Читать книгу Listy zza grobu - Remigiusz Mróz - Страница 9
ROZDZIAŁ 1
7
ОглавлениеO spaniu nie było już mowy – Seweryn nawet nie kładł się do łóżka. Usiadł z butelką scapy w garażu, włączył jeden z albumów Bachman-Turner Overdrive, a potem starał się odtworzyć w pamięci wszystkie zdarzenia.
Na miejscu zbrodni nadawał jak najęty, ale robił to głównie po to, by wytrącić Kaję z równowagi. Nie mógł pozwolić sobie na to, by się zorientowała, że sam tak naprawdę upewnia się, iż żaden materiał dowodowy nie wskaże na jego związek z zabójstwem matematyczki.
Teraz musiał wszystko przeanalizować. Każdy szczegół, każdy najmniejszy, potencjalny trop, jaki mogą odnaleźć śledczy. Wydawało mu się, że nic nie może powiązać go ze sprawą. Poza tym policjanci zatarli większość śladów, a on sam pokazał się jako służbista starający się zapobiec dalszej kontaminacji.
W pierwszej chwili lokalna policyjna wierchuszka weźmie go na celownik, ale kiedy funkcjonariusze zaczną opisywać sytuację przełożonym, wszyscy powinni dojść do wniosku, że Zaorski starał się tylko pomóc.
Problem może stanowić prokurator z Zamościa. Jeśli trafi się ktoś niedoświadczony, Seweryn jakoś sobie z nim poradzi. Gorzej, jeśli śledczy okaże się starym wyjadaczem.
Zbyt dużo komplikacji. Stanowczo zbyt dużo. Jeśli Zaorski miał zrobić to, po co tutaj przyjechał, potrzebował więcej spokoju.
Tymczasem nie dość, że stracił pracę w szpitalu, zanim jeszcze ją podjął, to może trafić na celownik służb. Musiał rozwiązać obydwa problemy, nie miał jednak pojęcia, jak się do tego zabrać.
Ostatecznie zrobił to, co sprawdzało się najlepiej – nalał sobie jeszcze jedną szklaneczkę whisky i zanurzył się w dźwiękach starego, mocno przykurzonego rocka. Z tego muzycznego kokonu wyrwał go sygnał z komórki.
Była już siódma rano. Wiadomość o tej porze mogła pochodzić tylko od jednej osoby.
„Zadzwoń, jak pokonasz porannego kaca” – pisał Grabarczyk, znajomy z Instytutu imienia Sehna.
Zaorski nie zwlekał. Odstawił whisky na skrzynkę z narzędziami i wybrał numer.
– O tej porze? – powitał go kolega, którego wszyscy zwali Grabarzem. – Widzę, że tam na wsi wstajecie z kurwami.
– Uznam to za przejęzyczenie.
– Uznawaj, za co chcesz, ale prawda jest taka, że one też od rana są na nogach.
Seweryn uśmiechnął się pod nosem.
– Masz coś dla mnie? – spytał.
– Głównie jęknięcie zawodu.
– Więc nie udało ci się wyciągnąć nic z tego pliku?
– Nie w tym rzecz – odparł Grabarz. – Wyciągnąłem z niego wszystko, co się dało, ale okazało się, że większym wyzwaniem jest dla mnie zamykanie deski od kibla. A przynajmniej tak twierdzi moja żona.
Seweryn podniósł się i podszedł do niewielkiego okienka przy suficie. W natłoku kłopotów na dobrą sprawę zapomniał, że Grabarczyk miał dobrać się do pliku, który odkryli wraz z Kają.
Teraz wydawało się to mieć niewielkie znaczenie, mimo to Zaorski znacznie się ożywił.
– Otworzyłeś to zdjęcie? – spytał.
– Nie.
Zaorski zmarszczył czoło.
