Читать книгу Dziecko ognia - S.K. Tremayne - Страница 10

Popołudnie

Оглавление

Kiedy wracam, w domu panuje cisza. Tak jak zawsze. Otwierają się wielkiefrontowe drzwi i wita mnie całkowity bezruch, zapach wosku i długa,strzelista Nowa Sala.

Wzdrygam się, gdy coś ociera się o moje nogi. To Genevieve. Szczupłaszara kotka Niny. Łasi się do moich kostek.

Po śmierci Niny David oddał ją Juliet, by zajęła się nią w swoimmieszkanku, bo sam nie lubi kotów. Ale czasem kotka wychodzi stamtąd i włóczy się po całym domu.

Pochylam się, drapię ją za uchem, wyczuwam palcami kość jej czaszki. Jejfuterko ma barwę mgły nad zimowym morzem.

– Cześć, Genevieve. Idź, złap jakąś mysz, przyda nam się pomoc.

Kotka mruczy i spogląda na mnie przebiegle zielonymi oczami. Potem nagleodchodzi w stronę Starej Sali.

Znów powraca cisza.

Gdzie się wszyscy podziali?

Juliet jest pewnie u siebie. Ale gdzie jest Jamie? Ruszam w prawo, dokuchni. I tu znajduję jakieś życie. To Cassie, zajęta wyjmowaniem naczyńze zmywarki; słucha k-popu na iPodzie. Jest młodą, życzliwątrzydziestodwuletnią Tajką. Pracuje dla Kerthenów od dziesięciu lat.Niewiele ze sobą rozmawiamy. Po trochu dlatego, że jej angielski wciążjest kiepski, a po trochu dlatego, że wciąż nie wiem, jak się do niejodnosić – nie mam pojęcia, jak się zachowywać wobec „służby”. Samajestem z niższych klas. Czuję się niezręcznie. Lepiej zostawić ją w spokoju.

Ale w tej chwili bardzo pragnę z kimś porozmawiać.

Cassie mnie nie zauważa. Ma słuchawki na uszach i nuci sobie coś wesołoprzy pracy.

Zbliżam się i delikatnie dotykam jej ramienia.

– Cassie.

Wzdryga się, wystraszona, i prawie upuszcza kubek.

– Och – mówi, ściągając słuchawki. – Przepraszam, pani Rachel.

– Nie, nie, to moja wina. Wystraszyłam cię.

Jej uśmiech jest łagodny i szczery. Uśmiecham się w odpowiedzi.

– Zastanawiałam się, czy nie miałabyś ochoty na herbatę.

Spogląda na mnie przyjaźnie, zbita z tropu.

– Herbata. Mam pani zrobić herbatę?

– Nie. Pomyślałam sobie… – Wzruszam ramionami. – Pomyślałam, żemogłybyśmy sobie pogadać, no wiesz, ty i ja. Napić się herbatki i porozmawiać. Jak dwie dziewczyny. Może trochę lepiej się poznać. Ten domjest taki wielki! Można się tu zgubić.

– Herba…tki? – Jej zdziwienie jest w tej chwili oczywiste, wyczuwam w nim troskę. – Jakiś problem chce mi pani powiedzieć?

– Nie, ja tylko…

– Ja odebrać Jamiego. Wszystko okej. Jest w Salonie. Ale… jest problem?Zrobiłam coś…?

– Nie, nie! Nic w tym stylu. Pomyślałam sobie tylko, że mogłybyśmy…

To beznadziejne. Może powinnam jej powiedzieć prawdę? Posadzić ją przyfiliżance herbaty i wszystko to z siebie wyrzucić. Wszystko wyznać. Żetrudno mi się odnaleźć w nowej roli. Że przyjaciele Davida są mili, aleto jego przyjaciele, starsi, bogatsi, inni niż ja. Że Juliet jesturocza, ale schorowana, stroni od ludzi i że nie mogę ciągle jej sięnarzucać. Że właściwie nie mam z kim porozmawiać, nie mam nikogo w moimwieku i muszę czekać na powrót Davida, by odbyć z kimś ciekawąkonwersację, albo dzwonić do Jessiki do Londynu i błagać ją o strzępyplotek z mojego dawnego świata. Mogłabym powiedzieć Cassie, jak sięsprawy mają. Że ta izolacja zaczyna mi doskwierać.

