Читать книгу Hannibal - Thomas Harris - Страница 3

CZĘŚĆ I
Waszyngton
Rozdział 1

Оглавление

Mógłbyś pomyśleć, że dzień taki jak ten

aż rwie się do świtania…

Ford mustang z Clarice Starling za kierownicą wtoczył się z łoskotem na podjazd budynku przy Massachusetts Avenue. Mieściła się tam siedziba ATF – agencji do spraw przestępstw związanych z alkoholem, tytoniem i bronią palną – wynajmowana w ramach oszczędności od sekty Sun Myung Moona.

Grupa uderzeniowa czekała w trzech samochodach: zdezelowanym wozie obserwacyjnym i dwóch czarnych furgonetkach jednostek specjalnych. Wszyscy tkwili bezczynnie w ciemnym niczym jaskinia garażu.

Starling chwyciła torbę ze sprzętem i podbiegła do pierwszego pojazdu, brudnej białej furgonetki z bocznym napisem „Marcell’s Crab House”.

Czterech mężczyzn obserwowało ją przez otwarte tylne drzwi. Nawet w mundurze Clarice wyglądała szczupło. Choć obciążona torbą, poruszała się zwinnie. Jej włosy błyszczały w widmowym blasku świetlówek.

– Baby zawsze się spóźniają – mruknął funkcjonariusz waszyngtońskiej policji.

Grupą dowodził agent specjalny ATF John Brigham.

– Wcale się nie spóźniła. Wezwałem ją dopiero wtedy, gdy dostaliśmy cynk – sprostował. – Musiała tłuc się tutaj aż z Quantico. Cześć, Starling, rzuć torbę.

Przybiła mu szybką piątkę.

– Cześć, John.

Brigham dał sygnał kierowcy, agentowi przebranemu w zniszczone ciuchy. Zanim zamknięto tylne drzwi, furgonetka wyjechała na ulicę i wtopiła się w jesienne popołudnie.

Clarice Starling, weteranka furgonetek obserwacyjnych, dała nura pod okularem peryskopu i zajęła miejsce z tyłu, jak najbliżej siedemdziesięciokilogramowego bloku suchego lodu, który zastępował klimatyzację, gdy przyczajali się gdzieś z wyłączonym silnikiem.

W starym gruchocie cuchnęło strachem i potem jak w klatce z małpami. Takiego odoru nigdy nie daje się usunąć. Samochód zdobiło już wiele napisów. Ostatni – zabrudzony i wyblakły – umieszczono zaledwie trzydzieści minut wcześniej. Zalepione dziury po kulach były starsze.

Zmatowione okno z tyłu miało szyby przezroczyste tylko od wewnątrz. Starling patrzyła przez nie na dwie jadące za nimi duże czarne furgonetki jednostek specjalnych. Miała nadzieję, że nie będą musieli godzinami warować w samochodach.

Gdy tylko odwracała się do okna, mężczyźni mierzyli ją wzrokiem.

Trzydziestodwuletnia agentka specjalna FBI Clarice Starling zawsze wyglądała na swój wiek i zawsze – bez względu na wiek – prezentowała się świetnie. Nawet w mundurze.

Brigham wziął notatki z fotela pasażera.

– Jak to jest, że zawsze dostaje ci się czarna robota, Starling? – zapytał z uśmiechem.

– Bo ty ciągle mnie wzywasz – odparła.

– Tym razem jesteś mi potrzebna. Ale widzę, że nie robisz nic innego, tylko rozwozisz nakazy. Nie chcę nic sugerować, ale ktoś w Buzzard’s Point chyba niezbyt cię lubi. Powinnaś przyjść popracować do mnie. To moi ludzie: agenci Marquez Burke i John Hare, a to funkcjonariusz Bolton z waszyngtońskiej policji.

Mieszana grupa uderzeniowa składała się z przedstawicieli ATF, jednostek specjalnych DEA – agencji do zwalczania narkotyków – i FBI. Była wymuszonym owocem cięć budżetowych w okresie, gdy nawet Akademia FBI została zamknięta z braku funduszy.

