Читать книгу Noah jest bardziej - Simon James Green - Страница 7
Rozdział szósty
ОглавлениеNoah kręcił się na odległym końcu boiska, w dokładnie przeciwnym miejscu niż znajdowała się piłka, i był całkiem pewien, że jest też w linii prostej możliwie najdalej od miejsca wydarzeń. Musiał udawać chętnego i wziąć udział w tym żałosnym meczu piłki nożnej, ale nie wiedział, dlaczego nie mogli spędzić miłego popołudnia na przykład na wycieczce przyrodniczej. Dla francuskich uczniów poszukiwanie brytyjskich dzikich kwiatów i krajowych gatunków ptaków czy mchów i takich tam na pewno byłoby interesujące.
– Grimes! – ryknęła pani O’Malley, gwiżdżąc na niego gwizdkiem. – Piłka jest tam! Potrzebujesz nowych okularów?!
– Nie, jestem w obronie! – wyjaśnił Noah. – Jestem obrońcą!
– Jesteś leniem, ot co! Włącz się do gry!
Noah podbiegł od niechcenia dwa kroki, po czym spojrzał pod siebie.
– Ojej, but mi się rozwiązał! – powiedział, schylając się, rozwiązując sznurowadło i zabierając się powoli do jego zawiązania. – Za chwilę wracam!
Nie musiał się przejmować. Uwaga pani O’Malley była skupiona na nagłym okrzyku publiczności, gdy wspaniały Pierre nagle pomknął do przodu z piłką, zręcznie przekopał ją dookoła pięciu piłkarzy z drużyny Noaha i sunął po boisku jak po lodzie. Pierre był szybki. W mgnieniu oka przedarł się naprzód i zostawił za sobą wszystkich przeciwników, którzy nie byli w stanie go dogonić.
I pędził wprost na Noaha.
Pani O’Malley znów dmuchnęła w gwizdek.
– Grimes! To twoja szansa, żeby się wykazać!
Noah miał chwilę, żeby obmyślić strategię. Wszyscy obserwowali, jak Pierre mknął ku niemu niczym japoński pociąg-pocisk, ale taki o czarującym uśmiechu i nadzwyczaj umięśnionych nogach.
– Noah! Noah! – krzyczeli z trybun.
Cholera.
– Bierz go, Noah!
O Boże!
– Dajesz, Noah!
Przełknął ślinę. Nie da rady tego uniknąć. Ruszył na spotkanie Pierre’owi, obierając kurs na bezpośrednie zderzenie. Spojrzał prosto w płonące oczy Pierre’a, gdy biegli na siebie. O Boże, on go stratuje! Jego delikatne kości rozpadną się w pył!
Noah osunął się ciężko na ziemię około trzech metrów od Pierre’a, który go po prostu ominął.
– Aaa! – stęknął słabo Noah.
Tłum jęknął.
Pierre wbił piłkę w siatkę. Francuska strona trybun zaczęła wiwatować.
– No kurde, Noah! – wrzasnął ktoś.
– Jesteś beznadziejny! – zawołała jakaś dziewczyna.
– Ty dupku! – powiedział jakiś chłopak z dziewiątej klasy, pokazując mu obraźliwy gest. – Nawet cię nie dotknął!
– Skurcz! – wyjaśnił Noah ryczącemu tłumowi, chwytając się za nogę w ramach symulacji.
– Gów-no! – zawołało kilka osób, zanim zaczęto skandować. – Gów-no, gów-no, gów-no…
Noah podszedł do pani O’Malley i w ostatniej chwili przypomniał sobie, że powinien kuleć.
– Wyzywają mnie – pożalił się.
Pani O’Malley wzruszyła ramionami.
– Nie podoba ci się? To nie rób im zawodu.
Noah westchnął i obrócił się, a wtedy zobaczył, jak Harry podbiega do Pierre’a, śmiejąc się, ściskając go i gratulując mu cholernie niesamowitego gola.
Ściska go! Uścisk! Trzy godziny temu nawet się nie znali, a teraz obejmują się serdecznie. Bóg raczy wiedzieć, co będą robić wieczorem… Pierre wślizgnie się do pokoju Harry’ego… I zapewne sprawy potoczą się tak:
HARRY: Och, Pierre, ten gol był taki dobry. Nie mogę przestać o nim myśleć.
PIERRE: On był dla ciebie, Harry.
HARRY: Dla mnie?
PIERRE: Tak. I znowu chciałbym zaliczyć.
HARRY: (chichocząc) Och… Pierre!
