Читать книгу Listy zza grobu - Remigiusz Mróz - Страница 8

ROZDZIAŁ 1
6

Оглавление

Na miejscu zdarzenia to ona była najwyższa stopniem i właściwie to od niej zależało, co stanie się w następnej kolejności. Żaden z mundurowych nie miał doświadczenia w takich sytuacjach, a prokurator z Zamościa miał być na miejscu dopiero za kilka godzin.

Kaja nie miała wielkiego wyboru. Jedyną osobą w Żeromicach, która miała jakieś pojęcie o miejscu zbrodni, był Seweryn Zaorski. W Instytucie imienia Sehna pracował z najlepszymi specjalistami, sam zresztą był jednym z nich. I nieraz musiał działać w terenie.

Nikt nie protestował, kiedy podjęła decyzję, by go tutaj ściągnąć. Kiedy zjawi się komendant, być może uzna, że nie było to najlepsze posunięcie, ale ostatecznie była gotowa ponieść konsekwencje.

Wszyscy patrzyli w milczeniu na pokiereszowane ciało staruszki. Dwóch funkcjonariuszy opróżniło treść żołądka na sam jego widok. Inni zbledli, jakby w okamgnieniu opuściły ich wszystkie siły.

Poczucie nierealności nie ustępowało. Burza nie zdawała sobie do końca sprawy z tego, co wydarzyło się na tyłach kościoła – ani z tego, że paręnaście godzin temu rozmawiała z tą kobietą.

Seweryn zjawił się po kilku minutach. Musiał zaparkować z dala od miejsca zdarzenia, bo nie słyszała nawet dźwięku silnika. Kiedy do niej podszedł, odetchnęła z ulgą. Jako jedyny sprawiał wrażenie, jakby odnajdował się w sytuacji.

– Chryste… – jęknął.

– Wiem – odparła Burzyńska, patrząc niechętnie na ofiarę.

– Nie mam na myśli zwłok, tylko miejsce zdarzenia.

Zerknęła na niego ze zdziwieniem i dopiero teraz poczuła wyraźną woń alkoholu. Seweryn sprawiał jednak wrażenie trzeźwego. Wypił coś przed snem, nic dziwnego, uznała w duchu.

– Kto tu dowodzi? – zapytał, rozglądając się.

– Właściwie to ja.

Wyraźnie się zmitygował, a potem odsunął o krok i uniósł ręce.

– Od teraz nikt nie podchodzi do trupa! – krzyknął. – I nikt się nie rusza!

Kaja obawiała się, że ten władczy ton głosu sprawi, że podniesie się przynajmniej kilka protestów. Wszyscy jednak zdawali się zgodni co do tego, że należy oddać inicjatywę Zaorskiemu.

Ten powiódł wzrokiem po zebranych i pokręcił lekko głową.

– Co za burdel… – mruknął.

Burza odchrząknęła cicho.

– Nikt niczego nie ruszał – odezwała się.

– Żartujesz?

– Nie. Uważaliśmy, żeby nie…

– Gdybyście uważali, wszyscy mieliby na sobie rękawiczki, maski, siatki na włosach, ochraniacze na obuwie, względnie gogle… generalnie rzecz biorąc, stroje ochronne. Tymczasem ci ludzie latają tutaj jak wolne elektrony, zostawiając wszędzie swoje ślady i zacierając te, które mogłyby okazać się przydatne.

Kaja się nie odzywała.

– Załatw mi kombinezon i kilka par rękawiczek – dodał Seweryn.

– Kilka?

– Jedna warstwa to za mało – powiedział. – Dwie to absolutne minimum. Są ciecze, które bez problemu przesączają się przez jedną warstwę.

Burza sięgnęła po krótkofalówkę i wydała kilka zwięzłych komend dyżurnemu w komisariacie. Seweryn w tym czasie rozglądał się wokół – nie tak, jakby próbował zebrać myśli, ale bacznie i czujnie.

– Co teraz? – spytała Burzyńska.

Popatrzył na nią badawczo.

– Zabezpieczyliście wszystko, co trzeba?