Burke i Hare wyglądali jak agenci. Funkcjonariusz policji stołecznej Bolton mógł uchodzić za strażnika sądowego. Miał około czterdziestu pięciu lat, był tęgi i nalany.

Burmistrz Waszyngtonu sam miał na sumieniu wyrok za posiadanie narkotyków i koniecznie chciał sprawiać wrażenie nieustępliwego wobec handlarzy. Nalegał, aby w każdej większej akcji w Waszyngtonie uczestniczył funkcjonariusz stołecznej policji. Dlatego był tu Bolton.

– Dzisiaj robimy nalot na grupę Drumgo – oznajmił Brigham.

– Wiedziałam. Evelda Drumgo. – W głosie Starling nie było entuzjazmu.

Brigham kiwnął głową.

– Otworzyła fabrykę lodu przy targu rybnym Feliciana nad rzeką. Nasz człowiek twierdzi, że dziś szykuje partię kryształu. A na wieczór ma rezerwację na Kajmany. Nie możemy czekać.

Chlorowodorek metamfetaminy, nazywany na ulicy lodem, wywołuje krótkie i silne odurzenie i jest morderczo uzależniający.

– Narkotyki to wprawdzie działka DEA, ale Eveldę podejrzewamy również o międzystanowy przemyt broni. Na nakazie wyszczególniono kilka pistoletów maszynowych beretta i MAC 10. Wie również, gdzie możemy znaleźć ich więcej. Chciałbym, żebyś się nią zajęła, Starling. Już kiedyś miałaś z nią do czynienia. Chłopcy będą cię osłaniać.

– Łatwe zadanie – odezwał się Bolton z satysfakcją.

– Opowiedz im o Eveldzie, Starling – poprosił Brigham.

Clarice odczekała, aż furgonetka przejedzie po torach i zrobi się ciszej.

– Evelda to twarda sztuka – zaczęła. – Będzie walczyć do końca. Choć nie wygląda na taką: pracowała kiedyś jako modelka. Jest wdową po Dijonie Drumgo. Dwukrotnie ją aresztowałam, po raz pierwszy z mężem. Ostatnim razem miała przy sobie dziewiątkę z trzema magazynkami, w torebce gaz, a w staniku filipiński nóż. Nie wiem, jak jest teraz uzbrojona. Podczas drugiego aresztowania bardzo uprzejmie poprosiłam ją, żeby się poddała. Posłuchała mnie. Później w więzieniu stanowym zabiła współwięźniarkę Marshę Valentine trzonkiem łyżki. Więc z nią nigdy nic nie wiadomo… trudno cokolwiek wyczytać z jej twarzy. Sąd uznał, że działała w samoobronie. W obydwu przypadkach wywinęła się od odpowiedzialności. Oskarżenie o posiadanie broni oddalono, bo miała małe dziecko, a jej mąż został właśnie zastrzelony z samochodu jadącego Pleasant Avenue, prawdopodobnie przez gang Spliffów. Zażądam, żeby się poddała. Mam nadzieję, że posłucha. Urządzimy jej przedstawienie. Ale słuchajcie, jeśli trzeba będzie obezwładnić Eveldę Drumgo, musicie mi naprawdę pomóc. Chcę, żebyście ją porządnie przycisnęli. Niech się wam nie wydaje, że ja i Evelda będziemy uprawiać zapasy w błocie.

Kiedyś Starling zależałoby na opinii tych mężczyzn. Teraz nie podobało im się to, co mówiła, ale ona już zbyt wiele widziała, żeby się tym przejmować.

– Evelda Drumgo przez męża jest związana z gangiem Cripów – wtrącił Brigham. – Nasz człowiek twierdzi, że korzysta z ich ochrony, a oni rozprowadzają narkotyki na wybrzeżu. Cripowie chronią ją głównie przed Spliffami. Nie wiem, co zrobią, gdy zobaczą nas. Starają się nie wchodzić w drogę FBI.

