Читать книгу Listy zza grobu - Remigiusz Mróz - Страница 6
ROZDZIAŁ 1
4
ОглавлениеKaja postawiła swoje volvo nieopodal szkoły, a potem zerknęła w lusterko na zatrzymującą się za nią starą hondę. Bordowe kombi nijak nie pasowało do dość przystojnego i pociągająco zaniedbanego mężczyzny w skórzanej kurtce. Może rzeczywiście nie był materiałem na ojca roku, ale trzeba mu było oddać, że samochód wybrał z myślą o dzieciach.
Po chwili podeszli razem pod szkołę i się rozejrzeli.
– Jest jeszcze kwadrans do końca lekcji – oznajmiła Burza.
– Idealnie. Muszę jeszcze odebrać diablicę mniejszą ze świetlicy.
Skinęła głową i wskazała mu drzwi, ale Zaorski się nie ruszył.
– Co jest? – spytała. – Nie pamiętasz drogi?
– Niespecjalnie. Trauma z dzieciństwa kazała mi wymazać cały ten okres z pamięci.
– Jaka trauma?
– Nie wiem – przyznał, otwierając jej drzwi. – Ale na pewno jakaś za to odpowiada.
Właściwie nawet by jej to nie zdziwiło. W oczach Zaorskiego był jakiś nieustępliwy ból, który czasem rozlewał się na całą twarz. Zmarszczki mimiczne i lekko opadnięte kąciki ust wyraźnie go podkreślały.
– Długo jesteście sami? – zapytała Burzyńska, ruszając ku świetlicy.
– Dwa lata.
– A co z matką dziewczynek?
– Odeszła.
Jego głos był tak wyzuty z emocji, że trudno było wywnioskować, czy ma na myśli odejście od niego, czy odejście z tego świata. Kaja nie miała zamiaru wnikać, czując, że Zaorski i tak nie dopuściłby jej do tej części swojego życia.
Do czego zresztą było jej to potrzebne? Pewnie, wypadało odnowić dawną znajomość, ale zrobi to tak czy inaczej, kiedy Seweryn zawita do nich na kolację. Wcześniej nie czuła potrzeby, by go zapraszać, teraz jednak wydawało się to właściwe. W końcu bezinteresownie pomagał jej w rozwiązaniu tajemnicy, którą zostawił po sobie ojciec.
Odebrawszy małą Lidkę, skierowali się powoli w głąb korytarza.
– Jak było? – rzucił mimochodem Zaorski do córki.
– Fajnie.
– Tylko tyle?
Młoda złapała go za rękę, zatrzymała, a potem posłała mu karcące spojrzenie.
– A co byś chciał, tatku?
– Nie wiem – odparł niepewnie. – Że może super, świetnie albo…
– Zobaczymy, czy będziesz taki mądry, jak pójdziesz do nowej pracy – ucięła, a potem pociągnęła go za rękę w kierunku klasy. – Też będę się pytała, czy super i świetnie.
– Praca to co innego.
– Czemu?
Burzyńska odniosła wrażenie, że na dźwięk tego niewinnego pytania Seweryn wzdrygnął się, jakby właśnie usłyszał wyrok śmierci. Nie odpowiadał i przyspieszył nieco kroku.
– Czemu? – powtórzyła głośniej Lidka.
– Bo tutaj spotykasz inne osoby, rozmawiasz z nimi i…
– W pracy też będziesz tak miał.
– Tak, ale tam będę musiał… – Rozłożył ręce i spojrzał bezradnie na Kaję. – Pracować. Rozumiesz?
– A ja tutaj muszę się uczyć. Rozumiesz?
Burzyńska uśmiechnęła się pod nosem. Młoda była podobna do ojca nie tylko pod względem fizycznym, najwyraźniej odziedziczyła po nim także rezolutność.
Zanim doczekali się dźwięku dzwonka i euforycznych okrzyków dzieciaków uwolnionych od tabliczki mnożenia, Lidka zdążyła jeszcze wytłumaczyć Zaorskiemu, dlaczego nigdy więcej nie powinien zadawać jej tego pytania. Zaraz potem z sali wyszła Ada, a chwilę po niej Dominik.
– Mamo? – spytał chłopiec. – Co tu robisz?
Dziewięciolatek nie formułował tego pytania jako oskarżenia. Jeszcze dwa, trzy lata, a z całą pewnością się to zmieni.
Podczas gdy Seweryn maglował starszą córkę, Kaja wyjaśniła synowi, że chcą porozmawiać z jego nauczycielką. Od razu zapewniła, że to nie ma żadnego związku z nim – i że tym razem to mama potrzebuje uzupełnić wiedzę.