– My… na dobrą sprawę…

– Dobra – rzucił, a potem obrócił czapkę daszkiem do tyłu. – Potrzeba zabezpieczyć nie tylko to miejsce, ale także wszystkie inne.

– Inne?

– Dom tej kobiety, jej samochód, miejsce pracy… – wyrzucił na jednym oddechu Seweryn. – Każde z nich może okazać się kluczowe, jasne? I powiedz, żeby nie wchodził tam nikt, kto nie ma na sobie odzieży ochronnej.

Kaja pokiwała głową i znów sięgnęła po walkie-talkie. Zaorski po raz kolejny wykorzystał chwilę, by przyjrzeć się okolicy. Potem uniósł wzrok, wyjął komórkę i szybko coś sprawdził.

– Coś nie tak? – zapytała Burza.

– W prognozie nie ma opadów – odparł z ulgą w głosie. – Nie musimy się spieszyć.

Obejrzał się przez ramię w kierunku ulicy.

– Zamknijcie całą okolicę. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby zatrzeć więcej śladów – dodał i dopiero teraz zobaczył wymiociny nieopodal. – To tu było?

– Nie…

– Świetnie. Który to rzucił kontrolnego?

– Właściwie dwóch nie wytrzymało.

Seweryn nabrał głęboko tchu, a potem głośno wypuścił powietrze. Zapach whisky był tak wyraźny, że Burza musiała zweryfikować swój początkowy optymizm. Zaorski pił pewnie chwilę przed jej telefonem.

Przez moment oboje patrzyli na matematyczkę. Leżała z twarzą zwróconą w górę i szeroko otwartymi oczami. W ustach widać było krew i nieco ziemi, a kończyny były ułożone w nienaturalny sposób.

– Nie robi to na tobie żadnego wrażenia? – odezwała się Kaja.

– Wrażenie robi na mnie cała zgraja policjantów zacierających materiał dowodowy na miejscu zbrodni. I fakt, że dwóch nakarmiło łabędzie, najwyraźniej nie mogąc znieść widoku truchła.

– Pytam poważnie…

Obrócił się do niej i spojrzał jej prosto w oczy.

– Na poważne gadanie nie ma tutaj miejsca – odparł. – Jedyne, co pozwoli ci nie zwariować, to trochę dystansu. Najlepiej pamiętać, że śmierć to całkiem normalna sprawa. Jeszcze sto lat temu każdy, kto przekraczał prędkość stu kilometrów na godzinę, prawdopodobnie moment później był martwy. Zanim wynaleziono środki odkażające, większość ran zadanych brudnymi narzędziami pewnie była śmiertelna. I kilka tysięcy lat zabrało nam sprawdzenie metodą prób i błędów, które rzeczy nadają się do jedzenia, a które są śmiertelne. Nie wspominając o tym, ilu ludzi odwaliło kitę dlatego, że nie byliśmy świadomi istnienia alergii na orzechy.

Do Kai niespecjalnie to przemawiało. W dodatku Zaorski mówił coraz bardziej niewyraźnie i z coraz mniejszym sensem, zupełnie jakby alkohol, który niedawno wypił, dopiero teraz na dobre zaczynał działać.

– Ostatecznie śmierć to naprawdę nic strasznego – dodał. – George Carlin powiedział kiedyś, że to zwyczajne zdarzenie spowodowane przełykaniem śliny przez dostatecznie długi czas. A oprócz tego druga rzecz, jakiej boi się cała ludzkość. Wiesz, jaka jest pierwsza?

– Nie.

– Publiczne wystąpienia – odparł Seweryn i poprawił skórzaną kurtkę, jakby zrobiło mu się chłodno. – Koniec końców na pogrzebie gorzej ma więc ten, który przemawia, niż ten, który wyleguje się w trumnie. Życie jest straszne, umieranie jest straszne. Ale sama śmierć nie.

Przez chwilę trwała cisza, a Zaorski kontrolnie spojrzał na policjantów, którzy wycofywali się z miejsca zdarzenia tak, by nie narobić więcej problemów.

– Tak sobie radzisz? – zapytała cicho Kaja i wskazała zwłoki. – Z takimi rzeczami?

