Читать книгу Dziecko ognia - S.K. Tremayne - Страница 11

109 dni przed Bożym Narodzeniem
Rano

Оглавление

To chyba najpiękniejszy widok z supermarketu w całej Wielkiej Brytanii.Nowy Sainsbury’s nad Mount’s Bay. Po mojej prawej stronie znajduje sięzatłoczone, pełne iglic miasteczko Penzance, tętniąca życiem marina, w której kołyszą się jachty. Po lewej łagodny łuk wybrzeża, niknący w oddali, w stronę Lizard. A na wprost wyspa pływowa, St Michael’s Mount,otoczona błyszczącymi ławicami piasku, ze średniowiecznym zamkiem naszczycie, w którym jest coś komicznego, choć i tak wydaje sięromantyczny.

Na pierwszym piętrze jest kawiarenka z widokiem na zatokę. Zawsze kiedytu przychodzę, zamawiam niskokaloryczne cappuccino, mijam emerytówskubiących ciasteczka i siadam na zewnątrz przy metalowych stolikach.Nawet kiedy jest zimno, tak jak dziś. Zimno, choć słonecznie, tylkogdzieś w oddali, na zachodzie, gromadzą się chmury.

Moja kawa stoi na stoliku, dziś rano zupełnie o niej zapomniałam.Trzymam komórkę przy uchu. Rozmawiam z Davidem. Słucham niecierpliwie.Bardzo się staram nie podnosić głosu. Nie przyciągać uwagi emerytów.Och, popatrz tylko, to ta, która wyszła za Davida Kerthena

– Pytam jeszcze raz: dlaczego mi nie powiedziałeś? O zwłokach!

– Już to przerabialiśmy.

– Wiem. Ale wyobraź sobie, że jestem idiotką. Muszę kilka razy tousłyszeć, żeby zrozumieć. Powiedz mi jeszcze raz, po kolei, David.Dlaczego? – Wiem, że to dla niego trudne. Ale dla mnie jest z całąpewnością jeszcze trudniejsze.

– Już ci mówiłem… To chyba nie jedna z tych rzeczy, o których sięrozmawia na romantycznej randce, prawda? „Och, moja żona nie żyje, a jejciało utknęło w kopalni. Napijemy się jeszcze?”. Tak?

– Hmm.

Może coś w tym jest, ale wciąż jestem zła. Albo może raczej wytrąconaz równowagi. Teraz, gdy już o tym wiem, nie mogę się pozbyć z głowy tegoobrazu. Makabrycznego obrazu zwłok zakonserwowanych w lodowatej wodziekopalni. Usta i oczy otwarte, zawieszone w nieważkiej przejrzystości,wpatrzone w ciszę zatopionych korytarzy pod skałami Morvellan.

David uparcie milczy. Wyczuwam, że tłumi zniecierpliwienie, choćpragnąłby też mnie uspokoić. Jest moim mężem, ale ma również ciężkąpracę i chce już do niej wracać. Tyle że ja mam więcej pytań.

– Martwiłeś się, że może nie będę chciała tu się przeprowadzić? DoCarnhallow? Gdybym się dowiedziała, że nigdy jej nie znaleziono?

Chwila milczenia.

– Nie. W sumie nie.

– W sumie?

– No cóż, może trochę. Może odrobinę się przed tym wzbraniałem. Nie jestto coś, co lubię rozpamiętywać. Chciałbym o tym wszystkim zapomnieć,żebyśmy byli sobą. Kocham cię, Rachel, i wierzę, i liczę, że ty teżmnie kochasz. Nie chciałem, by tragedie z przeszłości miały wpływ nanaszą przyszłość.

Po raz pierwszy dziś rano trochę mu współczuję. Możliwe, że przesadzam.Bądź co bądź stracił żonę, a jego syn wciąż opłakuje matkę. Co ja bymzrobiła w takiej sytuacji?

– Po części cię rozumiem – mówię. – I kocham cię, David. Na pewno o tymwiesz. Ale…

– Przepraszam, kochanie, poczekaj chwilę. Muszę odebrać tę rozmowę.

W chwili gdy próbuję się z tym wszystkim pogodzić, znów powracawzburzenie. David przełącza się na drugą rozmowę, po raz drugi dziśrano.