– Bo to nie jest zdjęcie – dodał Grabarz. – I naprawdę nie rozumiem, dlaczego uznałeś, że warto zawracać mi głowę takimi bzdurami. Nie mogłeś sam wpaść na to, żeby zmienić rozszerzenie?
Nie przeszło mu to nawet przez myśl, choć może rzeczywiście powinno. Wcześniej musiał je dodać, by w ogóle otworzyć archiwum, a Burzyński najwyraźniej niczego nie robił bez powodu.
– To zwyczajny wordowski plik – ciągnął Grabarczyk. – Dodaj .doc i będzie po sprawie.
– I tyle waży?
– Bo ktoś naładował w niego, co się dało. Tak czy inaczej, samego tekstu nie ma wiele.
– To znaczy?
– To znaczy zmień rozszerzenie i sam sobie zobacz.
Zaorski nie miał zamiaru odkładać tego na później. Szybko pożegnał znajomego, a potem usiadł przed laptopem w salonie. Zrobił, co trzeba, i zaraz potem zobaczył kolejną wiadomość zza grobu. Wbijał wzrok w kilka słów od Burzyńskiego, nie rozumiejąc, co oznaczają.
Kolejna zagadka? A może coś, co tylko Kaja będzie w stanie zrozumieć?
Zerknął na zegarek i zamknął laptopa. Nie było sensu nawet się nad tym głowić, nie samemu. Poza tym musiał przygotować dziewczynkom śniadanie – tym razem składające się z czegoś pożywniejszego niż tosty z nutellą.
Stanęło na owsiance z owocami, ale efekt był taki, że obydwie więcej kręciły łyżkami w misce, niż jadły. Koniec końców Zaorski musiał przygotować to, co wczorajszego poranka. W dodatku „akcja: grawitacja”, sprowadzająca się do ściągnięcia zawiniętych w kołdry córek z łóżka na podłogę, nie obyła się bez problemów.
Godzinę później wsiadał do samochodu z poczuciem winy, świadomy poziomu alkoholu we krwi. Sam zapach zniwelował domowymi sposobami: napychając się sałatką z czosnkiem i cebulą i popijając czarną jak smoła kawą. Rezultat nie był wymarzony, ale przynajmniej córki nie czuły jego wyziewów.
Większym błędem niż prowadzenie pod wpływem było włączenie radia. Znów trafiła się reklama, przez którą zebrały się nad nim ciemne chmury.
– Tateł… – odezwała się Lidka.
– Tak?
– Co to są hemoroidy?
Seweryn milczał. Żylaki odbytu były ostatnią rzeczą, o której chciał myśleć i rozmawiać z samego rana.
– Taateeł…
– To taki szczególny rodzaj androidów.
– Androidów?
– Robotów z Gwiezdnych wojen, które mają problem z siadaniem.
Zerknął w lusterko i zobaczył podejrzliwy wzrok córki. Intuicyjnie wyczuwała, ilekroć robił ją w konia, ale nie zawsze podejmowała temat. Tym razem Bóg sprawił, że odpuściła, i Zaorski odetchnął.
Odstawił dziewczynki do szkoły przed czasem, a potem zaparkował kawałek dalej i wysiadł z auta. Nic nie wskazywało na to, że w nocy niedaleko stąd wydarzyła się tragedia. Administracja musiała już wiedzieć, że Janina Wachowicz nigdy więcej nie stawi się w pracy, ale najwyraźniej postanowiono nie alarmować uczniów.
Zaorski wodził wzrokiem za przejeżdżającymi samochodami, czekając na nieco wyróżniające się na ich tle volvo. Większości mieszkańców nie stać było na nic, co wyprodukowano w ostatniej dekadzie i co zbliżałoby się do segmentu premium. Pod szkołą stawały głównie stare toyoty, skody i volkswageny.
W końcu Seweryn wypatrzył V60 pierwszej generacji. Nie robiło takiego wrażenia jak inne samochody tej marki, ale zwracało na siebie uwagę. Kiedy Burza wysadziła Dominika i ruszyła w kierunku Zaorskiego, ten szybko uniósł rękę.