– Nie tylko z takimi – uciął szybko. – A teraz załatw mi ten kombinezon i maty ochronne.

– Maty?

– Na ziemię – wyjaśnił, zataczając ręką krąg. – Muszę obejść całe to miejsce, a nie mogę pozwolić sobie na to, żeby zatrzeć ostatnie ślady, jakie tu zostały.

Burzyńska nie wiedziała nawet, czy mają coś takiego na stanie, ale szybko okazało się, że maty pojawiły się na miejscu znacznie szybciej niż kombinezony. Kiedy je rozłożyli, Seweryn podzielił zgromadzonych na parę niewielkich zespołów. Jedni opisywali każdy szczegół, inni fotografowali – wszyscy musieli słuchać, jak po raz kolejny powtarza, że nie ma tutaj niczego, co byłoby bez znaczenia.

– Miejsce zbrodni to najważniejszy, ale milczący świadek – dodał, zakładając strój ochronny.

Kaja zrobiła to samo, odnosząc wrażenie, że sprzęt jest używany po raz pierwszy. I że pochodzi jeszcze z czasów, kiedy bratni naród wyposażał Polskę na wypadek ataku jądrowego z Zachodu. Właściwie podobnie było z wszystkim, z czego korzystali w komisariacie.

Ich wiedza o tym, jak zachować się na miejscu zdarzenia, też była mocno przykurzona. Ani razu nie mieli okazji przetestować jej w praktyce.

– Masz o tym pewne pojęcie – zauważyła Burzyńska.

– Ja? – prychnął. – Nie, tylko improwizuję. Gdybyś miała tu technika kryminalistyki z prawdziwego zdarzenia, to…

cóż, nawet nie dopuściłby w pobliże zwłok kogoś takiego jak ja.

W syntetycznym ubiorze ochronnym powoli zbliżyli się do ciała matematyczki. Burza raz po raz oglądała się przez ramię, spodziewając się zobaczyć komendanta. Przełożonego nadal jednak nie było.

– Ale przypuszczam, że tutaj żaden się nie zjawi przez kilka kolejnych godzin – dodał Seweryn.

– Nie, pewnie nie.

– Wysłali kogoś z Zamościa?

– Jedzie prokurator.

Zaorski westchnął, a potem sięgnął do niewielkiej metalowej walizki. Przez chwilę przeglądał zawartość starego uniwersalnego zestawu oględzinowego i w końcu znalazł to, czego potrzebował.

– W takim razie musisz mi zaufać – powiedział.

Nie zabrzmiało to dobrze. Seweryn popatrzył jej w oczy, czekając na jakąś reakcję, a ona nie do końca świadomie skinęła głową.

Upewniwszy się, że zwłoki zostały sfotografowane z każdej strony i opisane, Zaorski obrócił matematyczkę na brzuch, a potem podciągnął jej spódnicę.

– Jezu… – jęknęła Burzyńska.

– Niepiękny widok – bąknął Seweryn. – Ale prawda jest taka, że tobie też puszczą zwieracze, jak wyzioniesz ducha.

Kaja uznała, że najlepiej będzie, jeśli puści to mimo uszu.

– Co ty robisz? – spytała.

– Nie pytaj.

Ściągnął nauczycielce bieliznę, a potem podniósł termometr, który znalazł w skrzynce. Zanim Kaja zdążyła zrozumieć, co się dzieje, Zaorski umieścił go w odbycie nieboszczki.

– Kurwa mać… – mruknął jeden z policjantów.

Kilku innych podobnie skomentowało posunięcia Seweryna.

– W tych warunkach, w takim ubraniu i przy takiej wadze trup stygnie w tempie mniej więcej jednego stopnia na godzinę – wyjaśnił Zaorski, patrząc na termometr wystający spomiędzy pociemniałych pośladków. – Aż do momentu, kiedy osiągnie temperaturę otoczenia.

Burza nie mogła zmusić się, by sprawdzić, ile stopni pokazał wynik.

– Trzydzieści trzy i pół – oznajmił Seweryn. – Nie żyje od jakichś trzech godzin.

