, skopiował plik na twardy dysk, a potem włożył kolejną dyskietkę i zrobił to samo. Po chwili cała ich zawartość znalazła się na komputerze.

– Jeśli to podzielone archiwum, wszystkie pliki powinny być w jednym miejscu – odezwał się.

– Nie wyskoczyłaby informacja, żeby włożyć następną dyskietkę? Lub coś w tym stylu?

Wzruszył ramionami. Swojego czasu dzielił archiwa na części i nagrywał je na dyskietkach, ale nie pamiętał, czy przy samorozpakowującym się pliku EXE była możliwość, by dodać taki mechanizm. Tak czy owak, nie miało to żadnego znaczenia.

Kliknął w pierwszy plik z brzegu, ale ponownie pojawiła się informacja o błędzie.

– Kurwa mać… – mruknął, a potem na chwilę zamilkł. – Wygląda na to, że to tyle.

– Tak po prostu?

– A co proponujesz?

– Nie da się jakoś naprawić tego archiwum?

Odpowiedź mogła być tylko jedna. W ruch poszedł Google.

Już po chwili Zaorski przekonał się, że po pierwsze zapomniał przynajmniej o połowie rzeczy, które kiedyś wyczytał w książce o WinRAR-ze, a po drugie – że istnieje wiele aplikacji, których twórcy zapewniali, że złamanie hasła do archiwum to tylko formalność. Być może jednak łatwiejszą metodą była prośba o konsultację z matematyczką.

Seweryn spróbował z automatyczną naprawą archiwum, a potem głęboko odetchnął, zanim po raz kolejny nacisnął enter. Kiedy to zrobił, ponownie pojawiło się okienko z informacją o błędzie.

Zastanawiał się przez chwilę, nawet nie odnotowując, kiedy Kaja postawiła na stole kubek kawy. Dopiero po kilku łykach zorientował się, że mógł popełnić błąd już na samym początku.

– Może źle do tego podeszliśmy – powiedział. – Może te pliki powinny być ułożone po kolei.

– Czyli?

Spojrzał na dyskietki, a potem rozsunął je na stole.

– Może liczby Catalana to nie tylko wskazówka co do hasła, ale też do kolejności, w jakiej mają być ułożone pliki…

Burzyńska skinęła głową i pochyliła się nad dyskami. Oboje wpatrywali się w nie przez moment.

2. 11. 42. 132. 429. 514.

Zaraz potem wypisali na kartce ciąg, który przedstawiła im nauczycielka, i odszukali właściwe etykiety. Ułożyli je tak, by układały się zgodnie z liczbami Catalana.

Dyskietka opisana jako „11” znalazła się na początku, tuż za nią „2”, po niej „514” i tak dalej. Moment później mieli gotowy ciąg. Seweryn ponownie zaczął zgrywać kolejne części archiwum, tym razem numerując ich nazwy tak, by archiwizator wiedział, gdzie szukać następnych fragmentów.

Kiedy skończył, nabrał głęboko tchu. Kliknął dwukrotnie w archiwum, wpisał „Catalan” jako hasło i nacisnął enter.

Znów wyskoczyło okienko, ale tym razem pojawił się na nim pasek postępu. Kiedy doszedł do końca, zastąpiła go informacja o tym, że pomyślnie rozpakowano archiwum.

Zaorski klasnął, a serce zabiło mu szybciej. Wraz z Kają wpatrywali się w monitor, nie odzywając się słowem. W folderze pojawił się plik z rozszerzeniem .jpg.

– Co to jest? – odezwała się nieobecnym głosem Burza.

Zdjęcie? Jakaś grafika? Seweryn spodziewał się raczej plików tekstowych, w których Burzyński opisywałby swoje plany dotyczące listów na wypadek śmierci czy… cóż, właściwie Zaorski sam nie wiedział, co mogłoby stanowić tak pilnie strzeżoną tajemnicę. Z pewnością jednak nie żadne zdjęcie.