Była w mundurze, pewnie się spieszyła do komisariatu, a mimo to zatrzymała się obok Seweryna i opuściła szybę.
– Wyspałeś się? – powitała go.
Spojrzał w jej zmęczone, podkrążone oczy i odniósł wrażenie, jakby dopiero przed momentem pożegnali się na miejscu zdarzenia.
– Niespecjalnie – odparł. – Ale ty chyba też nie.
– Nie zmrużyłam oka. Cały czas miałam przed sobą…
Urwała, doskonale wiedząc, że nie musi kończyć. Z pewnością kiedy zamykała powieki, widziała nie tylko matematyczkę, ale też Zaorskiego, który zachowywał się, jakby trafił na wyjątkowo korzystną promocję w supermarkecie. Być może powinien rozegrać to inaczej, ale musiał upewnić się, że to on będzie kontrolował rozwój sytuacji na miejscu zdarzenia.
– Jasne – odparł. – A jak komendant? Nie wyrzucił cię z roboty?
– Nie, ale oberwało mi się za włączanie cywila w czynności służbowe.
– Włączyłaś lekarza. W dodatku takiego, który stwierdził zgon i wypełnił kartę informacyjną. To całkowicie zgodne ze sztuką. I z prawem.
Seweryn spojrzał na nadjeżdżający samochód. Burzyńska odsunęła się, by nie miał problemów z przejechaniem.
– Powiedziałaś mu o liczbach Catalana? – spytał.
Zmierzyła go podejrzliwie wzrokiem, niepewna, czy w takiej sytuacji w ogóle powinna z nim o tym rozmawiać. Spodziewał się tego, ale przypuszczał, że ostatecznie uda mu się ominąć tę przeszkodę.
– Nie – przyznała. – Uznałam, że najpierw powinniśmy ustalić przyczynę zgonu, a dopiero potem układać teorie spiskowe.
– Słusznie. Chociaż przyczyna jest dość oczywista.
– Tak?
– Dwa, trzy ciosy twardym przedmiotem w głowę. Nic więcej. Żadnego znęcania się, zostawiania śladów, poprawiania czy upewniania się, że ofiara nie żyje. Wygląda to na dość przypadkowe zabójstwo.
– A jednak nie było przypadkowe.
– Skąd ta pewność?
Kaja zmrużyła oczy, wyraźnie niechętna, by ciągnąć temat.
– Bo bez powodu nikt się tam nie zapuszcza – oznajmiła. – Nauczycielka musiała umówić się tam z człowiekiem, który to zrobił.
– Niewykluczone.
– Poza tym…
– Nie powinnaś ze mną o tym rozmawiać – dokończył za nią i uśmiechnął się.
Zanim zdążyła choćby kiwnąć lekko głową, zbliżył się do niej.
– Kłopot w tym, że będziesz musiała – dodał.
– Co proszę?
– Dostałem informacje z Krakowa – dorzucił szybko, by nie zdążyła zastanowić się nad tym, czy powinna ciągnąć tę rozmowę. – I wiem, co twój ojciec spakował w archiwum.
Otworzyła usta, ale się nie odezwała. Zamarła w bezruchu, a jej ciekawość zdawała się toczyć walkę z ostrożnością. W końcu ta druga musiała ustąpić.
– Więc? – spytała. – Co jest w tym pliku?
– Tekst. Wystarczyło zmienić rozszerzenie. I może wpadłoby mi to do głowy, gdyby nie to całe wczorajsze zamieszanie.
Zaorski przysiadł na masce i skrzyżował ręce na piersi.
– Jaki tekst?
– Sprawdź sama.
– Nie rób sobie jaj, Seweryn. Mów.
Policyjny mundur dodawał tym słowom kategoryczności, choć i bez tego Zaorski nie miałby zamiaru dłużej tego przeciągać. Miała prawo wiedzieć, jaką wiadomość zostawił jej ojciec.