Jeśli była to prawda, oznaczałoby to, że matematyczka mniej więcej o drugiej w nocy z jakiegoś powodu zjawiła się za starą, dawno porzuconą świątynią. Niegdyś należała do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, ale od wielu lat niszczała, a zbór przeniósł się do Zamościa. Właściwie nikt nie miał powodu się tutaj zapuszczać, a już szczególnie nauczycielka ze szkoły podstawowej. I to w środku nocy.

Zaorski usunął termometr i obrócił kobietę na plecy. Potem nachylił się nad nią, jakby miał zamiar ją pocałować.

– Seweryn?

– Początkowa faza rigor mortis – bąknął tak cicho, że nie była pewna, co powiedział. Sprawiał wrażenie, jakby szeptał do nieboszczki.

– Słucham?

– Stężenie pośmiertne zdaje się potwierdzać hipotezę o trzech godzinach – rzucił, nadal znajdując się tak blisko twarzy ofiary, że Kai zrobiło się słabo. – Spójrz na mięśnie powiek. I żuchwy. To ona stygnie jako pierwsza.

– Wolałabym nie…

Zaorski wskazał szyję.

– Zwróć też uwagę na MOS.

– Nos?

Na moment oderwał wzrok od zwłok i posłał Burzyńskiej przelotne spojrzenie.

– Mięśnie mostkowo-obojczykowo-sutkowe – dodał, po czym wrócił do przyglądania się matematyczce. – Obydwa są wyraźnie zesztywniałe, do czego dochodzi dość szybko po śmierci. Naturalny stan twoich mięśni to sztywność, w istocie potrzebujemy energii, by nasze ciało je rozluźniało, więc po śmierci…

– Tak, wiem.

Skinął głową, jakby nie był do końca pewny, czy orientuje się w tych kwestiach.

– Plamy opadowe też zdają się potwierdzać, że od zgonu minęły przynajmniej dwie godziny. I niewiele więcej. Widziałaś wędrówkę plam, kiedy obróciłem zwłoki?

Kaja niechętnie przypomniała sobie, jak fioletowa krew na dole ciała zrobiła się jaśniejsza, a potem plamy przesunęły się zgodnie z siłą grawitacji.

– Im więcej czasu by minęło, tym wolniej by się przesuwały. W dodatku nie rozwinęły się całkowicie, co normalnie następuje w okresie od trzech do siedmiu godzin po śmierci – ciągnął. – Chyba że mamy do czynienia z wyjątkowym skurwysyństwem i w trakcie torturowania ofiary powstają róże cmentarne.

Burza milczała.

– Właściwie to moje ulubione przypadki.

– Co?

– Pod kątem analizy – sprostował szybko Seweryn. – Nie jeśli chodzi o los nieszczęśnika.

Kai trudno było opędzić się od wrażenia, że rozmawia z człowiekiem zupełnie innym niż ten, z którym próbowała dojść znaczenia liczb Catalana. I wydawało jej się, że alkohol nie ma tu nic do rzeczy. Zaorski był w swoim żywiole. Po raz pierwszy widziała błysk w jego oczach, czuła bijącą od niego energię i wolę działania.

Na miejscu zbrodni czuł się jak w domu, jakkolwiek mogłoby to o nim świadczyć.

– Sporo mogą powiedzieć ci też oczy – dodał, wskazując na otwarte ślepia nieboszczki. – Tutaj mamy wyraźne zmętnienie rogówki, do czego dochodzi jakąś godzinę po śmierci. A jeśli wlejesz trochę atropiny, do dwudziestu godzin zobaczysz reakcję, która…

– Może skupmy się na tej konkretnej ofierze.

Seweryn odchrząknął i pokiwał głową.

– Wybacz – powiedział. – Im więcej kryteriów zejścia, tym lepiej. Nie tylko do celów protokolarnych.

– Jasne.

Zaorski znów sięgnął do walizki, grzebał w niej przez moment, po czym wyjął niewielki metalowy przedmiot. Zanim Kaja zdążyła się zorientować, że to niewielki młotek, Seweryn uderzył nim w ramię matematyczki.

Od razu obrócił się do Burzyńskiej i uniósł dłonie w obronnym geście.