Ale o żadnej z tych rzeczy nie mogę wspomnieć: uznałaby, że todziwaczne. Uśmiecham się więc szeroko i mówię:

– No cóż, to świetnie, Cassie. Wszystko jest w najlepszym porządku.Chciałam tylko sprawdzić, czy u ciebie wszystko dobrze, to wszystko.

– O tak! – Cassie śmieje się i unosi słuchawki. – Ja dobrze, jaszczęśliwa, okej, mam nową piosenkę, kocham Awoo, wie pani? Lim Kim! – Znów się śmieje i szczebiocze urywek melodii. – Mamaligosha,Mamaligotcha… alway Mamaligosha! Pomaga mi w pracy. Pani Nina mówiła,że za dużo śpiewam, ale myślę, że robiła ze mnie żart. Pani Nina byłabardzo zabawna.

Znów nasuwa słuchawki na uszy i się uśmiecha, ale ten uśmiech wydaje sięjakby smutny, wyraz twarzy jest teraz nieco ostrzejszy. Jakbym po Niniebyła czymś w rodzaju rozczarowania, choć Cassie jest zbyt miła, by mi topowiedzieć.

Znów czuję się niezręcznie. Cassie czeka, żebym sobie poszła, by mogłaspokojnie dokończyć pracę. Odpowiadam na jej gasnący uśmiech. A potem – pokonana – wychodzę z kuchni.

Poza tym niewiele mogę zrobić. Dom przygląda mi się drwiąco. Czemu sięnie zajmiesz renowacją? Kup jakiś dywan. Przydaj się na coś. Stoję w holu jak przerażony intruz. Muszę iść do Jamiego, sprawdzić, co u mojegoprzybranego syna.

Po chwili znajduję go w Żółtym Salonie. Siedzi na sofie. Nie reaguje,gdy otwieram drzwi; nawet nie drgnie. Wciąż ma na sobie szkolny mundureki jest zaczytany w jakiejś książce. Chyba dość poważnej, jak na jegowiek. Kosmyk ciemnych włosów opadł mu na czoło, jak pojedyncze ciemnepióro na śniegu. Jego uroda czasem mnie zasmuca. Nie bardzo wiemdlaczego.

– Cześć, jak tam w szkole?

W pierwszej chwili nie reaguje, a potem odwraca się w moją stronę i marszczy brwi, jakby usłyszał o mnie coś dziwnego, ale jeszcze tego dokońca nie rozgryzł.

– Jamie?

Wciąż marszczy brwi, ale odpowiada.

– Było w porządku. Dziękuję.

Potem znów skupia się na książce, zupełnie mnie ignorując. Otwieramusta, żeby coś powiedzieć, lecz uświadamiam sobie, że ja też nie mam nicdo powiedzenia mojemu przybranemu dziecku. Miotam się. Nie wiem, jak doniego dotrzeć, jak znaleźć wspólny temat, jak stworzyć więź. Nie umiemjej stworzyć z nikim. Nie wiem, jak rozmawiać z Cassie ani co powiedziećJamiemu. Równie dobrze mogę zacząć mówić do siebie.

Zwlekam, stojąc przy regale, i staram się wymyślić jakiś temat, któryzainteresowałby mojego przybranego syna. Jednak to Jamie odzywa siępierwszy.

– Dlaczego?

Ale nie mówi do mnie. Wpatruje się w wielki obraz wiszący na ścianienaprzeciw sofy. To ogromna abstrakcja, kolumna złożona z poziomych smug,mgliste, pulsujące barwy, niebieski, czerń, zieleń.

Nie przepadam za tym obrazem; to jedyny zakup Niny, którego niepochwalam. Kolory są piękne i nie wątpię, że kosztował wiele tysięcy,ale te barwy mają ewidentnie przedstawiać wybrzeże, tu, przy Morvellan: zielone pola, niebieskie niebo, a pomiędzy nimi czarne budynki kopalni.Jest w tym coś dominującego i złowrogiego. Pewnego dnia zdejmę tenobraz. Teraz to mój dom.

