Читать книгу Noah jest bardziej - Simon James Green - Страница 10
Rozdział dziewiąty
Оглавление– To moja ulica – wyjaśnił Noah ponurej Evie, prowadząc ją do domu. – Została objęta gminnym projektem zagospodarowania we wczesnych latach osiemdziesiątych, zachęcającym młode rodziny do przeprowadzki do tych tanich domów, żeby ożywić okolicę. Niestety pomysł padł w latach dziewięćdziesiątych, kiedy odkryto, że oczyszczalnia nielegalnie zrzucała tysiące litrów nieoczyszczonych ścieków w rzekę Fobb, i od tej pory miasteczko było znane jako gniazdo korupcji i katastrofy ekologicznej. Ale my, fobberzy, jesteśmy dumnym ludem i jakoś sobie z tym poradziliśmy… Znaczy ja nie, bo jeszcze się wtedy nie urodziłem. To było dawno temu… – Noah wskazał domy. – Pewnie można by powiedzieć, że są zaprojektowane w stylu modernistycznym, bez ozdób, ale są praktyczne. Podwójne okna z białego plastiku zostały dodane później.
Wzrok Evy przemknął po identycznych domach wzdłuż ulicy.
– Za ładne to nie jest. Jakby Le Corbusier się tu zesrał.
Noah zacisnął zęby. Normalnie by przytaknął, ale ona mówiła o jego ulicy. Nie mógł pozwolić, żeby ta niemiecka oszustka zepsuła mu dzisiejszą kolację, więc musiał utrzymać pogodną i beztroską atmosferę.
Pogodną… i… beztroską…
– Kurwa! – powiedział nagle Noah.
Przed domem wciąż stał koszmarnie różowy van. Czy Mick będzie kręcił się po domu podczas kolacji?
Noah nabrał powietrza. Pogodnie! Beztrosko! Wyciągnął rękę w stronę domu i się rozpromienił.
– Tadam!
Eva łypnęła na niego.
– Świetnie – odparła, marszcząc brwi.
– No to zapraszam! – zaszczebiotał Noah, otwierając drzwi wejściowe i wprowadzając Evę przez korytarz do salonu. – Ten mężczyzna – Noah pomachał do nieogolonego taty, który siedział przed telewizorem w dresie i poplamionym podkoszulku – to mój ojciec. Tato, to Eva.
– Eva! – Tata nagle obudził się i podszedł do niej, żeby podać jej rękę. – Miło cię poznać, złotko!
Noah skrzywił się na to „złotko”.
– Dzień dobry. – Eva wzruszyła ramionami.
– Mam nadzieję, że udała ci się podróż. Na pewno Noah przygotował mnóstwo – zrobił palcami gest cudzysłowu – „zabawy”!
Noah miał mu za złe te cudzysłowy. Brytyjskie Koło Fortuny na pewno będzie świetną zabawą, tyle że jego miałki umysłowo tata na pewno tego nie doceni.
Eva patrzyła na jego tatę.
– Czy my już się nie poznaliśmy? Wygląda pan znajomo.
– Nigdy nie kupowałaś apartamentu na wynajem w Hiszpanii, co? – Tata roześmiał się sztucznie, nagle zdenerwowany.
– HA, HA, HA, HA! – zaskrzeczał Noah. – Idziemy, idziemy! – Zabrał Evę z dala od taty. – Ta osoba – ciągnął, obracając się do Micka, który rozłożył się z gracją na kanapie i malował paznokcie – to mężczyzna, który przebiera się za kobietę w celach rozrywkowych. Gdy nie ma na głowie dwóch kilogramów poliestrowych włosów, nazywa się Mick.
Mick wyciągnął rękę.
– Enchanté7. Nie słuchaj go, są prawdziwe.
– Mam znajomego w Berlinie, który jest drag – powiedziała Eva. – Właściwie to performance genderfuck8, ale na pewno są podobne.
– Brzmi perwersyjnie. – Tata Noaha się uśmiechnął.
Eva spojrzała na niego beznamiętnie.