PIERRE: Przedrę się przez twoją obronę i wbiję się prosto w twoją bramkę, Harry.
HARRY: Weź mnie w swoje francuskie ramiona i pocałuj mnie po francusku!
Właśnie to się wydarzy. Przystojny, gej, a do tego dobry w sporcie. Jakie Noah ma szanse? A Harry’emu najwyraźniej się to podoba… Zaimponował mu…
Noah zacisnął mocno pięści. Jeszcze pokaże Harry’emu. Wszystkim pokaże. Jeśli się skoncentruje, to też wbije gola. Będzie tak wspaniały i tak… pociągający jak Pierre.
Pani O’Malley zagwizdała.
To jego chwila.
Wszystko dokoła się zlało, oprócz idealnie wyostrzonego widoku na piłkę. Popędził do niej, jego nogi nagle zaczęły żyć własnym życiem, a w nim wezbrała energia, której wcześniej nie znał… Tylko on… i ryk tłumu, gdy przejął kontrolę nad piłką, obrócił się i przebił się przez środek francuskiego zespołu. Jego droga w stronę bramki była wyjątkowo czysta… Tłum wiwatował… Krzyczał jego imię… Chwała będzie jego… Harry zobaczy, że jest tak samo dobry – nie, lepszy! – niż Pierre…
Miał puste pole do bramki… Tylko jedna dziewczyna stała mu na drodze… A niech ją… Dlaczego tu stoi, psując mu jego szansę? Nie… lepiej biec dalej… nabrać prędkości… pędzić do niej… pędzić… i…
Zaczął wywijać rękami jak zwariowany helikopter… To straszny widok… Odsunie się ze strachu!
Macha rękami! I pędzi dalej!
Noah siedział na brzegu boiska z głową w dłoniach, podczas gdy ratownicy medyczni odnosili do karetki na noszach stratowaną Francuzkę.
– Pewnie jest złamana – wyjaśniał ratownik pani O’Malley. – Weźmiemy ją do szpitala i zobaczymy, co jej jest.
Noah podniósł głowę, gdy dziewczynę ładowano do karetki, i natychmiast poczuł, że wzrok wszystkich przemyka z noszy na niego, dlatego ponownie ukrył twarz w kolanach.
– Dobra, słuchajcie! – zawołała pani O’Malley. – Z powodu pewnych nieodpowiedzialnych zachowań – popatrzyła na Noaha akurat wtedy, gdy ten rzucał jej ukradkowe spojrzenie – kończymy mecz.
Rozległy się jęki, okrzyki i wyzwiska z tłumu.
– Nie ma sensu wyć. Jeśli macie zażalenia, kierujcie je do Noaha Grimesa z jedenastej klasy.
Pani O’Malley wskoczyła do karetki, zatrzaśnięto za nią drzwi i samochód odjechał z boiska.
Noah zatęsknił za kamieniem, pod który mógłby się wczołgać i umrzeć.
– Wzorowe zachowanie, Noah – rzuciła Jess Jackson, która akurat przechodziła obok, krzywiąc się na jego widok i wystawiając idealnie pomalowany środkowy palec. – Przewracać bezbronną dziewczynę i deptać jej nogi. Ty bohaterze.
Może mógłby umrzeć obok kamienia. Może duży kamień nie był niezbędny. Wystarczyłby mały żwirek. Taki, na którym się właśnie koncentrował.
– Cześć, kamyczku – mruknął Noah. – Czy lepiej żyć jako kamień?
Pokiwał głową, imitując odpowiedź kamienia.
– O, jakże ci zazdroszczę twojego prostego życia, kamyczku. Robisz tylko swoje, rok po roku…
– Wszystko okej, Noah? – spytał głos, który na dziewięćdziesiąt dziewięć procent należał do Harry’ego.
Noah przytaknął, wciąż ukrywając głowę między kolanami.
– Okej, no to chyba idziemy się przebrać – powiedział Harry.
– Mm – mruknął Noah, nie podnosząc wzroku.
– Idziesz?
Noah pokręcił głową niemrawo.
– Wszystko w porządku? – spytał Harry.
– Ehe.
– Na pewno?
– Ehe. – Noah czuł na sobie wzrok Harry’ego.
– Idź, zaraz cię dogonię – powiedział do kogoś Harry.
– Okej – odparł seksowny głos o francuskim akcencie, podczas gdy Noah patrzył, jak para butów do piłki nożnej truchta w stronę szatni.
Harry usiadł na ziemi obok Noaha.
– Nie wiem, co ty, do cholery, wyprawiałeś – powiedział Harry.