– W międzymorzu, dziewiątym. Piętnastym jest heliotrop.
Kaja zmrużyła oczy, a dochodzące z oddali wesołe dziecięce głosy zdawały się kłócić z atmosferą, jaka zapanowała.
– To wszystko? – spytała Burza.
– Tak.
– Ale co to znaczy?
– Przypuszczałem, że ty mi powiesz – odparł. – Nic ci to nie mówi?
– Nic a nic. Ale z jakiegoś powodu nie brzmi dobrze.
Zgodził się, kiwając głową.
– Sprawdziłem przy śniadaniu, czym jest ten heliotrop. To…
– Fioletowe kwiaty – dokończyła za niego Burzyńska. – Wiem.
– Mieliście takie w ogrodzie czy na tarasie?
Przez chwilę się zastanawiała.
– Nie – odparła w końcu. – A nawet jeśli, to nie rozumiem, co miałyby oznaczać. Co to niby za dziewiąte międzymorze?
Seweryn pokręcił głową i pochylił się jeszcze bardziej.
– Po „międzymorzu” jest przecinek – wyjaśnił. – Wygląda na to, że „dziewiątym” odnosi się do czegoś innego.
– Do czego?
Wzruszył ramionami.
– Czegoś, czego piętnastym jest heliotrop.
Brzmiało to jak mamrotanie szaleńca, a Zaorski właściwie powoli zaczynał czuć się tak, że mógłby pretendować do tego miana. Kaja odgięła głowę i przez moment wodziła wzrokiem po niebie. W końcu skierowała wzrok na Seweryna.
– Masz teraz trochę czasu? – zapytała.
– Aż nadto.
– Nie miałeś przypadkiem dzisiaj zaczynać pracy w szpitalu?
– Miałem – przyznał i uciekł wzrokiem. – Ale ostatecznie nie dogadaliśmy się z Kalamusem.
W jej oczach zobaczył podejrzliwość, której się spodziewał. Teoretycznie nic nie powinno stać na przeszkodzie, by został zatrudniony, szpital zresztą wydał już wcale niemałe środki na nowy zakład i wypadało jak najprędzej obsadzić stanowisko patomorfologa.
– To przejściowe komplikacje – zapewnił szybko Zaorski. – Wyjaśnimy to niebawem, ale do tego czasu mam wolne. Czemu pytasz?
Powód był oczywisty, ale bez tego pytania zmiana tematu z pewnością nie przyszłaby tak łatwo.
– Cóż… – zaczęła Burzyńska. – Skoro już zaczęliśmy wspólnie badać sprawę tej skrytki, może powinniśmy skończyć ją też razem.
– Może.
Kaja podciągnęła rękaw i zerknęła na zegarek.
– Podjedziesz na komisariat?
– Jasne – zapewnił, jakby rzeczywiście nie miał nic przeciwko.
Wsiadał do swojej hondy accord z duszą na ramieniu. Uświadomił sobie, że ta propozycja jest wybiegiem, by ściągnąć go na policję. Burza niewątpliwie szukała sposobu, by zetrzeć wczorajszą plamę – a jej przełożony z chęcią postawi Zaorskiego pod pręgierzem. Mimo to Seweryn zgodził się bez wahania. I po kilku minutach wysiadał z auta na niewielkim policyjnym parkingu.
Z zewnątrz komisariat przywodził na myśl starą placówkę pocztową na zapadłej wsi, w środku było jeszcze gorzej. Skrzypiące krzesła, stare biurka, posadzka pamiętająca jeszcze czasy radzieckie – wszystko to dawało wyraźny obraz nakładów finansowych, jakie w gminie przeznaczano na służby mundurowe.
W niezbyt przestronnym pomieszczeniu było tylko kilka biurek. Żaden z siedzących za nimi funkcjonariuszy nie zwrócił uwagi na Zaorskiego, ale wszyscy zdawkowo przywitali się z Burzą, kiedy ta prowadziła Seweryna do swojego stanowiska.