– Moim zdaniem genderfuck pozwala artyście odkrywać i komentować spolaryzowany gender poprzez performance. Owszem, może to być humorystyczne, ale zawsze jest polityczne.
We wzroku Micka był podziw albo pogarda, Noah nie był pewien. Tymczasem tata, którego twarz była totalnie bez wyrazu podczas przemowy Evy, nagle mruknął.
– Polityczne, co? Nie zawracam sobie głowy głosowaniem. Kanciarz kanciarzem pogania.
– Nooo i – powiedział Noah – jestem pewien, że możecie sobie to omówić z Mickiem innym razem. – Spojrzał na Micka i zagryzł wargi. – Robisz coś dziś wieczorem?
Mick przesunął palcem po telefonie, uśmiechnął się i spojrzał na Noaha.
– Chyba tak. Spotykam nowego przyjaciela, ScallyLad35.
– Dziwne imię – stwierdził Noah.
– Tak, ale to nie jego imię mam w głowie – odparł Mick, mrugając do Noaha i pokazując mu zdjęcie w telefonie.
– Fu! Idziemy! – oznajmił Noah, ciągnąc Evę do drzwi prowadzących do kuchni, skąd wyszła jego mama.
Nie wiedzieć czemu nosiła fartuszek, a z kącika ust zwisał jej papieros. Wyglądała, jakby miała zagrać w telenoweli właścicielkę baru, takiego ze stołami z laminatu i z butelkami keczupu w kształcie wielkiego pomidora.
– To moja matka – powiedział. – Mamo, to Eva. Jest z Niemiec i jest dziewczyną.
– Miło cię…
– No! – wtrącił Noah, zanim matka zdążyła palnąć jakąś głupotę. – To tyle na razie. Zapraszam do twojego pokoju. Jest na piętrze, pierwszy po lewej.
– Super – odparła Eva.
– I zwróć uwagę – przybrał swój najbardziej przepraszający wyraz twarzy – palenie jest zabronione – tu zamrugał na widok matki zaciągającej się papierosem – i możesz grać na gitarze wyłącznie między ósmą a dwudziestą.
Eva patrzyła na Noaha.
– Okej? – spytał.
– Super – odparła Eva, po czym zabrała swoją torbę i futerał na gitarę i ruszyła po schodach na górę.
– Sprawia miłe wrażenie – powiedziała jego matka.
Noah pokręcił głową.
– Jestem pewien, że niektóre z symboli na pokrowcu jej gitary są satanistyczne – szepnął. – Dostałaś mojego SMS-a? – spytał, obracając się w stronę kuchni.
Mama westchnęła.
– Tak, dostałam.
– Dobrze, to gdzie są zakupy? – Wszedł do kuchni. – Mam nadzieję, że włożyłaś przegrzebki do lodówki, bo… – Spojrzał na pustą przestrzeń przed sobą, obrócił się na pięcie i wrócił do salonu. – Gdzie jest stół?
– Sprzedany – mruknął tata z fotela.
– Sprzedany? – powtórzył Noah. – Sprzedany? Sprzedałeś stół jadalny?
– Nigdy go nie używamy – odparł tata. – Trzeba się pozbywać zbędnych gratów!
– Gratów?! – krzyknął. – Czyś ty oszalał? Niby jak mamy jeść?
Tata popatrzył na niego, jakby to Noah oszalał.
– Z tacą na kolanach, jak zawsze.
– Urządzam dziś proszoną kolację – syknął. – I co ja powiem gościom?
– A skąd mieliśmy to wiedzieć? Idźcie sobie na kebaby. A teraz cicho – oznajmił tata. – Nagrałem odcinek Antiques Roadshow i chcę obejrzeć końcówkę. Zawsze zostawiają na koniec najcenniejszą rzecz.
– Potrzebujemy pieniędzy, Noah – wtrąciła mama. – Wszyscy musimy zacisnąć trochę pasa. Pieniądze nie rosną na drzewach.