Kaja potrząsnęła głową.

– Tylko jeden plik? – spytała. – Tyle zachodu po to, żeby…

Kiedy urwała, musiał cofnąć rękę, bo gwałtownie sięgnęła po myszkę. Kliknęła dwukrotnie w jotpeg, ale zamiast zdjęcia lub obrazka pojawiła się informacja, że pliku nie można otworzyć.

– Nie wierzę… – rzuciła. – Co to ma znaczyć?

– Że twój ojciec jest upierdliwy nawet po śmierci?

Popatrzyła na niego, jakby przyłożył jej do ciała rozgrzany pręt.

– Trochę go rozumiem – dodał. – Ja zamierzam zrobić to samo dla moich córek.

Czekał, aż się oburzy. Właściwie był przyzwyczajony do tego, że jego mniej lub bardziej wyszukane żarty spotykały się z podobną reakcją. Gdyby miał czas się przed nimi powstrzymać, być może niekiedy by się na to decydował. W istocie jednak same wypływały z jego ust – co nie raz i nie dwa doprowadziło do niewygodnych sytuacji.

Ta do nich nie należała. Kaja po chwili uśmiechnęła się i z niedowierzaniem pokręciła głową.

– Znam kilku ludzi z Instytutu Sehna, którzy mogą rzucić na to okiem – dodał Zaorski.

– Jest na co? – spytała bez nadziei. – Wygląda, że tym razem to naprawdę uszkodzony plik.

– Może da się go cudownie uzdrowić.

Przysiadła na skraju stołu i przez chwilę się zastanawiała.

– Co ci szkodzi? – spytał.

– To, że nie wiem, co jest na tym zdjęciu.

– O ile to zdjęcie.

Skinęła głową, a potem skrzyżowała ręce na piersi i popatrzyła na niego z góry.

– Gwarantujesz dyskrecję w razie czego? – zapytała.

– Niczym szóstkę w Lotto.

– Mówię poważnie… – zaczęła, zmieniając nieco ton. – Sam mówiłeś, że nie bez powodu mój ojciec tak to zabezpieczył. Nie chcę nawet zgadywać, co to może być.

Zaorski posłał kontrolne spojrzenie dzieciakom, które właśnie skończyły morusać się spaghetti, a potem popatrzył na Burzę.

– Mogę ci zagwarantować, że jeśli to materiały porno, zachowam je dla siebie i będę je pielęgnował.

– A jeśli nie?

– To ludzie z Sehna będą zawiedzeni. Ja też.

Wiedział, że cokolwiek powie, Burzyńska i tak ostatecznie przystanie na propozycję. Nie miała innego wyjścia i gotowa była pewnie na znacznie więcej, byleby w końcu poznać zawartość dyskietek.

Seweryn przesłał sobie plik mailem i zapewnił Kaję, że jak tylko dowie się czegokolwiek, da znać. Potem skinął na dziewczynki i ruszył do wyjścia.

– A deser? – spytała Lidka, kiedy zakładał jej kurtkę.

– Będzie w domu.

– Ale nie mamy w domu nic słodkiego.

– Mamy sałatę.

Popatrzyła na niego, jakby to on był dzieckiem, a ona rodzicem. Przypuszczał, że będzie musiał jeszcze przez chwilę walczyć z córką, ale obawy okazały się nieuzasadnione. Po chwili jechali do domu, słuchając 2-4-6-8 Motorway w wykonaniu Tom Robinson Band. Był to jeden z ulubionych kawałków Zaorskiego – także dlatego, że ilekroć go puszczał, dziewczyny razem z nim śpiewały refren. Tym razem nie było inaczej.

Dotarłszy do domu, odsunął od siebie myśli o tajemnicach, które zostawił Burzyński. Skupił się na tym, co tu i teraz. Na tym, co naprawdę istotne. Uznał, że właściwie trudno o lepsze życie – miał wszystko, czego potrzebował do szczęścia, i jak tylko załatwi kilka spraw, nie będzie musiał się niczym przejmować.