– Musicie też wiedzieć, że Evelda jest nosicielką wirusa HIV – dodała Starling. – Dijon zaraził ją brudną strzykawką. Dowiedziała się o tym w więzieniu i wpadła w furię. Tego dnia zabiła Marshę Valentine i wdała się w bójkę ze strażnikami. Jeśli nie jest uzbrojona, będzie pluć i gryźć, odda na was kał i mocz, więc zakładajcie rękawice i maski, zgodnie ze standardową procedurą operacyjną. Jak będziecie wprowadzać ją do samochodu i kłaść jej rękę na głowie, to uważajcie na igły we włosach i zabezpieczcie jej stopy.

Burke’owi i Hare’owi coraz bardziej rzedły miny. Bolton wyglądał na nieszczęśliwego. Wskazał swoim obwisłym podbródkiem na broń Starling, wysłużonego colta kaliber 45 z paskiem szorstkiej taśmy na uchwycie, zawieszonego w luźnej indiańskiej kaburze na prawym biodrze.

– Chodzi pani cały czas z odbezpieczoną bronią?

– Odbezpieczoną przez cały boży dzień – odparła Starling.

– To niebezpieczne – stwierdził Bolton.

– Proszę przyjść na strzelnicę, a wszystko panu wyjaśnię.

– Bolton, byłem instruktorem Starling, gdy przez trzy lata z rzędu zdobywała tytuł międzywydziałowego mistrza w strzelaniu z pistoletu – wtrącił Brigham. – Niech cię głowa nie boli o jej broń. Jak cię nazwali ci chłopcy z drużyny antyterrorystycznej, Velcro Cowboys, gdy ich udupiłaś, Starling? Annie Oakley?1

– Oakley Trucicielka – odparła, wyglądając przez okno.

Poczuła się samotnie w tej śmierdzącej starym capem furgonetce pełnej mężczyzn. Drażnił ją odór taniej wody po goleniu, potu i skóry. Trochę się bała, a strach miał dla niej smak monety pod językiem. Nagły obraz przeszył pamięć: pachnący tytoniem i tanim mydłem ojciec obiera w kuchni pomarańczę scyzorykiem ze złamanym ostrzem i dzieli się z nią owocem. Tylne światła pikapa nikną w oddali, ojciec odjeżdża na nocny patrol, z którego już nie wróci. Jego ubrania w szafie. Odświętna koszula. Jej eleganckie ciuchy, których nie ma okazji nosić. Smutne wyjściowe ubrania na wieszakach, jak stare zabawki na strychu.

– Jeszcze jakieś dziesięć minut! – zawołał przez ramię kierowca.

Brigham popatrzył przez przednią szybę i zerknął na zegarek.

– Tu jest plan – powiedział. Miał naszkicowany pospiesznie flamastrem schemat i niewyraźny faks z rozkładem pomieszczeń, przesłany przez wydział budownictwa. – Hala targu rybnego tworzy jedną linię ze sklepami i magazynami stojącymi na nabrzeżu. Parcell Street kończy się ślepym zaułkiem przy Riverside Avenue, na tym niewielkim skwerze przed sklepem rybnym. Jak widzicie – ciągnął – budynek stoi tyłem do rzeki. Za nim jest dok, który biegnie wzdłuż całej hali. Na parterze, obok sklepu rybnego, mieści się laboratorium Eveldy. Wejście jest tutaj, od przodu, tuż obok markizy sklepu. Przy przyrządzaniu amfy Evelda na pewno rozstawi straże, co najmniej w promieniu trzech ulic. Ostrzegą ją na czas, żeby mogła się zwinąć. Grupa agentów z trzeciej furgonetki o piętnastej zero zero wkroczy tam z łodzi rybackiej od strony doków. My możemy podjechać najbliżej, pod same drzwi od ulicy, parę minut przed nalotem. Jeśli Evelda wyjdzie przez frontowe drzwi, zdejmiemy ją. Jeśli zostanie w środku, forsujemy wejście od ulicy, zaraz jak agenci wtargną od tyłu. Druga furgonetka to siedmiu ludzi wsparcia. Jeżeli wcześniej nie damy żadnego znaku, wchodzą o piętnastej zero zero.