Usiedli przy biurku pod ścianą, a Zaorski rozejrzał się za komputerem. Dopiero po chwili zorientował się, że nie ma go na wyposażeniu. Kaja otworzyła szufladę, przez moment przeglądała jej zawartość, a potem podniosła wzrok.
– Zaczekasz chwilę? – spytała.
– Jasne.
Posłała mu uśmiech tak blady, że nie miał już żadnych złudzeń co do tego, w co został wmanewrowany. Musiała po drodze zadzwonić do komendanta, a ten już przygotowywał się, by go przesłuchać.
Burzyńska oddaliła się w kierunku jednego z pokojów, a Seweryn zakrył usta dłonią, jakby ziewał, po czym skontrolował oddech. Whisky nie czuł, ale pewnie tylko dlatego, że alkohol nadał krążył w jego krwiobiegu.
Biurko Kai minęło kilku policjantów, ale żaden nie wydawał się zainteresowany Zaorskim. Komendant również się nie zjawił. Zamiast niego po chwili wróciła Burza, niosąc ze sobą laptopa.
– Jest jeden na kilku funkcjonariuszy – wyjaśniła, kładąc sprzęt na biurku.
– A… no tak.
Najwyraźniej niepotrzebnie zakładał czarny scenariusz. Może nadal rozumował jak mieszkaniec dużego miasta, gdzie człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie. Tutaj było inaczej. Ludzie ufali sobie na tyle, że nawet dwudziestoletnia emigracja nie stanowiła wystarczającego powodu, by od razu kogoś przyciskać.
Kaja skinęła na Zaorskiego ręką, by się przysunął, a potem ściągnęła plik ze skrzynki mailowej i zmieniła rozszerzenie. Po chwili zobaczyła wiadomość.
„W międzymorzu, dziewiątym. Piętnastym jest heliotrop”.
Wpatrywała się w nią, jakby ta była wrotami do innego świata. Seweryn w tym czasie kontrolnie się rozglądał, starając się ocenić nastroje panujące w komisariacie. Policjanci byli wyraźnie niewyspani, ale bynajmniej nie zaaferowani niespodziewaną śmiercią nauczycielki, którą z pewnością wszyscy znali. Po prokuratorze z Zamościa nie było śladu, być może odsypiał lub po raz kolejny sprawdzał miejsce zdarzenia.
– To bez sensu – odezwała się Burza.
– Dla mnie i osób postronnych pewnie tak – odparł Seweryn. – Ale dla ciebie jakiś sens powinno mieć.
– Wciąż zakładasz, że to dla mnie ojciec zostawił tę skrytkę.
– A dla kogo innego?
Kaja jeszcze raz przebiegła wzrokiem krótki tekst.
– Może po prostu chciał coś ukryć – powiedziała. – Nie potrafił się tego pozbyć, więc…
– Więc zapisał to na dyskietkach kodem, który doprowadził do tego krótkiego zdania. Jasne.
Przez moment Zaorski obawiał się, że będzie brnęła w zaprzeczenie, ale szczęśliwie od razu odpuściła.
– Może w listach jest coś na ten temat? – spytał.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Mój ojciec był ostatnią osobą, która chciałaby pisać o kwiatkach.
– A międzymorze?
– Nie przypominam sobie. I to też mało prawdopodobne, bo miał tyle wspólnego z polityką, ile z…
– Może nie chodzi o pomysły Piłsudskiego – przerwał jej Zaorski. – Zresztą ta koncepcja nabrała współczesnego medialnego rozgłosu chyba dopiero po śmierci twojego ojca.
– Może – przyznała. – Ale o co w takim razie chodzi?
– O zwykłe słowo? Przenośnię?