Nie, nie, nie, nie! Nie to, nie teraz! No, oczywiście, że nie mieli ani grosza! Mogli odgrywać ten teatr „szczęśliwej, idealnej rodziny”, ile chcieli, co nie zmieni faktu, że jego ojciec był próżniakiem i złodziejem, którego nikt przy zdrowych zmysłach by nie zatrudnił, a jego matka, jego totalnie beznadziejna matka, żyła z występów, na których naśladowała Beyoncé i na które od trzech miesięcy nie było ani jednej rezerwacji. Głównie dlatego, że to było GÓWNO. Brak kasy? A może wykazaliby odrobinę odpowiedzialności? A może choć raz jego rodzice spróbowaliby zachowywać się jak dorośli i znaleźli prawdziwą pracę?
Wskazał palcem mamę.
– Zdajesz sobie sprawę, że w tym kraju panuje obecnie historycznie niskie bezrobocie, co? Na rynku brakuje pracowników. Mogłabyś wejść do sklepu – gdziekolwiek! – i…
– Noah? Idę się przejść – powiedziała Eva, zjawiając się nagle w drzwiach i niemal zastawiając je całe.
– Mais oui9! – odparł Noah, nagle pełen słodyczy i pogody. – Proszę, nasyć się do woli pięknem angielskiej wsi oraz wszystkim, co Little Fobbing ma do zaoferowania. Czasem lubię iść do parku popatrzeć na kaczki. Lepiej idź do parku przy Gordon Road, w tym przy przedszkolu odkryto w glebie wysoki poziom rtęci.
– Super – odparła Eva.
– Kolacja będzie podana o dziewiętnastej. Bądź, proszę, na czas.
Eva wzruszyła ramionami i wyszła z domu.
Noah obrócił się do mamy, która spokojnie siedziała na kanapie, ale na jej twarzy malowała się troska.
– Coś się stało, Noah? Wydajesz się zdenerwowany.
– Tak, ciekawe dlaczego, mamo!
– Ktoś cię nęka w internecie?
Noah się skrzywił.
– Co? Nie, nikt mnie nie nęka! Boże!
– Chcesz porozmawiać z tatą o dojrzewaniu?
– Wolałbym użyć na sobie krajzegi – odparł Noah.
Albo na tobie, mamo!, dodał w myślach.
– Planujemy rodzinne wyjście do centrum ogrodniczego w sobotę – powiedziała mama. – Eva oczywiście jest zaproszona. I Harry. Możecie sobie kupić nasiona za pieniądze ze świąt. Lubicie nasiona.
Noah zamrugał na matkę.
– Dobra – westchnęła mama. – Dopóki tu jesteś, musimy sprzątnąć twoje rzeczy z szopy.
Noah wyrzucił ramiona do góry.
– Eric już mnie o to poprosił!
– Dlaczego chce opróżnić szopę? – spytał tata.
– A dlaczego ty chcesz? – zripostował Noah.
Matka nie mogła powstrzymać rozradowania.
– Twój ojciec i ja… kupujemy tandem! Przejażdżki rowerowe, Noah!
Noah pokiwał poważnie głową.
– Tak? A ile to kosztuje?
– To sprzedaż wysyłkowa, na raty. Więc w zasadzie za darmo. – Mama się uśmiechnęła.
Noah wbił w nią wzrok. Dostawca elektryczności przeniósł ich na taryfę na kartę z powodu zaległych rachunków, komornicy słali ostrzegawcze pisma, właśnie sprzedali stół z jadalni, ale tak, wciąż było za co kupić jakiś głupi rower. Noah klasnął w drwiącej radości.
– O! To cudownie być bogatym! Mmm! La, la, la! Może wykąpiemy się w płynnym złocie, a potem zabierzemy kucyka na narty. Co ty na to, mamo?
– Noah, chodzi o to, żebyśmy mogli z twoim tatą odnaleźć się na nowo w związku. Bo co mamy dzięki naszej relacji?
– Ja mam mdłości – podsunął Noah.