Próbowałam dzwonić do niego wczoraj wieczorem, gdy odkryłam prawdę o Ninie, ale jego sekretarka wyjaśniła mi cierpliwie, że był na jakimściągnącym się w nieskończoność superważnym spotkaniu, które skończyłosię o dziesiątej. Potem po prostu wyłączył komórkę, nie odpowiadając namoje wiadomości. Robi tak czasem, kiedy jest zmęczony. I normalnie niemam nic przeciwko temu: ma wprawdzie dobrze płatną, ale jednak ciężkąpracę i spędza w niej strasznie dużo czasu.

Ale wczoraj wieczorem miałam coś przeciwko temu. Trzęsłam się z wściekłości, gdy raz za razem dodzwaniałam się na pocztę głosową.Odbierz wreszcie. Dziś rano w końcu to zrobił. I od tamtej pory mamnie na głowie jak kierownik sklepu rozwścieczoną klientkę.

Czekając, aż wróci na linię, oglądam widoki. Dziś wydają mi się mniejurocze.

Znów słyszę głos męża.

– Przepraszam, to ten cholerny gość ze Standard Chartered, mają jakiśkryzys, nie chciał się odczepić.

– Świetnie. Cieszę się, że masz ważniejszych rozmówców. Ważniejszesprawy niż to.

Wzdycha ciężko.

– Kochanie, co ci mam powiedzieć? Kompletnie schrzaniłem, wiem o tym.Ale miałem jak najlepsze zamiary…

– Poważnie?

– Naprawdę. Nigdy umyślnie nikogo nie oszukałem.

Pragnę mu wierzyć, pragnę zrozumieć. Jest mężczyzną, którego kocham. Aleteraz pojawiły się pomiędzy nami tajemnice.

Ciągnie gładko:

– Szczerze mówiąc, zakładałem też, że możesz o tym wiedzieć. O śmierciNiny pisano w gazetach.

– Ale ja nie czytam cholernych gazet! Czytam powieści. Nie gazety!

Prawie krzyczę. Muszę się opanować. Widzę jakąś emerytkę z cynamonowymciasteczkiem na talerzyku, która przygląda mi się przez przeszklonąścianę. Kiwa głową, jakby wiedziała, o co chodzi.

– Rachel?

Zniżam głos.

– David, ludzie w moim wieku nie czytają gazet. Chyba o tym wiesz, co? I nie miałam pojęcia, kim jesteś, póki nie poznałam cię w tamtej galerii.Może i pochodzisz ze znanego kornwalijskiego rodu, ale ja jestem z Plumstead. Z południowego Londynu. Czytam Snapchata. Albo Twittera.

– W porządku. – Wydaje się autentycznie zażenowany. – Jeszcze raz bardzocię przepraszam. Jeśli chcesz poznać wszystkie drastyczne szczegóły,znajdziesz je wciąż w internecie.

Milczę przez chwilę, a potem mówię:

– Wiem. Wczoraj wieczorem wszystko wydrukowałam. Mam to teraz przy sobiew torebce.

Chwila ciszy.

– Naprawdę? To po co to przesłuchanie?

– Bo najpierw chciałam usłyszeć twoje wyjaśnienia. Dać ci szansę.Dowiedzieć się, co masz do powiedzenia.

Pozwala sobie na cichy, smutny śmiech.

– No cóż, wysłuchałaś już, co miałem do powiedzenia, sędzino Daly. Mogęjuż opuścić miejsce dla świadka?

David próbuje mnie oczarować. Jakaś część mnie pragnie mu na topozwolić. I chyba pozwolę mu już skończyć tę rozmowę, gdy odpowie naostatnie, ważne pytanie.

– Po co ten grób, David? Jeśli nie znaleziono ciała, to po co grób?

Odpowiada spokojnie, ze smutkiem w głosie:

– Bo chcieliśmy, żeby Jamie mógł zostawić to za sobą. Miał taki potwornymętlik w głowie, Rachel. Sama wiesz, że nadal bywa zdezorientowany. Jegomatka tak po prostu nie umarła, jej ciało zniknęło, rozpłynęło się.Wszystko mu się pomieszało. Ciągle pytał, dokąd poszła mama i kiedywróci. I tak musieliśmy urządzić pogrzeb, więc dlaczego nie miałaby miećgrobu. Jakiegoś miejsca, gdzie jej syn mógłby ją opłakiwać.

– Ale… – Czuję, że to chore, ale muszę zapytać. – …co jest w tym grobie?

