Читать книгу Salomon Creed - Simon Toyne - Страница 13

6

Оглавление

Obudziło go kołysanie.

Zamrugał oczami i popatrzył na niski biały sufit. W górze wisiał worek z kroplówką, przejrzysta rurka wiła się z niego niczym przezroczysty wąż, a wszystko poruszało się w rytm podskakującego ambulansu.

– Witamy z powrotem na jawie.

Zamajaczyła nad nim twarz lekarki. Kobieta poświeciła mu latarką w lewe oko. Poczuł przeszywający ból, próbował podnieść dłoń, żeby osłonić oczy, lecz nie mógł ruszyć ręką. Kiedy spojrzał w dół, zakręciło mu się w głowie, leki jeszcze działały. Leżał przypięty do noszy grubymi nylonowymi pasami.

– To dla pańskiego bezpieczeństwa w czasie jazdy – powiedziała, jakby wyjaśniała mu oczywistą rzecz.

On jednak znał prawdziwy powód. Musieli go uśpić przed zapakowaniem do karetki, potem go przywiązali, żeby nie powtórzyła się historia z miejsca pożaru.

Nie znosił tego uczucia. Łączyło się ono z jakimś głęboko przejmującym wspomnieniem, jak gdyby wiedział aż za dobrze, co znaczy być zamkniętym i nigdy więcej nie chciał doznać tego uczucia. Skupił się na nim, próbował sobie przypomnieć, skąd się wzięło, lecz uparty umysł nie podsuwał mu żadnego wyjaśnienia.

Zrobiło mu się niedobrze od kołysania samochodu i mieszaniny zapachów – jodyny, sody oczyszczanej, opioidów, potu, dymu i okropnie syntetycznej woni kokosowego odświeżacza powietrza, dochodzącej z kabiny kierowcy. Pragnął poczuć pod nogami twardą ziemię i świeże powietrze na twarzy. Chciał się uwolnić, aby się skupić i przypomnieć sobie, po co tu jest. Na tę myśl znów poczuł palący ból w ramieniu, zagrzechotała poręcz noszy, kiedy próbował do niego sięgnąć.

– Czy mogłaby pani poluzować pasy? – Zmusił swój głos, aby zabrzmiał cicho i spokojnie. – Tylko tyle, żebym mógł poruszać ramieniem.

Kobieta przygryzła wargę, obracając w palcach cienki naszyjnik ze złotymi literami: „Gloria”.

– Dobrze – powiedziała. – Ale jeśli będzie się pan szarpał, natychmiast pana uśpię, czy to jasne? – Uniosła latarkę. – Proszę mi nie utrudniać pracy.

Skinął głową. Odczekała jeszcze chwilę, aby dać mu do zrozumienia, kto tu rządzi, po czym pociągnęła za pasek przy noszach. Nylonowa taśma, krępująca mu dłonie, opadła i mógł unieść ręce, aby rozetrzeć ramię.

– Przykro mi – powiedziała Gloria, pochylając się i ponownie świecąc mu w oko. – To najszybszy sposób, aby człowieka uspokoić, zanim zrobi komuś krzywdę.

Światło latarki sprawiło mu ból, ale tym razem wytrzymał.

– Jak się pan nazywa?

Zajrzała mu w drugie oko. Pochylała się nad nim tak nisko, że czuł na skórze jej oddech, miał ochotę wyciągnąć dłoń, aby jej dotknąć, aby ją poczuć, nawiązać z kimś łagodny kontakt, zamiast szarpać się i walczyć.

– Nie pamiętam – odparł. – Niczego nie pamiętam.

– Może Salomon? – wtrącił się inny głos, męski, wysoki, lecz nieco chropawy. – Salomon Creed, czy to panu coś mówi?

Gloria nachyliła się, aby coś zanotować, i wtedy dopiero zauważył, że za jej plecami siedzi policjant, który go obezwładnił.

– Salomon – powtórzył. Brzmiało wygodnie, sprawiało wrażenie, jakby włożył buty, w których przeszedł wiele kilometrów. – Salomon Creed. – Popatrzył na policjanta z nadzieją, że wie o nim coś więcej. – Czy pan mnie zna?

Funkcjonariusz pokręcił głową i podniósł małą książeczkę.