– Silną i stabilną rodzinę – powiedziała mama z rozmarzeniem malującym się na twarzy. – I tym właśnie teraz jesteśmy. Silną i stabilną rodziną, w której każdy się kocha i wspiera. Więc, proszę, okaż nam wsparcie.
– Co za beznadzieja – mruknął pod nosem Noah, miotając się po kuchni w poszukiwaniu pomysłów na pięciodaniowe menu degustacyjne. – Co za samolubna, złośliwa, koszmarna wywłoka… – Stanął na palcach i otworzył najwyższą szafkę, żeby w tej samej chwili trafiła go paczka soczewicy, którą jego matka kupiła zeszłego lata, gdy stała się weganką na dwanaście godzin.
– Nie czekaj na nas! – zawołała mama od drzwi wejściowych.
Noah kopnął soczewicę w kąt. Miał nadzieję, że udławią się swoim randkowym kurczakiem korma. Otworzył kolejną szafkę i znalazł opakowanie puddingu toffi. Okej, to już ma deser. Wyjął z lodówki karton mleka, który jakimś cudem nie był przeterminowany, wlał je do miski z proszkiem i zaczął ubijać.
– Nieźle działasz tym nadgarstkiem! – wyszczerzył się Mick, zjawiając się w kuchni, już ubrany do wyjścia w dżinsy i kurtkę.
Noah przewrócił oczami i skupił się na pracy.
– Napakowałeś tę prawą rękę, nie?
Upuścił trzepaczkę.
– Coś jeszcze? Może daj sobie spokój z tymi dowcipami o masturbacji, dobra?
Mick popatrzył na niego.
– Wow. Jeśli taką masz metodę na walenie konia, to chyba musimy porozmawiać.
– Zamknij się. Co ty tu jeszcze robisz?
– Biorę sobie piwko na drogę – wyjaśnił Mick, otwierając lodówkę.
Noah skrzywił się i wrócił do trzepaczki.
– Powoli, stałe tempo – powiedział Mick, otwierając sobie piwo po drodze z kuchni. – Nie ma po co się spieszyć. Na spokojnie. Naciesz się tym.
Noah usiłował zdusić wściekłość, dopóki nie usłyszał, jak drzwi wejściowe zatrzaskują się za Mickiem. Odetchnął. Dobra. Teraz może się całkowicie skupić na tej wystawnej kolacji. Uznał, że ubita mieszanka jest wystarczająco gęsta, i wynalazł cztery naczynia, w których zaserwuje „deser”. Będzie musiał poprzestać na filiżance, dwóch kieliszkach do wina i kubku z napisem „Kocham Scunthorpe”. Znalazł resztkę wiśni i zlał je pod gorącą wodą, żeby usunąć lekki puszek pleśni, po czym ułożył po jednej na każdej porcji. Ku swojej radości odkrył też opakowanie kolorowej posypki do ciast, którą ozdobi pudding przed samym podaniem. Voilà! Deser gotowy.
Daniem głównym miała być, dzięki uprzejmości „koleżki” jego taty, wielka ryba, obecnie spoczywająca w szufladzie lodówki. Noah nie wiedział, co to za morski potwór, chyba dorsz albo coś podobnego. Ten „koleżka” najwyraźniej wyłowił tę rybę podczas wypadu nad jakiś zbiornik i ofiarował ją tacie, który następnie zapewnił Noaha, że zwierz ma „najwyżej parę dni” i „pewnie jest wciąż okej”. „W porządku”. Co jednak nie było w porządku, to paciorkowate, szkliste oko bestii śledzące Noaha, gdy ten próbował wykombinować, jak wyfiletować i poporcjować rybę, aż wreszcie uznał, że lepiej będzie ją upiec z ziołami w całości w folii aluminiowej… No, z jakimś oregano, które znalazł w szafce, „najlepiej spożyć przed rokiem 1998”, ale wyglądało zjadliwie. Był prawie pewien, że widział tak przyrządzoną rybę w MasterChefie. Gdy doda do tego ziemniaki i groszek, będzie to jego „podejście” do klasycznej brytyjskiej smażonej ryby z frytkami – co było niesamowicie błyskotliwe.