Burzyńska obróciła laptopa do siebie i wpisała je w wyszukiwarkę. Kilkadziesiąt pierwszych wyników dotyczyło politycznych zapędów do stworzenia sojuszu państw Europy Środkowo-Wschodniej pod przewodnictwem Polski.
Odrzucili zarówno ten temat, jak i nazwę deptaka w Juracie, po czym skupili się na pozostałych znaczeniach.
– Wąski pas lądu między dwoma obszarami wodnymi – mruknęła Kaja. – Czasem też pas wody między lądem. Lub ogólnie ciasne przejście. W łowiectwie ścieżka, którą…
– Chyba nie o to chodzi.
– Chyba nie – przyznała, a potem przewinęła niżej. Kiedy jej wzrok padł na kolejny wynik wyszukiwania, zmarszczyła czoło i przez moment trwała w bezruchu.
Nie uszło to uwadze Zaorskiego.
– Co jest? – spytał.
– Międzymorze to też pisany prozą poemat Żeromskiego.
– Nie znam.
Ona też nie wyglądała, jakby kojarzyła tę pozycję. W innym miejscu byłoby to może całkowicie zrozumiałe, w tym miasteczku jednak wiedza na temat „sumienia narodu” była większa niż przeciętnie. Zostało nazwane na jego cześć przez przedwojennych założycieli, a wiedzę o Żeromskim wtłaczano do głowy każdemu dziecku już na poziomie podstawówki.
Seweryn do dziś pamiętał, że pisarz ten był czterokrotnie nominowany do Literackiej Nagrody Nobla, urodził się w Strawczynie i przez nieco ponad dwa tygodnie był prezydentem Rzeczypospolitej Zakopiańskiej. Takich ciekawostek i niuansów związanych z życiem Żeromskiego każdy znał tutaj więcej, ale Zaorski po raz pierwszy słyszał o Międzymorzu.
– Co to za tekst? – spytał.
– Nie wiem, ale… to mi nie wygląda na przypadek. Nie sądzisz?
– Może i nie.
Burza sprawdziła Wikipedię, ale najwyraźniej poemat był na tyle nieistotny w zestawieniu z innymi tytułami w bibliografii, że nawet tutaj się nie pojawił. Po chwili wyświetliła tekst w Wolnych Lekturach.
Zaorski przeczytał pierwsze zdanie i się skrzywił. Żeromskiego po Ludziach bezdomnych i Przedwiośniu wspominał całkiem nieźle. Ale poemat zaczynający się od „fijołkowej chmurki”, która zachwycała się księżycem, nie mógł wróżyć niczego dobrego.
– Twój ojciec czytywał takie rzeczy?
– Nie – odparła Burza pod nosem, przeczesując wzrokiem tekst. – Lubił Żeromskiego, szczególnie jego pesymizm w początkowej twórczości, ale nigdy nie zaczytywał się jakoś specjalnie w rzeczach spoza kanonu. Poza tym widziałabym tę książkę w naszych zbiorach. Ojciec nigdy nic nie wypożyczał, zawsze kupował.
– Więc może to zły trop?
Seweryn nie doczekał się odpowiedzi.
– Kaja? – spytał.
– Nie – odparła i wskazała fragment tekstu. – To może być całkiem dobry trop.
Wbił wzrok w miejsce, które pokazywała, i zobaczył słowo przesądzające sprawę. W wersie tym Żeromski pisał o heliotropie.
– Bingo – dodała Burzyńska. – Mamy to.
– Świetnie. Teraz powiedz mi tylko, co konkretnie.
Uśmiech na jej twarzy kazał sądzić, że zrozumiała z tego więcej niż on. Passus zdawał się zupełnie nieznaczący i nie dawał odpowiedzi na to, co Burzyński chciał przekazać córce.
– „Zamilkł teraz czujny kogut”? – odczytał pierwszą część Seweryn. – „Tak tęskniący za słońcem wśród ptasiego rodu, jak słonecznik i heliotrop wśród roślin”?
Burza się nie odzywała.