Jamie wciąż sztywno wpatruje się w płótno. A potem znów sam do siebiepowtarza, jakby nie było mnie w pokoju:

– Dlaczego?

Podchodzę bliżej.

– Co dlaczego, Jamie?

Nie odwraca się w moją stronę. Wciąż rozmawia z kimś, kogo nie ma.

– Dlaczego? Dlaczego to zrobiłaś?

Zatopił się w jakichś omamach? Jakby lunatykował? Wydaje się całkowicieprzytomny. Nawet pobudzony. A jednak w pełni skupiony na czymś, czego janie widzę.

– Ach. Ach. Dlaczego? W Starej Sali będą światła – mówi.

Potem kiwa głową, jakby ktoś albo coś odpowiedziało mu na pytanie, i spogląda na mnie. Choć w sumie nie na mnie, tylko trochę na prawo odemnie. Uśmiecha się, zaskoczony, ale szczęśliwy. Jakby obok mnie stałktoś miły. Potem znów pogrąża się w czytaniu. Odruchowo odwracam głowę w prawo, by zobaczyć tego kogoś, do kogo Jamie się uśmiechał.

Wpatruję się w ścianę. W pustą przestrzeń.

Oczywiście nikogo tu nie ma. Tylko ja i on. Ale dlaczego odwróciłamgłowę?

Nagle jakaś część mnie chce uciekać, wydostać się stąd. Wsiąść dosamochodu i jak najszybciej wracać do Londynu. Lecz to niedorzeczne. Poprostu się wystraszyłam. Najpierw ten zając, a teraz to… Coś takiegopotrafi wytrącić z równowagi. Nie przerazi mnie ośmioletni chłopiec, mójsmutny przybrany synek, który zmaga się z traumą. Jeśli teraz wyjdę z Salonu, to będzie równoznaczne z przyznaniem się do porażki.

Muszę zostać. I jeśli nie potrafimy ze sobą rozmawiać, możemyprzynajmniej przyjacielsko pomilczeć. To byłoby coś. Mogę tutaj czytaćtak jak on. Niech przybrany syn i przybrana matka razem sobie poczytają.

Podchodzę do regału po drugiej stronie Salonu i przeglądam półki. Jamieszybko przerzuca strony swojej książki, odwrócony do mnie plecami.Słyszę szelest kartek.

Są tu książki Niny, których dotąd nie czytałam: wysokie, rzetelnetomiska o zabytkowych meblach, srebrnych zastawach, haftach.

Wysuwam jedną z nich, Konserwacja i naprawa antycznych mebli,przeglądam ją i odstawiam na miejsce, nie do końca pewna, czego szukam.Sięgam po kolejną: Wnętrza w stylu regencji – przewodnik. W końcuwybieram trzecią: Katalog angielskich mebli z czasów Wiktorii i Alberta, tom IV. Ale gdy wyciągam książkę z półki, wraz z nią wysuwasię coś innego i spada na podłogę.

To czasopismo.

Wygląda jak czasopismo plotkarskie. Czemu jest przechowywane tutaj? Z książkami Niny?

Jamie wciąż jest pogrążony w czytaniu. Imponuje mi jego zdolnośćkoncentracji. Ma to po ojcu.

Siadam w jednym z foteli Niny, z piękną nową tapicerką, przebiegamwzrokiem po okładce czasopisma i znajduję odpowiedź na swoje pytanie.Czasopismo jest sprzed ośmiu lat, a na samej górze otoczone ramkąwidnieje zdjęcie wytwornej pary. Davida i Niny.

Moje serce zaczyna bić szybciej. Czytam podpis pod fotografią:.

Nina Kerthen, córka francuskiego bankiera Sachy Valéry’ego, ze swoimmężem Davidem Kerthenem, kornwalijskim właścicielem ziemskim, dumnieprezentują swoje dziecko.

