Читать книгу Głosy z zaświatów - Remigiusz Mróz - Страница 11

ROZDZIAŁ 1
9

Оглавление

Chwilę po dotarciu do prosektorium Seweryn zorientował się, że od jego ostatniej wizyty trochę się tu pozmieniało. Kierowniczka zakładu patomorfologii nie miała już nic do powiedzenia, wszystkie decyzje podejmował Korolew.

Medyk sądowy z Zamościa, Bartosz Sawicki, był trochę po trzydziestce, ale sprawiał wrażenie dość kompetentnego. Cerę miał tak bladą, jakby niemal nie wychodził na słońce, a szkła okularów tak grube, jakby bez nich nic nie widział. Twarz cukrowa – plamy pod oczami, sporo krostek na policzkach i efekt nabrzmienia.

– Dzień dobry – odezwał się Sawicki.

Seweryn podał mu rękę i rozejrzał się po sali. Korolewa na szczęście nigdzie nie było. Na powrót skupił się na stojącym przed nim mężczyźnie.

– Odstawisz węglowodany proste, to znikną ci te wypryski.

– Co proszę?

– Masz przez nie spieprzoną równowagę bakteryjną w jelitach. No i im więcej cukru, tym gorzej tłuszcz się rozprowadza po ciele.

– Tak, wiem, ale…

– Ale bardziej interesujesz się trupami niż sobą? – wpadł mu w słowo Zaorski. – W porządku. Szanuję to.

Obrócił się do Kai, której wzrok wciąż kazał mu sądzić, że nie jest do końca przekonana, czy powinna go tutaj przyprowadzać. W dodatku nadal nie poruszyli tematu jego wizyt u Burzyńskiego.

Co gorsza, nie wiedział, jak się z nich wytłumaczyć. Kłamać nie chciał, ale prawdy wyjawić nie mógł.

– Zajmijmy się w takim razie zmarłymi.

– Ale…

– Seweryn jest tutaj, żeby pomóc – włączyła się Burza. – To najlepszy specjalista od patomorfologii w okolicy.

– Wiem, mimo to…

– Nie tylko w okolicy – sprostował Zaorski.

Bartosz próbował się uśmiechnąć, jakby to mogło pomóc, ale jego wysiłki właściwie spełzły na niczym. Popatrzył na Kaję niepewnie, a Seweryn zrozumiał, że zaraz będzie próbował ją przekonać, że poradzi sobie bez asysty.

– Nie potrzeba nam patologa – odezwał się. – W ciałach nie ma żadnych zmian, które…

– Na oko nie ma – przyznał Zaorski. – I właśnie dlatego trzeba je wziąć pod mikroskop.

– Wykonaliśmy już badania.

– Na pewno nie wszystkie.

– Wszystkie, które…

– Które nakazują wam robić przepisy i zasady wykonywania zawodu, tak, tak – przerwał mu. Przez moment zastanawiał się, czy Sawicki w końcu nie straci cierpliwości i nie żachnie się, że ktoś wchodzi z butami na teren, który formalnie należał teraz do niego.

Medyk jednak milczał, a Zaorski zinterpretował to jako przyzwolenie. Zbliżył się do stołu sekcyjnego i popatrzył na drugą ofiarę. Rzeczywiście znajdowała się w równie dobrym stanie jak pierwsza.

– Te dziewczynki są martwe, ale w ich ciałach dalej kwitnie życie – powiedział.

– W tej chwili to już raczej…

– Przynajmniej na poziomie molekularnym.

Bartosz niechętnie skinął głową, a Zaorski przysiadł na krańcu stołu, obrócił czapkę daszkiem do tyłu i spojrzał mu prosto w oczy.

– Jakie badania zrobiliście? – spytał. – Test skriningowy?

– Oczywiście. Nie wykryliśmy niczego, co świadczyłoby o przyczynie zgonu.

– Nic dziwnego.

– Słucham?

Seweryn odwrócił się do Burzy, starając się zignorować szybsze bicie serca. Tym razem nie było spowodowane samą wizytą w prosektorium, ale towarzystwem. Wystarczyło, że spojrzał Kai w oczy, a natychmiast tracił wątek i potrzebował chwili, by poukładać myśli.

