Читать книгу Dziecko ognia - S.K. Tremayne - Страница 7
136 dni przed Bożym Narodzeniem
ОглавлениеSierpniowe słońce jasno świeci, odległe morze ma barwę kutej cyny. W ostatni dzień urlopu wybieramy się z Davidem na spacer. Według niego taniedzielna wędrówka zabierze nas z dala od miejsc odwiedzanych przezturystów, w najwyższe miejsce na wrzosowiskach Penwith.
David ma na sobie dżinsy, sweter i buty trekkingowe. Odwraca się i łapiemnie za rękę, żeby pomóc mi się wspiąć na granitowy przełaz. Idziemydalej. Opowiada mi historię Carnhallow, Penwith, Zachodniej Kornwalii.
– Nanjulian to znaczy Leszczynowa Dolina. Zawn Hanna to SzepczącaZatoka, ale to już wiesz. Carn Lesys to Skała Światła…
– Cudownie! Skała Światła.
– Maen Dower to Kamień nad Wodą, a Porthnanven to Brama Wysokiej Doliny.
– A Carnhallow oznacza Skały na Wrzosowisku. Zgadza się?
David się uśmiecha. Białe zęby, wakacyjna opalenizna, ciemny,kilkudniowy zarost. Kiedy przez kilka dni się nie goli, zdecydowanieprzypomina pirata. Brakuje mu tylko złotego kolczyka w uchu i kordelasa.
– Rachel Kerthen. Byłaś w bibliotece!
– Nic na to nie poradzę. Uwielbiam czytać! A ty chyba chcesz, żebym siętego wszystkiego nauczyła?
– Oczywiście. Oczywiście, że tak. Ale lubię ci też opowiadać wszystkietakie historie. Czuję wtedy, że jest ze mnie jakiś pożytek, kiedyprzyjeżdżam do domu. A jeśli wszystkiego dowiesz się sama… – szczęśliwy,wzrusza ramionami – …o czym będę ci opowiadał?
– Och, jestem pewna, że tematów nigdy ci nie zabraknie. – David sięśmieje, a ja dodaję: – Sprawdziłam też Morvellan. To znaczy Kłębiące sięMorze, prawda?
Kiwa głową w odpowiedzi.
– Albo Nikczemne Morze.
– Ale mor to na pewno morze, prawda? Ten sam rdzeń co w Morvah.
– Tak. Mor-vah. Morski Grób. To z powodu wszystkich tych ludzi, którzyzginęli w katastrofach morskich.
Ledwie słyszę jego odpowiedź: muszę niemal biec, by za nim nadążyć, gdytak szybko maszeruje wśród wrzosów i kolcolistów. David zapomina, żejest o wiele wyższy ode mnie i że w związku z tym porusza się dużoszybciej. To, co dla niego jest ostrą wędrówką, w moim przypadkubardziej przypomina jogging.
Zatrzymuje się, żebym mogła go dogonić; potem idziemy dalej, głębokooddychając. Na wrzosowisku unosi się zapach kokosów z rozgrzanego odsłońca kolcolistu. Ten zapach kojarzy mi się z batonikami bounty,kokosowo-czekoladowymi słodyczami, które rzadko dostawałam w dzieciństwie.
– Właściwie to na dźwięk tej nazwy zawsze przechodzą mnie ciarki – mówię. – Morvah.
– Tak. I krajobraz też nie pomaga. Wszystkie te posępne skały i szalejące fale w dole. Jest takie słynne zdanie z przewodnikaturystycznego, opisujące ten fragment trasy: „Przy Morvah krajobrazwznosi się do crescendo zła”. Bardzo trafne. Poczekaj, kolejny przełaz.Daj mi rękę.
Wspólnie przeskakujemy nad rozgrzanym słońcem kamiennym przełazem i idziemy dalej pokrytą zaschniętym błotem ścieżką. W ciągudwutygodniowego urlopu Davida prawie nie padało. Przez cały czas pogodabyła niemal idealna. A David był równie idealny – kochający, uroczy,wspaniałomyślny. Zabierał mnie do miejscowych pubów, postawił mi wino w Lamorna Wink i kanapki ze świeżymi krabami nad brzegiem Restronguet.Przedstawiał mnie w St Mawes i Falmouth swoim bogatym przyjaciołom,którzy mają jachty, pokazał mi jaskinie w Kynance Cove, gdzie kochaliśmysię, jakbyśmy byli nastolatkami; piasek we włosach, łaskoczące muszelki,a potem jego opalone umięśnione ramiona, gdy mnie obracał na brzuch.