Zaglądamy do ich zabytkowego domu.

Pośpiesznie przerzucam strony. Znajduję odpowiedni dział.

Artykuł napisany jest głupawym dziennikarskim żargonem, David i Nina sąwychwalani pod niebiosa tylko za to, że są bogaci, piękni,arystokratyczni i że w życiu im się poszczęściło. Słowo „elegancki”pojawia się niemal w każdym akapicie. Same bzdury i bicie piany.

Tylko dlaczego Nina zatrzymała to czasopismo? Była bardzo inteligentna,nie czytałaby raczej takich rzeczy. Domyślam się, że zrobiła to zewzględu na dobre zdjęcia. Czasopismo zatrudniło do tego prawdziwegoprofesjonalistę. Jest tu kilka nocnych ujęć Carnhallow, ukazujących domlśniący w otoczeniu ciemnych drzew, niczym złoty relikwiarz w cienistejkrypcie.

Zdjęcia Davida i Niny są również imponujące. Zwłaszcza jedno mnieurzeka. Wpatruję się w nie przez dłuższą chwilę, zagryzam włosy,zastanawiam się.

Zdjęcie przedstawia Ninę w letniej sukience, siedzącą w atłasowymfotelu, w tym pokoju – w Żółtym Salonie – z ugiętymi nogami i złączonymikolanami. I tylko na tym zdjęciu trzyma w ramionach małego Jamiego. Tojedyna fotografia, na której widać ich syna, mimo obietnic na okładce.

Obok niej stoi David – wysoki, szczupły, ciemnowłosy, w grafitowoczarnymgarniturze – i opiekuńczo obejmuje nagie ramię żony.

To zdjęcie jest tajemniczo doskonałe. Nagle czuję potężne ukłuciezazdrości. Ramię Niny jest takie nieskazitelnie piękne. Wydaje się takadoskonała, taka godna, a równocześnie zmysłowa. Tłumię zazdrość i przyglądam się reszcie fotografii. Z jakiegoś powodu dziecko jest ledwiewidoczne. Można się jedynie domyślać, że to Jamie spoczywa w opalonychramionach matki. Ale bardzo wyraźnie widać maleńką piąstkę uniesioną nadbiałą kołderką.

Jeśli przed chwilą przyśpieszył mi puls, to teraz moje serce bijejeszcze szybciej. Bo wyczuwam, że patrzę na wskazówkę, może nawetniepokojącą albo istotną. Ale co miałaby wskazywać? Dlaczego miałaby w ogóle istnieć jakaś wskazówka. Usiłuję stłumić swoją konsternację.Zacząć racjonalnie myśleć. Nie ma żadnej tajemnicy, nie ma żadnegopowodu, żebym była wystraszona czy zazdrosna. Wszystko zostałowyjaśnione. Stan Jamiego się poprawia, choć powoli. Spędziliśmy razemdobre lato. Zajdę w ciążę. Znajdę sobie przyjaciół. Będziemy szczęśliwi.A ten martwy zając to tylko zbieg okoliczności.

– Co czytasz?

Jamie stoi obok mnie. Nie usłyszałam, kiedy wstał.

– Och – mówię, zakłopotana, i szybko wsuwam czasopismo między dwieksiążki. – To tylko jakiś magazyn. Nic ważnego. Skończyłeś czytać?Chciałbyś coś zjeść?

Ma nieszczęśliwą minę. Czy widział to czasopismo w moich rękach?Zobaczył matkę? To głupie i niewłaściwe z mojej strony, że czytałam totutaj, przy nim. Więcej tego nie zrobię.

– Wiesz co? Podgrzeję ci trochę lasagne. Tej wczorajszej, pamiętasz?Mówiłeś, że ci smakuje.

Jamie wzrusza ramionami. Paplam dalej, staram się, by ta rozmowa miałajak najwięcej sensu, choć to raczej rwany monolog. Sprawię, żebyśmywszyscy byli rodziną.

– I wtedy porozmawiamy, tak naprawdę. Może o przyszłorocznych wakacjach?Co ty na to? Spędziliśmy tu przyjemne lato, ale może w przyszłym rokuwyjedziemy za granicę, na przykład do Francji?