– To podstawowe badanie – powiedział, siląc się na neutralny i wyważony ton. – Wykonuje się je praktycznie zawsze, bo po pierwsze jest tanie, po drugie szybkie, a po trzecie łatwe do zrobienia. Przy czym ten pierwszy argument ma największe znaczenie.

Bartosz nie protestował. Każdy zajmujący się tym fachem wiedział, jak ważne są budżety jednostek organizacyjnych zlecających lub przeprowadzających badania przesiewowe i inne.

– Niestety skrining nie daje zbyt wielu informacji – ciągnął Seweryn. – Wykryje podstawowe bzdety, jak narkotyki, ale nie da pojęcia nawet o tym, czym konkretnie zaćpał się denat. Z wyjątkiem amfy, ona jest akurat dość chara…

– Zmierzasz do czegoś?

– Do tego, że dokładniejsze badania zleca się dopiero, kiedy w podstawowym skriningu coś wyjdzie.

Zaorski spojrzał na Sawickiego, czekając na wsparcie. Medyk skinął lekko głową.

– Ponieważ tutaj nic nie wyszło, dalszych testów nie zrobiono – ciągnął Seweryn.

– Bo trudno szukać pcheł na psie, jeśli nie ma psa…

– Jest. Tylko go nie widzisz, bo schował się za kanapą. Jeśli już musimy trzymać się takich porównań.

Burzyńska zbliżyła się do nich, jakby mogła przegapić coś istotnego.

– Sprawdziliśmy ciało na obecność alkoholu, narkotyków, leków, środków znieczulających, uspokajających i innych – odparł Sawicki. – Dodatkowo zleciłem testy na arsen, selen i inne, bo ofiara mogła przecież zostać otruta.

Zaorski pochwalił go w duchu.

– Naturalne trucizny też wziąłeś pod uwagę?

– Tak. I wszystko na zero – odparł ciężko medyk, a potem poprawił okulary. – Zresztą gdyby ktoś wstrzyknął truciznę, to widzielibyśmy ślad po iniekcji. Sam sprawdzał pan ciało.

– Pierwsze. Drugiego nie miałem jeszcze przyjemności.

Bartosz spojrzał na nagie zwłoki dziewczynki z pewną rezerwą. Wyraźnie nie chciał dopuścić Zaorskiego do czynności, mimo że na tym etapie właściwie nie mogło to spowodować żadnych komplikacji.

– Jestem przekonany, że ofiary zostały otrute – rzucił w końcu Zaorski.

– Dlaczego?

– Bo mam specjalizację z patomorfologii, a ty z medycyny sądowej.

Kaja była gotowa zainterweniować, ale kiedy zobaczyła, że dwóch lekarzy jednak nie idzie na zwarcie, odpuściła.

– Ty zwracasz uwagę na to, do czego zostałeś przeszkolony, ja też. Ty pewnie lepiej czujesz się ze skalpelem, ja z mikroskopem.

– Ale co to ma do rzeczy? – spytał Sawicki.

– To, że tylko jednego z nas wybrał morderca.

– Słucham?

Zaorski zerknął na Burzę, szukając przyzwolenia. Od razu skinęła głową, pewnie wychodząc z założenia, że kiedy powie o wszystkim Korolewowi, ten i tak przekaże informacje Bartoszowi.

– Zabójca się do mnie odezwał.

– Żartuje pan?

– Przysłał mi dwie wiadomości – kontynuował Seweryn. – Chce mnie z jakiegoś powodu wciągnąć w tę grę.

Po prawdzie nie miał ani jednego dowodu na to, że nagrania są bezpośrednio związane z zabójstwami, ale było to w tej chwili nieistotne. Chciał tylko zacząć sprawdzać to, co mogło umknąć biegłemu.

– Ale… jakie wiadomości?

– To teraz nieistotne – rzucił Zaorski. – Liczy się to, że wiem już, w co gramy. On i ja.

Zanim medyk zdążył jakoś to skwitować, Seweryn podszedł do narzędzi rozłożonych obok stołu sekcyjnego, szybko wybrał szczypce, a potem zbliżył się do ciała.