Weszli z Zaorskim do środka, zostawiając dzieciaki na korytarzu. Seweryn zmierzył wzrokiem pochyloną nad biurkiem staruszkę i odchrząknął cicho.
– Nie przesadziłaś z wiekiem – bąknął do Burzy.
Puściła to mimo uszu i posłała ciepły uśmiech kobiecie, kiedy ta ich zauważyła. Pierwsza reakcja mogła być tylko jedna – dwoje rodziców to podwójna zapowiedź kłopotów. Kiedy jednak Kaja oględnie wyjaśniła matematyczce, w czym rzecz, ta natychmiast odetchnęła.
– Naturalnie, spróbuję pomóc – powiedziała, jakby potrzeba niesienia pomocy przypadkowym ludziom była jej życiowym celem. Dobre pierwsze wrażenie jednak prysło, kiedy staruszka zerknęła znacząco na zegar ścienny. – Nie wiem tylko, czy na coś się przydam – dodała.
– Mimo wszystko chcielibyśmy pokazać pani te liczby.
Mruknęła coś pod nosem, ale trudno było stwierdzić, czy to przyzwolenie, czy może wyraz niezadowolenia, że musi zostać w szkolnych murach dłużej, niż by to wynikało z jej obowiązków. Względnie mogło to być także stłumione kaszlnięcie.
Zrobiła miejsce na biurku, a Kaja z Zaorskim szybko rozłożyli na nim dyskietki. Kobieta zmieniła okulary i zaczęła przyglądać się etykietom.
– I? – spytał Seweryn, oglądając się przez ramię.
– Moment…
– Każda sekunda jest na wagę złota.
– Słucham? – spytała nauczycielka, podnosząc wzrok.
– To nie uwaga co do pani wieku – zapewnił. – Mam dwie tykające bomby zegarowe w korytarzu. Jeszcze o tym nie wiedzą, ale jeśli za jakieś pół godziny nie dostaną nic do jedzenia, eksplodują.
– Ależ…
– Niech mi pani wierzy. Ewolucyjnie wykształciłem mechanizm wykrywania takich niebezpieczeństw.
Kaja szturchnęła go lekko.
– Proszę się nie przejmować – zapewniła z uśmiechem. – Od kiedy pamiętam, mój kolega udaje, że ma poczucie humoru.
Tym razem mruknięcie niewątpliwie było potwierdzeniem, choć kobieta zdawała się już nie słuchać, skupiając całą uwagę na etykietach. Krzywiła się, poprawiała okulary, kręciła głową, aż w końcu uniosła bezradnie wzrok.
– Przykro mi, ale to nic mi nie mówi – powiedziała.
– Jest pani pewna? – zapytała Kaja. – Może to kwestia jakiegoś rachunku albo…
– Te liczby same w sobie nie mają żadnego znaczenia.
– Ale gdyby tak…
– Przepraszam – ucięła matematyczka, ściągając okulary. – Naprawdę nie potrafię państwu pomóc.
Nie bez znaczenia z pewnością był fakt, że po całym dniu spędzonym na przepychankach z uczniami kobieta po prostu chciała spokojnie wrócić do domu. Burzyńska nie miała jednak zamiaru tak łatwo odpuszczać.
– Wydaje nam się, że aby to miało sens, należy ustawić liczby w określonej kolejności.
– Skąd ta myśl?
– Ze wskazówki, jaką mamy.
Sięgnęła do torebki i wyjęła ojcowski list. Miała pewne opory przed pokazywaniem go już drugiej obcej osobie, ale
nie było wyjścia. Kiedy tylko nauczycielka zobaczyła kopertę, oczy jej się zaświeciły.
Każdy w Żeromicach wiedział o wiadomościach zza grobu. I prawdopodobnie każdy chciał mieć z nimi jakiś związek – szczególnie kiedy zjawi się kolejna ekipa telewizyjna.
Burza podała kobiecie kartkę.
– Te dyskietki należały do mojego ojca – powiedziała. – Zabezpieczył je hasłem, którego nie znamy.
– Ale mamy nadzieję poznać dzięki pani światłości – dorzucił Seweryn mimochodem, cały czas kontrolnie patrząc na córki.
– Gdyby mogła pani… – Kaja szybko urwała, uzmysławiając sobie, że nauczycielka nie słucha ich już od momentu, kiedy otrzymała list. – Coś nie tak?
Żadnej odpowiedzi. Zaorski zorientował się, że coś jest nie w porządku, i na powrót zainteresował się matematyczką.
– Halo? – odezwał się. – Żyje pani?
Burzyńska znów lekko go szturchnęła, a on bezsilnie rozłożył ręce.