– Co to niby znaczy? – dodał. – To znaczy pomijając to, czy kogut ma z tymi roślinami więcej wspólnego niż piernik z wiatrakiem?
Kaja nadal się uśmiechała.
– Halo? – rzucił Zaorski.
– Zobacz, który to wers.
Zerknął na monitor.
– Dziewiąty – odparł.
– I sprawdź, którym słowem jest heliotrop.
Szybko policzył.
– Piętnastym.
– W Międzymorzu, w dziewiątym wersie. Piętnastym słowem jest heliotrop.
Zaorski uniósł brwi i przez moment zastanawiał się, czy właśnie o to chodziło ojcu Kai. Logika podpowiadała, że tak. A im dłużej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że prosty kod nie mógł dotyczyć niczego innego.
– Okej – powiedział. – To już coś. Ale co nam to daje?
Obróciła się i popatrzyła na niego tak, jakby to on miał odpowiedzi. Owszem, trop wydawał się słuszny, ale w tym momencie się kończył. Krótka wiadomość z dyskietek nie zawierała niczego więcej.
A jednak Burzyński z pewnością nie doprowadził ich do tego miejsca przypadkowo.
Zanim jednak zdążyli się nad tym zastanowić, w komisariacie zapanowało wyraźne poruszenie. Tylko chwilę zajęło Sewerynowi zrozumienie, że zostało wywołane przybyciem prokuratora z Zamościa.
W głębi ducha Zaorski miał nadzieję, że rejonówka wyśle jakiegoś młodzika, który na tej sprawie będzie zdobywał pierwsze szlify. Zamiast niego zobaczył jednak starszego mężczyznę, który musiał widzieć już niejedno miejsce zbrodni i prowadzić całkiem sporo śledztw.
Był krótko ostrzyżonym blondynem z jasnym zarostem wokół ust. Urodę miał wyraźnie wschodnią, co potwierdziło się, kiedy przedstawił się jako Anton Korolew. Mówił niemal bez obcego akcentu, choć wschodni zaśpiew był wyczuwalny – Seweryn przypuszczał, że albo trafił do Polski jako dziecko, albo się tutaj urodził.
Obok prokuratora stał przełożony Kai, komendant Konarzewski. Stopień jego otyłości sugerował, że powinien narzucić sobie dietę już nie ze względów estetycznych, ale zdrowotnych. Nosił duży garnitur i krawat, choć wydatny podbródek sprawiał, że węzeł był znacznie poluzowany, a kołnierzyk niezapięty. Wraz z prokuratorem wodzili wzrokiem po policjantach.
Anton Korolew poświęcił chwilę na zapewnienie, że nie ma zamiaru wchodzić nikomu w drogę, podkopywać pozycji komendanta ani ingerować w zwyczaje i zasady rządzące w Żeromicach.
– Zależy mi tylko na tym, żeby znaleźć tego, kto dopuścił się tej zbrodni – zapewnił.
Zaorski nie mógł opędzić się od wrażenia, że brzmi to wszystko nieco sztucznie, a cała sytuacja jest mocno napięta. Strużki potu spływające z czoła aż do kołnierzyka Konarzewskiego zdawały się to potwierdzać. Być może dobrze czuł się w swoim mieście jedynie wtedy, kiedy nikt nie patrzył mu na ręce.
– Kluczowe jest w tej chwili to, żeby zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom – ciągnął Korolew. – Lokalne media niebawem podadzą, że nauczycielka została zabita. Wybuchu paniki się nie spodziewam, ale z pewnością pojawi się strach. W końcu gdzieś w tym miasteczku nadal grasuje morderca.
Prokurator spojrzał przelotnie na kilku funkcjonariuszy, upewniając się, że słuchają. Seweryn przypuszczał, że go nie dostrzegł lub nie rozpoznał. Gdyby stało się inaczej, z pewnością musiałby w try miga opuścić komisariat.
