Читать книгу Noah jest bardziej - Simon James Green - Страница 12

Rozdział jedenasty

Оглавление

Noah gapił się na pusty pokój babci. Czuł, jak ściska mu się serce. Zawsze tu była. Zawsze. Gdzie ona się podziewa?

Obrócił się, słysząc oddziałową człapiącą po korytarzu, która nie zmieniła kursu ani o milimetr, mimo że wciąż przecinał jej drogę zadomowiony tutaj srebrny dachowiec Tabatha. Była to niezmiernie rzeczowa kobieta, która wydawała się wiecznie spocona i zażarcie praktyczna. Kiedyś Noah słyszał, jak mówiła, że „nigdy się nie maluje”, bo to „deczko głupie”, gdy akurat trzeba ściąć drzewo w ogrodzie.

– Gdzie babcia? – spytał.

– Ach! – odparła opiekunka. – Nie słyszałeś.

Serce Noaha zamarło na chwilę.

– O czym? – Popatrzył na nią z błaganiem w oczach. – Wszystko z nią dobrze?

– Tak, w porządku. Ona… – Oddziałowa westchnęła, wytarła pot z czoła i rozpięła górny guzik fartucha. – Założyła… zespół muzyczny.

Noah uniósł brwi, gdy początkowe akordy Wind of Change Scorpionsów wypełniły budynek.

Opiekunka przewróciła oczami.

– Słyszysz? Mają próbę. Wprawdzie nie lubi, kiedy jej się przeszkadza, ale jest w sali Pierwiosnek. Słuchaj, chętnie bym z tobą porozmawiała, ale brakuje nam rąk do pracy. Poza tym bojler siada. – Popatrzyła na Tabathę, która krążyła wokół jej nóg, i dodała: – Za chwilę dam ci jeść! – Obróciła się i poszła. – Ej, Noah?! – krzyknęła tuż przed drzwiami ewakuacyjnymi. – Cieszymy się, kiedy możemy wspierać działania artystyczne naszych mieszkańców, ale może ją namówisz, żeby zmieniła nazwę?

Zespół muzyczny?, zastanawiał się Noah w drodze do sali, słysząc, jak babcia zaczyna śpiewać do mikrofonu coś zbliżonego do słów piosenki.

Zatrzymał się na progu. Większość krzeseł odsunięto pod ściany ku wyraźnej irytacji jednej z mieszkanek, która spokojnie robiła na drutach w kącie z taką miną, jakby ssała cytrynę. Babcia stała na środku, z mikrofonem w ręku, ubrana w skórzane spodnie, różową spódniczkę baletnicy, pocieszną srebrzystą tiarę, którą miała od lat, i podarty T-shirt z napisem Never too old to rock. Noah rozpoznał obok niej jej kolegę Dickiego, który siedział na krześle z małym syntezatorem na stoliku, Verę, która podczas drugiej wojny światowej pracowała w Bletchley Park, a teraz stała przed stojakiem na mikrofon z gitarą elektryczną w rękach, oraz nieznaną Noahowi kobietę, która przysiadła niepewnie na stołku przy stole pełnym garnków i przenośną toaletą.

– Nie, nie, nie! – Babcia przestała śpiewać i upuściła mikrofon. – Vera? To nie ta melodia! – Tupnęła i chwyciła kartkę z nutami ze stojaka Very. – To są nuty do It’s a Long Way to Tipperary!

– Och – mruknęła Vera. – Pewnie tu leży, od kiedy te cholerne bachory przyszły nam śpiewać…

– A to kto? – spytała babcia, patrząc na niego. – Jesteś z wytwórni muzycznej?

– To ja, babciu. Noah.

– Ej, patrzcie! – zawołała babcia. – To Noah, mój menedżer.

– Jestem jej wnukiem – poprawił ją.

Babcia przewróciła oczami.

– Żartuję, Wiórku. Trochę luzu. To mój zespół. Jak ci się podoba?

– Jest super – odparł Noah.

– Dickie na klawiszach, Vera na gitarze, a to jest Babs, perkusja. No, będzie perkusja, gdy ją dostarczą.

– Tak jest, chłopcze! – wtrącił Dickie. – Rock and roll!

Przypadkiem nacisnął przycisk „demo” na syntezatorze i zaczęła wybrzmiewać toporna wersja Happy Birthday.

Na klawiszach, jasne, pomyślał Noah. Jedyne, na czym był Dickie, to lekarstwa na serce.

– Dobra, zróbmy przerwę – powiedziała babcia, chwytając swoją laskę i kuśtykając do Noaha. – Pogadam o dupie Maryni z moim kurduplem.

– Babciu, naprawdę…

– Siema, Elena! – powiedziała babcia na widok jednej z młodszych opiekunek, która wchodziła do sali. – Obalimy parę browarów w ogrodzie zimowym!

– Czy mogę dostać earl greya? – spytał Noah.

Elena sprawiała wrażenie skrajnie zirytowanej.

– Wiesz, gdzie jest kuchnia – warknęła. – Muszę zmierzyć ciśnienie Dickiemu i podać Verze insulinę. To nie hotel!

To na pewno, pomyślał Noah, obserwując, jak Elena zgarnia filiżanki po herbacie, przygotowuje tabletki i zawiązuje opaskę od ciśnieniomierza na ramieniu Dickiego.

Babcia zacmokała i poprowadziła Noaha do ogrodu zimowego, gdzie usiedli w wiklinowych fotelach.

– Jak leci? – spytała babcia.

– Babciu, dlaczego tak mówisz?

Nachyliła się do niego.

– Noah, jeśli ten zespół ma jakąkolwiek szansę, a tego nie wiadomo, to muszę żyć w nim, sprawić, żeby marzenie mogło się urzeczywistnić. Łapiesz?

Noah jest bardziej

Подняться наверх