Było cudownie. I dlatego nie wspominałam o moich wątliwościach. Niepowiedziałam Davidowi o dziwnym zachowaniu Jamiego, o tym, jak się wemnie wpatrywał, jak milczał, o dziwnym śnie, w którym miałam krew narękach i w którym był zając. Nie chciałam psuć naszego szczęścia jakimiśniejasnymi złymi przeczuciami. Doszłam do wniosku, że ten sen musiałwynikać z traumy Jamiego, z tego, iż opłakuje matkę. Milczał, bo jestzagubionym dzieckiem, które przyzwyczaja się do nowej przybranej matki.To bolesny proces. Chciałabym dzielić z nim ten ból, jakoś go złagodzić.
Poza tym przez ostatnie dwa tygodnie wszyscy troje byliśmy szczęśliwi.Nieprzerwana obecność Davida najwyraźniej uspokoiła Jamiego. Mam z tychdni wspaniałe wspomnienia: jak David, Jamie i ja spacerowaliśmynadmorskimi ścieżkami w Minack; jak oglądaliśmy morskie ptaki bawiącesię na falach; jak leżeliśmy na rozgrzanej słońcem trawie na szczycieklifów, jedząc kanapki, i jak w drodze do domu podziwialiśmy amarantowezawciągi.
Ale dziś jesteśmy tylko we dwoje, ja i David. Przyjaciel Jamiego, Rollo,ma urodziny. Cassie ma później odebrać Jamiego. Mogę spędzić te cennechwile z moim mężem, zanim znów wyjedzie do pracy. Zanim skończy się todoskonałe lato.
Wciąż rozmawiamy o kornwalijskim. Pragnę dowiedzieć się więcej.
– Próbowałeś kiedyś nauczyć się kornwalijskiego?
– Boże, gdzie tam – odpowiada David, maszerując kamienistą ścieżką. – Poco? To przecież wymarły język. Jeśli przetrwa kornwalijska kultura, tonie dzięki próbom ożywienia języka, lecz dzięki ludziom. Zawsze chodzi o ludzi. – Wskazuje na surowy krajobraz, na zwietrzałe głazy, skarlałedrzewa. – Wiesz, że to górnicy wydeptali te ścieżki? Musieli godzinamiiść przez wrzosowiska, przez lasy. – David odwraca głowę, jego słowaporywa chłodna bryza. – Wyobraź sobie takie życie: potykając się w ciemności, idziesz po klifach do szybów kopalni. Potem przez godzinęschodzisz setki sążni w dół, czołgasz się przez milę pod dnem morza i przez cały dzień wydobywasz cynę ze skały. – Kręci głową, jakby wątpił w to, co sam mówi. – I podczas sztormów przez cały czas słyszeliprzetaczające się nad nimi fale oceanu, czasem morze wdzierało się dotuneli… – Dziko spogląda w niebo. – A wtedy próbowali uciekać, alezwykle morze ich porywało… Wsysało ich. Setki mężczyzn na przestrzenisetek lat. A moja rodzina, Kerthenowie, przez cały ten czas mieszkała w Carnhallow. I jadła kapłony.
Spoglądam na niego. Nie wiem, co powiedzieć. David ciągnie:
– Powiedzieć ci coś jeszcze?
– Mhm. Tak?
– Według mojej matki w spokojne letnie wieczory, kiedy cichł łoskot fal,a rodzina siedziała w Żółtym Salonie, popijając bordeaux, słychać byłokilofy górników pracujących pół mili pod nimi. Wydobywających cynę, żebyoni mogli pić swoje wino.
Przesuwająca się chmura rzuca cień na jego twarz. Pragnę go uleczyć, takjak chcę uleczyć jego syna. I mogę spróbować. Podchodzę bliżej, głaszczęgo po twarzy i delikatnie całuję. Spogląda na mnie i wzrusza ramionami,jakby chciał powiedzieć: „Co mogę na to poradzić?”. Odpowiedź brzmioczywiście: nic.
Ze splecionymi dłońmi maszerujemy pod górę i zbliżamy się do najwyżejpołożonego punktu na wrzosowiskach. Znajdują się tu ruiny kolejnejkopalni, o szlachetnych łukach jak w normańskim kościele.