Od jutra zacznie pracę w szpitalu, będzie miał do dyspozycji nowo stworzone laboratorium, całkiem przyzwoite zarobki i pewnie niejakie uznanie personelu. W całym województwie było raptem kilkunastu patomorfologów, co i tak stanowiło dość chlubny wynik w skali kraju.

Przyjęto go właściwie od razu – i to nie tylko dlatego, że dyrektor SPZOZ-u dobrze znał jego ojca. Seweryn zgromadził w CV dostatecznie dużo dobrze brzmiących rzeczy, by nie musiał martwić się o przyszłość zawodową.

Zmienił zdanie, kiedy chwilę po tym, jak położył dziewczynki do łóżka, zadzwonił do niego dyrektor szpitala. Wieczorny telefon w przededniu rozpoczęcia pracy nie mógł świadczyć o niczym dobrym.

– Seweryn… – zaczął rozmówca, jakby miał zamiar postawić diagnozę o nieuleczalnej chorobie. Samo w sobie niewiele to znaczyło, Wiesław Kalamus bowiem zawsze używał tego samego tonu. – Mam pewien problem.

– W tym wieku powinien mieć pan znacznie więcej – odparł Zaorski. – Co najmniej przerost prostaty, nadciśnienie tętnicze i jakieś choroby zwyrodnieniowe stawów.

Kalamus milczał.

– Nie ma się czego wstydzić – dodał Seweryn. – Mnie też od jakiegoś czasu jakoś inaczej się wypęcherza.

– Co proszę?

– Tak mówią moje córki. Zwykłe „siku” czasem im się nudzi, a „strzelania z lasera” od razu zakazałem. Nie mam pojęcia, gdzie to usłyszały. Na pewno nie ode mnie.

Zaorski otworzył lodówkę, przebiegł wzrokiem po butelkach piwa, po czym uznał, że otworzy któreś za moment, jak tylko upora się z dyrektorem.

– Więc jaki to problem? – rzucił. – Jeśli z erekcją, naprawdę nie potrzebuję o tym wiedzieć. Podobne rzeczy chodzą za mną od rana i czuję, że kiedyś mnie dopadną.

Wiesław nie odpowiadał, więc należało uznać, że nawet temu człowiekowi o anielskiej cierpliwości w końcu musiało jej zabraknąć.

– Halo? – zapytał Zaorski, zamykając lodówkę.

– Mam problem z tobą, Seweryn.

– To jest nas dwóch.

Zaorski usiadł przy stole i przesunął ręką po jasnym blacie. Nosił jeszcze ślady porannego ekspresowo zorganizowanego śniadania.

– Jak wiesz, jako twój potencjalny pracodawca mam prawo wglądu… cóż, w twoją przeszłość.

Seweryn zamknął oczy i natychmiast pożałował, że nie wyjął piwa.

– I? – zapytał.

– Nie planowałem z tego prawa korzystać, w końcu znam cię od dziecka…

– A jednak pan to zrobił?

– Z czystej ciekawości.

I zapewne szybko tego pożałował, dodał w duchu Zaorski. To komplikowało całą sprawę. Decydując się na powrót do Żeromic, od razu założył, że ktoś taki jak Wiesław Kalamus

okaże się ostoją, a nie przeszkodą. Nie przypuszczał, by dyrektor zdecydował się prześwietlić jego przeszłość.

Niech go chuj, skwitował w duchu.

– Rozumiesz więc, na czym polega mój problem?

– Tak.

– I szczerze mówiąc… nie jestem pewien…

– Czy przyjmować mnie do pracy?

Cisza, która mu odpowiedziała, była dostatecznie wymowna.

– Nie tylko – odezwał się w końcu Kalamus i głęboko nabrał tchu. – Nie wiem też, co zrobić z tą wiedzą.