– Jak wchodzimy? – zapytała Starling.

– Jeśli będzie spokojnie, rozwalamy drzwi – odezwał się Burke. – Ale jeśli usłyszymy strzały, do akcji wkracza avon. – Burke poklepał swoją broń.

Starling widziała ją już wcześniej. Avonem nazywano siedemdziesięciosześciomilimetrowy pocisk magnum wypełniony sproszkowanym ołowiem, który wysadza zamek, nie robiąc krzywdy znajdującym się w środku ludziom.

– A gdzie są dzieci Eveldy? – zapytała.

– Nasz informator widział, jak zostawiła je w przedszkolu – odparł Brigham. – Doskonale zna sytuację rodzinną: zbliżył się na tyle, na ile pozwala bezpieczny seks.

W słuchawkach Brighama zatrzeszczało. Patrzył na skrawek nieba widoczny przez tylne okno.

– Może to tylko helikopter drogówki – powiedział do laryngofonu. – „Strike Two” dostrzegł minutę temu helikopter telewizyjny. Widziałeś coś? – zwrócił się do kierowcy.

– Nie.

– Oby należał do drogówki. Dobra, przygotować się.

Siedemdziesiąt kilogramów suchego lodu nie wystarczy, żeby ochłodzić pięć osób, zamkniętych podczas upału w metalowej furgonetce, zwłaszcza jeśli są ubrane w kuloodporne kamizelki. Gdy Bolton podniósł ramiona, udowodnił, że dezodorant nie zastąpi kąpieli.

Clarice wszyła sobie poduszki pod mundurową koszulę, żeby wygodniej było nosić kevlarową kamizelkę, w założeniu kuloodporną. Ten model miał dodatkowe płytki ceramiczne zarówno na przodzie, jak i na plecach, co zwiększało jego ciężar.

Tragiczne doświadczenie nauczyło ją chronić plecy. Akcja prowadzona z ludźmi o różnym poziomie wyszkolenia, których się nie zna, może być niebezpieczną rozrywką. Gdy człowiek wychodzi przed kolumnę przerażonych żółtodziobów, może zarobić w plecy od swoich.

Trzy kilometry od rzeki trzecia furgonetka oddzieliła się, żeby zawieźć zespół z DEA na spotkanie z łodzią rybacką. Samochód z grupą wsparcia trzymał się w bezpiecznej odległości za białym wozem obserwacyjnym.

Wjeżdżali do coraz bardziej zaniedbanej dzielnicy. W jednej trzeciej budynków okna były zabite deskami, wypalone skrzynie samochodów zalegały przy krawężnikach. Przed barami i sklepikami wałęsali się młodzi mężczyźni. Dzieci bawiły się wokół płonącego na chodniku materaca.

Ochroniarze Eveldy, jeśli tam byli, dobrze wtapiali się w tło. Wokół sklepów monopolowych i na parkingach przed spożywczymi w samochodach siedzieli mężczyźni i rozmawiali.

Nisko zawieszony kabriolet impala z czterema młodymi Murzynami włączył się do ruchu i jechał powoli za furgonetką. Przednim kołem zahaczyli o chodnik, żeby zwrócić uwagę przechodzących dziewczyn, a dudniąca muzyka z ich samochodu wprawiła w drżenie metalowe boki obserwacyjnego vana.

Starling doszła do wniosku, że nie stanowią zagrożenia. Cripowie niemal zawsze jeździli potężnym sedanem lub kombi z opuszczonymi do końca bocznymi szybami, odpowiednio starym, żeby nie rzucał się w oczy w tej okolicy. W środku siedziały zwykle trzy, czasem cztery osoby. Jeśli nie trzyma się wyobraźni na wodzy, nawet drużyna koszykarska w buicku wygląda groźnie.