Łapiąc oddech po wspinaczce, opieram rękę na pięknym murze maszynowni.Widok zapiera dech w piersi. Widzę stąd znaczną część ZachodniejKornwalii: soczystą, ciemną zieleń lasów wokół Penzance, krętą szarądrogę do Marazion, rozmarzone tajemnice półwyspu Lizard. I oczywiściebezkresny metaliczny blask morza wokół St Michael’s Mount. Trwaprzypływ.
– Kopalnia Ding Dong! – mówi David, klepiąc mieniącą się granitowąścianę. – Ponoć najstarsza w Kornwalii. Mówi się, że ta kopalnia byłajuż czynna w czasach Rzymian, a wcześniej Fenicjan. Może w czasachelfów. Usiądziemy sobie w jakimś miejscu osłoniętym od wiatru? Zabrałemtruskawki.
– Och, dziękuję, panie D’Urberville.
David śmieje się cicho. Siadamy na kocu, który wyciąga z plecaka.Maszynownia osłania nas od bryzy na wrzosowisku. Czuję na twarzy ciepłosłońca.
Doliną w dole wędruje kilku turystów w jaskrawoniebieskich wiatrówkach.Poza tym jesteśmy sami. David podaje mi truskawkę z plastikowegopojemniczka.
Wtulam się w męża. To cudowna chwila. Sam na sam, razem, w słońcu.
Nagle mówi:
– Nie martw się o Jamiego.
Mój puls przyśpiesza. Jeśli kiedykolwiek istniał jakiś właściwy moment,by o tym wspomnieć, by wypowiedzieć to na głos, to właśnie teraz. Alenie chcę zranić Davida ani go zaniepokoić. Nie jestem pewna, czy mam mudo przekazania coś ważnego, więc niczego nie mówię wprost.
– Jamie wciąż opłakuje matkę, prawda? To dlatego czasem wydaje się takipełen rezerwy.
– Oczywiście. – David wzdycha. Opiekuńczo obejmuje mnie ramieniem. – Nieminęły jeszcze nawet dwa lata… I to było nie tylko straszne, ale teżnamieszało mu w głowie. Czasem potrafi być rozkojarzony, jakbynieobecny, ale mu się poprawia. W ciągu tych dwóch tygodni było z nimcałkiem nieźle. Proszę, nie martw się o to. On cię pokocha i zaakceptuje.
– Nie martwię się.
David unosi mój podbródek, jakby chciał pocałować mnie w usta, alecałuje mnie w czoło.
– Na pewno, Rachel?
– Jasne, że na pewno. Jest prześlicznym chłopcem. Jak anioł. Zakochałamsię w nim od pierwszej chwili. – Uśmiecham się i całuję męża w usta. – Tak naprawdę zaczęłam się w tobie zakochiwać, dopiero gdy poznałam jego.
– Czyli nie wtedy, gdy zobaczyłaś zdjęcia Carnhallow?
– Och! Sam siebie posłuchaj! Zabawny jesteś. Idiota.
Zapada przyjemne milczenie. David zjada truskawkę i odrzuca szypułkę w trawę.
– Kiedy byłem mały, przychodziłem tu z kuzynem w czasie wakacji. Gdy mójojciec był w Londynie. – Przerywa, a po chwili dodaje: – To chyba byłynajszczęśliwsze chwile mojego dzieciństwa.
Ściskam jego dłoń, słucham.
– Lato, które wydawało się nie mieć końca. Właśnie to pamiętam,niekończące się letnie dni. Chodziliśmy do Penberth, kąpaliśmy się,szukaliśmy wyrzuconego na brzeg drewna, starych masztów, koszy na kraby,czegokolwiek. – Przytula mnie mocniej. – Przy Penberth morze mawyjątkowy kolor. Wygląda jak przezroczysty szmaragd. To chyba przez tenbladożółty piasek, który widać przez błękit czystej wody. I te cudownezachody słońca. Zabarwiały złotem wzgórza i skały, wypełniały dolinyfioletową poświatą. A ja spoglądałem na nasze cienie, mój i kuzyna,cienie, które się coraz bardziej wydłużały, jakby w nieskończoność, aż w końcu ginęły w cieple, w mgiełce, w zmierzchu letniego wieczoru. I wtedywiedzieliśmy, że pora wracać do Carnhallow na kolację. Na wędliny i gorące babeczki z masłem. Albo siadaliśmy w kuchni i jedliśmy truskawkize śmietaną. Przez otwarte okna widzieliśmy gwiazdy. A ja byłembezgranicznie szczęśliwy, bo wiedziałem, że ojciec jest daleko w Londynie.