– Spokojnie – rzucił. – Nie atakuję jej. Sprawdzam reakcję mięśnia dwugłowego ramienia.

– Jezu…

– Jej to i tak już obojętne – podsumował, a potem schował młotek do walizki. – Brak reakcji. Zazwyczaj do dwóch godzin po śmierci jeszcze się pojawia.

Burzyńska odwróciła się z nadzieją, że zobaczy komendanta. W zasięgu wzroku nie było jednak żadnego ratunku.

– Nie rozumiem, dlaczego ludzie tak się przejmują i interesują życiem – dodał Zaorski. – Śmierć jest znacznie ciekawsza.

Właściwie nie musiał tego komunikować. Od kiedy się tu zjawił, jego zachowanie mówiło samo za siebie.

– Owadów nekrofilnych nie dostrzegam. Szkoda, bo występowanie danych taksonów potrafi powiedzieć więcej niż zeznanie sprawcy.

Zaorski dopiero teraz uświadomił sobie, że prowadzi monolog. Popatrzył na Kaję badawczo i nabrał głęboko tchu. Wzdrygnęła się na samą myśl, że ktoś może tak mocno wciągać powietrze do płuc, kiedy obok leżą zwłoki.

– Entomologiczne określanie czasu śmierci to prawdziwa sztuka – podjął, marszcząc czoło, jakby coś było nie w porządku. – Najpierw zazwyczaj zjawiają się muchówki, chrząszcze i motyle. Dwa pierwsze to nekrofagi, żywiące się rozkładającą się tkanką, ale żadnych nie widzę.

– To normalne? – spytała Burzyńska. – Nie powinno ich tutaj być?

Seweryn zaśmiał się cicho.

– Bez obaw, już tu były – odparł, wskazując uszy, nos, oczy i usta zmarłej. – W takim miejscu pojawiają się już po kilku minutach i składają jaja we wszystkich otworach ciała, jakie znajdą. Larwy jednak jeszcze się nie wykluły. Stadium zarodkowe będzie rozwijało się przez jakieś dwadzieścia godzin, przedpoczwarka pojawi się dopiero za jakieś cztery dni, a od jaja do wylotu trzeba liczyć okres około dwóch tygodni.

Burza nie chciała w to wnikać. Owszem, przez ponad sześć miesięcy w szkole w Słupsku miała kilka szkoleń z tego, czego powinna spodziewać się na miejscu zabójstwa, ale nie mogło to bardziej mijać się z rzeczywistością. Obawiała się, że Zaorski będzie kontynuował, ale ten w końcu się podniósł i ściągnął rękawiczki.

– To tyle z mojej strony – oznajmił. – Podyktuję, co trzeba, do protokołu, a potem wracam do łóżka. Dziewczyny rano same się do szkoły nie odwiozą.

– Chyba żartujesz…

– Nie. Czasem sadzam je za kółkiem, ale tylko po to, żeby się przyzwyczajały.

– Miałam na myśli, że tak po prostu…

– Pójdę spać? – dokończył z powątpiewaniem. – Jestem zmęczony. To był dzień pełen emocji.

Sama nie wiedziała, czy woli poprzednią wersję Zaorskiego, czy może tę, lekko wstawioną i będącą w swoim żywiole. Jedno było dla niej pewne – dzięki tej obecnej czuła się tutaj znacznie lepiej.

– Od początku omijamy pewną kwestię – dodała, kiedy chciał ruszyć w kierunku innych policjantów.

– Spaghetti naprawdę dziewczynom smakowało.

– Nie to.

– Co w takim razie?

Wskazała niepewnie ciało i uniosła brwi. Miała nadzieję, że Seweryn sam poruszy to, co z ich punktu widzenia było najistotniejsze, ale wyraźnie nie miał zamiaru tego zrobić.

– Nie sądzisz, że to ma jakiś związek z… z nami? – zapytała.

Zaorski zerknął na nią pytająco.

– Przyszliśmy do tej kobiety, żeby rozwiązać tajemnicę z przeszłości, i jeszcze tej samej nocy ginie… i to w takich okolicznościach.

Seweryn się rozejrzał.