– Bez względu na emocje mieszkańców musimy zapewnić im ochronę – podjął Korolew.
Położył na te słowa duży nacisk, ale zdawały się przejść całkowicie bez echa. Podrapał się po karku i znów rozejrzał.
– Nie możemy wykluczyć, że dojdzie do kolejnego ataku – dodał. – Rozumiecie to wszyscy, prawda?
Nikt nie odpowiedział, a komendant nerwowo odchrząknął.
– W tej chwili wszystko jest możliwe – ciągnął prokurator. – Jeszcze wczoraj nikomu w najgorszych koszmarach nie przyśniło się, że może dojść tutaj do morderstwa. Dziś sytuacja się zmieniła. Jutro też może.
Pewność w jego głosie zdawała się sugerować, że w przeciwieństwie do większości zgromadzonych już nieraz miał do czynienia z podobnymi wydarzeniami.
– Musimy być gotowi na wszystko – dodał. – Dlatego chciałbym, by po pierwsze, dwuosobowy patrol był cały czas obecny w okolicach szkoły.
Spojrzał na komendanta, a ten otarł czoło i skinął głową.
– Po drugie, będziemy potrzebowali pomocy funkcjonariuszy z okolicznych gmin.
– Do czego? – zapytał jeden z policjantów, jakby urażony myślą, że jakiekolwiek wsparcie jest wymagane.
– Przeszukań.
W sali rozszedł się pełen niezadowolenia szmer.
– Spokój – rzucił komendant, po czym podciągnął rękaw służbowej marynarki. – Za jakieś pół godziny zjadą się posiłki z okolicy. Podzielimy się na zespoły po dwie osoby, w każdym ma być ktoś od nas. Jasne?
Kilku mężczyzn skinęło zdawkowo głowami, parę funkcjonariuszek potwierdziło bardziej ochoczo.
– Szukamy czegoś konkretnego? – spytała jedna z nich.
– Tak – włączył się Korolew.
– Narzędzia zbrodni?
Prokurator wyprostował się lekko, jakby nagle zyskał powód do dumy.
– Tego akurat nie musicie robić – oznajmił. – Znaleźliśmy je nad ranem. Sprawca pozbył się go w pobliskim lesie.
Seweryn z trudem przełknął ślinę i kątem oka dostrzegł, że nie uszło to uwagi siedzącej obok Kai. Zignorował jej kontrolne spojrzenie i skupił się na dwóch mężczyznach, którzy stali na środku pomieszczenia.
Komendant podniósł torbę na dowody, w której znajdował się niewielki czerwono-czarny młotek. Wraz z Korolewem sprawiali wrażenie, jakby właśnie trafili w totka.
– Niemal nówka, jeśli przymknąć oko na ślady krwi – oznajmił, potrząsając workiem. – Wiemy już, że to pięciusetgramowy młotek ślusarski marki BHPiX. Trzon z włókna szklanego, uchwyt gumowany. Dostępny tylko w sieci PSB Mrówka.
Kaja znów spojrzała na Zaorskiego, ale ten nie odrywał wzroku od jej przełożonego.
– I tylko w zestawie. Nie można kupić go nigdzie oddzielnie – dodał komendant. – Wygląda więc na to, że ktokolwiek go użył, ma w domu skrzynkę z narzędziami, w której brakuje tego konkretnego przedmiotu. Znajdziecie ją, znajdziecie sprawcę.
Seweryn słuchał jeszcze przez chwilę. Kiedy tylko prokurator z komendantem się oddalili, czym prędzej przeprosił Burzę i opuścił komisariat. Popędził prosto do domu, wpadł do garażu, a potem stanął nad swoim zestawem narzędzi marki BHPiX.
Miał tylko jedno wyjście. Skrzynki nie mógł się pozbyć, prędzej czy później zostałaby znaleziona. Pozostawało mu jedynie zamurowanie jej w skrytce, którą lata temu przygotował Burzyński.