Ustawił temperaturę w piekarniku.
PSTRYK.
Noah zamarł. Wszystko się wyłączyło. Światło. Piekarnik. Kolacyjna playlista, którą Noah ustawił i podłączył do starożytnych głośników taty…
– Nie, nie, nie, nie, nie – zajęczał.
Pewnie wykorzystali wszystkie środki na liczniku! Dupki!
Noah dotarł po omacku do salonu i zaczął grzebać pomiędzy poduszkami kanapy z nadzieją na odnalezienie jakiegoś zabłąkanego funta. Wyciągnął jedynie kawałek tosta, pięć opakowań po chipsach i biustonosz. Wyrzucił na podłogę ostatnią poduszkę z kanapy i oddychał ciężko w czarnej nicości. Nie ma mowy, że pozwoli, by to zdarzenie stanęło na drodze jednoczesnemu zaimponowaniu Harry’emu i przekonaniu Pierre’a, że nigdy nie zdoła dorównać Noahowi, a także udowodnieniu, że Harry i Pierre wcale się tak dobrze nie dogadują. Przynajmniej nie w trakcie trwania proszonej kolacji.
Nie, kolacja się odbędzie.
Przedstawienie musi trwać dalej.
– Dobry wieczór, mili goście! – powiedział Noah, gdy stanął w drzwiach wejściowych przed Harrym i Pierre’em.
Był w szarej bluzie od Harry’ego. To przebiegłe posunięcie miało subtelnie zasygnalizować Pierre’owi, że Noah i Harry są jak najbardziej razem. To by zadziałało, gdyby Pierre był w stanie zobaczyć tę bluzę.
– Wchodźcie, proszę. Kolacja jest prawie gotowa. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu ten celowo dobrany poziom oświetlenia, żeby wprowadzić pożądaną atmosferę.
Noah zaprosił gości do salonu, gdzie poustawiał baterię podgrzewaczy oraz pomarańczę z ponabijanymi świeczkami urodzinowymi, żeby choć minimalnie rozjaśnić totalną ciemność.
– Nastrój na pewno się zrobił – skomentował Pierre i udał, że porusza się po omacku w ciemnościach. – O, co to? Poduszka?
– Hej! – zachichotał Harry.
– O! – odparł Pierre. – Przepraszam. Wydawało się bardzo jędrne i sterczące.
– No dobra – powiedział Noah, chcąc ruszyć z kolacją.
Ale Pierre równie mocno chciał odgrywać dalej komedię „nic nie widzę po ciemku”.
– Noah, złapałem parówkę?
– Dobra, tylko potwierdzam, że nie trzyma mnie za penisa – odpowiedział.
Pierre się roześmiał.
– Uwielbiam to światło. Wszystko może się zdarzyć!
– Zdarzą się tylko kolacja i pogawędka. Takie są plany na wieczór, takie i tylko takie. Proszę, poczęstujcie się amuse-bouche – powiedział Noah, wskazując talerz, który postawił na poręczy fotela. – To krążki delikatnego, chrupiącego ciasta przybrane perłą dojrzewającego sera.
Harry podniósł jedną przekąskę.
– Czy to nie pringlesy o smaku śmietany ze szczypiorkiem? – spytał, obwąchując chrupka.
– Eee, można powiedzieć, że to coś podobnego – przyznał Noah.
– Posmarowałeś to serem z tubki?
– W zasadzie to tak, dokładnie.
Harry ugryzł chipsa.
– Super.
– Mam nadzieję, że amuse-bouche przypadło wam do gustu – uśmiechnął się Noah. – Przepraszam, muszę zajrzeć do kuchni, ale wpadnę tu niezapowiedzianie nie raz i nie dwa, żeby sprawdzić, czy nic złego się nie dzieje… Znaczy, czy wszystko jest w porządku. Harry, usiądź na kanapie. Pierre, czy mógłbyś zająć fotel?