Jestem zaskoczona i wzruszona. David jest prawnikiem, potrafi być bardzoelokwentny, ale rzadko mówi w taki sposób.
– I przez resztę czasu naprawdę byłeś taki samotny?
– Nie podczas wakacji. Ale przez resztę czasu tak. Dopóki się niezahartowałem.
– Jak to? Dlaczego?
– Wysłali mnie do szkoły z internatem. Miałem osiem lat, Rachel! A przecież nie było powodu, żeby mnie odsyłać, mama nie pracowała. Poprostu on tak zadecydował. Miał jednego syna, jedyne dziecko, i mnieodesłał.
– Dlaczego?
– To jest właśnie w tym najgorsze. Nie mam pieprzonego pojęcia. Bozazdrościł mi więzi, jaka łączyła mnie z matką? Bo znudziło go, żeplączę mu się pod nogami? Mama chciała, żebym został, w Kornwalii jestmnóstwo dobrych szkół. Może zrobił to, żeby ją zranić. Z czystegosadyzmu. A teraz już nie żyje. I nigdy się nie dowiem. – Waha się, aletylko przez chwilę. – Czasem myślę, że najlepszą rzeczą, jaką możezrobić rodzic, jest dożyć chwili, kiedy dzieci dorosną, bo wtedy są natyle dojrzałe, by zapytać: „Jak, kurwa, mogłeś to aż tak zawalić?”.
Kolejna truskawka. Kolejna szypułka rzucona w trawę. Na zachodzie słońceschyla głowę, zmieniając dywany chmur w złoto i fiolet. Niektóre z tychchmur wyglądają złowieszczo, mają kształt kowadła: być może nadciągaletnia burza. W Zachodniej Kornwalii burze nadciągają tak szybko, lekkaidylla w ciągu kilku minut potrafi zamienić się w intensywną nawałnicę.
– W pogodne dni widać stąd wyspy Scilly – mówi David. – Muszę cię tamkiedyś zabrać. Są piękne, jest tam cudowne światło. Jak WyspySzczęśliwe. Pogańskie zaświaty.
– Bardzo bym chciała.
Zjada połowę ostatniej truskawki, potem odwraca się i podaje mi drugą,unosząc ją do moich ust. Przyjmuję ją. Zjadam truskawkę i czuję jejprzesadną słodycz.
– Może pewnego dnia mogłabyś mi opowiedzieć o swoim dzieciństwie – odzywa się David.
Próbuję się nie wzdrygnąć, słysząc te słowa.
– Trochę mi już opowiadałaś, wiem – ciągnie. – Mówiłaś mi o ojcu, o tym,jak traktował twoją matkę, ale poza tym niewiele więcej. – Przygląda misię uważnie i być może dostrzega niepokój na mojej twarzy. – Przepraszam. Rozmawialiśmy o mojej przeszłości i tak jakoś zacząłemmyśleć o twojej. Jeśli nie chcesz, kochanie, nie musisz mi o niczymopowiadać.
Spoglądam na niego, również uważnie, bez mrugnięcia okiem. I czujęprzemożne pragnienie, by ulec, by wszystko mu wyznać. Jestem jednakzablokowana, jak zawsze. Nie mogę o tym mówić, nie wolno mi. Gdybym o wszystkim mu opowiedziała, mógłby mnie odtrącić. Prawda?
David głaszcze mnie po policzku.
– Przepraszam, kochanie. Nie powinienem był pytać.
– Nie. – Wstaję, otrzepując się z trawy. – Nie przepraszaj. Jesteś moimmężem, to naturalne, że chcesz wiedzieć. I pewnego dnia ci opowiem.
Chcę, żeby to była prawda. Tak bardzo tego pragnę. Chcę opowiedzieć mu o wszystkim, od tego brudnego, nędznego sposobu, w jaki dostałam się nauniwersytet, aż po rozpad mojej rodziny. O wszystkim mu opowiem.
Pewnego dnia. Ale raczej nie dziś. Nie tu i nie teraz.
Czy David dostrzega mój smutek? Najwyraźniej nie. Energicznie wstaje i spogląda na zachód. Na ciemne chmury, które szybko zmieniają błękit w czerń.
– Chodź, lepiej się pośpieszmy, zanim się rozpada. Obiecałem Alexowi, żewyskoczę z nim na szybkiego drinka w Guarnard’s Head, to ostatniaokazja, zanim wrócę do pracy. Jeśli chcesz, możesz mnie podwieźć.