Читать книгу Salomon Creed - Simon Toyne - Страница 17

Оглавление

Fragment książki BOGACTWO I ODKUPIENIE Wspomnienia wielebnego Jacka „Kinga” Cassidy’ego, założyciela i pierwszego obywatela miasta (ur. 25 grudnia 1841, zm. 24 grudnia 1927)

Zapewne na każdego człowieka, który znajduje wielki skarb, spada przekleństwo, za sprawą którego do końca życia skazany jest na opowiadanie, jak do tego doszło. Mam przeto nadzieję, że kiedy opiszę swoją historię w niniejszej książce, ludzie dadzą mi wreszcie spokój, albowiem jestem już zmęczony ciągłym powtarzaniem tych samych wydarzeń. Wiodłem życie całkiem innej barwy, zanim bogactwo nadało mu złoty odcień, i gdybym mógł powrócić do tamtego szarego, zwyczajnego żywota, uczyniłbym to bez zawahania. Lecz nie da się odwrócić tego, co się stało, a dzwon, który raz zadzwonił, nie oddzwoni.

Historia wypadków, które doprowadziły mnie do zdobycia fortuny i wzniesienia dzięki niej kościoła oraz miasta o nazwie Odkupienie, jest okrutna i tragiczna, lecz niepozbawiona boskiego pierwiastka. Albowiem Bóg kierował moimi poczynaniami, tak jak kieruje wszystkim, i to On wskazał mi drogę do skarbu. Uczynił to jednak nie za pomocą mapy czy kompasu, lecz własnymi narzędziami: Biblią i krzyżem.

Najpierw dostałem Biblię. Trafiła do mnie z rąk umierającego kaznodziei, ojca Damona O’Briena, który przyjechał ze swego rodzinnego kraju, uciekając przed prześladowaniami. Poznałem go w Bannack w stanie Montana, dokąd obu nas przywiodła nadzieja na znalezienie złota, lecz obaj odkryliśmy, iż złotonośne złoża w tych okolicach zostały już wyczerpane. Kiedy nasze drogi się skrzyżowały, ojciec O’Brien leżał na łożu śmierci. W tym czasie szczęście się ode mnie odwróciło i brakowało mi pieniędzy, zgodziłem się więc zająć sąsiednie łóżko – po niższej cenie, ponieważ inni bali się jego kaznodziejskich majaków i przerażających cieni, których nikt poza nim nie widział. Uważał, że chcą mu wykraść Biblię, która, jak mi później wyznał w zaufaniu, doprowadzi swego posiadacza do wielkiego skarbu, za co będzie on musiał wybudować kościół i założyć miasto na wielkich pustyniach zachodu.

– Tu jest ukryty kamień węgielny – powiedział, przyciskając wielką zniszczoną księgę do piersi, niczym własne dziecko. – Ziarno, które trzeba zasiać, albowiem On jest drogą prawdy i światłem.

Właściciel noclegowni był zbyt przesądny, aby wyrzucić duchownego na ulicę, więc wsunął mi do ręki kilka drobniaków, żebym kupił nieszczęśnikowi coś do picia, a przede wszystkim zamknął mu usta. Bliski skrajnej nędzy wziąłem pieniądze i zająłem się ojcem O’Brienem. Wycierałem mu pot, przynosiłem chleb, kawę, whisky i wysłuchiwałem mamrotania o wizjach, o bogactwach tryskających z ziemi, o wielkim kościele, który on wybuduje, i o tym, jak Biblia posłuży mu za kompas i doprowadzi do miejsca, gdzie spoczywa skarb.

Kiedy nadszedł jego czas, popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami i powiedział, że słyszy trzepot skrzydeł ciemnych aniołów przy swoim łożu, po czym wcisnął mi do rąk Biblię i kazał przysiąc na nią uroczyście, że dokończę jego misję i zaniosę księgę na południe.

– Nieś Jego słowo po bezdrożach ziemi jałowej – powiedział. – Nieś Jego samego, bo On cię ochroni i powiedzie ku nieprzebranym bogactwom.

Powiedział mi też, że ma pieniądze ukryte w woreczku wszytym w podszewkę płaszcza, trochę złota, które przypieczętuje naszą umowę i pomoże mi w podróży. Wziąłem pieniądze i przyrzekłem, że zrobię to, o co mnie prosi, a on podpisał Biblię moim nazwiskiem, jakby podpisywał w ten sposób swój wyrok śmierci, po czym zasnął i więcej się nie obudził.

Muszę przyznać, że ku wiecznej mej hańbie, składając obietnicę umierającemu księdzu, myślałem bardziej o ziemskich bogactwach, o których opowiadał, niźli o wyższych duchowych dobrodziejstwach i budowaniu kościoła. Podejrzewałem bowiem, że stracił rozum na długo, zanim rozstał się z życiem, i w brzęku jego złota słyszałem jeno ulgę od własnego ubóstwa.

Zapłaciłem jego pieniędzmi za podróż i przemierzając kraj w wagonach barowych, dyliżansach pocztowych, a wreszcie wozach osadniczych aż na kres cywilizacji południowych krańców Arizony, przeczytałem całą Biblię, od Księgi Rodzaju do Objawienia. Spodziewałem się odkryć w niej jakąś mapę lub zapisane wskazówki mówiące, gdzie mam szukać obiecanej fortuny, lecz znajdowałem jeno kolejne dowody na to, że ksiądz szwankował na rozumie – fragmenty tekstu zaznaczone jego dłonią oraz bazgroły wzmiankujące o pustyni, ogniu i skarbie – nigdzie natomiast nie natrafiłem na konkretne informacje, gdzie mianowicie owe bogactwa są ukryte.

Aby w tej długiej podróży ustrzec świętą księgę przed łapami rabusiów, śpiąc, używałem jej jako poduszki. Z czasem wizje kaznodziei jęły się wsączać w moje sny. Pokazywał mi się kościół z białego kamienia, lśniący na pustyni, tak jak go opisywał O’Brien, a w środku otwarta Biblia i blada postać Chrystusa na spalonym krzyżu nad ołtarzem.

Kościół, który musiałem zbudować.

Salomon Creed

Подняться наверх