Złapał mocno stopę dziewczynki, szczypcami chwycił paznokieć dużego palca u nogi, po czym z całej siły pociągnął. Kaja jęknęła, widząc, jak łatwo płytka zeszła z palca, a Sawicki jedynie otworzył usta.

Zaorski przyjrzał się uważnie temu, co znajdowało się pod paznokciem.

– Kurwa… – mruknął z niezadowoleniem i pokręcił głową.

Złapał za drugą nogę i zanim którekolwiek z towarzyszy zdążyło zaoponować, wyrwał kolejny paznokieć. Tym razem trafił, zobaczył to niemal od razu. Odłożył szczypce i wskazał Bartoszowi niewielki czerwony punkcik na obnażonym łożysku.

– Widzisz to?

Kaja i medyk podeszli bliżej.

– Ślad wkłucia – dodał Zaorski. – Szukaliście śladów iniekcji, ale nie zakładaliście, że skurwiel będzie wkłuwał się pod płytkę paznokcia. To potwierdza, że wstrzyknął tej ofierze jakąś toksynę.

Sawicki pochylił się i przyjrzał śladowi. Właściwie nie musiał nawet przyznawać, że teza Seweryna się potwierdziła.

– Wiesz, jakie badania zlecić? – spytał Zaorski.

– Tak, ale…

– Pierwsze to chromatografia gazowa. Dasz radę?

– Oczywiście, tylko że…

– Do tego spektrometria mas – nie dał mu dojść do słowa Seweryn. – Notujesz?

– Nie muszę.

– W takim razie dodaj do tego jeszcze spektroskopię w podczerwieni. I będziemy mieć już wszystko, czego potrzebuję.

Medyk sądowy poszukał ratunku u Kai. Może sam wcześniej zleciłby te badania, gdyby nie miał nad sobą Korolewa. Koszt tego wszystkiego będzie tak duży, że z pewnością zainteresuje się nim administracja rządowa.

– To naprawdę konieczne?

– Tak – odparł Zaorski. – Dzięki temu będę miał na talerzu każdą molekułę tego, co jest w ofiarach. I zapewniam cię, że nic mi wtedy nie umknie.

Seweryn opuszczał prosektorium niepewny, czy Sawicki faktycznie zleci wszystkie badania. Burza zapewniła jednak, że sama o to zadba. Tyle właściwie mu wystarczyło.

– Odwieźć cię? – spytała.

– Dzięki, przejdę się – odparł, a potem uniósł rękę na pożegnanie i bez słowa ruszył poboczem w kierunku domu.

Akcja: ewakuacja była absolutną koniecznością. Gdyby został chwilę dłużej, Kaja z pewnością poruszyłaby temat wizyt u ojca i nie odpuściłaby, dopóki nie uzyskałaby odpowiedzi.

Istniał jednak jeszcze jeden powód, dla którego Zaorski musiał zostać sam. Powód, który sprawił także, że dziewczynki zostały dzisiaj dłużej w salce katechetycznej.

Seweryn szedł przed siebie, raz po raz się oglądając. Obawiał się, że Burza łatwo nie odpuści i prędzej czy później zajedzie mu drogę. Radiowozu jednak nie dostrzegł.

Przyspieszył kroku, a kiedy znalazł się na wysokości Gałęźnika, skręcił do lasu. Zerknąwszy na zegarek, przekonał się, że jest już sporo spóźniony. Szybko minął zwalony pień i poszedł dalej, na drugą stronę lasu.

Kiedy się z niego wyłonił, zobaczył dwa czarne SUV-y. Klapy bagażników były uniesione, a na zderzakach siedziało paru mężczyzn. Niektórzy popijali piwo z puszki, inni palili papierosy.

Jeden z nich wstał, dostrzegłszy zbliżającego się Seweryna, i wskazał go kompanom. Pozostali natychmiast się nim zainteresowali.

Nie wyglądało to najlepiej. Ten, który go dostrzegł, jako jedyny był niezbyt postawny i nosił koszulę. Reszta miała na sobie sportowe bluzy, które zdawały się opinać dość wydatną muskulaturę.