– No co? – mruknął. – W tym wieku śmierć nadchodzi nagle.
Nawet na tę deklarację nauczycielka nie zareagowała, więc oboje odchrząknęli i wyprostowali się niczym dwójka uczniaków przed odpowiedzią, do której się nie przygotowali. Matematyczka podniosła wzrok dopiero po chwili.
Poruszyła się nerwowo, jakby przebudzała się ze snu, i położyła kartkę na biurku. Potem postukała w nią palcem.
– Wydaje mi się, że coś w tym jest – oznajmiła.
– To znaczy? – spytała Kaja.
– Życiowa prawda – wtrącił Zaorski. – Świat cały czas umiera, a my…
– Mam na myśli to, że ten wiersz przypomina haiku.
Burzyńska nie wiedziała na ten temat przesadnie dużo. Kojarzyła jedynie, że to japońskie wiersze, w pewien sposób łączące poezję z matematyką. Utwory dzielono na kilka części, a każda miała mieć określoną liczbę sylab.
Nigdy nie widziała, by ojciec interesował się takimi rzeczami. Nie wspominając już o tym, że miałby sam coś podobnego ułożyć.
– Tradycyjnie taki wiersz składa się z siedemnastu sylab – odezwała się matematyczka. – Ma trzy wersety, kolejno po pięć, siedem i pięć sylab. To mi wygląda na coś podobnego.
– Co konkretnie? – drążyła Kaja.
– Cóż… spójrzcie sami – odparła kobieta i wskazała pierwszy wers. – Tu jest jedna sylaba, w drugim też jedna, w trzecim mamy dwie, w czwartym pięć… ostatni jest dość dziwny. Aż czternaście sylab.
Burzyńska na moment wstrzymała oddech. W głosie nauczycielki zabrzmiała nuta, która kazała sądzić, że wydało jej się to intrygujące. A zatem może faktycznie trafili na coś, co przygotował ojciec.
– Spotkała się pani z taką odmianą? – zapytał Seweryn.
– Nie, ale nie jestem specjalistką od…
Kiedy urwała, oboje mieli ochotę zapytać, co się stało. Żadne z nich jednak się nie odezwało, a kobieta uniosła wzrok, jakby doznała olśnienia.
– O Boże… – jęknęła. – Przecież to…
– Co? – rzucił Zaorski.
Odsunęła szufladę, wyjęła niewielki zeszyt i długopis, a potem szybko nakreśliła ciąg liczb.
„1, 1, 2, 5, 14”.
Wskazała go z dumą, ale Burzyńska i Zaorski niespecjalnie wiedzieli, na czym polega waga odkrycia.
– To sylaby z poszczególnych wierszy – dodała. – Nie widzicie?
– Widzimy liczby, ale…
– Nie kojarzycie tego ciągu?
Popatrzyli po sobie z bezsilnością i wzruszyli lekko ramionami.
– Niczego już nie pamiętacie ze szkoły? – dodała pod nosem matematyczka. – Czy może was takich rzeczy nie uczyli?
– Trudno powiedzieć, skoro nie wiemy, co to jest – odparł Seweryn.
– Liczby Catalana.
Burzyńska zmarszczyła czoło, starając się wyłowić coś z pamięci. Z jakiegoś powodu nazwa ciągu brzmiała złowieszczo, ale Kaja była przekonana, że słyszy ją po raz pierwszy.
– Ciekawe… – bąknęła nauczycielka. – Słyszałam o tym, że na podstawie ciągu Fibonacciego układa się tak zwane fiby, które sylabami odpowiadają poszczególnym elementom, ale to…
Dopisała kilka kolejnych liczb. „42, 132, 429”. Wydawały się zupełnie przypadkowe i Burzyńska nie miała pojęcia, dlaczego występują w jednym ciągu. Jeśli chodziło o Fibonacciego, sprawa była prosta – każdy kolejny element stanowił sumę dwóch poprzednich. Ale te wydawały się całkowicie losowe.
– Komendant Burzyński miał wyobraźnię – podsumowała w końcu.
Zdawała się całkowicie przekonana, że trafiła na właściwy trop. Na tyle, że Kaja również nie miała co do tego wątpliwości.
Ale po co te wybiegi? I jakie to miało znaczenie?
– Liczby Catalana w wierszu… – dodała cicho kobieta, kręcąc głową z uznaniem. – Coś niebywałego.
– Co one oznaczają? – spytała Burza.
– Och, to nieco skomplikowane.
Seweryn znów obejrzał się przez ramię.
– W takim razie na mnie już czas – zadeklarował. – A panie mogą sobie…
– Poczekaj – zatrzymała go Kaja, a potem posłała znaczące spojrzenie matematyczce.