Milknę.

Jamie intensywnie marszczy brwi.

– Co się stało, Jamie?

Stoi przede mną w czarno-białym szkolnym mundurku i widzę silne emocje w jego oczach, smutek albo coś jeszcze gorszego.

Patrzy na mnie i w końcu mówi:

– Właściwie, Rachel, to powinnaś o czymś wiedzieć.

– O czym?

– Byłem już we Francji, z mamą. Kiedy byłem mały.

– Och. – Podnoszę się z fotela, robiąc sobie wyrzuty, choć właściwie niewiem o co; nie mogłam wiedzieć, że byli tam na wakacjach. – No cóż, tonie musi być Francja, moglibyśmy pojechać do Hiszpanii, do Portugalialbo…

Kręci głową, żeby mi przerwać.

– Myślę, że ona tam jest. We Francji. Ale teraz wraca.

– Co proszę?

– Mama! Słyszę ją.

Jest wyraźnie wzburzony, potworna rozpacz znów wynurza się napowierzchnię. Odpowiadam najłagodniej, jak potrafię, usiłując znaleźćwłaściwe słowa.

– Jamie, nie bądź głuptasem. Twoja mama nie wróci. Bo… no cóż… przecieżwiesz, gdzie ona jest. Odeszła. Wszyscy widzieliśmy jej grób, prawda?W Zennor.

Chłopiec wpatruje się we mnie długo i intensywnie, jego wielkie oczy sąwilgotne od łez. Wydaje się wręcz wystraszony. Chcę go przytulić.Uspokoić.

Jamie kręci głową i podnosi głos.

– Wcale nie! Nie ma jej tam! Nie ma jej w trumnie! Nie wiedziałaś?

Otwiera się przede mną ciemność.

– Ale Jamie…

– Nigdy im się nie udało. Nie znaleźli ciała. – Drży mu głos. – Nie majej w tym grobie. Nigdy jej nie znaleźli. Nie znaleźli mojej mamy.Zapytaj taty. Zapytaj go. Nie jest pochowana w Zennor.

Zanim mam czas coś powiedzieć, wybiega z pokoju. Słyszę jego kroki w korytarzu, a potem te same lekkie chłopięce stąpnięcia na WielkichSchodach. Pewnie uciekł do swojego pokoju. A ja zostaję sama w pięknymŻółtym Salonie. Sama z nieznośną myślą, którą Jamie zaszczepił mi w głowie.

Szybko przemierzam pokój i znajduję mój laptop odłożony na stolik z orzecha włoskiego. Otwieram go, waham się, biorę głęboki oddech, a potemszybko wpisuję do wyszukiwarki: „śmierć Niny Kerthen”.

Nigdy dotąd tego nie robiłam, bo wydawało mi się, że nie ma takiejpotrzeby. David powiedział mi, że Nina nie żyje. Opisał tragicznywypadek: „Nina wpadła do szybu kopalni Morvellan”. To było potworne.Pojechałam nawet na jej grób na cmentarzu z Zennor. Na nagrobku widniejewzruszające epitafium: „To jest światło umysłu”.

I na tym moja ciekawość się skończyła. Nie chciałam nic więcej wiedzieć,to wszystko było zbyt smutne. Pragnęłam nowego życia z moim nowym mężem,bez cieni z przeszłości.

Trzęsą mi się palce, gdy przewijam stronę i klikam kilka linków. Lokalnewiadomości. Porządnie zachowane.

Nie znaleziono ciała.

Płetwonurkowie wciąż szukają, ale jak dotąd nic nie znaleźli.

Nigdy nie odnaleziono zwłok.

Zatrzaskuję laptop i spoglądam przez romby witraży Carnhallow: wpatrujęsię w szarozielony jesienny wieczór, mroczne drzewa w Lesie Dam. Głębokow ciemność.

Jamie ma rację. Nigdy nie znaleziono ciała.

A jednak w Zennor jest grób. Nawet z epitafium.

Dziecko ognia

Подняться наверх