– Płaszcz. Ostatnia rzecz, jaką miała na sobie. Jej zakrwawiony płaszczz kopalni, przeczytaj raport z dochodzenia. I kilka jej ulubionychprzedmiotów. Książki. Biżuteria. No wiesz…

Szczerze i uczciwie odpowiedział na moje pytania. Opadam na oparciekrzesła. Nie wiem do końca, czy mi ulżyło. Zwłoki. Pod domem, w tunelachciągnących się pod dnem morza. Ale ile ciał jest tam w dole? Iluutopionych górników? Dlaczego kolejne miałoby coś zmieniać?

– Posłuchaj, David. Wiem, że ostro cię przycisnęłam, ale… no cóż… byłamw szoku. To wszystko.

– Całkowicie cię rozumiem – odpowiada. – Żałuję tylko, że dowiedziałaśsię w taki sposób. A co z Jamiem?

– Chyba w porządku. Uspokoił się po tamtym wybuchu. Dziś rano wyglądałnormalnie. Choć niewiele mówił. Odwiozłam go na trening piłkarski.Cassie ma go potem odebrać.

– Przyzwyczaja się do ciebie, Rachel. Naprawdę. Ale, jak mówiłem, wciążma mętlik w głowie. Słuchaj, muszę już kończyć. Możemy porozmawiaćpóźniej.

Żegnamy się i wsuwam komórkę do kieszeni.

Wiatr od strony Marazion pachnie solą, przewraca kartki wydruku, gdywyciągam je z torebki i kładę na stole. Jest tu mnóstwo informacji: przez godzinę to wyszukiwałam i drukowałam.

Tak jak wspominał David, gazety rozpisywały się o śmierci Niny Kerthen.Ta historia przewijała się nawet przez dzień czy dwa w niektórychgazetach ogólnokrajowych. A w lokalnej prasie przez całe tygodnie roiłosię od artykułów. Wygląda jednak na to, że nic się za tym nie kryło.

Nina Kerthen prawdopodobnie piła tamtej nocy alkohol. Nic nie wskazujena to, by można było myśleć o zbrodni.

Zbrodnia. To staromodne określenie z „Falmouth Packet” przywołujeupiorne baśniowe obrazy ciemnej postaci w długiej pelerynie. Weneckiskrytobójca chwyta piękną kobietę i wrzuca ją do kanału. Widzę jej bladątwarz, oczy patrzące w górę przez wodnistą szarość. Zasnuwa je ciemność,a potem gasną.

Kolejne strony trzepoczą na wietrze. Dziś nawet południowa bryza niesieorzeźwiający chłód. Przez chwilę czuję się rozkojarzona i rozglądam siędookoła.

Po piasku przy Long Rock idzie jakiś samotny mężczyzna. Wędruje bezcelu, zataczając kręgi. Jakby się zgubił. Albo jakby szukał czegoś,czego pewnie nigdy nie znajdzie. Nagle się odwraca i patrzy w mojąstronę, jakby wyczuł, że go obserwuję. Ogarnia mnie dziwna panika, nagłeuczucie lęku.

Uspokajam się. To pozostałości z dawnych czasów. Znów skupiam się nawydruku i czytam dalej. Muszę poznać każdy szczegół, wyryć to sobie w pamięci.

Idea morderstwa z początku pociągała dziennikarzy. Tuż po śmierci Ninygazety doprawiały swoje artykuły smakowitą możliwością popełnieniaprzestępstwa.

Pytań nigdy nie zadano wprost, ale ewidentnie wisiały w powietrzu.

Spójrzcie tylko na to. Czy David Kerthen nie jest trochę za przystojny,trochę za bogaty? Czy nie chcecie nienawidzić tego potencjalnegomordercy swojej pięknej żony?

Gdy wszystko to wykluczono na wczesnym etapie śledztwa, ogólnokrajowegazety dały za wygraną, miejscowi dziennikarze zaś z niejakim pesymizmemskłonili się ku spekulacjom o samobójstwie. Kto zbliżałby się po ciemkudo szybu kopalni? Po co podejmować tak głupie ryzyko w zimny, świątecznywieczór?

Orzeczenie lekarza sądowego brzmiało jednak prozaicznie.

Popijając zimną kawę, przeglądam je po raz trzeci.