– Znalazłem to w pańskiej kieszeni. Z dedykacją dla Salomona Creeda, więc pomyślałem, że należy do pana. To samo nazwisko jest na pańskiej marynarce. – Wskazał głową złożone szare ubranie leżące obok niego na noszach. – Wyszyte na metce złotą nitką, po francusku. – Powiedział „po francusku”, jakby wypluwał coś gorzkiego.

Salomon obejrzał książeczkę. Na okładce widniała surowa sepiowa fotografia mężczyzny oraz tytuł wydrukowany grubą staroświecką czcionką:

BOGACTWO I ODKUPIENIE

Wspomnienia wielebnego Jacka „Kinga” Cassidy’ego, założyciela i pierwszego obywatela miasta

Miał ochotę wyrwać mu książkę z ręki i zobaczyć, co jeszcze się w niej znajduje. Nie poznawał jej. Nie pamiętał, ale musiała być ważna. To było takie deprymujące. Doprowadzało go do szału. Czemu właściwie ten gliniarz grzebał mu w kieszeniach? Na tę myśl dłonie zacisnęły mu się w pięści.

– Dlaczego uciekał pan z miejsca pożaru, panie Creed? – spytał policjant.

– Nie pamiętam – odrzekł Salomon.

Na mundurowej odznace widniały dane: komendant Garth B. Morgan. Wskazywały na walijskie pochodzenie i wyjaśniały różową piegowatą skórę, wyraźnie nieprzystosowaną do tutejszego klimatu. Taką jak jego.

Co on tu robi, do diabła?

– Sądzi pan, że mógł lecieć tym samolotem?

– Nie.

Morgan zmarszczył brwi.

– Skąd pan wie, skoro niczego pan nie pamięta?

Salomon spojrzał przez okno karetki na płonący samolot i przez jego głowę przewaliła się kaskada nowych informacji, które skrystalizowały się w wyjaśnienie.

– Bo widzę, jak złożyły się skrzydła samolotu.

Morgan podążył za jego wzrokiem. Jedno skrzydło sterczało wygięte do góry w środku szalejącego pożaru.

– Co to znaczy?

– Ułożenie skrzydeł wskazuje, że samolot spadł pionowo na ziemię. Impet uderzenia musiał rzucić pasażerami z miażdżącą siłą w dół, nie na boki. Spowodował również rozerwanie zbiorników z paliwem i zapłon. Paliwo lotnicze płonące na otwartym powietrzu osiąga temperaturę między dwieście sześćdziesiąt a trzysta sześćdziesiąt stopni Celsjusza, wystarczającą, aby w ciągu kilku sekund spalić ludzkie ciało do kości. Gdybym leciał tym samolotem, nie mógłbym teraz z wami rozmawiać.

Morgan drgnął, jakby dostał prztyczka w nos.

– Więc skąd się pan wziął, jeśli nie z samolotu?

– Pamiętam tylko drogę i ogień – odparł Salomon, rozcierając ramię, które nie przestawało mu dokuczać.

– Obejrzę ten pański bark – oznajmiła lekarka.

Pochyliła się nad nim i zasłoniła Morgana. Rozpinając koszulę, Salomon obserwował swoje poruszające się palce, skórę równie białą, co koszula.

– Tam na miejscu mówił pan, że pożar wybuchł przez pana – powiedział policjant. – Co pan miał na myśli?

Salomon przypomniał sobie obezwładniający strach i panikę oraz pragnienie, by uciec stamtąd jak najdalej.

– To było bardziej odczucie niż wspomnienie – odrzekł. – Miałem wewnętrzne przeświadczenie, że ten pożar ma jakiś związek ze mną. Nie potrafię tego wyjaśnić.

Rozpiął mankiety, wyjął ręce z rękawów i wyczuł w powietrzu nagłe napięcie.

Gloria wytrzeszczała oczy na jego ramię. Morgan też się gapił. Salomon podążył za ich wzrokiem i zobaczył jaskrawoczerwoną przyczynę nawracającego bólu.

– Co to jest? – spytała szeptem Gloria.

Na to pytanie Salomon również nie umiał odpowiedzieć.

Salomon Creed

Подняться наверх