– A nie możemy razem na kanapie? – podsunął Pierre.
– Nie, bo nie, bo pozostali goście… gdy przyjdą… Tak są podobierane miejsca. Okej? No. To wracam za minutkę. Albo pół. Albo kiedy indziej!
Noah zniknął w kuchni, akurat by ujrzeć deszcz bijący o szyby.
– Dupa – mruknął, wybiegając na zewnątrz, gdzie ustawił grilla i piekł na nim rybę.
Był pewien, że wyjdzie to na dobre. Żyjąc w tej parodii domu, nauczył się, że większość potraw, przynajmniej pod względem smaku, poprawia się po grillowaniu. Nie poddając się pogodzie, Noah zaciągnął parasol ogrodowy i rozłożył go nad grillem. Doskonale.
Zadzwonił dzwonek.
Popędził przez kuchnię i salon, zerkając, czy przypadkiem Harry i Pierre nie są za blisko siebie (dzieliły ich jakieś dwa metry – mogło być lepiej, ale niech tam), i otworzył drzwi Evie.
– Zapomniałam gitary – wyjaśniła, mijając go.
Trzy przemoczone, zdziczałe kreatury stały na podjeździe, taksując wzrokiem vana Bambi. Noah od razu ich poznał. To narkomani. A raczej, Noah był w zasadzie pewien, że widział przynajmniej jednego z nich palącego w parku papierosa, więc prawdopodobnie byli narkomanami.
– O, Eva? – powiedział, zamykając drzwi i wołając w jej stronę: – Obawiam się, że nie możesz przyprowadzić na obiad swoich znajomych. Nie wystarczy jedzenia.
Zatrzymał się w ciemności, nie słysząc odpowiedzi.
– Eva? Gdzie jesteś?
– Tutaj.
– Przepraszam, nie widziałem cię. Eva, chodzi mi o tych ludzi na zewnątrz. Wiem, że jesteś tu od niedawna i nie orientujesz się w sytuacji społecznej, ale ja bym nie chciał z nimi przebywać. Uwierz mi, ci kolesie oznaczają kłopoty. Okej?
Położył dłonie na jej na ramionach w uspokajającym geście.
– To moje piersi.
– Strasznie mi przykro! – Noah odskoczył jak oparzony. – W tym wątłym świetle, które celowo zaaranżowałem, nie widziałem. To była pomyłka. Naprawdę wcale mnie nie interesują twoje piersi.
– Super.
– Usiądź przy Harrym na kanapie. Pięć kroków na lewo i jeden do tyłu. Zaraz przyjdę z pierwszym daniem!
Noah wymacał drogę do kuchni, teraz oświetlonej dziwnie pomarańczowym blaskiem. Stanął w drzwiach sparaliżowany ze strachu, gdy ujrzał, jak płomienie liżą okno kuchenne.
– KURWAAA! – pisnął, wybiegając na zewnątrz, gdzie parasol ogrodowy z jakiegoś powodu płonął, choć węgle były białe, a nie zajęte ogniem, więc niby skąd…
Nieważne! Co teraz?! Oczywiście jego rodzice nie wydaliby pieniędzy na koc gaśniczy lub przemyślany zestaw gaśnic (wodna, pianowa i z dwutlenkiem węgla), więc musiał sobie poradzić w inny sposób. Noah pobiegł do kuchni, napełnił miskę wodą i ruszył z powrotem na taras, wychlapując wodę dookoła i ślizgając się na paczce soczewicy, którą jakiś idiota zostawił na podłodze. Po chwili runął na linoleum, zlany od stóp do głów, podczas gdy parasol ogrodowy zaskrzypiał i rozpadł się, spadając na ziemię i pryskając dokoła iskrami.
– POŻAR! POŻAR! DZWOŃCIE PO STRAŻ!
7
Enchanté (fr.) – Miło cię poznać.
8
Genderfuck – celowe naginanie cech charakterystycznych dla danego gender, głównie dla ich krytyki.
9
Mais oui (fr.) – Ależ oczywiście.