– Czekamy tu pół godziny – oznajmił ten w koszuli.

Nazywał się Dydul i początkowo podchodził do Zaorskiego jak pies do jeża. Seweryn urabiał go jednak od dłuższego czasu i na tym etapie mógł już uznać, że ze strony tego człowieka nic mu nie grozi. Tego samego nie umiał jednak powiedzieć o pozostałych.

– Coś mnie zatrzymało.

– Co? – spytał Dydul.

– Sprawy.

Zanim Zaorski zdążył zastanowić się nad skutkami swojej lapidarności, przekonał się o nich dość boleśnie. Cios był celny, nadszedł znienacka i wylądował na brzuchu. Seweryn zgiął się wpół, a wtedy jeden z byków poprawił, uderzając go w lędźwie.

Zaorski zatoczył się lekko, odnosząc wrażenie, jakby ktoś wbił mu coś ostrego między kręgi. Z trudem zachował równowagę, odsunął się trochę i spojrzał na mężczyznę, który jakby tylko czekał na pozwolenie, by dalej go okładać.

– Wystarczy – powiedział Dydul. – Chyba rozumie.

Seweryn czym prędzej skinął głową.

– No to mów. Dlaczego się, kurwa, spóźniłeś?

– Robiłem sekcję.

– Jaką? Przecież wyjebali cię ze szpitala.

– Pomagam w sprawie pewnych zabójstw.

Zaorski zerknął na mężczyznę, który go zaatakował. Ten odczekał jeszcze chwilę, po czym na skinienie szefa oddalił się i dołączył do tych, którzy wrócili do raczenia się piwem z puszki.

– Chodzi o te dzieci? – spytał Dydul i splunął. – Popierdolona sprawa.

– Mhm.

– Pomagasz psom?

W ustach takich ludzi było to zazwyczaj oskarżenie, a nie pytanie, ale w tym wypadku Zaorski nie musiał się tego obawiać. Dydul potraktuje to jako atut, szansę na zbliżenie się do ludzi, których należało mieć na oku.

Jeszcze niedawno z pewnością byłoby inaczej, teraz jednak Dydul w końcu nieco mu zaufał. Wiedział, w jakiej sytuacji znalazł się Seweryn – nie miał pracy, większość pieniędzy stracił, a o perspektywach na jakikolwiek zarobek w przyszłości nie miał co marzyć. W Żeromicach nikt nie był gotów wyciągnąć do niego pomocnej dłoni i prawdopodobnie nie zatrudniono by go nawet do prac ogrodowych.

Stał się persona non grata, co sprawiło, że nie mógł myśleć nawet o sprzedaniu domu, którego nikt by nie kupił. Na wyprowadzkę nie było go stać. Na zostanie w Żeromicach także nie.

Jedynym ratunkiem dla niego i córek było zarabianie w sposób, który z prawem i moralnością nie miał wiele wspólnego.

Jakie miał wyjście? Zgłosić się po zasiłek? Jeśli dziecko było w wieku od pięciu do osiemnastu lat, rodzicowi przysługiwało nieco ponad sto złotych miesięcznie. Plus trzy i pół stówy za samotne wychowywanie. Inne dodatki niewiele zmieniały, a z pewnością nie pozwalały na życie na poziomie, jaki Seweryn chciał zapewnić córkom.

Zrobiłby wszystko, by diablice miały odpowiednie warunki. I Dydul doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Co nie przeszkadzało mu w tym, żeby przy pomocy dwóch ciosów podwładnego przypomnieć, jaka relacja ich łączy.

– To jak z tymi psami? – podjął. – Dopuścili cię do jakiejś realnej roboty?

– Dobrze by było, nie?

Rozmówca splunął i skinął lekko głową.

– Ale na to nie ma szans – dodał ciężko Zaorski. – Biorę w tym udział tylko dzięki Kai.

Dydul zagwizdał cicho.

– Dalej dymasz córkę Burzyńskiego? – spytał. – Protip dla ciebie, Sewcio. Ogarnij się. Ta rodzina jest w chuj pojebana, nic dobrego z tego nie będziesz miał. Same problemy.

– Ze strony ojca?