Była jasna, księżycowa noc, dwudziestego ósmego grudnia. Juliet Kerthen,matka Davida, widziała Ninę, jak szła doliną, a potem po klifach, w pobliżu kominów kopalni. Robiła to czasami, by zebrać myśli. Tamtej nocypiła z rodziną alkohol.

W jej zachowaniu nie było nic niezwykłego: spod budynków kopalniroztacza się spektakularny widok. Rozszalałe morze, miotające się u stópskalistych klifów w dole. Zwłaszcza w jasną, księżycową noc.

Ale gdy Nina nie wróciła, wszczęto alarm. Z początku podejrzewano, że poprostu się zgubiła, że po ciemku wybrała niewłaściwą ścieżkę. Gdy jejnieobecność zaczęła się przedłużać, spekulacje stały się bardziejpesymistyczne. Być może spadła z któregoś klifu. Z Bosigran. Albo z ZawnHanna. Nikomu nie przyszło do głowy, że mogła wpaść do SzybuJerozolimskiego. Świetnie zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Alewtedy, w całym tym zamieszaniu, przemówiła Juliet. Zasugerowała: przeszukajcie Morvellan. Bądź co bądź to tam po raz ostatni widzianoNinę idącą w stronę budynków kopalni.

Wcześniej przez kilka dni intensywnie padało. A budynki kopalni byłyniezadaszone. Nina była w butach na wysokim obcasie.

Mała grupa poszukiwawcza – David i Cassie – wyruszyła do budynkunadszybia. Stwierdzili, że drzwi są uchylone. David poświecił latarką w głąb szybu. Nie znaleziono zwłok, ale istotny, melancholijny dowód. Nawodzie unosił się płaszcz przeciwdeszczowy Niny. Miała go na sobie, gdywychodziła z domu. Z pewnością wpadła do szybu i zrzuciła płaszcz,próbując się ratować. W końcu jednak się poddała. W lodowatej wodzieczłowiek szybko się wychładza i opada na dno.

Ten płaszcz przeciwdeszczowy był wstępnym i kluczowym dowodem. Dwa dnipo wypadku płetwonurkowie znaleźli ślady krwi i połamane paznokcie namurze szybu, tuż nad powierzchnią czarnej wody. Znaleźli też kosmykiwłosów. DNA było zgodne: to była krew Niny Kerthen, jej połamanepaznokcie, jej włosy. Dowody wskazywały na desperackie próby wydostaniasię z szybu, na walkę skazaną na klęskę. Tych dowodów nie można byłosfałszować ani podrzucić.

W zestawieniu z relacją naocznego świadka, Juliet Kerthen, sprawawydawała się rozstrzygnięta. Lekarz sądowy wydał orzeczenie o śmierciwskutek nieszczęśliwego wypadku. Nina Kerthen była pijana, nie potrafiłatrzeźwo ocenić sytuacji i dlatego wpadła do Szybu Jerozolimskiegokopalni Morvellan i utonęła. Jej ciało pochłonęła lodowata woda i prawdopodobnie nigdy nie zostanie ono odnalezione: zniknęło w którymś z niezliczonych tuneli i sztolni, niesione nieprzewidywalnymi pływami i prądami. Na zawsze uwięzione pod Carnhallow i Morvellan.

Przeszywa mnie dreszcz. Wiatr od zatoki się nasila, niesie zapowiedźdeszczu. Muszę załatwić swoje sprawy i wracać do domu. Rzucam do koszapusty kubek, idę na dół zrobić zakupy i jestem gotowa w siedemnaścieminut. Przynajmniej tyle mam z oszczędności, której nauczyło mnie życiew biedzie. To pozostałość Rachel Daly z południowo-wschodniego Londynu.Rzadko daję się ponieść w supermarkecie.

Wjeżdżając na główną drogę, ostatni raz spoglądam na St Michael’s Mount,gdzie promienie wrześniowego słońca oświetlają tropikalny ogród StLevanów, rodu o pięćset lat młodszego niż Kerthenowie.

A potem chmury się rozstępują i słońce świeci na nas wszystkich. Towtedy uświadamiam sobie, co muszę zrobić. Wierzę w to, co powiedział miDavid, ale to nie zmienia faktu, że Jamie potrzebuje pomocy. Mójprzybrany syn budzi we mnie lęk i muszę to wyjaśnić: muszę go wyczuć,rozszyfrować, zrozumieć. Może David nie musi wiedzieć więcej. Ale jatak.

Dziecko ognia

Подняться наверх