Czekając na zmianę świateł, Brigham zdjął osłonę z okularów peryskopu i poklepał Boltona po kolanie.

– Rozejrzyj się, czy na chodniku nie paradują jakieś lokalne gwiazdy.

Obiektyw peryskopu ukryty w wentylatorze na dachu dawał widok tylko na boki.

Bolton zrobił pełen obrót i zatrzymał się, przecierając oczy.

– Jak silnik pracuje, to wszystko się trzęsie – oświadczył.

Brigham połączył się przez radio z łodzią.

– Przepłynęli czterysta metrów i posuwają się dalej – powtórzył swojej załodze.

Furgonetka stanęła na czerwonym świetle na Parcell Street, jedną przecznicę od sklepu, i pozostała w bezruchu przez – jak się wydawało – bardzo długi czas. Kierowca rozejrzał się, niby sprawdzając lusterko z prawej strony, i powiedział półgębkiem do Brighama:

– Mało chętnych na ryby. No to jazda.

Światło zmieniło się o czternastej pięćdziesiąt siedem, dokładnie trzy minuty przed godziną zero. Zdezelowany samochód zatrzymał się przed targiem rybnym Feliciana, zajmując dogodne miejsce na chodniku.

Kierowca zaciągnął ręczny hamulec. Zgrzyt było słychać w tylnej części furgonetki.

Brigham zwolnił miejsce przy peryskopie.

– Rozejrzyj się – zwrócił się do Starling.

Obejrzała front budynku. Wystawione na chodnik stoły i lady pełne ryb połyskiwały lodem pod płócienną markizą. Ryby były starannie ułożone gatunkami na kruszonym lodzie, kraby poruszały odnóżami w otwartych skrzyniach, homary właziły jeden na drugiego w zbiorniku. Sprytny sprzedawca nałożył na oczy większych ryb wilgotne ściereczki, żeby błyszczały, gdy wieczorem napłynie fala niezbyt rozmownych, ale wybrednych gospodyń domowych pochodzących z Karaibów.

Promienie słońca rozbłysły tęczą w pyle wodnym nad stołem do czyszczenia ryb, gdzie Latynos kroił silnymi rękoma rekina mako, posługując się sprawnie nożem o zakrzywionym ostrzu. Polewał wielką rybę szlauchem. Zabarwiona krwią woda spływała do rynsztoka. Starling słyszała, jak przepływa strumieniem pod furgonetką.

Obserwowała kierowcę, który zapytał o coś sprzedawcę ryb. Gość zerknął na zegarek, wzruszył ramionami i wskazał palcem pobliską knajpę. Kierowca pokręcił się po targu przez chwilę, zapalił papierosa i odszedł w stronę baru.

Z głośników dochodziły dźwięki Macareny, wystarczająco głośne, żeby Starling słyszała je wyraźnie w furgonetce. Ta piosenka zbrzydnie jej na całe życie.

Wejście, które ją interesowało – podwójne metalowe drzwi w metalowej framudze z pojedynczym betonowym stopniem – znajdowało się po prawej stronie.

Już miała oderwać wzrok od peryskopu, gdy nagle drzwi się otworzyły. Na ulicę wyszedł postawny biały mężczyzna w hawajskiej koszuli i sandałach. Do piersi przyciskał plecak, pod którym chował dłoń. Za nim szedł żylasty Murzyn z płaszczem przerzuconym przez rękę.

– Uwaga – powiedziała Starling.

Pojawiła się piękna twarz i długa jak u Nefertiti szyja Eveldy Drumgo.

– Evelda wychodzi za tymi dwoma facetami. Chyba się zmywają – informowała Starling.

Okupowała peryskop tak długo, aż Brigham w końcu ją szturchnął. Włożyła kask.

Brigham mówił do laryngofonu.