– A co jest w nich takiego nietypowego?

– To, że doszło tu do zabójstwa – odparła przez zęby.

– W każdej minucie na świecie jedna osoba ginie wskutek morderstwa.

– Może – przyznała Burza. – Ale nie tutaj. Wiesz, kiedy ostatnio odnotowano u nas jakiekolwiek brutalne przestępstwo?

Zaorski wzruszył ramionami i obrócił się w kierunku nadjeżdżającego samochodu. Kaja od razu rozpoznała auto przełożonego.

– Nie wiem – odparł Seweryn.

– Ja też nie. A zajmuję się tym zawodowo. – Zbliżyła się do niego i zniżyła głos. – Zabójstwo tej kobiety ma związek z tym, w co ją nieumyślnie wciągnęliśmy.

– Może mieć. Ale może też nie mieć.

– To nie jest przypadek, Seweryn.

Rozłożył ręce i powiódł wzrokiem dookoła.

– A to nie jest miejsce na tworzenie hipotez śledczych. Tutaj nasze zadanie polega na zebraniu materiału, ewentualnie wstępnej analizie. Każde założenie, które tutaj zrobisz, będzie potem kładło się cieniem na…

– Co to ma znaczyć? – rozległ się dudniący, basowy głos mężczyzny, który nadszedł od strony ulicy. – Kim jest ten człowiek?

Komendant patrzył na Zaorskiego, jakby ten był nie tyle nieuprawnioną osobą na miejscu przestępstwa, ile przybyszem z obcej planety. Dopiero po chwili zdawał się rozpoznać rysy twarzy i przyporządkować je do ostatnich informacji o powrocie Seweryna do Żeromic.

O Boże. Dopiero teraz Burzyńska zdała sobie sprawę z tego, że także to wydarzenie zbiegło się ze śmiercią nauczycielki. Zaorski się pojawił, Janina Wachowiak zginęła. Z punktu widzenia komendanta to będzie nie do przyjęcia.

Czym prędzej wyjaśniła przełożonemu, że potrzebowała dodatkowej pary oczu i specjalisty obeznanego w technice kryminalistycznej. Potem wbiła wzrok w niewielkie oczy komendanta, które przez nabrzmiałe policzki sprawiały wrażenie dwóch wąskich linii. Przełożony już dawno przerzucił się na dietę składającą się chyba z samych tłuszczów nasyconych i węglowodanów prostych, a ostatnio folgował sobie coraz bardziej.

– PMI szacuję na trzy godziny – odezwał się Zaorski, kiedy Kaja skończyła.

– Co takiego?

– Post mortem intervallum. Czas od momentu śmierci. Potwierdzają to zarówno rigor mortis, livores mortis, jak i algor mortis. W dodatku…

– Proszę się stąd wynosić – uciął komendant. – Zanim każę pana zatrzymać.

Seweryn skinął głową, jakby nie został wyrzucony, tylko wyjątkowo uprzejmie odprawiony. Wywinął rękawiczki na drugą stronę i się rozejrzał.

– Gdzie pojemnik utylizacyjny?

Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, schował rękawiczki do worka i podał go Kai.

– Pamiętajcie, żeby się tego pozbyć – dodał, a potem się oddalił.

Burzyńska odprowadziła go wzrokiem, zastanawiając się, czy dopuszczenie go do miejsca zbrodni nie było największym błędem w jej życiu.

– Czyś ty oszalała? – zapytał komendant.

– Panie inspektorze…

– Przecież to może być sprawca, kurwa wasza mać. Co ci odbiło?

Chciała powiedzieć, że była w szoku. Że żadne z nich nigdy nie spotkało się z taką sytuacją. Że zwróciła się o pomoc do jedynej osoby, która miała kiedykolwiek styczność z zabójstwem. Wiedziała jednak, że to nie czas ani miejsce na tłumaczenia.

Szef miał rację. W Żeromicach każdy znał każdego. Pierwszym i najbardziej prawdopodobnym podejrzanym będzie człowiek z zewnątrz. Człowiek, któremu być może właśnie umożliwiła zatarcie śladów.

Listy zza grobu

Подняться наверх