– Ani ja – odparł Noah, podnosząc wreszcie głowę.
– Jakby cię nagle opętał jakiś diabeł. Demon WF-u. Byłeś jak szalony.
Noah pociągnął nosem i go potarł.
– No.
Harry objął go i szarpnął do siebie.
– Na pewno nic jej nie będzie. Tylko zwichnęła sobie nogę. To się często zdarza w piłce. No, chodź do szatni i przebierz się, bo zamarzniesz.
– Teraz to może najlepsze, co mogę zrobić.
– Dobra – odparł Harry. – No to umrzemy razem. – Położył się na ziemi i rozpostarł ramiona. – A więc chodź, okrutna zimo! Nie proszę twej łaski!
Noah zmusił się do lekkiego uśmiechu. Harry wyglądał uroczo – zarumieniony od ćwiczeń na zimnie – i słodko w swoim stroju do piłki nożnej. Był idealny. Jakby osoba, która go zaprojektowała, brała wcześniej miarę. Na Noahu nic nigdy nie leżało tak dobrze. Zawsze czuł, że jego ubrania go nienawidzą.
– No ale – westchnął Noah – muszę… zabrać sprzęt do składziku.
– Masz na myśli piłkę?
– Tak – odparł Noah.
Harry usiadł.
– Dobra, to pewnie…
– Idź. Idź i… przebierz się z Pierre’em – odparł Noah, starając się, aby jego głos zabrzmiał lekko.
Harry spojrzał na niego i zagryzł wargę.
– O co ci chodzi? Dlaczego tak dziwnie się zachowujesz?
– Dziwnie? Wcale nie.
– Myślisz, że lecę na Pierre’a?
– CO?! – Noah aż opluł się gorliwie, żeby podkreślić, jak to totalnie niedorzecznie brzmi.
Harry wytarł ślinę z policzka.
– Aha. No, okej.
– Zaraz. Lecisz na Pierre’a?
– Nie, nie lecę na Pierre’a.
– To po prostu dziwne, że tak bez powodu mówisz nagle coś takiego. O to mi chodzi.
– Nie lecę na Pierre’a.
– Nie lecisz na Pierre’a?
– Nie lecę na Pierre’a. – Harry przewrócił oczami, cmoknął przelotnie Noaha, po czym skoczył na nogi i wytarł wilgotną trawę ze spodni. – To zaraz się widzimy – powiedział, ruszając w stronę szatni.
Noah patrzył, jak odchodzi.
O mój Boże. Harry leci na Pierre’a.
Noah otworzył drzwi do obrzydliwego składziku pani O’Malley i natychmiast uderzyła go kwaśna woń zatęchłych skarpet, potu i poniżenia. Rozejrzał się wokół. Jak to możliwe, że tyle unieszczęśliwiających przedmiotów można zmieścić w jednym pomieszczeniu?
W jednym kącie stał oszczep, który pewnego dnia starsi chłopcy wetknęli w nogawkę jego spodenek gimnastycznych i przybili go do ziemi, tak że nie mógł się ruszyć. Siódmoklasiści, którzy znaleźli go na następnej lekcji, posikali się ze śmiechu.
O, a tutaj leżała piłka do rugby, która raz przypadkiem znalazła się w jego rękach podczas lekcji, co skłoniło starszych chłopców do tego, by wpadli na niego, obalili go na ziemię i rzucili się gromadą, wijąc się jak wielkie, włochate, umięśnione bestie, którymi byli. Naciskali na niego, ocierając się… Tak, to było straszne… Po prostu straszne…
Położył felerną piłkę na środku biurka pani O’Malley.
Po co pani O’Malley biurko? – zamyślił się. – Jakie ma niby papiery do ogarnięcia? Plany lekcji? Co one mogą zawierać? Pozwolił, żeby jego wzrok przeleciał po arkuszach. Nie był wścibski ani nic takiego. Chciał tylko sprawdzić, czy piłka nie zabrudzi czegoś ważnego…
Och!
Co to za smakowitość wystaje spod teczki?
Delikatnie wysunął kartkę: potwierdzenie przelewu… prosto na konto bankowe „pani B. O’Malley”… na dziesięć tysięcy brytyjskich funtów… od kogoś z Rosji!
Noah wbił wzrok w kartkę, wiedząc, że to nie jego sprawa, ale był niesamowicie zaintrygowany. O co tu może chodzić? Wielka kwota! Z Rosji! Od kiedy to oznacza cokolwiek dobrego?
– O, ty niegrzeczny chłopczyku.
Noah zamarł i podniósł wzrok. Cholera. Przyłapano go.