– Nic.

– Więc może mógłbyś wyjaśnić mi, co to wszystko oznacza?

– Nie – odparł spokojnie Zaorski.

Rozmówca czekał na więcej, ale nadaremno. Seweryn nie miał zamiaru tłumaczyć mu czegokolwiek.

– Stawia mnie to w bardzo kłopotliwej sytuacji – dodał Wiesław. – Mamy już laboratorium, ale wygląda na to, że zabraknie nam patomorfologa.

– Rzeczywiście na to wygląda.

– Może mógłbyś jakoś to…

– Co? – wpadł mu w słowo Zaorski. – Wyjaśnić panu, co to znaczy? Wszystko jest zapewne jasno opisane.

Kalamus zakaszlał cicho w nerwowym odruchu.

– I to wszystko prawda? – spytał niepewnie.

– A jakie to ma znaczenie?

– Cóż… dość duże.

– Więc jeśli powiem, że to bzdury, uzna pan, że wszystko jest w porządku?

Nie musiał odpowiadać. Jeszcze przez chwilę lawirował, dążąc do puenty, a w końcu oznajmił, że w takiej sytuacji nie może przyjąć Zaorskiego do pracy. Seweryn zaklął w duchu i rozłączył się, nie mając zamiaru dłużej wysłuchiwać tłumaczeń Kalamusa.

Wiedział, że gdyby na te sprawy z jego przeszłości trafił ktoś inny, rankiem zapewne wiedziałoby o nich pół Żeromic. Nie, pewnie pół województwa. Wiesław był jednak dobrym przyjacielem rodziny i nawet w takiej sytuacji z pewnością będzie potrafił zachować dyskrecję.

Zaorski przypuszczał, że będzie musiał raz czy dwa spotkać się z dyrektorem i przedstawić mu swoją wersję, ale koniec końców przynajmniej na tym froncie był bezpieczny.

Problem stanowiło to, że najwyraźniej z dnia na dzień stracił pracę – i to jeszcze zanim zdążył ją rozpocząć.

Przypuszczał, że człowiek, z którym nocą miał spotkać się za starym kościołem, będzie potrafił mu w tym pomóc. Jeśli nie, cały jego powrót do Żeromic i to, co miał tutaj zrobić, stanie pod znakiem zapytania.

O wyznaczonej porze Seweryn upewnił się, że córki twardą śpią, a potem wymknął się z domu. Spotkanie z mężczyzną ze stacji benzynowej zabrało mu więcej czasu, niż się spodziewał. Nie przebiegło też tak, jak powinno.

Po powrocie do domu opróżnił o kilka szklanek whisky za dużo. Pił skiren ze szkockiej destylarni Scapa – single malt, na który teoretycznie nie powinno było go stać. Zasnął w fotelu, nie dopiwszy ostatniej porcji.

Nad ranem zbudził go dźwięk komórki. Niemal zerwał się na równe nogi, jakby stary dom nagle stanął w płomieniach. Dopiero po chwili uświadomił sobie, skąd dochodzi odgłos. Na wyświetlaczu zobaczył numer Kai. Odebrał tuż po tym, jak sprawdził godzinę. Kwadrans po czwartej.

– Tak? – spytał.

– Seweryn, przepraszam, że o tej porze…

– Co się stało? – uciął, wychwytując napięcie w głosie Burzyńskiej.

– Nie powinnam może…

– Co jest? – powtórzył.

Usłyszał jakieś głosy w tle, a potem dźwięk z trudem przełykanej śliny.

– Janina Wachowiak nie żyje – powiedziała Burza.

– Kto?

– Ta matematyczka, z którą…

Kiedy urwała, Zaorski wstał z fotela. Zachwiał się, dopiero teraz orientując się, jak dużo wypił.

– Została zamordowana – dodała Burzyńska. – Dziś w nocy. Za starym kościołem.

Listy zza grobu

Подняться наверх