– „Strike One” do wszystkich jednostek. Zaczyna się. Zaczyna się. Wyszła od naszej strony. Ruszamy. Zdejmijmy ich jak najspokojniej. – Przeładował broń. – Łódź będzie tu za trzydzieści sekund, jazda.

Starling wyskoczyła pierwsza. Warkoczyki Eveldy śmignęły w powietrzu, gdy odwróciła głowę w jej stronę.

– Na ziemię, na ziemię! – krzyknęła Starling. Wiedziała, że ma za sobą uzbrojoną eskortę.

Evelda minęła swoich towarzyszy.

Na szyi miała zawieszone nosidełko z dzieckiem.

– Nie chcemy kłopotów. Czekajcie – rzuciła do swoich ludzi. Ruszyła do przodu. Szła dumnie jak królowa. Przed sobą, na tyle wysoko, na ile pozwalały szelki nosidełka, trzymała owinięte w koc dziecko.

Trzeba zrobić jej miejsce. Starling schowała broń do kabury i rozłożyła puste ręce.

– Evelda! Poddaj się! Podejdź do mnie. – Usłyszała za sobą ryk potężnego ośmiozaworowego silnika i pisk opon. Nie mogła się odwrócić. To pewnie wsparcie.

Evelda ją zignorowała. Podeszła do Brighama. Dziecięcy kocyk zafurkotał, gdy wystrzelił schowany pod nim MAC 10. Brigham runął na ziemię z twarzą zalaną krwią.

Postawny biały facet odrzucił plecak. Burke zobaczył pistolet maszynowy i wystrzelił pocisk avon, tworząc obłoczek nieszkodliwego ołowianego pyłu. Przeładował broń, ale było za późno. Przeciwnik trafił go w krocze pod kamizelką i obrócił się w stronę Starling. Zanim nacisnął spust, wyciągnęła broń i strzeliła dwa razy w środek hawajskiej koszuli.

Strzały z tyłu. Żylasty Murzyn odchylił płaszcz zakrywający broń i cofnął się z powrotem do drzwi. Jakaś siła, niczym potężny cios pięścią w plecy, pchnęła Starling do przodu, zapierając jej dech w piersiach. Odwróciła się i zobaczyła samochód Cripów: cadillac sedan z otwartymi bocznymi oknami, na których siedzieli okrakiem, niczym Indianie, dwaj mężczyźni. Strzelali nad dachem. Z tylnego siedzenia strzelał trzeci. Ogień i dym z trzech luf, świst kul w powietrzu.

Starling dała nura między zaparkowane samochody. Kątem oka dostrzegła, jak ciałem leżącego na jezdni Burke’a wstrząsają drgawki. Brigham leżał nieruchomo, pod jego kaskiem tworzyła się kałuża. Hare i Bolton strzelali spomiędzy samochodów po drugiej stronie ulicy, dokąd cofnęli się pod ostrzałem. Usłyszała brzęk tłuczonego szkła i huk eksplodującej opony. Z jedną nogą w rynsztoku wyjrzała z ukrycia.

Dwaj siedzący okrakiem na oknach samochodu mężczyźni walili z broni maszynowej nad dachem. Kierowca wolną ręką strzelał z pistoletu. Czwarty mężczyzna na tylnym siedzeniu wciągał Eveldę z dzieckiem przez otwarte drzwi wozu. Trzymała plecak. Kanonada trwała nadal, gdy cadillac z dymiącymi tylnymi oponami ruszył z miejsca. Starling podniosła się, wycelowała i trafiła kierowcę w skroń. Dwukrotnie strzeliła do mężczyzny siedzącego na bocznym oknie. Osunął się do tyłu. Wyrzuciła pusty magazynek i wcisnęła następny, zanim pierwszy zdążył spaść na ziemię. Nie spuszczała oczu z samochodu.

Cadillac wpadł bokiem na wozy zaparkowane przy ulicy i zatrzymał się z hukiem.