Rozmówca machnął ręką i parsknął.

– Nie, nie, on jest już totalnie nieszkodliwy. Tak jak cała reszta tamtego towarzystwa i Ragan – rzucił. – Ale ta laska wygląda mi na taką, co lubi namotes.

– Hm?

– Namotać. Uważaj na nią, nie?

Zaorski patrzył na niego tak nieruchomym i kategorycznym wzrokiem, że Dydul w końcu musiał się wycofać.

– Spokojnie, spokojnie – powiedział z uśmiechem, unosząc dłonie. – Widzę, że coś grubego jest na rzeczy. Rób, jak chcesz, twoja sprawa.

Odwrócił się do swoich towarzyszy i wskazał palcem jednego z nich.

– Meszuge! – ryknął. – Daj, kurwa, zatorfić.

Mężczyzna, który wcześniej przywalił Sewerynowi w brzuch i w plecy, rzucił szefowi paczkę papierosów. Ten przypalił i dopiero teraz zorientował się, że Zaorski patrzy na niego niepewnie.

– Nie pytaj, skąd ta ksywa – mruknął. – Podobno to żyd.

Seweryn znał określenie meszuge, głównie dlatego, że znajdowało się w książce Singera i posłużyło pewnemu pisarzowi alkoholikowi za pseudonim. Bardziej zastanowiło go „torfienie”, ale postanowił nie wnikać.

– I po chuj w ogóle nas tu ściągałeś? – rzucił Dydul, rozglądając się. – Masz dla nas, co obiecałeś?

– Jeszcze nie.

– To o co kaman?

– O to, że ktoś mnie nachodzi.

Mężczyzna wypuścił dym, mrużąc oczy.

– Hę?

– Ktoś dwa razy kręcił się koło mojego domu.

– Pały?

– Możliwe – skłamał Zaorski. – Ktoś mógł wywęszyć, co dla was robię.

Nad tym ruchem zastanawiał się dość długo. Z jednej strony wykorzystanie ekipy Dydula wydawało się wprost idealnym rozwiązaniem – jeśli tylko uwierzą, że ktoś ma oko na Seweryna, z pewnością pomogą w ustaleniu, kim jest ta osoba. Z drugiej jednak im bliżej swojego życia dopuszczał tych ludzi, tym bardziej rosło ryzyko. Dla niego i dla diablic.

Ostatecznie uznał, że nie ma wyjścia. Przy braku gotowych do pomocy przyjaciół należało sprawić, by twój problem stał się czyimś problemem.

– Jeśli policja trafiła na trop…

– To byłoby przejebane jak w ruskim czołgu – przyznał Dydul. – Ale widziałeś kogoś? Czy co?

– Moje córki widziały dwa razy, jak ktoś chodził wokół domu.

– Może mają jakieś, kurwa, zwidy? Jak to bachory?

Seweryn uniósł brwi, patrząc na niego z niedowierzaniem.

– Nie mają zwidów – powiedział. – Ktoś ma mnie na oku. I trzeba sprawdzić kto.

– Jeśli czworonogi, to nie będziemy…

– Nie mówię, żebyście się tą osobą zajmowali – sprostował od razu Zaorski. – Chodzi mi tylko o to, żebyście go namierzyli.

– Jak?

– Wyznacz dwóch chłopaków do pilnowania mojego domu. Niech mają oczy dookoła głowy i dadzą mi znać, jak tylko ktoś się zjawi.

Do czego to doszło, żeby dwóch oprychów gwarantowało bezpieczeństwo jego dzieci? Wolał nie próbować odpowiedzieć na to pytanie, bo musiałby zrekapitulować właściwie całe swoje życie i szereg decyzji, które doprowadziły do takiego stanu rzeczy.

Dydul w końcu się zgodził. Jego ludzie wrócili z Zaorskim do domu, a potem ustawili się tak, by nie przegapić nikogo, kto zjawiłby się w okolicy.

Mimo to nocą Seweryn otrzymał kolejny plik.

Tym razem nadawca przekonywał, że dał mu już wszystkie elementy układanki. Wystarczyło tylko je złożyć.

Głosy z zaświatów

Подняться наверх