Ta westchnęła i ciężko podniosła się z krzesła. Kiedy otworzyła pudełko z nieużywanymi kawałkami kredy, Burza poczuła się, jakby przeniosła się w czasie. W momencie gdy kobieta stanęła przed tablicą, Kaja miała ochotę usiąść w jednej z ławek.
Nauczycielka odwróciła się i otaksowała wzrokiem dwójkę słuchaczy.
– Liczby Catalana mają zastosowanie w kombinatoryce – zaczęła. – Nie wiemy konkretnie, w ilu przypadkach, ale istnieją prace naukowe, w których autorzy wykazują kilkaset zastosowań.
– Sporo – rzucił Zaorski.
– Lista wciąż się zwiększa. Ale żebyście zrozumieli, w czym rzecz, pokażę wam tylko jeden przypadek.
Przyglądali jej się, kiedy narysowała okrąg, a potem dwie duże kropki na obwodzie.
– Wyobraźcie sobie, że to dwie osoby siedzące przy stole – podjęła. – I powiedzcie mi, na ile sposobów mogą podać sobie dłonie, tak żeby niczyje ręce się nie krzyżowały.
Żadne się nie odezwało.
– To chyba nietrudne?
Nie czekając na odpowiedź, dorysowała kolejne dwie kropki.
– Weźmy taką sytuację. Cztery osoby, bo liczba musi być parzysta. Nikt nie będzie przecież podawał ręki samemu sobie – wyrzęziła. – Ile teraz mamy sposobów?
– Dwa – rzucił Zaorski.
– A przy sześciu osobach?
– Tu nie wyrwę się do odpowiedzi.
– Pięć sposobów – odparła matematyczka. – Rozrysujcie sobie, jeśli macie wątpliwości.
Znów na moment zamilkli.
– Dobrze, może w takim razie weźmy inny przykład – dodała. – Tak zwane ścieżki Dycka. Rysujemy górę.
Narysowała to, o czym mówiła, a dźwięk przesuwającej się po tablicy kredy sprawił, że Kaja się skrzywiła.
– Na początku możemy nakreślić tylko dwie linie. Jedną narysowaliśmy w górę, bo Dyck pozwala wypiętrzać się tylko ponad horyzont, a drugą w dół. Czyli jest tylko jedna możliwość, żeby z dwóch linii stworzyć górę. Ale co się stanie, jeśli będziemy mogli skorzystać z czterech linii? Możemy wtedy narysować górę na dwa sposoby, a jeśli mamy sześć linii…
– Pięć sposobów – włączyła się Burzyńska.
Nie musiała sobie tego wyobrażać.
– Zgadza się – pochwaliła ją kobieta. – A więc znów pojawiają się liczby Catalana. Mają zastosowanie do innych tego typu kombinacji, stanowią rozwiązanie wielu zagadek matematycznych, problemów w informatyce, pierwszego problemu Schrödera, a wzór jest dość prosty, bo…
– Może nie wypisujmy wzorów – włączył się Zaorski, powstrzymując nauczycielkę w momencie, kiedy przyłożyła kredę do tablicy. – Co to wszystko znaczy?
– Cóż… tyle, że to dość istotny ciąg. Dla matematyka znacznie ważniejszy niż banalny Fibonacci, na który samodzielnie potrafi wpaść średnio rozgarnięty uczeń.
Burza i Seweryn spojrzeli na siebie, a potem na tablicę, szukając w tym wszystkim sensu.
– Taateeł… – dobiegł dziewczęcy głos z korytarza.
Zaorski zmrużył oczy, przypatrując się punktom na okręgu.
– Taaateeeł… – powtórzyła jedna z dziewczynek. – Słyszysz mnie?
– Nie. Jak tak do mnie mówisz, to nie słyszę.
– Już nie będę – odparła. – Ale tateł…
– Dasz mi chwilę? – rzucił, zerkając w kierunku córki. – Nie widzisz, że to jeden z rzadkich momentów, kiedy twój ojciec naprawdę myśli?
– Chce mi się siku.
– A mi jeść – dodała Ada.
Podrapał się po głowie, a potem spojrzał na Kaję przepraszająco. Nie musiał nic więcej dodawać, by zrozumiała, że są rzeczy ważne i ważniejsze.
– Może spróbuj wpisać „Catalan” jako hasło – rzucił na odchodnym, a potem zabrał córki i szybkim krokiem ruszył w głąb korytarza.
Kaja odprowadziła go wzrokiem. Mógł mieć rację. A jeśli tak, to właśnie otrzymała klucz do otwarcia tego, co ojciec ukrył pod podłogą garażu.