Starling ruszyła w jego stronę. Drugi ze strzelających siedział wciąż na oknie i z oszalałym wzrokiem napierał rękoma na dach, wciśnięty między cadillaca i jeden z zaparkowanych samochodów. Broń zsunęła się z dachu. W oknie ukazały się puste ręce. Z samochodu wygramolił się mężczyzna z zawiązaną na głowie niebieską bandaną i zaczął uciekać z podniesionymi rękami. Starling zignorowała go.

Strzały z prawej strony i uciekinier runął na twarz, próbując wpełznąć pod samochód. W górze rozległ się warkot helikoptera.

– Na ziemię! Na ziemię! – krzyczał ktoś na targu. Ludzie ukryli się pod stoiskami. Woda z porzuconego węża tryskała w powietrze.

Starling zbliżała się do cadillaca. Ruch na tylnym siedzeniu. Samochód się zakołysał. Ze środka dochodziły krzyki dziecka. Strzał i szyba w tylnym oknie roztrzaskała się w drobny mak.

Starling podniosła broń.

– Stać! Nie strzelać! Uwaga na drzwi. Za mną! Uwaga na drzwi w sklepie rybnym.

– Evelda! – Ruch na tylnym siedzeniu. Krzyk dziecka. – Evelda, wystaw ręce przez okno.

Evelda Drumgo zaczęła wychodzić. Dziecko wciąż płakało. Z głośników na targu dudniła Macarena. Evelda ruszyła w stronę Starling z pochyloną głową, obejmując dziecko.

Burke drgnął na ziemi między nimi. Konwulsje były słabsze, teraz gdy prawie się wykrwawił w rytmie Macareny. Ktoś podbiegł, pochylił się i próbował zatamować krew.

Broń Starling była wycelowana w ziemię, tuż przed Eveldą.

– Evelda, pokaż ręce! No dalej, pokaż mi ręce!

Wybrzuszenie pod kocem. Evelda podniosła głowę i ciemne egipskie oczy. Spojrzała na Clarice.

– Proszę, proszę, to ty, Starling.

– Evelda, nie rób tego. Pomyśl o dziecku.

– Czas na wymianę płynów ustrojowych, dziwko.

Koc zafurkotał, rozległ się huk. Kula z pistoletu Starling przestrzeliła górną wargę Eveldy Drumgo, przeszywając głowę na wylot.

Oszołomiona Starling usiadła na ziemi bez tchu z dziwnym kłuciem w boku głowy. Evelda też usiadła. Pochyliła się do przodu nad krzyczącym dzieckiem. Zalewała je buchającą z ust krwią. Starling podczołgała się i szarpnęła za śliskie klamry nosidełka. Wyciągnęła filipiński nóż zza stanika Eveldy i przecięła uprząż krępującą dziecko. Było lepkie i czerwone, wyślizgiwało się z rąk.

Starling trzymała zakrwawione dziecko, rozglądając się rozpaczliwie. Zauważyła wodę tryskającą w powietrze przy sklepie rybnym. Pobiegła tam. Odsunęła noże i rybie wnętrzności, położyła dziecko na stole i skierowała na nie silny strumień wody. Czarne dziecko na białym stole do czyszczenia ryb między nożami, rybimi wnętrznościami i głową rekina, obmywane z zakażonej wirusem HIV krwi. Krew Starling też leciała na niemowlę, mieszając się z krwią Eveldy i łącząc we wspólny strumień, słony jak morze.

W pyle wodnym błyszczała nadal drwiąca tęcza boskiej obietnicy – iskrząca się flaga nad dziełem Jego ślepej opatrzności. Starling nie zauważyła żadnych ran na ciele chłopca. Z głośników rozbrzmiewała Macarena, światło flesza błyskało raz po raz, aż Hare odciągnął natrętnego fotografa.

1

Annie Oakley (1860–1926) – amerykańska strzelczyni wyborowa, która przez szesnaście lat występowała w rewii Wild West Show Buffalo Billa (przyp. red.).

Hannibal

Подняться наверх